sobota, 12 października 2019

Od Lind „Koniec podróży” cz. 3

Grudzień 2024
Jeszcze przed zapadnięciem zmroku, Hitam zwołał wszystkie wilki na zebranie. Zaczął od ponownego wywołania ochotników, którzy zajmą się eksploracją okolicy. Jako że zgłaszałam się na to stanowisko już wcześniej, podniosłam łapę w górę. Policzyłam, że oprócz to samo zrobiło jeszcze trzynaście wilków. Nie dało się odczytać z pyska Hitama, czy jest usatysfakcjonowany taką liczbą uczestników. Powiedział tylko, że następnego dnia zostaniemy podzieleni na grupy.
Następnie Alfa skupił się na myśliwych. Kazał im sprawdzić dokładnie jaki rodzaj pożywienia można zdobyć w okolicy plaży i zbierać co się da. Nie było mowy o zapuszczaniu się już teraz w gęsty las w poszukiwaniu większej zwierzyny. Hitam kazał też wszystkim wilkom z patrolu (zarówno naziemnego jak i nadziemnego) na nowo wyznaczyć konkretne pory dnia, w których poszczególne osoby zaczną kontrolować obręb plaży. Podkreślił, że mamy uważać na każde zjawisko; w końcu nadal nie mamy pewności, czego oczekiwać.
– Na tę chwilę są z nami jeszcze smoki, ale jutro to ulegnie zmianie – Tak zakończył zebranie.
Szybko wypatrzyłam pośród wilków swoich kolegów w fachu; to jest Brooke, Tralda, Roniona i Eponine. Dwójkę z nich musiałam zatrzymać, żeby nie odeszli od razu po formalnym zakończeniu spotkania organizacyjnego. Mieliśmy przecież ustalić jeszcze te godziny partoli. Nie rozumiałam, jakim cudem tak szybko zapomnieli o nakazie samca Alfa. Chyba że specjalnie puścili mimo uszu jego słowa.
Zebraliśmy się w piątkę i pomimo drobnych trudności ustaliliśmy przynajmniej tymczasowy schemat; w ten sposób mnie przypadły patrole zaczynające się o świcie. Niestety, znów będę musiała „uregulować swój wewnętrzny zegar” (Tak, to kolejne powiedzonko zasłyszane od wilkołaków z miasta).
***
Pierwsza noc na nowym terytorium nie była łatwa. Z pozoru nie różniła się zbytnio od zwyczajnego odpoczynku w czasie podróży. Jednakże ja nie mogłam spokojnie spać. Zdawało mi się, że powód mógłby leżeć w szumie morza, odgłosach z lasu, czy innych obcych dźwiękach, które mój wrażliwy słuch rejestrował nawet z bardzo daleka. Zwykle lubiłam, kiedy dookoła mnie znikał ogłupiający harmider, jednak dziś cisza ze strony watahy bardziej przeszkadzała, niż pomagała; odblokowała dostęp wszystkim szmerom i pomrukom. Dźwięki charakterystyczne tylko i wyłącznie dla tego miejsca, napawały mnie jedynie niepokojem. Nie mogłam się rozluźnić nawet na chwilę. Coś wyrywało mnie z płytkiego snu dosłownie co minutę.
Magnus powiedział mi, że minuta ma sześćdziesiąt sekund. Tylko jak określić sekundę?
Wstałam na długo przed świtem; oczywiście niezbyt wyspana. Jednak nie mogłam się po prostu zwolnić się z wykonywanych obowiązków i nie stawić na patrolu o wyznaczonej porze. Po cichu wyminęłam wilki, które spały nieopodal i okrążyłam tak samo pozbawionego świadomości Passera. Szybko znalazłam kawałek wolnej przestrzeni; w sam raz do wzbicia się w powietrze. Przywołałam wicher, w sekundę uformowałam z niego skrzydła i rozpoczęłam dzisiejszy patrol.
Przez pierwsze półtorej godziny nie zaobserwowałam niczego nadzwyczajnego. I tak przez ten czas większość członków obu stad spało; tak samo smoki.
Po jakimś czasie mogłam się przyglądać z góry, jak ekipa polowań rozpoczyna działanie. Kilku członków tej grupy zdecydowało zapolować na ryby. Zwróciłam szczególną uwagę na Cess. Wadera zawsze była doskonałym pływakiem; jej zdolności były tego dnia bardzo przydatne. Co chwila wynurzała się z kolejną zdobyczą w pysku.
Dostrzegłam dwa wilki z drugiego stada ganiające coś małego po plaży. Szkoda, że z takiej wysokości nie miałam szansy rozpoznać, co to było. Bardzo interesowałam się, co ekipa polowań przyniesie dziś watasze poza rybami. Może nawet nazbierają tamtych owoców z paprocio-drzew.
Kiedy nadszedł koniec mojej zmiany, już wszystkie wilki były na nogach. Specjalnie wylądowałam blisko Passera; pamiętałam, że lada chwila smoki nas opuszczą. Chciałam jeszcze raz mu podziękować za pomoc. Ja, Leah, Torance i As zdążyliśmy zamienić z naszym przewoźnikiem jeszcze kilka zdań. Potem musiał już wyruszać ze swoimi braćmi. Po krótkim rozbiegu wzleciał w powietrze, obsypując nas chmurą piasku. Obserwowaliśmy, jak jego zielona sylwetka maleje w oddali, razem z innymi smokami. Zdaje się, że wówczas w moich oczach stanęło kilka łez. Przez ten czas podróży bardzo przywiązałam się do Passera. Świadomość, że może minąć naprawdę dużo czasu, zanim znów zobaczymy jego i inne smoki, była bardzo przygnębiająca. Pośród ogółu członków łączonego stada zapanowała dosyć ponura atmosfera.
Niedługo po odlocie naszych przyjaciół, ekipa polowań skończyła przygotowywać posiłek dla całej watahy. Wyglądali na zmęczonych, ale całkiem zadowolonych z owoców swojej pracy. Oczywiście większą część zdobytej żywności stanowiły ryby - gatunki całkiem odmienne od tych, które zwykliśmy jadać. Wilki, które obawiały się próbować obcych smaków, rzuciły się przede wszystkim na nie.
Poza tym, członkowie obu watah przynieśli także owoce, które widziałam na paprocio-drzewach. Obok nich leżały również jakieś żółte, zakrzywione kiście. Jedynie wilkołaki jakimś cudem wiedziały, jak należy się zabrać do zjedzenia obu wspomnianych okazów.
Ekipa polowań zaoferowała nam jeszcze stertę czegoś, co wyglądało jak bure lub czarne łuski. Wilki, które brały udział w łowach, poinstruowały pozostałych, co należy zrobić, żeby dostać się do pożywnego wnętrza ich zdobyczy. Uwierzylibyście, że pod tym pancerzem znajduje się przepyszne, galaretowate żyjątko?
Przed końcem posiłku, dołączył do nas ostatni uczestnik polowań – Hartwell. Jak dotąd nikt nie zauważył jego nieobecności. Wszyscy byli zbyt zafascynowani egzotycznym jedzeniem. Wspomniany basior przyciągnął ze sobą coś całkiem dużego. Z daleka dostrzegłam tylko, że zwierze miało cztery kończyny i szerokie, okrągłe tułowie. Niestety nie zdołałam się dopchać do tego pachnącego mięsa, żeby odgryźć chociaż kawałeczek.

<C. D. N.>

Uwagi: brak.

Od Lind „Koniec podróży” cz. 2

Grudzień 2024
Nie ulegało wątpliwości, że jeszcze dzisiaj należałoby się dokładnie przyjrzeć poszczególnym elementom tego otoczenia. Przez te wszystkie dni, kiedy codziennie nowe miejsce postoju oferowało nowe niespodzianki, badanie okolicy weszło mi w nawyk. Ta plaża wbrew pozorom nie była pustą równiną z piasku. Wspominałam już wcześniej wręcz komicznie wyglądające drzewa, a to miał być dopiero początek różnych osobliwości tego miejsca.
Zostawiwszy smocze jajo pod opieką Baldora (w końcu on i tak zdecydował, że będzie znów siedział tylko w jednym miejscu), podeszłam do brzegu morza. Fale były tu wiele wyższe niż na jakimkolwiek jeziorze, więc każda kolejna uciekała coraz dalej wgłąb lądu. Jedna podmyła piasek pod moimi łapami. Zauważyłam wtedy kolejne nietypowe zjawisko; temperatura wody nie była aż tak drastycznie różna od temperatury powietrza. Wciąż nieco zdezorientowana, wzięłam przykład z kilku innych członków stada i weszłam do morza, by ostatecznie sprawdzić sytuację. Nie, nie myliłam się. Woda była zwyczajnie ciepła. 
Nabrałam znów wątpliwości, czy na pewno nie zgubiłam się odliczając kolejne miesiące. Chciałam wreszcie uzyskać potwierdzenie czy na pewno teraz powinna się zaczynać zima. Wtedy dostrzegłam kawałek dalej Asgrima. Pomyślałam, że może on mógłby pomóc.
– As – zawołałam pluskającego się nieopodal przyjaciela. – Jaki mamy teraz miesiąc?
– Grudzień. Początek grudnia – odparł wilk.
Nabrałam w płuca więcej powietrza. Kompletnie nie rozumiałam, co się działo z tą pogodą. Dotychczas brałam za pewnik to, że im bliżej końca roku, tym klimat staje się chłodniejszy. Czyżby miejsce, w którym zamieszkamy było w jakiś sposób od tego chronione? Może tutaj w ogóle nie ma zimy?
Po udzieleniu mi informacji, Asgrim zajął się obserwowaniem malutkich rybek przemykających pomiędzy jego łapami. Pomimo odległości paru dobrych metrów, widziałam wyraźnie każdą z nich. W przeciwieństwie do większości zbiorników wodnych, z którymi miałam dotychczas styczność, tutejsza woda była prawie idealnie przejrzysta. (To znaczy, wyłączając miejsca przykryte warstwami piany powstającej na falach). Wyglądało to dostatecznie zachęcająco, bym zanurzyła w wodzie język i zaczęła pić.
To... był błąd. Mój pysk wykrzywił się, po czym wyplułam wszystko. Morze było jeszcze bardziej zasolone, niż to jezioro na dawnych terenach watahy! Nie sądziłam, że to w ogóle było możliwe. Wywiesiłam ozór, zniesmaczona. Usłyszałam wtedy dziwne chrząknięcia. Podniosłam wzrok. Asgrim znów patrzył w moją stronę; ewidentnie widział, co właśnie się stało i próbował powstrzymać śmiech. Przyzwyczajona do reakcji Tinga na takie sytuacje, czekałam na jakiś złośliwy komentarz ze strony basiora, ale on poprzestał na chrząkaniu. Cóż za ulga.
Wróciłam na piasek plaży. Wtedy zauważyłam, że czasem między morzem, a lądem rysowała się szarobura granica z wyrzucanych na brzeg kamyczków, patyków i innych podobnych przedmiotów. Wówczas dostrzegłam, iż takie skupiska surowców odrzuconych przez wodę widać było również w paru miejscach wgłębi plaży. Wygląda na to, że te fale potrafią czasem nieść ze sobą ogromną siłę. 
Zwróciłam szczególną uwagę na jedną konkretną warstwę „morskich śmieci”; głównie dlatego, że zajmował się nią w tamtej chwili Ting. Podeszłam do odmieńca i nachyliłam się wraz z nim nad tymi drobnymi przedmiotami, które niegdyś znajdowały się w słonej wodzie.
– Coś znalazłeś? – spytałam mojego towarzysza.
– Na razie tylko nic nie warte kamienie, wyschnięte wodorosty i połamane muszle – odparł.
– Są tutaj ślimaki? – Zdziwiłam się. Plaża nie wyglądała na odpowiednie środowisko dla tych stworzeń.
– Mogłabyś czasem ugryźć się w język i już nie kompromitować, Pierzasta – rzucił Ting. – Myślisz, że ślimaki to jedyne zwierzęta, które natura wyposażyła w muszle?
– A co, są jakieś jeszcze? – mruknęłam, marszcząc czoło niezadowolona z jego komentarza.
– Nie chce mi się nawet wymieniać – Odmieniec pomachał niedbale łapą. – Popytaj wilkołaków, jak ci zależy.
– Nie, nie ma tak łatwo – oznajmiłam. – Śmiało, popisz się swoją wiedzą, o Strażniku.
Zignorował mnie.
Nie miałam teraz wielu ciekawszych zajęć, więc dołączyłam do rozgarniania wyrzuconych przez morze kamyczków i jakiś białych lub czarnych kawałków... czegokolwiek. To były te muszle, o których mówił Ting? Jedno się zgadzało; kompletnie nie przypominały części schronienia ślimaków.
Po jakimś czasie ja jako pierwsza znalazłam cokolwiek wartościowego pod stertą brudnych kamieni i wyschniętych kawałków drewna. Konkretnie; kanciastą, lekką bryłkę o jasnopomarańczowym kolorze. W mig rozpoznałam, że to bursztyn. W końcu moja Babcia od zawsze nosiła podobny przedmiot na szyi; obecnie był on w posiadaniu Tinga. Złapałam wiatrem kamyk zwieńczający naszyjnik odmieńca, żeby go porównać z tym, który właśnie znalazłam. Jednakże Strażnik Wichury schwycił sznurek i przytrzymał w miejscu, jakby myślał, że chcę mu zdjąć wisior. Rzucił mi karcące spojrzenie.
– Mógłbym wiedzieć co próbowałaś zrobić, Pierzasta? – powiedział ostro.
– Chciałam tylko porównać bursztyn z Klucza do tego tutaj – Pokazałam mu znalezioną bryłkę.
Odmieniec w mig rozluźnił się i puścił sznurek naszyjnika. Zaczął z uwagą przyglądać się mojemu znalezisku. Szybko schowałam kamyk do torby, znając przyzwyczajenia Tinga; niechybnie za chwilę wyrwałby mi go złap.
– Szukaj kolejnych – Skinęłam na odrzucone przez morze przedmioty.
Od tego momentu szczęście nam sprzyjało; razem znaleźliśmy tutaj jeszcze cztery kawałki bursztynu. Kiedy skończyliśmy przerzucać cały pas tych kamieni i wodorostów, ułożyłam na piasku wszystkie cenne odłamki jeden obok drugiego. Co ciekawe, każdy z nich cechował unikalny kolor.
– Ciekawe czy ten twój bursztyn też pochodzi stąd – mruknęłam, zerkając na naszyjnik Odmieńca.
– Raczej nie mamy żadnego sposobu, by się o tym przekonać, Pierzasta – Odmieniec rozsiadł się wygodnie na piasku. 
– To co, idziemy szukać kolejnych? – Zgarnęłam dzisiejszą zdobycz do torby. – Przy brzegu morze wyrzuciło naprawdę dużo...
– Zapomnij – rzucił Odmieniec. – Tam idź sobie sama – podkreślił każde słowo tego zdania.
– Um... dlaczego? – zmieszałam się.
– Nie zmusisz mnie żebym zbliżył się do wody.
Przez chwilę przeszło mi przez myśl, żeby użyć wiatru i dać mu do zrozumienia, że nie ma racji. Jednak wtedy przypomniałam sobie, że to może się źle dla mnie skończyć.

<C. D. N.> 

Uwagi: brak.