wtorek, 16 czerwca 2020

Od Lind „Los zawsze daje szansę” cz. 4


Luty 2024
Przypomniałam sobie moment, w którym nauczyłam się otwierać drzwi bez niczyjej pomocy. Mogłam mieć wtedy z pół roku. Od tamtej pory Babcia musiała cały czas zamykać dom na klucz, żebym nie zdołała uciec. Tylko raz udało mi się wymknąć bez jej wiedzy; wtedy jednak wykorzystałam do tego okno. Złapała mnie mieszkająca nieopodal wadera, której imienia nie umiem już sobie przypomnieć. Wiem tylko, że było krótkie. Ta wilczyca miała jeszcze brata; wiecznie głośnego rudzielca o równie krótkim imieniu...
Wreszcie przestałam rozmyślać, nacisnęłam klamkę i pchnęłam drzwi. Moim oczom ukazała się schludna sypialnia. Nie znałam jej tak dobrze, jak głównej izby, ale byłam w stanie powiedzieć, że i tutaj wystrój pozostał ten sam. Łóżko, szafa, a nawet dywan; wszystko było na swoim miejscu. Jednak ponownie z moimi wspomnieniami nie pokrywał się rozmiar pomieszczenia i kolorystyka. Pierwszy aspekt można było wytłumaczyć tym, że ja sama kiedyś byłam mniejsza. Nie miałam jednak pewności, czy farby na ścianie faktycznie zdążyły wyblaknąć, czy po prostu mój umysł przeinaczył niektóre wspomnienia. Magnus mówił, że to się czasem zdarza.
Zatrzymałam wzrok na siedzącej na łóżku postaci. Nie był to wilk, a człowiek. Dopiero po chwili skojarzyłam, że Babcia była z urodzenia wilkołakiem. Prawie o tym zapomniałam; nigdy dotąd nie przybrała przy mnie nie-wilczej formy. Zapewne nie chciała straszyć swojej podopiecznej. Podobno jak pierwszy raz spotkałam człowieka, mając ponad rok, uciekłam z płaczem.
Na mój widok stara kobieta głośno westchnęła. Wstała z łóżka i zaczęła zmieniać się z powrotem w wilka. Chciałam ją przed tym powstrzymać, skoro była wyraźnie słaba, ale nie zdążyłam. Jej ludzkie ubranie w mig zastąpiła sierść.
– N… nie musiałaś… – powiedziałam.
– Musiałam, skoro tutaj przyszłaś. Taką mnie znasz – Na chudym pyszczku Babci zagościł uśmiech.
– Nie boję się już ludzi – zapewniłam.
– Och, Lind… Moja mała Lind...
Uśmiechnęłam się szeroko. W moich oczach stanęły łzy wzruszenia. Tymczasem starsza wilczyca dotknęła moich włosów.
– Jak ty wyglądasz moje dziecko – Zmarszczyła czoło. – Kiedy ta sierść ostatni raz widziała szczotkę?
– Chyba dzień przed tym, jak wyruszyłam.
Babcia zaśmiała się cicho i odgarnęła na bok splątane kosmyki zasłaniające mi oczy. Natomiast ja postanowiłam wreszcie ją uściskać. Tak mi tego brakowało. Wilczyca oczywiście nie opierała się; odpowiedziała mi tym samym. Wówczas zauważyłam, że jej chude łapy drżały. Moja radość przygasła. Nie tak ją zapamiętałam. Babcia zawsze poruszała się swobodnie; szła przed siebie sprężystym krokiem... Zbyt długo mnie tu nie było. Poczułam ból; ciągnący się od gardła po klatkę piersiową. Wreszcie obie rozluźniłyśmy uścisk.
– Przepraszam… – wydusiłam. – Przepraszam, że nie pojawiłam się tu wcześniej. Powinnam była wrócić…
– O czym ty mówisz? Przecież gdybym chciała cię tu zatrzymać, nie pozwalałabym ci wyruszyć po Wichurę, prawda?
Pokiwałam głową.
– Nie mam do ciebie żalu, Lind. Nie wezwałam cię tutaj, żeby czynić ci wyrzuty.
Przez chwilę nic nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam, jak ubrać w słowa to, co czuję. Pomyślałam o listach, które zdołałyśmy wymienić od czasu mojego odejścia. Minęły całe długie lata, a ja przez cały ten czas napisałam do niej tylko jeden raz.
– Ja… To znaczy… – spróbowałam ułożyć zdanie.
– Lind... – mruknęła ciepło Babcia. –  Wystarczyło, że… – urwała i schyliła głowę. Sapnęła, zaciskając oczy.
– Boli cię coś? – spytałam zaniepokojona.
– To nic… To nic.
Wadera usiadła na podłodze. Ponownie zapadła między nami cisza. Dopiero wtedy zauważyłam, że po raz pierwszy górowałam nad nią wzrostem. Minęło kilka minut, zanim Babcia zebrała dość sił, by znów się odezwać.
– Chcesz mi coś opowiedzieć, Lind? Opowiesz mi o swoich przygodach? – Na jej pyszczek powrócił delikatny uśmiech.
– Przygodach...?
Jakoś nie brzmiało mi to na odpowiednie słowo. Jedyną "przygodą" mojego życia zdawała się być podróż po Wichurę, a nawet ona nie miała satysfakcjonującego finału.
– Nie wiem… Nie wiem nawet od czego mogę zacząć – westchnęłam.
– Powiedz mi… jak jest w twojej watasze? Dobrze ci z tymi wilkami? – spytała Babcia.
– Jestem członkiem stada, jednym z wielu. Mam tam kilku przyjaciół, ale często mam do czynienia z masą... wrednych wilków. Ale da się z nimi żyć... Jakoś.
– Jak duża to wataha?
– To dwa połączone stada; łącznie około stu wilków.
– Stu… – powtórzyła Babcia z podziwem. – Ciut więcej niż w watasze, która kiedyś była tutaj.
– Nie opowiadałaś mi o niej dużo – zauważyłam.
Pogodny wyraz zniknął z pyska mojej opiekunki. Zastąpiło go coś na kształt głębokiej powagi bądź zamyślenia.
– Uznałam, że tak będzie lepiej... Jest to historia pełna bólu i śmierci...
Spuściłam nieznacznie wzrok. Liczyłam, że któregoś dnia usłyszę więcej o stadzie, którego potomkami były wszystkie żyjące tu niegdyś wilki; Juan, Haslaye i to... bezimienne rodzeństwo.
– Ale chyba w końcu przyszedł na to czas. Chyba już obie do tego dorosłyśmy – oznajmiła nagle Babcia.
Podniosłam uszy i znów skierowałam spojrzenie na moją opiekunkę. Dałam jej wyraźnie do zrozumienia, że jestem gotowa usłyszeć tę historię.
– Stado rozpadło się przez zdradę mojego partnera – zaczęła. – Chciał przejąć władzę siłą. Doszło do starcia, w którym zabił nowego samca Alfa.
– Nie wiedziałam, że miałaś wcześniej kogoś… Ani że on…
– Nie miało to znaczenia – przerwała mi Babcia. – Ciebie, Jen, Rey’a, nawet Haslaye nie było wtedy jeszcze na świecie.
Więc to były imiona tej dwójki... Jak mogłam zapomnieć?
– Gdzie jest Jen z Ray’em? – zmieniłam na chwilę temat. – Dokąd poszli? Czemu nie zostali; jak ty i Haslaye?
– Haslaye też chciała odejść po śmierci Juana – wyjaśniła moja opiekunka.
Wtedy przypomniałam sobie, że słyszałam o tym wydarzeniu od Freeze'a. Przebiegł mnie dreszcz. Ile jeszcze czasu zostało do końca jego wyroku...? Był wtedy... grudzień...
– Jednak wróciła – kontynuowała Babcia, wyrywając mnie z nerwowego rozmyślania. – Rok później rodzeństwo wyruszyło na południe. Bez wyjaśnień, bez pożegnania. Nie widziałam ich więcej.
Dotarło do mnie wtedy, jak puste zrobiło się to miejsce. Z wilków, które kiedyś były dla mnie jak rodzina, zostały tylko te dwie wadery...
– Dlaczego wszyscy członkowie tamtej watahy odeszli? – wróciłam do kwestii dawnego stada mojej opiekunki. – Co się stało po śmierci Alfy?
– Reszta watahy nie mogła dojść do ładu… Mój partner zginął w walce, żaden nowy przywódca nie zachował władzy zbyt długo. Powstało kilka frakcji, które toczyły ze sobą prawdziwe wojny. Ostatecznie nic z tego nie wynikło. Wszystko przepadło, wszyscy stąd uciekli. Został tylko Juan ze swoją partnerką, rodzice Jen i Rey’a, ja i... i w sumie to wszyscy.
Zmarszczyłam czoło. Czegoś mi brakowało w tej historii…
– A jaką rolę ty odegrałaś w tym wszystkim?
– Żadną – westchnęła Babcia. – Nie wiedziałam, że mój partner szykował atak, a jak wszystko już ogarnął chaos… usunęłam się w cień. Nie zajęłam żadnego stanowiska. Do dziś tego żałuję… Może wszystko potoczyłoby się wtedy inaczej… Może wtedy mój…
Babcia zasłoniła pyszczek łapą. Z jej otoczonych zmarszczkami oczu popłynęło kilka łez. Bardzo zdziwił mnie tak nagły wybuch emocji; dotąd mogłoby się wydawać, że wadera miała pewien dystans do tych wydarzeń sprzed lat. Zapragnęłam jakoś wesprzeć ją słowem, ale nie wiedziałam nawet czym był ten element, który zdołał tak poruszyć moją opiekunkę.
Babcia nabrała więcej powietrza, próbując się uspokoić. Otarła oczy i spojrzała na mnie.
– Zanim cię znalazłam, Lind… Miałam własne szczenię.

<C.D.N.>

Uwagi: Pisze się raczej "wynikło", a nie "wyniknęło".

Zdobyto: 24 czerwonych⎹ 56 pomarańczowych⎹ 24 zielonych⎹ 24 niebieskich⎹ 53 granatowych⎹ 36 fioletowych⎹ 7 różowych odłamków

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz