sobota, 1 sierpnia 2020

Od Lind "Nasza przeszłość, nasze sekrety i lęki" cz. 3


Listopad 2025
Nie minęło dużo czasu, nim miałam za sobą połowę drogi na drugi brzeg. Poczułam się przez to aż zbyt pewnie; postanowiłam przyspieszyć kroku i przestałam patrzeć pod nogi.
Nagle straciłam grunt pod jedną z łap. Wpadłam w przerębel aż po łokieć. Poderwałam się, przywołałam skrzydła i skoczyłam w stronę oczekującego mnie brzegu. Usłyszałam za sobą jeszcze parę trzasków cienkiego lodu. Było o krok od katastrofy...
Zatopiłam łapy w miękkim śniegu. Zdawało mi się, że wcale nie jest zimny. Otrzepałam się i niepewnie ruszyłam w głąb Śnieżnego Lasu, podziwiając tę piękną, białą scenerię. Zauważyłam, że z wielu gałęzi zwisały cienkie, połyskujące w słońcu sople. Użyłam wiatru, by kilka strącić. Wtedy usłyszałam znajomy głos młodego wilka:
– Lind! Lind!
Spośród śniegu wyłonił się Freeze. Miał szare, puszyste futerko i lekko pochyloną głowę; wszystko dokładnie takie same, jak w dniu, w którym się poznaliśmy. Ciężko dyszał, ale siły dodawała mu radość ze spotkania ze mną.
– Tu jesteś... Chodź, wujek i Babcia wszędzie cię szukają.
– Och, nie wiedziałam... Już idę! 
Natychmiast ruszyłam we wskazanym przez Freeze'a kierunku. Młodziutki wilk wyprowadził mnie na polanę przed moim domem. Ujrzałam przepiękną, znajomą scenerię. Wszystko obsypane skrzącym się, białym puchem; ogródek, dach budynku, a także rosnące nieopodal trzy sosny.
– Patrz w górę – powiedział mój kolega.
Wykonałam jego polecenie. Nad nami rozciągało się przepiękne, rozgwieżdżone niebo. Zupełnie jak w dniu, w którym poszliśmy na wieżę.
– Łał... – westchnęłam. – Ting byłby zachwycony.
– Ja nie pozwalam Strażniczce patrzeć na gwiazdy – oznajmił Freeze.
– Dlaczego?
– Bo to tylko Strażniczka. Ich zadaniem jest pilnowanie artefaktów, nie oglądanie gwiazd.
Zrobiło mi się przykro. Nie wyobrażałam sobie zabronić Tingowi oglądać nocne niebo. To by było jak... Nie wiedziałam nawet do czego przyrównać tak okrutny czyn.
– Chcesz pobawić się w śniegu? – spytał towarzyszący mi wilk.
– Tak... – odparłam, ale coś mi nie pasowało w tej propozycji. – Freeze, ty nie lubisz bawić się w śniegu.
– Szkoda... – westchnął.
Nagle dostrzegłam, że jedna z łap wilka była utworzona z lodu. 
– Freeze, ty zamarzasz! – jęknęłam przestraszona.
– Ty też zamarzniesz.
Wilk podniósł głowę; sprawiał wrażenie, jakby nagle stał się wyższy ode mnie. Wyglądał też o wiele doroślej, niż chwilę temu. Podkuliłam ogon i postawiłam kilka kroków w tył. Tymczasem Freeze kontynuował:
– Zamarzniesz. Tak samo, jak Strażnik Lasu.
Nagle moje łapy zesztywniały. Nie mogłam oderwać ich od ziemi; jakby już teraz przymarzły do podłoża.
– Wichura należała do mnie! – warknął wilk. – Ja jestem dziedzicem!
– Freeze, ja nie chciałam!
– Ale zrobiłaś to! Ukradłaś Wichurę! – wykrzyknął.
Stanął na tylnych łapach, a lód zaczął wspinać się po jego łapie na tors. Już po chwili porywał idealnie połowę ciała Freeze'a.
– Gdzie jest Wichura? – wycedził przez zęby.
Otworzyłam pysk, chciałam wykrzyczeć odpowiedź, ale głos niknął w moim gardle. Nie mogłam wydać żadnego dźwięku. Freeze warknął głośno i popchnął mnie. Zaczęłam spadać, ale nie mogłam się obrócić, by zobaczyć dokąd zmierzam. Cały świat zawirował; rozgwieżdżone niebo wyglądało, jakby teraz znajdowało się pode mną.
Po chwili uderzyłam grzbietem w lodowatą taflę wody. Szumiące fale pochłonęły mnie całą. Sylwetka Freeze'a zaczynała znikać. W uszach dudnił mi szum rzeki. Traciłam oddech, próbowałam krzyczeć, poruszyć się, zrobić cokolwiek. Wciąż bezskutecznie.
Opadałam coraz głębiej; być może znalazłam się już blisko dna. Nagle pośród ciemności dostrzegłam czerwony połysk. Nieopodal mnie leżał rubin, którym kiedyś Ting otworzył skrytkę zawierającą Wichurę. Drogi kamień przecinała głęboka szrama. Wówczas odzyskałam na chwilę władzę w łapach. Wykorzystałam tę okazję, by dosięgnąć rubinu. Jednak kiedy tylko moje pazury musnęły kamień, ten rozpadł się na drobne kawałki. Wszystkie lśniące, czerwone odłamki zabrał prąd rzeki.
Przepadło.
Znów zesztywniałam. Nadal nie mogłam wziąć wdechu, robiło mi się ciemno przed oczami. Dryfowałam pod wodą, powoli traciłam orientację, gdzie jest góra a gdzie dół. Czekałam co będzie dalej. A "dalej" nie nadchodziło.
***
Wreszcie otworzyłam oczy. Mogłam oddychać, mogłam się poruszać. A co ważniejsze, byłam na lądzie. Zamrugałam i podniosłam głowę. Kawałek dalej siedział Ting, jeszcze dalej Baldor. Obaj odwróceni do mnie plecami i zajęci własnymi sprawami.
Rozejrzałam się. Dostrzegłam, że moja torba była otwarta. Kilka magicznych przedmiotów leżało na piasku; w tym również Medalion Wizji. Ten wisiorek znajdował się najbliżej mnie.
Ciekawe, czy mógł jakoś wpłynąć na to, co mi się przyśniło. Ciekawe, czy przez sen nie założyłam go na szyję. Babcia mówiła mi, że kiedy byłam młodsza, kilka razy widziała, jak lunatykuję. A jeśli ten zwyczaj po latach powrócił?
Zgarnęłam swój dobytek z powrotem do torby. Nadal była noc, ale nie chciałam wracać od razu do spania; czułam, że po takim koszmarze muszę najpierw dojść do siebie. Chociaż wiedziałam, że żadna z tych rzeczy nie wydarzyła się naprawdę, niepokój pozostał.
Spróbowałam prześledzić całą "fabułę snu", ale nie było to takie proste. Już po paru minutach nie miałam pewności co do kolejności zdarzeń. Jednak nadal wyraźnie pamiętałam, że widziałam Freeze'a, a potem tonęłam. Dotknęłam swojej blizny na karku. Zyskałam ją w dniu, w którym faktycznie o mało nie zginęłam w ten sposób. 
O ironio... tamtego dnia uratował mnie właśnie Freeze.
– Dlaczego nie śpisz, Pierzasta? – usłyszałam głos jednego z odmieńców. Tym razem pytanie zadał Baldor. Było to dość dziwne; zwykle mało interesowało go, co się ze mną dzieje.
Podniosłam wzrok na moich towarzyszy. Obaj spoglądali w moim kierunku.
– Miałam zły sen, to wszystko...
– Co to znaczy? – zdziwił się kolczasty gigant. 
Dopiero po chwili skojarzyłam, że Strażnicy nie śnią. Z Tingiem już nie raz omawiałam ten temat, ale to było jeszcze zanim znaleźliśmy Baldora.
– To... koszmar – mruknęłam. Nie umiałam zebrać myśli, by znaleźć lepszą definicję. Spojrzałam na Strażnika Wichury, licząc, że pomoże mi w wyjaśnieniach.
– Nocne wizje nie zawsze są przyjemne... – oznajmił Ting. – Zwłaszcza, jeśli ten śpiący ma jakieś poważne zmartwienie – Złote oczy skierowały się moją osobę. Westchnęłam ciężko.
– Dobrze, że tym razem nie odwiedził nas Tantibus... – skwitowałam, wymuszając lekki uśmiech. Nie odwróciło to uwagi mojego towarzysza od poruszonego problemu.
– Do wschodu jeszcze daleko... – zaznaczył.
– Dlatego pójdę dalej spać – odparłam i położyłam się z powrotem na piasku. Liczyłam, że taka odpowiedź pozwoli mi wymigać się od jakichkolwiek wyjaśnień.
Bolało mnie, że nie mogłam wyjaśnić Tingowi, co mnie gryzie. Chętnie powiedziałabym mu o tym, że wciąż nurtuje mnie, ile czasu minęło od tamtego grudnia w Białym Królestwie. Byłoby mi o wiele lżej, gdybym powiedziała Tingowi, jak bardzo boję się myśli, że Freeze już wie, gdzie jestem.
Podniosłam oczy ku rozgwieżdżonemu niebu. Przepiękna, granatowa kopuła posypana miliardem ciał niebieskich... W pewnym momencie sklepienie przeciął ogon spadającej gwiazdy. Przypomniałam sobie, że kiedyś zaobserwowałam z Freeze'm to samo zjawisko. Wtedy zażyczyłam sobie, by wkrótce znów go zobaczyć.
Kolejny chichot losu. Gdyby gwiazdy naprawdę spełniały życzenia, dziś poprosiłabym o coś zupełnie odwrotnego.

<C. D. N.> 

Uwagi: brak.

Zdobyto: 54 czerwonych⎹ 64 pomarańczowych⎹ 20 zielonych⎹ 42 niebieskich⎹ 32 granatowych⎹ 21 fioletowych⎹ 24 różowych odłamków


Od Morgana "Szczeniak w wielkim mieście" cz. 1

Czerwiec 2026
Otworzyłem pyszczek w niemym zachwycie. Białe Królestwo już od samego wjazdu zachwycało swoim ogromem. W niczym nie przypominało prostych szałasów, które starsze szczeniaki budowały kiedyś na lekcji logiki, gdy ja sam byłem jeszcze maluchem. Budynki zrobione były z drewna, szarych kamieni i czerwonych prostokątów, które Kai nazywał cegłami. Budowle otaczały mnie ze wszystkich stron, przypominając jak mali i nieznaczący byliśmy. To specyficzne uczucie bezwartościowości oraz dziwnego niepokoju przypominało mi chwilę, gdy po raz pierwszy zapuściłem się nieco głębiej w dżunglę na jednej z lekcji. Wtedy wokół mnie widniały grube i zzieleniałe pnie drzew oraz monstrualne krzewy, które wabiły ciekawskie szczeniaki swoją wręcz przytłaczającą gamą kolorów. Teraz ich miejsce zajęły różne odcienie szarości i brązu oraz kolor cegieł. Uśmiechnąłem się smutno. Białe Miasto, chociaż piękne, było niemal pozbawione cudownej roślinności, którą znałem z domu. Jedyne co znalazłem to cienkie drzewka o malutkich liściach, niczym nie przypominających wielkich palmowych koron. W tych kwestiach legendarne miasto nigdy nie miało szans na dorównanie mojej małej ojczyźnie. Myśl ta niosła jakieś dziwne ukojenie i ciepło wprost do mojego serca.
Miałem ochotę obejrzeć każdy kąt, zwiedzić wszystkie ważne miejsca. Musiałem powstrzymywać się przed radosnym podskakiwaniem; nie chciałem zrobić złego wrażenia na tych wszystkich nieznajomych. W końcu wśród nich mogli być moi przyszli przyjaciele na czas tych krótkich "wakacji", jak to określił Magnus – szarawy wilkołak, z którym kolegowała się mama. Według niego wakacje były czasem, kiedy ludzkie dzieci miały wolne od szkoły. Trwały prawie całe lato, co dość dobrze oddawało długość naszej podróży do Białego Królestwa.
– Tato, a kiedy pójdziemy zwiedzać? Słyszałem, że tutaj mają całą wielką bibliotekę! Tam musi być mnóstwo książek. Proszę, pójdźmy tam! – powiedziałem, szturchając łapką tatę. Ostatnio sporo urosłem i teraz nasze barki dzieliła jedynie odległość dużego kraba.
– Najpierw musimy coś zjeść – odparł tata, uśmiechając się lekko.
– Dobrze prawisz, Jednooki. Jak myślicie, gdzie znajdę kilka dobrych robaków? – wtrącił Ting, po czym zmierzył mnie niezadowolonym spojrzeniem. Skuliłem się pod jego naporem. – Nie wybaczę ci, Mały, że nie zabrałeś naszego wabiku. Miałeś tylko jedno zadanie. Jedno!
– Przepraszam. Nie zrobiłem przecież tego specjalnie! – powtórzyłem już niemal stałą formułkę. Odmieniec wypominał mi to nieustannie od momentu, kiedy tylko zauważył brak swojej śmierdzącej zupy.
– Daj mu spokój, Ting – W mojej obronie stanęła mama. – Morgan nie jest twoim chłopcem na wysyłki.
– Dobra, w takim razie znajdźcie mi coś innego do jedzenia. Czekam.
Byłem pewien, że gdyby nie ciągły marsz, odmieniec skrzyżowałby ręce na podkreślenie swoich słów. Podkuliłem ogon i opuściłem uszy. Kątem oka zauważyłem, że tata również położył je po sobie.
– Nałapię ci ciem, kiedy zaczną się gromadzić przy lampach – zaproponował.
– Hm... W końcu ktoś ma tu dobry plan.
– Pójdziemy do karczmy Elvina?
Spojrzałem zaintrygowany na mamę.
– Kto to Elvina? I co to karczma?
– Elvin – poprawiła mnie z uśmiechem wilczyca. – Karczma to miejsce, gdzie można kupić i zjeść bardzo dobre rzeczy oraz spędzić noc. Elvin to... Nasz znajomy, partner Cess – Wskazała na samicę z wielkim i dziwnym ogonem, która coraz bardziej wychodziła na przód. Pomyślałem, że pewnie nie mogła doczekać się spotkania z tym całym Elvinem. – Nocowaliśmy u niego, kiedy byliśmy tutaj pierwszy raz.
– Teraz też będziemy – zauważył tata.
Mama spojrzała na niego zaskoczona. Marszczyła brwi.
– Skąd wiesz?
Basior wzruszył ramionami.
– Hitam mówił. Nie słyszałaś?
Pokręciła głową. Patrzyłem na przemian na rodziców. Reszta drogi minęła nam na raczej mało zobowiązujących rozmowach. Nie mogłem się doczekać momentu, w którym zobaczę z bliska tę całą karczmę Elvina oraz samego Elvina oczywiście. Niestety z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej dokuczało mi wszechobecne zimno oraz zmęczenie przydługą podróżą. Nigdy wcześniej nie leciałem na smokach. Było to niezwykle stresujące przeżycie, które miało zostać w mej pamięci na zawsze. Prawdopodobnie piszczałbym ze strachu przez cały lot, gdyby nie uspokajająca obecność moich rodziców. Uśmiechnąłem się lekko, zerkając na nich. Mama rozmawiała o czymś z Tingiem, a tata raz na jakiś czas dorzucał własną uwagę.
– Morgan, nie zostawaj w tyle – powiedziała nagle mama, obracając łeb w moim kierunku.
Zdałem sobie sprawę, że w którejś chwili znacznie zwolniłem i teraz dzieliła nas spora odległość. Spróbowałem nadgonić, ignorując bolące mięśnie.
– Jesteś zmęczony? – zapytał tata. W jego głosie wybrzmiewało jak zwykle zmartwienie. – Myślę, że powinniśmy przełożyć zwiedzanie na jutro. Dzisiaj odpoczniemy.
– Nie, tato! Mam bardzo dużo siły! – zawołałem, szybko zrównując się z nimi.
– Wyglądasz na wyczerpanego.
– Ale nie jestem.
Spojrzałem błagalnie na mamę i Tinga, licząc, że mnie poprą. Na Baldora nie miałem co liczyć – kolczasty olbrzym prawie w ogóle się nie odzywał, niezależnie od sytuacji. Jeśli miałbym być szczery, nierzadko w ogóle zapominałem o jego obecności.
– Tata ma rację. Jutro zwiedzimy o wiele więcej i dokładniej. Chciałbyś przerywać w połowie?
– No... Nie – przyznałem niechętnie. – Ale obiecujecie, że pójdziemy jutro?
– Od razu po zajęciach – odpowiedział poważnie tata, a mama skinęła głową.
Zamerdałem ogonkiem i przytaknąłem. Nie miałem zamiaru się kłócić. Mimo wszystko byłem jednak troszeczkę zmęczony. Jedzenie i sen z pewnością by mi nie zaszkodziły...
***
Kolejnego dnia siedziałem znudzony na lekcjach, wyczekując ich końca. Nawet wilcza historia nigdy nie dłużyła mi się bardziej. Zwykle interesujące fakty tego dnia nie docierały do mojej głowy, a każda chwila trwała nieskończoność. Pan Kai opowiadał nam o jakimś starym myślicielu zrodzonym właśnie w Białym Królestwie. Co ciekawe nie był on wilkiem, a lisem – szczupłym i drobnym stworzeniem o rudym futerku. Próbowałem sobie przypomnieć, czy widziałem już takiego w czasie naszej podróży do karczmy, ale widocznie byłem zbyt zmęczony, by zwrócić na to uwagę. W związku z tym, kiedy o nim opowiadał, przed oczami widziałem mamę Yvara i Yngvi. Ona była ruda i mała – mniejsza nawet ode mnie!
– Odili nierzadko krytykował władzę w swoich pismach. Nie spodobało się to królowi, który zdecydował o egzekucji filozofa – opowiadał pan Kai. Podniosłem głowę, którą dotychczas opierałem na łapkach, z nagłym zainteresowaniem.
– Egzekucji? – powtórzyłem. To słowo przywodziło mi na myśl coś okropnego, ale nie byłem pewien co.
– Morderstwa – odpowiedział jakiś szczeniak. Nie zwróciłem zbytniej uwagi, kto to był zbyt przerażony tym słowem.
– Tak... Niegdyś egzekucje były czymś powszechnym w Białym Mieście – wyjaśnił Kai.
Zadrżałem.
– Ale... Już nie są, prawda?
Nauczyciel pokręcił powoli głową.
– Nie sądzę. Jak wiecie nastąpiła zmiana władzy. Białe Królestwo jest teraz nieco bardziej... – przerwał na moment. – Przyjazne.
Próbowałem opanować drżenie łap. Tak bardzo żałowałem, że Eunice i Kaiju nie polecieli ze mną. Sama ich obecność była niczym balsam. Przynosili ukojenie podobne do tego, które roztaczali rodzice...

<c.d.n.>

Zdobyto: 45 czerwonych⎹ 80 pomarańczowych⎹ 33 zielonych⎹ 67 niebieskich⎹ 54 granatowych⎹ 44 fioletowych⎹ 14 różowych odłamków