czwartek, 6 sierpnia 2020

Od Lind "Nasza przeszłość, nasze sekrety i lęki" cz. 4


Listopad 2025
Widziałam go wyraźnie. Jego sylwetka sprawiała wrażenie nieco większej, niż zapamiętałam. Wyglądało to, jakby tworzący połowę jego ciała lód stał się grubszy. Na pewno w kilku miejscach wyrastały z niego nowe, ostre sople. Odrobinę przypominały zjeżoną sierść. Freeze trzymał jedną łapę na pobliskim drzewie. Przelewając w nie energię magiczną, sprawiał, że powoli zamarzało od środka. Nie rozumiałam celu tej czynności; jej wykonawca nie wyglądał na kogoś, kto szukałby głupiej rozrywki.
Kawałek dalej siedziała Strażniczka Burzy; cicho zbierała resztki mięsa ze szkieletu jakiegoś zwierzęcia. Nic nie wskazywało na to, iż którekolwiek z nich zauważyło, że są obserwowani.
Zaczęłam uważnie oglądać otoczenie. Wspomniana dwójka zrobiła postój w gęstym lesie; podobnym raczej do tych otaczających mój dawny dom. Nie mogłam jednak rozpoznać żadnego z gatunków rosnących tutaj drzew.
Wizja trwała dosyć długo, ale nie dała oczekiwanego efektu. Kiedy przed moimi oczami znów pojawiła się znajoma plaża, zrozumiałam, na czym polegał mój błąd. Zażyczyłam sobie z o b a c z y ć, gdzie są. Powinnam była powiedzieć, że chcę w i e d z i e ć, gdzie są. Nie chciałam jednak marnować kolejnego życzenia z Wilczego Pazura. Nawet nie wiem, ile ich jeszcze mam. A jeśli okażą się być potrzebne w innej, o wiele gorszej sytuacji?
Zauważyłam, że powoli wstawał już świt. Nie miałam dzisiaj porannego patrolu, ale i tak nie poszłam dalej spać. Wiedziałam, że nie dam już rady zasnąć.
Kolejny dzień przyniósł ze sobą czyste niebo, niewiele wiatru i delikatny szum morza. Crane zostawił u mnie Morgana o tej samej porze, co zwykle. Pewnie zauważył, że jestem dziś wyjątkowo zmęczona, ale w żaden sposób tego nie skomentował. Jedynie Morgan posyłał mi zatroskane spojrzenia.
Tego dnia odkryłam, że w falującym morzu było coś wyjątkowo uspokajającego. Spędziłam na śledzeniu pojawiających się i znikających słupów piany więcej czasu, niż bym się po sobie spodziewała. Niestety to nadal nie wymazywało to z mojej głowy wszystkich obaw. Wrażenie spokoju był tylko tymczasowe.
– Mamo? – usłyszałam nagle.
Odwróciłam głowę w stronę siedzącego nieopodal Morgana.
– Pytałem, co myślisz. – Maluch wskazał łapką swoje dzieło. Było to kilka nierówności usypanych z mokrego piasku. Mój podopieczny przyozdobił je kamykami i patyczkami. – Robiliśmy dziś takie na lekcjach. To płaskorzeźba – pochwalił się nowym słowem.
– Ładna... bardzo ładna.
– Źle się czujesz, mamo? – spytał wreszcie Morgan. Mój wyjątkowy brak entuzjazmu odnośnie jego artystycznych osiągnięć zaniepokoił go jeszcze bardziej.
– Nie jestem chora, jeśli o to się martwisz – Wygięłam kąciki ust w delikatnym uśmiechu.
– Ale... wyglądasz, jakbyś się czymś martwiła – mruknął nieśmiało szczeniak.
Westchnęłam. Męczyły mnie już te ciągłe pytania, co ze mną, co mnie boli, co mnie dręczy. Miałam przecież powody by niczego nie tłumaczyć. Od jakiegoś czasu zaczęłam się naprawdę obawiać, co mogłyby podyktować Tingowi Zasady Strażnika. Nie miał ich spisanych w żadnej książce; podobno niektórych reguł sam nie był w stanie ponazywać, a co dopiero wymienić. Pewnie byłoby to podobne do wymienienia z pamięci wszystkich swoich czynności życiowych. Robisz to wszystko od małego, a jednak nazwy poznajesz później albo wcale. A podobno dla Tinga obrona Wichury, to odruchy bezwarunkowe.
– Mamo? Możesz mi powiedzieć, nikomu nic nie powiem – zapewnił Morgan, jakby czytał mi w myślach.
– To trudne, mój drogi...
– Tak jak twoja wczorajsza kłótnia z tatą..? – Szczeniak opuścił uszka.
– Nie, to nie ma związku z tatą – Pokręciłam głową. – Z tatą się pogodziłam już wczoraj wieczorem.
– Naprawdę? Super! Więc dlatego tata był dziś taki wesoły.
– Na to wychodzi – mruknęłam.
– To może... pójdziemy coś zjeść, mamo? – Morgan nagle zmienił temat.
Wtedy przypomniałam sobie, że zwykle o tej porze jedliśmy coś na kształt drugiego śniadania. Wiedziałam, że jestem dziś zmęczona i rozkojarzona, ale nie sądziłam, że aż tak. Od razu wstałam z miejsca i przedstawiłam Morganowi dostępne opcje:
– Chciałbyś kokosa, banana? Może rybę albo małże?
Morgan skrzywił się lekko. Nigdy nie uważał tych ostatnich za apetyczne. Ja jednak wierzyłam, że gdyby nauczył się nie zwracać uwagi na wygląd tych stworzonek, mógłby naprawdę polubić ich smak.
– No to jaka będzie decyzja?
– A gdybyśmy... – wilczek zawahał się. – Znów pożyczyli od taty ten naszyjnik na pożywienie?
– Nie. Dziś nie. – Westchnęłam.
Chyba nie chciałam wiedzieć, co jeszcze mogę znaleźć w koszu z manatkami Crane'a. Wszystko przecież zaczęło się od tej jednej butelki. Liczyłam, że mój znajomy nie ma więcej sekretów tego typu, ale wolałam na razie nie kusić losu i oszczędzić sobie kolejnych potencjalnych zmartwień.
– To co z... zająciem?
– Zającem – poprawiłam Morgana. – Spróbujesz go innym razem. Na pewno będzie okazja.
Szczeniak mruknął coś pod nosem zawiedziony. W międzyczasie zauważył, że jeden z patyczków spadł z jego płaskorzeźby i uszkodził jej inny element. Tak więc Morgan przysiadł znów nad swoim dziełem, by je naprawić. Dopiero stojąc zrozumiałam, że przedstawiało to wilka goniącego rybę. Pewnie Morgan usłyszał na lekcji opowieść o polowaniach na dużą zwierzynę, ale nie znał niczego, co mogłoby być celem pościgu, więc umieścił w tym miejscu rybę. Sprytne i w sumie oczywiste rozwiązanie. Przynajmniej z perspektywy szczenięcia, które pamięta tylko te tereny.
Kiedy Morgan skończył naprawiać swoją płaskorzeźbę, zdecydowaliśmy, że pójdziemy na kokosy. Bo czemu miałabym odmawiać szczeniakowi jego ulubionego przysmaku? Pewnie byłoby mi wygodniej, gdybym mogła w międzyczasie znaleźć coś do jedzenia dla samej siebie, ale potrzeby Morgana są ważniejsze. Też warto mieć na uwadze, że tego dnia nie miałam zbyt wielkiego apetytu. Myślami wciąż wracałam do widoku, który pokazał mi Wilczy Pazur.
Żałowałam, że Medalion Wizji nie dawał bardziej pewnych obrazów. Wtedy bym się nie martwiła o zużywanie życzeń i zadawanie sobie pytania, czy to co widziałam jest prawdą, a nie tylko jakąś możliwą wersją przyszłości. Szkoda, że nie ma sposobu, by użyć na Medalionie Wizji Naszyjnika Prawdy.
– Mamo, masz jeszcze jakieś historie o dawnych terenach watahy? – zapytał Morgan, kiedy skończył jeść swojego kokosa. Chyba długo trzymał to pytanie w głowie; podejrzewam, że nie chciał odzywać się z pełnym pyszczkiem.
– Myślisz, że jestem w stanie powiedzieć ci o nich więcej niż nauczyciele? – Użyłam mocy wiatru, by odgarnąć gdzieś w gąszcz zielone łupiny kokosów.
– Nie wiem... ale niektóre ich lekcje są strasznie nudne... – mruknął mój podopieczny. – Tylko nikomu nie mów, że tak powiedziałem – dodał szybko.
– Obiecuję, nic nie powiem – Ceremonialnie położyłam łapę na piersi. Morganowi spodobał się ten gest.
Jestem pewna, że obecność tego malca bardzo mi pomogła przejść przez większość dzisiejszego dnia. Opieka nad nim zapewniała mi konkretne zajęcia, jak choćby zdobycie tego kokosa. Morgan też często zagadywał mnie, jeszcze skuteczniej odciągając moje myśli od Freeze'a, Zasad Strażników, czy sekretów Crane'a.

Koniec listopada 2025
– Cześć tata! – zawołał Morgan, dopadając swojego rodzica. Crane starym zwyczajem sprawdził, czy maluch nadal ma wszystkie cztery łapy. Dziś jednak robił to spokojniej, niż parę miesięcy temu.
– Pójdziemy na występy, prawda? – spytał maluch, spoglądając raz na mnie, raz na swojego tatę.
– O ile mi wiadomo, nasze plany się nie zmieniły – mruknął Crane. – Prawda? – Też skierował wzrok w moją stronę.
Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową. Dziś pierwszy raz od dawna artyści z naszej watahy organizują koncert. Podobno niektórzy z muzyków wykorzystają wykonane tu na miejscu instrumenty. Jednak najbardziej interesowało mnie, jak zaśpiewa Misty; podobno chciała zaprezentować swoją nową piosenkę. Miałam szczerą nadzieję, że występ ubogacą jakieś efekty świetlne; pięknie prezentowałyby się na tle ciemniejącego nieba.
Słyszałam, jak kilka wilków mówiło, że trzeba będzie wszystko odwołać, bo na pewno przyjdzie burza. Jednak artyści i wytęskniona publika nie słuchała tych paranoików.
Już chciałam ruszyć z Crane'm i Morganem w kierunku klifu, ale nagle usłyszałam głos Tinga:
– Plany uległy zmianie. Muszę pogadać z Pierzastą.
Wspomniana dwójka zatrzymała się wpół kroku. Odwróciłam głowę w stronę odmieńca.
– Przepraszam? Nie możesz z tym poczekać?
– Nie mogę – rzucił Ting.
– Jakbyś nie zauważył, chcę zdążyć na koncert.
Kątem oka zobaczyłam, jak Crane pokazał Morganowi, że ma iść dalej. Wyglądało na to, iż już uznał tę dyskusję za przegraną. Maluch nie wyglądał na pocieszonego, ale nie chciał głośno protestować.
– Pierzasta... – Ton Tinga nie łagodniał.
Zmarszczyłam czoło.
– Idę z nimi. Porozmawiamy później – Odwróciłam się od odmieńca.
Strażnik Wichury wyskoczył przede mnie.
– Mam dość czekania, Pierzasta.
Spróbowałam go wyminąć, ale on skutecznie zachodził mi drogę.
– Przestań! – warknęłam.
– Naprawdę musimy pomówić – powtórzył z naciskiem Ting.
Wypuściłam głośno powietrze. Strasznie mnie zdenerwowało jego natręctwo. Zrozumiałam, że tylko tracę czas.
– Dobra, wygrałeś. O czym chcesz rozmawiać? – rzuciłam.
– Kim jest wilk o połowie ciała z lodu?
Zesztywniałam. Po raz kolejny poczułam, jak po moim grzbiecie przebiega nieprzyjemny chłód.
D...dowiedział się. Dowiedział się!
Wykonałam parę kroków w tył.
– Pierzasta?
Natychmiast uformowałam skrzydła i odbiłam się od ziemi. Szybko nabierałam prędkości, również wysokości. Po chwili jednak zauważyłam, że niosę ze sobą jakiś dodatkowy ciężar. Strażnik zdołał uczepić się mojej torby tuż przed startem. Coś krzyczał, ale nie mogłam zrozumieć przekazu. Wykonałam pełen obrót, by zrzucić odmieńca. Nic mi to nie dało; jego pazury zbyt mocno trzymały się materiału. Niewiele myśląc, sięgnęłam do paska utrzymującego torbę przy moim boku. Jednym szarpnięciem wyciągnęłam go z klamry. Skórzany worek poleciał bezwładnie w stronę ziemi. Niestety do tego czasu szpony odmieńca schwyciły moją sierść. Zaczęłam znów szaleńczo wirować w powietrzu. Nie skontrolowałam, że wciąż wzlatywałam coraz wyżej.
Nic nie przynosiło oczekiwanych efektów. Odmieniec nadal trzymał się blisko mnie. Spróbowałam przywołać więcej wichru, by schwycić nim Strażnika. Bez skutku. Stres nie był moim sprzymierzeńcem, jeśli w grę wchodziła magia. W akcie desperacji zaczęłam lecieć pionowo w górę. Liczyłam, że wkrótce grawitacja uwolni mnie od szponów odmieńca. Wciąż nie zwalniałam.
Nagle świat dookoła zaczął znikać. Jakby nagle zakryła go gęsta, bura mgła. Nie zastanawiałam się nad tym; zbyt przerażał mnie fakt, że nadal miałam na grzbiecie śmiertelnie niebezpieczne stworzenie. Wtem gdzieś w oddali zaszumiał grzmot. Zbyt późno zrozumiałam, gdzie się znaleźliśmy.
Oślepiło mnie jasne światło. Nie minęła sekunda, nim dołączył do niego straszliwy huk. Zupełnie jakby tuż przede mną wybuchł wulkan. Ten dźwięk przeszył mnie całą; rozerwał bębenki w uszach i unieruchomił wszystkie członki. Usłyszałam podłużny pisk, a potem była tylko cisza i ciemność.
A potem wicher. Nie taki, nad którym miałabym kontrolę. Wicher wiejący od dołu. Jakby sam z siebie próbował unieść ciało spadającego bezwładnie wilka.
To naprawdę miło z jego strony...
Uchyliłam oczy. W uszach nadal mi dzwoniło, a po ciele rozchodziło się nieprzyjemne mrowienie. Zamrugałam. Spod moich powiek uciekło kilka łez. Poleciały ku górze.
Nade mną była tylko bura mgła. Natomiast pode mną zaczynała jawić się granatowa toń morza. Dopiero wtedy zrozumiałam, że spadam. Pamiętam, jak długo leciałam w dniu, w którym zostałam zrzucona ze szczytu góry. Tym razem byłam jeszcze wyżej. Usłyszałam nerwowe kołatanie własnego serca. Spróbowałam przywołać wicher, by uformować z niego skrzydła. Bez powodzenia.
Bura mgła z chmur zaczęła się przerzedzać. Wtedy dostrzegłam, że parę metrów ode mnie był Ting. On także leciał bezwładnie w kierunku morza. Jednak mój towarzysz nie miał na sobie Medalionu Nieśmiertelności i nie odzyskiwał przytomności. Co ja narobiłam...
Skupiłam wszystkie siły na tym, by użyć swojego żywiołu. Chciałam za wszelką cenę znaleźć się bliżej Tinga.
Jak mogłam być tak głupia? Jak mogłam dopuścić do tej sytuacji? Tak niewiele wystarczyło, bym założyła, że przyszedł ze mną walczyć. Że przyszedł, żeby...
Wyciągnęłam głowę w stronę odmieńca. Udało mi się złapać w zęby jego pióropusz. Przyciągnęłam Tinga do siebie i objęłam łapami. Spod mgły pod nami wyłaniał się coraz intensywniejszy kolor wody. Zacisnęłam oczy, by znów użyć magii i sprowadzić wicher. Chciałam uformować skrzydła, ale nic z tego nie wyszło. Postanowiłam więc nakierować wiatr tak, by chociaż odrobinę nas spowolnić. Nie wiem na ile to pomogło. Po prostu nie chciałam sobie pozwolić na bezczynność.
Kiedy woda była już niebezpiecznie blisko, obróciłam się, by osłonić Tinga przed uderzeniem w morskie fale. Przynajmniej tyle mogłam jeszcze zrobić.
Nie pamiętam momentu zetknięcia się z wodą. Pamiętam mrok przed oczami.
***
– Co się stało? Widziałeś coś? – odezwał się Pierwszy Głos.
– Widziałem tylko jak spadają – odparł mu Drugi.
– Ona w ogóle żyje? – przestraszył się Pierwszy.
– Odsunąć się, Ellamaria przyszła! – syknęła Cess.
Szelest łap na piasku. Szmer pazurów ocierających się o metal wisiorka.
– Jej nie mogę już bardziej pomóc. Ma Medalion Nieśmiertelności. Wkrótce sama się obudzi.
– A co z tym jej towarzyszem? – spytał Pierwszy.
– Nie wiem. Nie znam się na odmieńcach.
– Jemu też musisz jakoś pomóc! – jęknął.
– Z drogi! – wybrzmiał nowy, niski głos.
– Hej, uważaj z tymi kolcami!
– Powiedziałem z drogi, Granatowy! – warknął Baldor.
Kolejne szmery i szelesty. Potem wszystko stopniowo cichło.
***
Kolejną rzeczą, którą pamiętam było jasne światło słoneczne. Było to dość dziwne, skoro ostatnią rzeczą, którą pamiętałam, były ciemne chmury. Ujrzałam leżącą przy sobie torbę. Jej klapa była niedomknięta, a jeden koniec paska był odpięty.
Czyżbym znów miała zły sen?
Nagle poczułam jakiś znajomy zapach. Coś, co pachniało prawie jak dom. Dopiero po chwili zrozumiałam, że to rumianek. Zamrugałam oczami. Przede mną stał kubek ozdobiony psimi łapkami i napisem "I wuff coffee". Cokolwiek ta fraza oznaczała.
Podniosłam głowę. Zobaczyłam przed sobą Baldora.
– S...skąd wziąłeś rumianek? – Nie pytałam o samo naczynie, jego pochodzenie pamiętałam.
– Podobno dała go wam Kawiarka.
– Kto..? – zmrużyłam oczy. Nadal nie mogłam zebrać myśli. Huczało mi w głowie i brzęczało w uszach.
– Wadera, która opiekowała się twoją Babcią.
Zacisnęłam powieki. Jak ona miała na imię... jak ona miała...
– Haslaye? Ona... nie jest kawiarką... – mruknęłam, przysuwając się do kubka.
– Ale podobno spełniła rolę podobną do kawiarki, jak tam byliście...
Pociągnęłam nieśmiało łyk z kubka. Powoli przypominałam sobie, co się stało. Mieliśmy iść na koncerty, a potem przyszedł do nas...
– Ting! – zerwałam się z miejsca. Wszystko wirowało mi przed oczami, ale utrzymałam się na nogach. – Baldor, gdzie jest Ting? Co z nim?!
– Jest cały... – odparł spokojnie kolczasty odmieniec. – Okazało się, że miał jeszcze dość swojego eliksiru... – Wyciągnął spod zbroi pustą fiolkę.
Przypomniałam sobie, o tych eliksirach, które mieli Strażnicy. Natychmiast działały na różne obrażenia; złamania i nie tylko. Zrobiło mi się nieco lżej na sercu, ale tylko przez chwilę. Przysiadłam na ziemi.
– Gdzie on jest teraz?
– Nie wiem... Powiedział mi tylko, że będzie ci łatwiej, jeśli zobaczysz po przebudzeniu kogoś innego.

<C. D. N.>

Uwagi: brak.

Zdobyto: 152 czerwonych⎹ 266 pomarańczowych⎹ 293 zielonych⎹ 228 niebieskich⎹ 209 granatowych⎹ 281 fioletowych⎹ 88 różowych odłamków