poniedziałek, 15 czerwca 2020

Od Lind „Los zawsze daje szansę” cz. 3


Koniec marca 2018
W domu panowała niemal absolutna cisza. Przerywał ją tylko spokojny oddech siedzącego u progu pokoju Juana. Niepewnie skierowałam łebek w tamtą stronę. Wiedziałam, że ten wilk nie zrobiłby mi krzywdy, ale i tak nie lubiłam jak Babcia mnie z nim zostawiała. Miał w sobie coś wyjątkowo nieprzyjaznego. Rey i Jen nazywali go „Wujaszkiem Juanem”, ale mnie zabroniono tak mówić. Miałam być wobec niego „szczególnie kulturarna”, cokolwiek to znaczyło.
Moja kartka była zarysowana już z obu stron. Przez chwilę nie wiedziałam, co powinnam z tym zrobić. Pomyślałam, czy nie poprosić opiekuna o nową, ale uznałam, że mam ochotę na jakieś inne zajęcie. Tylko… jak to „kulturarnie” powiedzieć? Omiotłam wzrokiem sylwetkę Juana. Nawet z tej odległości wydawał mi się być olbrzymem. Na pewno był znacznie wyższy od mojej Babci…
– Co jest, Lind? Nie mówili ci,  że niegrzecznie jest się gapić? – rzucił wilk, odsłaniając kilka kłów.
Drgnęłam przestraszona. Chyba właśnie zrobiłam coś „nie-kulturarnego”!
– Spokojnie, przecież żartuję – dodał Juan. –  Patrz sobie, ile chcesz, jesteś u siebie w domu.
Może jednak będę dalej rysowaćpomyślałam. Wyglądało to na bezpieczniejszą opcję; jeśli tylko znajdę gdzieś tutaj więcej papieru, nie będę musiała zaczepiać Juana. Rozejrzałam się dookoła. Nigdzie nie wypatrzyłam nawet kawałka samotnej kartki. Na stoliku i najwyższych półkach regału leżało kilka książek, ale mnie nie wolno było w nich rysować. Nie rozumiałam, czemu Babcia mogła po nich kreślić, ile chciała.

Na koniec spojrzałam na swoje łóżko. Dawno nie sprawdzałam, co jest pod nim. Może leży tam kilka kartek?
Wczołgałam się w ciemną przestrzeń między ramą, a podłogą. Czułam pod łapkami kłęby kurzu. Podczas węszenia niechcący wciągnęłam kilka z nich nosem. Kichnęłam.
– Co ty tam robisz? – usłyszałam.
Spięłam się i zaczęłam czym prędzej przeciskać dalej. Jakby dotarcie tą drogą do ściany miało mnie ukryć przed opiekunem. To oczywiście nie dało oczekiwanych efektów; ktoś złapał mnie za ogon i zaczął ciągnąć ku światłu. Wyciągnęłam łapki przed siebie. Moje pazury znalazły oparcie, ale nie na długo. Tajemnicza odstająca deseczka wkrótce ugięła się. Zostałam wyciągnięta z powrotem na dywanik.
- Uch, jak ty wyglądasz – mruknął Juan na mój widok. Spróbował ściągnąć kurz z mojego pyszczka. – Czego szukałaś pod łóżkiem?
Milczałam. Do tamtego momentu zapomniałam już zupełnie, o co mi chodziło. Pokazałam łapką w kierunku ciemnej jamy, żeby nie zostawić pytania bez odpowiedzi. Wilk odsunął mnie jeszcze dalej i sam zajrzał pod łóżko. Po chwili wsunął tam cały łeb i przednie łapy. Chyba coś znalazł. Usłyszałam charakterystyczny szelest. Kartki!
Zapiszczałam radośnie i zaczęłam skakać dookoła Juana w oczekiwaniu na papier do rysowania. Wilk wreszcie się wyprostował. Wtem ujrzałam, że odnalezione przez niego kartki były już zabazgrane. Przestałam skakać i usiadłam na podłodze. Ten dzień jest do kitu! – pomyślałam.
Juan zamruczał pod nosem:
– Więc nie spaliła wszystkiego… – Obrócił stronę i zaczął się przyglądać dziwnie równym liniom czarnych bazgrołów. Co to w ogóle miało przedstawiać?
– Jestem głodna! – zapiszczałam.
Juan nawet na mnie nie spojrzał. Wykazał dziwne zainteresowanie tymi wymiętymi stronami.
– Głodna!
– Już, już… – mruknął Juan, ale nie poruszył się. Dalej wodził wzrokiem po bazgrołach. Robiłam się coraz bardziej zła.
– JEŚĆ!!!
– Dobrze, już dobrze – westchnął mój opiekun. Całe szczęście, że wieczorem utraci ten tytuł, jak tylko wróci Babcia.
Juan odłożył kartki na ziemię. Wówczas mojego nosa dobiegł ich zapach. Nie pachniały mną, ani Babcią. A przecież tylko my dwie tu mieszkamy! Zjeżyłam się.

Luty 2024
Podeszłam do lekko poruszanych przez wiatr drzwi. Ciekawe kto zapomniał zamknąć je za sobą. Niepewnie wsunęłam głowę do głównego pomieszczenia. Otworzyłam pyszczek na widok wnętrza domu. Wszystko było dokładnie takie, jak zapamiętałam. To jest, prawie… regały, które kojarzyłam jako niewyobrażalnie wysokie, nie prezentowały się już tak potężnie. Stół, po którym kiedyś skakałam, był o wiele niższy; kiedyś wdrapanie się na ten blat uważałam za wyczyn. Inaczej prezentowały się również kolory tego otoczenia. Obrazy w mojej głowie były przesycone wyrazistymi barwami; tymczasem przed moimi oczami stały głównie matowe odcienie; miejscami podchodzące pod szarość.
- Lind! – usłyszałam nagle.
Z korytarza wynurzyła się wilcza postać. Wadera smukła i zgrabna, ale widocznie mająca najlepsze lata już za sobą. Była to Haslaye; córka starego Juana. Ta sama wilczyca, która wezwała mnie tu za pomocą zamkniętego w kamieniu zaklęcia. Znajomy widok sprawił, że zrobiło mi się ciepło w środku. Nie wiedziałam jednak, jak powinnam się wobec niej zachować. Chociaż mieszkała tuż obok nas, nigdy nie byłyśmy blisko. Tak naprawdę widywałam ją tylko na tych rzadkich wspólnych polowaniach. Nie było szans, że się zaprzyjaźnimy; okolicę opuściłam tuż przed osiągnięciem wieku dorosłego, więc zawsze byłam dla niej byle maluchem.
– Haslaye – mruknęłam.
Wadera zawiesiła wzrok na dziwnie ubranym czymś, co siedziało na moim grzbiecie. Po paru sekundach domyśliła się jednak, że to mój towarzysz.
– Idźcie do niej – westchnęła wilczyca. – Korytarzem w lewo.
– Pamiętam drogę, przecież tu mieszkałam – powiedziałam, mijając ją.
– Ale odeszłaś lata temu.
W jej głosie było coś wyjątkowo ciężkiego. Czy mogła mieć do mnie osobiste pretensje o to, jak postąpiłam?
Wadera zniknęła w kuchni. Natomiast ja znów poczułam nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej i gardle. Zaczęłam się autentycznie obawiać spotkania z moją opiekunką. To Haslaye mnie wezwała, może Babcia wcale nie chce mnie widzieć. Co ja jej wtedy powiem?
- Pierzasta… idziemy.
Ocknęłam się z nerwowego amoku. Podskoczyłam, wykręcając tułów, by zrzucić odmieńca z grzbietu. Był tym ruchem tak zaskoczony, że nie zdążył schwycić szponami mojej sierści. Zdołał tylko upewnić się, że wyląduje na łapach.
– Teraz możemy iść – rzuciłam sucho.
Ruszyłam w stronę wskazanego przez Haslaye korytarza. Wsłuchiwałam się w każde skrzypnięcie deski pod moimi łapami. Było w tym coś dziwnie fascynującego. Zastanawiałam się, czy to drewno tak skrzypiało, czy może dopiero dziś zwracam na to uwagę.
Ile konkretnie lat minęło? Och, przecież przez większość czasu spędzonego poza domem nie umiałam nawet liczyć. Powinnam była zrobić cokolwiek, by skutecznie śledzić bieg czasu; nie żyć tylko od wschodu do zachodu… od patrolu do patrolu… od śniadania do kolacji…

Ciekawe, czy Freeze nauczyłby mnie liczyć wcześniej, gdyby wrócił do tej chaty jeszcze jeden raz. Na pewno tutaj mielibyśmy przyjemniejszą atmosferę. Przed oczami stanęła mi cela więzienna. Zatrzymałam się i zamruczałam cicho. Zaczęłam intensywnie mrugać. Tak bardzo nie chciałam tego wspominać.  

– Co się dzieje, Pierzasta?
– Nic.
Podeszłam szybko do drzwi. Położyłam łapę na klamce, jednak znów się zawahałam. Chyba trwałam w tej pozycji odrobinę zbyt długo; Ting trącił mnie w bok.
– Nie rób tak – warknęłam, spoglądając na towarzysza.
– Albo wchodzimy, albo nie – podsumował.
– Pójdę do niej sama. Ty czekasz tutaj. Bez dyskusji.
Odmieniec odsunął się od drzwi; chyba po raz pierwszy zamierzał mnie posłuchać. Widząc to, prawie się uśmiechnęłam.

<C.D.N.>

Zdobyto: 42 czerwonych⎹ 78 pomarańczowych⎹ 72 zielonych⎹ 28 niebieskich⎹ 24 granatowych⎹ 65 fioletowych⎹ 14 różowych odłamków

Od Wilata "Spotkanie z dzikim" cz. 2 (C.D. chętny)


Lipiec 2026
Roztrzęsiony krążyłem po plaży wte i wewte, nie wiedząc, co zrobić. Do zadrapań przypadkowo dostał się piasek, co spowodowało ich bolesne pieczenie. Musiałem się gdzieś schronić, to pewne. Dżungla z pewnością odpada — Dziki na pewno już tam na mnie czyha. Wiedziałem, że koty się nie poddają, a o swą godność dbają nad wszystko. To połączenie w wykonaniu silnego, dzikiego kota mogłoby się dla mnie skończyć tragicznie.
Rozejrzałem się wkoło. Zauważyłem, że nadchodzi wieczór. Słońce powoli, bo powoli, ale jednak zbliżało się do horyzontu. Zawiał niewielki wiaterek. Skwar wkrótce zaczął słabnąć. Dzień ustąpił nocy, słońce ustąpiło księżycowi, a niebo zaczęło się wypełniać gwiazdami. Od strony lądu zaczęły dobiegać niesamowite odgłosy. Ptaki darły się jak oszalałe, chcąc wykorzystać każdą sekundę na śpiew, taniec i co tam jeszcze, aby zaimponować potencjalnej partnerce. Podchodząc nieco bliżej, wyczułem drgania ziemi i usłyszałem tupot łapek gryzonia. Już, już chciałem się na niego zaczaić, gdy przypomniałem sobie o niebezpieczeństwie. Ten gryzoń zaspokoi głód innego zwierzaka.
Ja zacząłem biec, napawając się wiatrem. On bawił się ze mną — raz targał moje futro pod włos, a raz wygładzał je. Raz przybierał na mocy, a raz cichł. Czułem się szybki, wolny. Nie przejmowałem się piaskiem utrudniającym mi bieg, nie przejmowałem się hałasem. Wszystko inne stało się rozmazanym tłem. Byłem tylko ja i mój bieg. Czułem się niesamowicie. Czułem silny związek z naturą, ze wszystkim, co żywe. W tamtej chwili poczułem nawet związek z Dzikim.
Ale nie na długo. Stopniowo zaczęło do mnie docierać, że ktoś mnie obserwuje, ktoś mnie śledzi. Gałęzie w dżungli poruszały się w dokładnie tym tempie, w jakim biegłem. Zatrzymałem się, a one były jak cień. A raczej ktoś, kto na nich biegł. Przywarłem do ziemi i zacząłem się skradać. O wilku mowa... On. Patrzył się na mnie. Złość tliła się w jego oczach. Złość i upokorzenie.
- Czego chcesz? - zapytałem. Nie chciałem pokazać, że się boję, choć gdyby nie jego obecność, trząsłbym się jak galareta.
- Nie udawaj głupka.
- Śledzisz mnie, bo przegrałeś ze mną walkę? Serio? - starałem się zachować spokój.
- Wiesz, czym dla kota jest godność?
- Wiem. Ale nie rozumiem, dlaczego się po prostu ode mnie nie odczepisz.
- Masz w ogóle pojęcie, co ty mówisz? Powiedziałeś, że rozumiesz, czym jest dla mnie i dla ciebie godność. Obaj jesteśmy kotami. A ty moją godność naruszyłeś. Kocie prawo pozwala mi się zemścić, prawda?
- Nie jestem kotem. Nie znam żadnego kociego prawa. Ja nie jestem kotem! - krzyknąłem.
- Jesteś, to widać.
- Ja jestem wilkiem!
W tym momencie Dziki zrobił kilka kroków w tył.
- Jesteś potomkiem tych gałganów? No, no, czyli wiadomo, skąd twój charakter.
W tym momencie on uderzył w moją godność. Nie byłem na to przygotowany, nie wiedziałem co zrobić. Nie odpowiedziałem.
- Skąd ty w ogóle jesteś, pchlarzo-sierściuchu?
- Skądś. Muszę już iść.
- Aha, typowa zagrywka tchórza. Ale nie znikniesz na długo. Jutro o tej samej godzinie, w tym samym miejscu, odbędzie się walka. Na plaży, abyś nie próbował żadnych drzewnych zagrywek. Inaczej będę cię śledzić, aż cię dopadnę. Twoje futro posłuży mi za posłanie, a ogon podrzucę tym gałganom, których ty nazywasz wilkami. Niech znają potęgę ocelota - To mówiąc, Dziki swoim zwyczajem odwrócił się i zniknął w dżungli. To, co powiedział, dało mi do myślenia.

***

Wracając, dużo myślałem. O tym, aby powiedzieć komuś z watahy o Dzikim. O tym, aby nie przyjść. O tym, aby uciec i nie wracać, dopóki Dziki nie umrze... Ale nic oprócz tego pierwszego nie wchodziło w grę. Albo przyjdę sam i przegram, albo przyjdę z kimś i wygram. Nie mam wyboru. Z ciężkim sercem udałem się do częściej uczęszczanej części plaży.

<Ktoś? Pomóżcie no biednemu Wilatowi>

Uwagi: Powtórzenia, przede wszystkim słowa "się". Tak, to też jest powtórzenie.

Zdobyto: 9 czerwonych⎹ 17 pomarańczowych⎹ 15 zielonych⎹ 18 niebieskich⎹ 24 granatowych⎹ 29 fioletowych⎹ 4 różowych odłamków