piątek, 28 czerwca 2019

Od Dante "Pożegnania i powitania" cz. 2

Luty 2024 r.
Od mojego pierwszego spotkania z Janey minęło już dobre kilka miesięcy. Wstyd przyznać, ale chyba zostaliśmy parą... Nigdy nie zapytałem o to wprost. Ona nas nie nazywała wcale. Naszej relacji. W myślach pozostawało to dla mnie jako "przyjaźń z bonusem". Chyba w końcu byłem naprawdę szczęśliwy. Astrid już aż tak nie zadręczała mojej głowy... Nie myślałem o niej tak jak kiedyś. Nie była już wspomnieniem bliskim, tylko naprawdę odległym. Jakbyśmy byli parą w poprzednim życiu, a z obecnym nie miała nic wspólnego. Minęło tak wiele lat od kiedy widziałem ją ostatni raz... Dla wilka to znacznie więcej, niż dla wilkołaka. Magnus przekonywał mnie, że ten czas to wcale nie aż tak wiele dla niego. Wtedy uświadomiłem sobie, jak bardzo dla mnie niepojętne jest egzystowanie w taki sposób, jak on, czy Joel... Wszystko mija wolniej, niż dla mnie, choć to dokładnie tyle samo.
– Hej, Dan... o czym myślisz? Przyniosłam ci tę herbatę, o którą prosiłeś.
Podniosłem na nią wzrok i uśmiechnąłem się. W drzwiach stała wysoka (lecz nie aż tak, jak ja) kobieta o naprawdę długich czarnych włosach poprzetykanych siwizną. Oczy miała czerwone, bystre. Janey.
– O niczym... tylko o tym, jak szybko mija mi czas – zaśmiałem się lekko i przyjąłem od niej kubek. Od momentu jej wyjścia również byłem zmieniony w człowieka, więc chwycenie za uszko naczynia wcale nie było problematyczne.
Westchnęła cicho i położyła się obok mnie na łóżku. Gładko zmieniła formę na wilczą. Powtarzała, że jest dla niej znacznie wygodniejsza. Jej wzrok powędrował do moich nóg. To właśnie dlatego ona poszła po napar, a nie ja. Moje nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Łupało w kościach. Dziś było wilgotno, więc to się tylko nasiliło... Nie miałem chęci wychylania się spod ciepłej pierzyny, jakie znajdowały się w karczmie.
Janey patrzyła na mnie trochę zatroskana. Zerknąłem na nią i uśmiechnąłem się pocieszająco, po czym wziąłem pierwszy łyk herbaty. Była za gorąca... Prostym zaklęciem dolałem odrobinę schłodzonej wody. Teraz była gotowa do picia.
– Wiesz, byłam u tego lekarza... Doktor Patrick, tak się chyba nazywał – zaczęła.
– Mhm... Przypisał ci coś? – zapytałem. Janey ostatnio uskarżała się na nudności. Na początku myśleliśmy, że to zwykłe zatrucie, ale to się ciągnęło całymi dniami i nie zapowiadało się na to, aby miało się prędko zakończyć.
Uśmiechnęła się tajemniczo i zaczęła bawić się łapą, jeżdżąc nią po fałdach materiału.
– Twierdził, że wolałby mnie z tego nie wyleczyć, ale decyzja zależy ode mnie.
Zmarszczyłem brwi. Brzmiało jak coś poważnego, ale jej uśmiech trochę mnie mylił.
– Co miał przez to na myśli? – zapytałem ostrożnie.
– Chciałbyś mieć kolejne szczenię?
Z wrażenia aż się zakrztusiłem herbatą. W końcu mnie spojrzała. Czekała na moją decyzję. Byłem nieco... zdezorientowany. I może spanikowany.
– Jesteś w ciąży?
Skinęła głową. Przeczesałem palcami włosy i wyszeptałem nieme "wow". Co prawda... Teoretycznie było to możliwe, ale sądziłem, że... przecież byliśmy już tacy starzy i... Po prostu nie martwiłem się tym. Nawet nie myślałem o takiej ewentualności, ale... wyglądało na to, że będę musiał się znowu pogodzić z rolą ojca.
– No... to dobrze. Dobrze – powtarzałem, sam nie wiedząc dlaczego i po co. Nachyliłem się do niej i spróbowałem się przytulić. Sama się przysunęła, więc było to znacznie łatwiejsze. Nadal trudno mi było przyjąć to do wiadomości. Niesamowite. W normalnych warunkach chyba bym jej nie uwierzył, ale... to była Janey. Ona nie żartowała w takich sprawach.
Nawet nie wiedziałem kiedy po moich policzkach spłynęły łzy. Trudno powiedzieć czy z szoku, czy ze smutku, czy może radości. Moje życie się kończyło, a my spodziewaliśmy się dziecka.
– Chyba powinienem powiedzieć o tym Navri...
– Sądzisz, że interesuje ją taka wiadomość...? – zapytała niezbyt chętnie. Odnosiłem wrażenie, że chyba za sobą nie przepadały, ale nigdy nie wywiązała się z tego kłótnia, więc wolałem się nie wtrącać.
– Sądzę, że tak.
Dopiłem herbatę i dopiero wtedy wytarłem oczy o jej futro. Odsunąłem się od niej.
– Zerknę na parterze. Może tam siedzi.
– Ja jej nie widziałam... – zaczęła Janey, ale jej przerwałem.
– Po prostu sprawdzę.
– Nie przewrócisz się...? Naprawdę chcesz się tak męczyć...? Mogę ja jej powiedzieć.
– Nie ma sprawy. Chcę jej to przekazać osobiście – powiedziałem, starając się wstać. Nogi miałem jak z ołowiu, bolały jeszcze mocniej przy każdym, nawet najmniejszym ruchu. Skrzywiłem się.
– Jak sobie chcesz... - stwierdziła, kładąc głowę na poduszce – Poczekam.
Nie odpowiedziałem. Podniosłem się na chwiejnych nogach, a następnie po chwili przytrzymywania się ściany, postanowiłem o zmianie w wilka. Powinienem sobie łatwiej poradzić, bo górne (czy też przednie) kończyny aż tak mnie nie bolały. Ostatni raz zerknąłem z uśmiechem na Janey, a następnie powoli skierowałem się do kolejno drzwi oraz schodów prowadzących na dół.
O tej porze w karczmie nie było zbyt wiele osób. Głównie zmęczeni goście, którzy zwlekli się aby coś zjeść, oraz osoby, które chciały coś przekąsić przed pracą. Jeszcze nawet nie świtało... ale co się dziwić, bo przecież to zima.
Mój wzrok bez problemu wyłowił wyprostowaną dumnie córkę. Ucieszyłem się w duchu na jej widok. Chociaż patrzyła tępo na swój kufel piwa, a szkiełko jej okularów nie tak dawno w bliżej nieokreślonych okolicznościach się stłukło, to było w niej coś pocieszającego. Wszyscy mówili, że czują od niej chłód, ale ja zaś czułem tylko ciepło.
– Cześć – zacząłem, po czym usadowiłem się naprzeciwko niej. Starałem się uśmiechać, ale po raz kolejny kości tylnych łap wyjątkowo brutalnie przypomniały o sobie. W moich oczach znowu pojawiły się łzy.
– Wszystko w porządku? – zapytała.
– Chciałabyś mieć braciszka lub siostrzyczkę? – zmieniłem temat. Patrzyła na mnie. Ani jeden mięsień jej pyska nie drgnął.
– To żart?
– Nie – powiedziałem. Widząc jej brak jakiekolwiek reakcji, trochę zwątpiłem. Nie wiedziałem co jeszcze dodać.
– Och – stwierdziła tylko, po czym znowu się napiła. Również z gracją. Była... jeszcze mniej żywotna niż zwykle.
– Wszystko w porządku? – zmartwiłem się.
– Nie wyspałam się. Jak u ciebie? Też nie wyglądasz najlepiej.
Zaśmiałem się nerwowo.
– Po prostu ostatnio mam problem z nogami. Przydałaby się jakaś maść, czy coś...
– Idź do lekarza, inaczej możesz przestać chodzić – oznajmiła. Westchnąłem i spuściłem głowę. Miałem cichą nadzieję, że się ucieszy na wieść o rodzeństwie... Zdawało mi się jednak, że kompletnie jej to nie obchodzi.
– Tak. Właśnie tak zrobię – zawyrokowałem. Miałem nadzieję, że Navri coś jeszcze powie, ale raczej się na to nie zanosiło. No tak... przecież zawsze była taka cicha.
– To... miłego dnia – stwierdziłem w końcu – I wyśpij się dobrze, okej?
Powoli skinęła głową. Nawet na mnie nie patrzyła. Byłem zmartwiony, ale nie wiedziałem co na to zaradzić. Powinienem jej jakoś pomóc, czy może po prostu mi się zdawało? Rzadko się ostatnio widzieliśmy... Może się myliłem. Może wszystko było tak jak zawsze.
Jeszcze ostatni raz na nią zerknąłem, a później powoli oddaliłem się w kierunku wynajętego dla mnie i Janey pokoju.


<c.d.n.>

Uwagi: brak.