sobota, 1 sierpnia 2020

Od Morgana "Szczeniak w wielkim mieście" cz. 1

Czerwiec 2026
Otworzyłem pyszczek w niemym zachwycie. Białe Królestwo już od samego wjazdu zachwycało swoim ogromem. W niczym nie przypominało prostych szałasów, które starsze szczeniaki budowały kiedyś na lekcji logiki, gdy ja sam byłem jeszcze maluchem. Budynki zrobione były z drewna, szarych kamieni i czerwonych prostokątów, które Kai nazywał cegłami. Budowle otaczały mnie ze wszystkich stron, przypominając jak mali i nieznaczący byliśmy. To specyficzne uczucie bezwartościowości oraz dziwnego niepokoju przypominało mi chwilę, gdy po raz pierwszy zapuściłem się nieco głębiej w dżunglę na jednej z lekcji. Wtedy wokół mnie widniały grube i zzieleniałe pnie drzew oraz monstrualne krzewy, które wabiły ciekawskie szczeniaki swoją wręcz przytłaczającą gamą kolorów. Teraz ich miejsce zajęły różne odcienie szarości i brązu oraz kolor cegieł. Uśmiechnąłem się smutno. Białe Miasto, chociaż piękne, było niemal pozbawione cudownej roślinności, którą znałem z domu. Jedyne co znalazłem to cienkie drzewka o malutkich liściach, niczym nie przypominających wielkich palmowych koron. W tych kwestiach legendarne miasto nigdy nie miało szans na dorównanie mojej małej ojczyźnie. Myśl ta niosła jakieś dziwne ukojenie i ciepło wprost do mojego serca.
Miałem ochotę obejrzeć każdy kąt, zwiedzić wszystkie ważne miejsca. Musiałem powstrzymywać się przed radosnym podskakiwaniem; nie chciałem zrobić złego wrażenia na tych wszystkich nieznajomych. W końcu wśród nich mogli być moi przyszli przyjaciele na czas tych krótkich "wakacji", jak to określił Magnus – szarawy wilkołak, z którym kolegowała się mama. Według niego wakacje były czasem, kiedy ludzkie dzieci miały wolne od szkoły. Trwały prawie całe lato, co dość dobrze oddawało długość naszej podróży do Białego Królestwa.
– Tato, a kiedy pójdziemy zwiedzać? Słyszałem, że tutaj mają całą wielką bibliotekę! Tam musi być mnóstwo książek. Proszę, pójdźmy tam! – powiedziałem, szturchając łapką tatę. Ostatnio sporo urosłem i teraz nasze barki dzieliła jedynie odległość dużego kraba.
– Najpierw musimy coś zjeść – odparł tata, uśmiechając się lekko.
– Dobrze prawisz, Jednooki. Jak myślicie, gdzie znajdę kilka dobrych robaków? – wtrącił Ting, po czym zmierzył mnie niezadowolonym spojrzeniem. Skuliłem się pod jego naporem. – Nie wybaczę ci, Mały, że nie zabrałeś naszego wabiku. Miałeś tylko jedno zadanie. Jedno!
– Przepraszam. Nie zrobiłem przecież tego specjalnie! – powtórzyłem już niemal stałą formułkę. Odmieniec wypominał mi to nieustannie od momentu, kiedy tylko zauważył brak swojej śmierdzącej zupy.
– Daj mu spokój, Ting – W mojej obronie stanęła mama. – Morgan nie jest twoim chłopcem na wysyłki.
– Dobra, w takim razie znajdźcie mi coś innego do jedzenia. Czekam.
Byłem pewien, że gdyby nie ciągły marsz, odmieniec skrzyżowałby ręce na podkreślenie swoich słów. Podkuliłem ogon i opuściłem uszy. Kątem oka zauważyłem, że tata również położył je po sobie.
– Nałapię ci ciem, kiedy zaczną się gromadzić przy lampach – zaproponował.
– Hm... W końcu ktoś ma tu dobry plan.
– Pójdziemy do karczmy Elvina?
Spojrzałem zaintrygowany na mamę.
– Kto to Elvina? I co to karczma?
– Elvin – poprawiła mnie z uśmiechem wilczyca. – Karczma to miejsce, gdzie można kupić i zjeść bardzo dobre rzeczy oraz spędzić noc. Elvin to... Nasz znajomy, partner Cess – Wskazała na samicę z wielkim i dziwnym ogonem, która coraz bardziej wychodziła na przód. Pomyślałem, że pewnie nie mogła doczekać się spotkania z tym całym Elvinem. – Nocowaliśmy u niego, kiedy byliśmy tutaj pierwszy raz.
– Teraz też będziemy – zauważył tata.
Mama spojrzała na niego zaskoczona. Marszczyła brwi.
– Skąd wiesz?
Basior wzruszył ramionami.
– Hitam mówił. Nie słyszałaś?
Pokręciła głową. Patrzyłem na przemian na rodziców. Reszta drogi minęła nam na raczej mało zobowiązujących rozmowach. Nie mogłem się doczekać momentu, w którym zobaczę z bliska tę całą karczmę Elvina oraz samego Elvina oczywiście. Niestety z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej dokuczało mi wszechobecne zimno oraz zmęczenie przydługą podróżą. Nigdy wcześniej nie leciałem na smokach. Było to niezwykle stresujące przeżycie, które miało zostać w mej pamięci na zawsze. Prawdopodobnie piszczałbym ze strachu przez cały lot, gdyby nie uspokajająca obecność moich rodziców. Uśmiechnąłem się lekko, zerkając na nich. Mama rozmawiała o czymś z Tingiem, a tata raz na jakiś czas dorzucał własną uwagę.
– Morgan, nie zostawaj w tyle – powiedziała nagle mama, obracając łeb w moim kierunku.
Zdałem sobie sprawę, że w którejś chwili znacznie zwolniłem i teraz dzieliła nas spora odległość. Spróbowałem nadgonić, ignorując bolące mięśnie.
– Jesteś zmęczony? – zapytał tata. W jego głosie wybrzmiewało jak zwykle zmartwienie. – Myślę, że powinniśmy przełożyć zwiedzanie na jutro. Dzisiaj odpoczniemy.
– Nie, tato! Mam bardzo dużo siły! – zawołałem, szybko zrównując się z nimi.
– Wyglądasz na wyczerpanego.
– Ale nie jestem.
Spojrzałem błagalnie na mamę i Tinga, licząc, że mnie poprą. Na Baldora nie miałem co liczyć – kolczasty olbrzym prawie w ogóle się nie odzywał, niezależnie od sytuacji. Jeśli miałbym być szczery, nierzadko w ogóle zapominałem o jego obecności.
– Tata ma rację. Jutro zwiedzimy o wiele więcej i dokładniej. Chciałbyś przerywać w połowie?
– No... Nie – przyznałem niechętnie. – Ale obiecujecie, że pójdziemy jutro?
– Od razu po zajęciach – odpowiedział poważnie tata, a mama skinęła głową.
Zamerdałem ogonkiem i przytaknąłem. Nie miałem zamiaru się kłócić. Mimo wszystko byłem jednak troszeczkę zmęczony. Jedzenie i sen z pewnością by mi nie zaszkodziły...
***
Kolejnego dnia siedziałem znudzony na lekcjach, wyczekując ich końca. Nawet wilcza historia nigdy nie dłużyła mi się bardziej. Zwykle interesujące fakty tego dnia nie docierały do mojej głowy, a każda chwila trwała nieskończoność. Pan Kai opowiadał nam o jakimś starym myślicielu zrodzonym właśnie w Białym Królestwie. Co ciekawe nie był on wilkiem, a lisem – szczupłym i drobnym stworzeniem o rudym futerku. Próbowałem sobie przypomnieć, czy widziałem już takiego w czasie naszej podróży do karczmy, ale widocznie byłem zbyt zmęczony, by zwrócić na to uwagę. W związku z tym, kiedy o nim opowiadał, przed oczami widziałem mamę Yvara i Yngvi. Ona była ruda i mała – mniejsza nawet ode mnie!
– Odili nierzadko krytykował władzę w swoich pismach. Nie spodobało się to królowi, który zdecydował o egzekucji filozofa – opowiadał pan Kai. Podniosłem głowę, którą dotychczas opierałem na łapkach, z nagłym zainteresowaniem.
– Egzekucji? – powtórzyłem. To słowo przywodziło mi na myśl coś okropnego, ale nie byłem pewien co.
– Morderstwa – odpowiedział jakiś szczeniak. Nie zwróciłem zbytniej uwagi, kto to był zbyt przerażony tym słowem.
– Tak... Niegdyś egzekucje były czymś powszechnym w Białym Mieście – wyjaśnił Kai.
Zadrżałem.
– Ale... Już nie są, prawda?
Nauczyciel pokręcił powoli głową.
– Nie sądzę. Jak wiecie nastąpiła zmiana władzy. Białe Królestwo jest teraz nieco bardziej... – przerwał na moment. – Przyjazne.
Próbowałem opanować drżenie łap. Tak bardzo żałowałem, że Eunice i Kaiju nie polecieli ze mną. Sama ich obecność była niczym balsam. Przynosili ukojenie podobne do tego, które roztaczali rodzice...

<c.d.n.>

Zdobyto: 45 czerwonych⎹ 80 pomarańczowych⎹ 33 zielonych⎹ 67 niebieskich⎹ 54 granatowych⎹ 44 fioletowych⎹ 14 różowych odłamków

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz