sobota, 13 czerwca 2020

Od Wilata "Spotkanie z dzikim" cz. 1

Lipiec 2026
Był słoneczny dzień. Słońce prażyło niemiłosiernie, a na niebie nie było widać ani jednej ciemniejszej chmurki, która mogłaby przynieść upragniony deszcz. Wiatr zaspał i nie miał najmniejszego zamiaru się obudzić. Fale spokojnie, acz rytmicznie uderzały o brzeg. Do przodu, do tyłu, do przodu, do tyłu...
I tam właśnie, na tej upalnej plaży, na tym niemalże białym, rozgrzanym piasku leżę ja. Zdyszany, tęsknie wypatruję choć mililitra deszczu. Postanowiłem przejść się po plaży w towarzystwie wprawdzie miłych, ale mokrych fal. Zawsze się zastanawiam, dlaczego one muszą być takie mokre. Nie lepsze byłyby suche fale? Dla mnie jak najbardziej. Nie rozumiem wilków, które lubią wodę. Co w niej takiego fajnego? Moczy i brudzi. Brr, chyba pójdę się przejść gdzie indziej.
Słyszałem, że niedaleko plaży jest dżungla. Odbywają się tam dopiero zwiady, ale... Chyba nikt się nie dowie. Tak myślę. Spojrzałem ostatni raz na wielką plażę i skręciłem w głąb lądu.
Nadmorski krajobraz mozolnie przekształca się w dziewiczą dżunglę. Niestety, w sprawie temperatury nic to nie pomogło. Jasne, w dżungli jest więcej cienia, ale co z tego, jeśli zewsząd otacza mnie ciężkie, parne dżunglowe powietrze? Nie do wytrzymania. Cóż, będę musiał się przyzwyczaić.
Gdy skraj dżungli przemienił się w prawdziwą, zarośniętą dżunglę, postanowiłem wskoczyć na drzewo i stamtąd obserwować okolicę. Usadowiłem się na jednej z grubszych gałęzi i rozejrzałem się wokoło. Wszędzie rosły monstrualnie wielkie drzewa i wisiały pnącza. Grubsze i cieńsze. Omszone lub nie. Niektóre były wężami uciekającymi się do mimikry, a inne po prostu pnączami. Wokół roiło się od ptaków. Od malutkich, superszybkich ptaszków po duże i kolorowe, z dziobami większymi od nich samych. Do tego owady, pająki, gady, płazy. W pewnej chwili nadepnąłem nawet na żabę. Żabę na drzewie! Była zielona od góry, kremowa od spodu. Do tego miała nieco demonicznie wyglądające czerwone oczy i pomarańczowe łapki. Piękna! A może i smaczna..?
Jakiś czas później do moich nozdrzy dotarł pewien zapach. Z jednej strony egzotyczny i dziki, a z drugiej znajomy. Kot? Postawiłem uszy na sztorc, próbując wyłapać jak najwięcej dźwięków. Jednak niepotrzebnie — ów kot był bardzo blisko. Na dole. Widział mnie, a gdy ja spostrzegłem jego, instynktownie zamarłem w bezruchu. Wiedziałem, czego chce. Był dojrzałym samcem bliżej nieokreślonego gatunku dzikiego kota i patrolował swoje terytorium. Wtedy spotkał mnie. Intruza.
Mierzyliśmy się wzrokiem. Był duży, lecz nie większy ode mnie. Gdybym nie był hybrydą, a zwykłym kotem, przerastałby mnie. Z jego gardła zaczęło dochodzić ostrzegawcze syczenie. Spiąłem mięśnie, gotowy do ucieczki. Byłem jednak pewny, że nie poddam się bez walki. Rudy, cętkowany kocur nagle wyrzucił łapę w moim kierunku. Było to drugie i zarazem ostatnie ostrzeżenie. Kot przeszedł do ataku. Wszedł na drzewo w dwóch skokach i rzucił się na mnie z pazurami. Ja ledwo co uniknąłem jego ataku i zeskoczyłem na dół. Podirytowany zwierzak zrobił to samo, na co ja odpowiedziałem... Ponownym wdrapaniem się na drzewo. Tym razem mój przeciwnik kipiał ze złości, ale nie zatracił zdrowego rozsądku. Odsunął się kilka metrów od drzewa i czekał. Teraz albo nigdy. Dałem wielkiego susa, celując prosto w kocura. Tym razem on był szybszy. Umknął mi i znikł w gąszczu roślin, zostawiając mnie po drzewem.
Ja, nadal w lekkim szoku po walce i gwałtownym zderzeniu z ziemią zacząłem podsumowywać straty. Byłem trochę potłuczony i nieco podrapany przez kolczaste rośliny, ale nic poza tym.
Zmęczony i jeszcze bardziej zdyszany niż na początku ruszyłem ku plaży. Zdecydowanie nie miałem najmniejszej chęci na kolejne przygody. Spotkanie z dzikim całkowicie mi wystarczało.

<C.D.N.>

Uwagi: brak.

Zdobyto: 21 czerwonych⎹ 28 pomarańczowych⎹ 21 zielonych⎹ 22 niebieskich⎹ 28 granatowych⎹ 5 fioletowych⎹ 1 różowych odłamków


Od Sileenthar "A ja to tej pani nie lubię" cz. 5


Listopad 2025 r.
Kiedy pierwszy raz przyszłam na zajęcia ze sztuk kreatywnych nauczyciel nie był pewien co ze mną zrobić. Nie umiałam powtarzać ruchów tanecznych, budować ładnych zamków z piasku bez ryzyka ich zburzenia przy każdych "oględzinach" ani w jakikolwiek sposób malować. Na początku było mi trochę przykro z tego powodu, ale szybko postanowiłam sprawiać jak najmniej kłopotów i zachowywać się jak inne szczeniaki. Gdy poszłam mu to oznajmić, poprosił żebym przyszła w sobotę na jego dodatkowe zajęcia. Razem z kilkoma szczeniakami przypisaliśmy wtedy każdemu kolorowi farbki jakieś znaczenie, które później miałam wykorzystywać w swojej pracy.
Otworzyli mi w ten sposób drogę do sztuki. Nigdy nie namalowałam niczego konkretnego (chociaż kiedyś Yngvi powiedziała, że parę różowych krech na jednej z moich pracy wygląda trochę jak wilk), ale uwielbiałam bawić się fakturą. Grubą warstwę farby rozprowadzałam liśćmi i odciskałam w niej muszelki albo połówki kokosów. O kolorze żółtym wiedziałam na przykład tylko, że jest ciepły, wesoły i taki jak piasek (co kompletnie mi do siebie nie pasowało), ale pan Dernet zawsze mówił, że prace są bardzo ładne. A ja zawsze byłam mu za to bardzo wdzięczna.
Tym razem pan Dernet nawet nie czekał na spóźnialskich ze swoimi zajęciami, a każde przybycie po czasie, wydawałoby się, ignorował. Dobrze że przyszłam na jego lekcje od razu po logice - nie wszyscy mieli tyle szczęścia.
- Dzisiaj mam dla was coś trochę innego. - zaczął, gdy przybyła większość zajęła miejsca. - Nie mamy wystarczająco instrumentów do własnego użytku, a szukanie kogoś, kto jest w stanie nam jakiś pożyczyć trochę zajmuje. Postanowiłem więc, że zrobimy własne.
Przestąpiłam z łapy na łapę. Zajęcia związane z muzyką były najlepsze!
- Większość tej lekcji poświęcimy na konstrukcję bębnów, na następnej zajmiecie się ich ozdobą. Przygotowałem wam wcześniej materiały - Trącił coś z metalicznym brzdękiem. - Wybierzecie sobie po jednym pudle rezonansowym i...
- Po jednym czym? - spytała Yngvi, wyraźnie zaintrygowana.
- Pudle rezonansowym. - powtórzył wolniej Dernet, podkreślając każdą sylabę. - Dźwięk będzie w nim rezonować, czyli drgać i odbijać się w jego wnętrzu, co bardzo go wzmocni.
Na chwilę przerwał. Spróbowałam sobie wyobrazić jakby to było stać w takim rezonującym bębnie i od samej tej myśli rozbolała mnie głowa.
- Weźmiecie po jednym pudle i po jednej membranie, czyli napiętej powierzchni, w którą będziecie uderzać. Możecie mieć problemy z jej prawidłowym umocowaniem, więc nie bójcie się prosić o pomoc.
- A my w to będziemy... łapkami uderzać? - spytała cicho Nikaella.
- Jak ten wielki kolczasty odmieniec! - ucieszył się Kaiju.
- Możecie uderzać łapkami - tak jak Baldor, Kaiju - albo zrobić sobie pałeczki.
To było... Naprawdę fajne. Może nigdy nie podobało mi się walenie w bęben (co to za muzyka?), ale zrobić taki własny...?
- No to co? - Miałam miłe wrażenie, że Dernet się uśmiecha. - Proszę, wybierajcie!
Zrobił się hałas i ruch. Wszyscy zerwali się by sięgnąć po upatrzone wcześniej zdobycze; natychmiast rozbrzmiały głośne sprzeczki o jedyną żółwią skorupę w stercie. Nie byłam zadowolona z tego, że muszę poczekać, jeśli chcę się przyjrzeć materiałom. Nie miałam najmniejszych szans zrobić tego dość szybko, by jeszcze zagarnąć dla siebie upatrzoną zdobycz. Poczekałam więc, aż tłumek trochę się przerzedzi i podeszłam do stosu. Sięgnęłam do niego łapą i sprawdziłam co pozostało. Z rozczarowaniem stwierdziłam, że do wyboru nie mam już nic poza dwiema nie wiadomo jak starymi i brudnymi puszkami oraz kawałkiem wystrzępionej skóry.
Przez myśl mi przeszło, by wziąć obie i zrobić podwójny bęben, ale szybko stwierdziłam, że materiału na membranę nie wystarczy. Nie straciłam jednak nadziei i zawołałam pana Derneta.
- Poczekaj chwilę, Silee - odparł. - Pomagam teraz Kaiju.
Poczekałam. W końcu łapy nauczyciela zaszurały na piasku.
- Słucham - powiedział.
- Nie ma może więcej takiej skóry? Chciałabym zrobić podwójny bęben - nadstawiłam uszu z nadzieją.
- Niestety zostało tyle, ile widzisz. Może popytaj koleżanek i kolegów, czy nie mają trochę w nadmiarze?
Tak też zrobiłam, ale nikt nie zgodził się podzielić. Chcąc nie chcąc wzięłam tylko jedną puszkę. Przeturlałam ją nad wodę (za nic nie mieściła mi się w pyszczku), żeby pozbyć się grubej warstwy brudu i przy okazji opłukać łapy z piasku. Następnym krokiem było umocowanie membrany, do czego przygotowałam sobie gruby sznurek.
Nie bardzo wiedziałam jak się za to zabrać. Nałożyłam skórę na puszkę i sprawdziłam jak dużo mam nadmiaru do obwiązania. Nie wyglądało to źle. Z pewnym trudem zawiązałam supeł i na próbę uderzyłam w bęben. Membrana zapadła mi się pod łapą, nie wydając najcichszego dźwięku.
Próbowałam wielokrotnie, ale nie ważne jak mocno zaciskałam węzeł, skóra i tak się wysuwała. Z frustracji zaczynało mnie ściskać w gardle, ale nie chciałam przyznawać się do porażki. Słyszałam jak coraz więcej szczeniaków wstaje i rusza na poszukiwanie ozdób, a świadomość tego, że zostaję w tyle jeszcze bardziej mnie irytowała.
- Potrzebujesz pomocy? - spytał nauczyciel, przechodząc obok.
Przez chwilę biłam się z myślami, ale w końcu postanowiłam odpuścić. Pan Dernet był przecież miły.
- Tak - westchnęłam.
By przytrzymać skórkę, nauczyciel wbił w jej końce parę ćwieków i zawiązał sznurek jeszcze raz. Zaraz potem wstał i zawołał wszystkie szczeniaki:
- Na dzisiaj to koniec, dokończymy na następnej lekcji. Bębenki zostawcie u mnie, ale zebrane ozdoby zabierzcie ze sobą. Nie chcemy przecież żeby się pomieszały, prawda?
Na pożegnanie wypróbowałam swój instrument, uderzając w niego łapą. Wydał z siebie krótki, wysoki dźwięk.

<C.D.N.>

Uwagi: brak.

Zdobyto: 20 czerwonych⎹ 50 pomarańczowych⎹ 45 zielonych⎹ 16 niebieskich⎹ 29 granatowych⎹ 26 fioletowych⎹ 13 różowych odłamków