Grudzień 2024
Jeszcze przed zapadnięciem zmroku, Hitam zwołał wszystkie wilki na zebranie. Zaczął od ponownego wywołania ochotników, którzy zajmą się eksploracją okolicy. Jako że zgłaszałam się na to stanowisko już wcześniej, podniosłam łapę w górę. Policzyłam, że oprócz to samo zrobiło jeszcze trzynaście wilków. Nie dało się odczytać z pyska Hitama, czy jest usatysfakcjonowany taką liczbą uczestników. Powiedział tylko, że następnego dnia zostaniemy podzieleni na grupy.Następnie Alfa skupił się na myśliwych. Kazał im sprawdzić dokładnie jaki rodzaj pożywienia można zdobyć w okolicy plaży i zbierać co się da. Nie było mowy o zapuszczaniu się już teraz w gęsty las w poszukiwaniu większej zwierzyny. Hitam kazał też wszystkim wilkom z patrolu (zarówno naziemnego jak i nadziemnego) na nowo wyznaczyć konkretne pory dnia, w których poszczególne osoby zaczną kontrolować obręb plaży. Podkreślił, że mamy uważać na każde zjawisko; w końcu nadal nie mamy pewności, czego oczekiwać.
– Na tę chwilę są z nami jeszcze smoki, ale jutro to ulegnie zmianie – Tak zakończył zebranie.
Szybko wypatrzyłam pośród wilków swoich kolegów w fachu; to jest Brooke, Tralda, Roniona i Eponine. Dwójkę z nich musiałam zatrzymać, żeby nie odeszli od razu po formalnym zakończeniu spotkania organizacyjnego. Mieliśmy przecież ustalić jeszcze te godziny partoli. Nie rozumiałam, jakim cudem tak szybko zapomnieli o nakazie samca Alfa. Chyba że specjalnie puścili mimo uszu jego słowa.
Zebraliśmy się w piątkę i pomimo drobnych trudności ustaliliśmy przynajmniej tymczasowy schemat; w ten sposób mnie przypadły patrole zaczynające się o świcie. Niestety, znów będę musiała „uregulować swój wewnętrzny zegar” (Tak, to kolejne powiedzonko zasłyszane od wilkołaków z miasta).
***
Pierwsza noc na nowym terytorium nie była łatwa. Z pozoru nie różniła się zbytnio od zwyczajnego odpoczynku w czasie podróży. Jednakże ja nie mogłam spokojnie spać. Zdawało mi się, że powód mógłby leżeć w szumie morza, odgłosach z lasu, czy innych obcych dźwiękach, które mój wrażliwy słuch rejestrował nawet z bardzo daleka. Zwykle lubiłam, kiedy dookoła mnie znikał ogłupiający harmider, jednak dziś cisza ze strony watahy bardziej przeszkadzała, niż pomagała; odblokowała dostęp wszystkim szmerom i pomrukom. Dźwięki charakterystyczne tylko i wyłącznie dla tego miejsca, napawały mnie jedynie niepokojem. Nie mogłam się rozluźnić nawet na chwilę. Coś wyrywało mnie z płytkiego snu dosłownie co minutę.Magnus powiedział mi, że minuta ma sześćdziesiąt sekund. Tylko jak określić sekundę?
Wstałam na długo przed świtem; oczywiście niezbyt wyspana. Jednak nie mogłam się po prostu zwolnić się z wykonywanych obowiązków i nie stawić na patrolu o wyznaczonej porze. Po cichu wyminęłam wilki, które spały nieopodal i okrążyłam tak samo pozbawionego świadomości Passera. Szybko znalazłam kawałek wolnej przestrzeni; w sam raz do wzbicia się w powietrze. Przywołałam wicher, w sekundę uformowałam z niego skrzydła i rozpoczęłam dzisiejszy patrol.
Przez pierwsze półtorej godziny nie zaobserwowałam niczego nadzwyczajnego. I tak przez ten czas większość członków obu stad spało; tak samo smoki.
Po jakimś czasie mogłam się przyglądać z góry, jak ekipa polowań rozpoczyna działanie. Kilku członków tej grupy zdecydowało zapolować na ryby. Zwróciłam szczególną uwagę na Cess. Wadera zawsze była doskonałym pływakiem; jej zdolności były tego dnia bardzo przydatne. Co chwila wynurzała się z kolejną zdobyczą w pysku.
Dostrzegłam dwa wilki z drugiego stada ganiające coś małego po plaży. Szkoda, że z takiej wysokości nie miałam szansy rozpoznać, co to było. Bardzo interesowałam się, co ekipa polowań przyniesie dziś watasze poza rybami. Może nawet nazbierają tamtych owoców z paprocio-drzew.
Kiedy nadszedł koniec mojej zmiany, już wszystkie wilki były na nogach. Specjalnie wylądowałam blisko Passera; pamiętałam, że lada chwila smoki nas opuszczą. Chciałam jeszcze raz mu podziękować za pomoc. Ja, Leah, Torance i As zdążyliśmy zamienić z naszym przewoźnikiem jeszcze kilka zdań. Potem musiał już wyruszać ze swoimi braćmi. Po krótkim rozbiegu wzleciał w powietrze, obsypując nas chmurą piasku. Obserwowaliśmy, jak jego zielona sylwetka maleje w oddali, razem z innymi smokami. Zdaje się, że wówczas w moich oczach stanęło kilka łez. Przez ten czas podróży bardzo przywiązałam się do Passera. Świadomość, że może minąć naprawdę dużo czasu, zanim znów zobaczymy jego i inne smoki, była bardzo przygnębiająca. Pośród ogółu członków łączonego stada zapanowała dosyć ponura atmosfera.
Niedługo po odlocie naszych przyjaciół, ekipa polowań skończyła przygotowywać posiłek dla całej watahy. Wyglądali na zmęczonych, ale całkiem zadowolonych z owoców swojej pracy. Oczywiście większą część zdobytej żywności stanowiły ryby - gatunki całkiem odmienne od tych, które zwykliśmy jadać. Wilki, które obawiały się próbować obcych smaków, rzuciły się przede wszystkim na nie.
Poza tym, członkowie obu watah przynieśli także owoce, które widziałam na paprocio-drzewach. Obok nich leżały również jakieś żółte, zakrzywione kiście. Jedynie wilkołaki jakimś cudem wiedziały, jak należy się zabrać do zjedzenia obu wspomnianych okazów.
Ekipa polowań zaoferowała nam jeszcze stertę czegoś, co wyglądało jak bure lub czarne łuski. Wilki, które brały udział w łowach, poinstruowały pozostałych, co należy zrobić, żeby dostać się do pożywnego wnętrza ich zdobyczy. Uwierzylibyście, że pod tym pancerzem znajduje się przepyszne, galaretowate żyjątko?
Przed końcem posiłku, dołączył do nas ostatni uczestnik polowań – Hartwell. Jak dotąd nikt nie zauważył jego nieobecności. Wszyscy byli zbyt zafascynowani egzotycznym jedzeniem. Wspomniany basior przyciągnął ze sobą coś całkiem dużego. Z daleka dostrzegłam tylko, że zwierze miało cztery kończyny i szerokie, okrągłe tułowie. Niestety nie zdołałam się dopchać do tego pachnącego mięsa, żeby odgryźć chociaż kawałeczek.
<C. D. N.>
Uwagi: brak.