sobota, 28 września 2019

Od Lind „(Nad)zwyczajne dni w podróży” cz. 12

Październik 2024
Sucha trawa zaszeleściła pod łapami wilka. Słyszałam wyraźnie, że zmierzał w tę stronę. Zaczęłam się wycofywać między skały w nadziei, iż przejdzie obok. Przycupnęłam tuż za największym głazem. Dostrzegłam, że sylwetka przesuwała się teraz zaledwie dwa metry ode mnie. Wyglądał na zwyczajnego wilka, dopóki nie odwrócił pyska w tę stronę. Połowa jego kufy, głowy, a także ucho były zrobione z lodu. Spojrzenie białych oczu basiora przeszywało na wylot. Nie ulegało wątpliwości, że już mnie wypatrzył.
Drgnęłam, jak od uderzenia. Serce podchodziło mi do gardła. Odwróciłam się, wyczołgałam ze skał i zaczęłam biec w przeciwnym kierunku. Wtem wyrosły przede mną wysokie sople lodu, odgradzające drogę ucieczki. Przywołałam energię swojego żywiołu, by utworzyć skrzydła. Wtem zauważyłam w bryłach lodu odbicie złotego blasku. Okazało się, że zamiast wiatru, dookoła był ogień. Spojrzałam w kierunku, z którego uciekałam. Było tam niemożliwie ciemno. Spodziewałam się, że w każdej chwili z tego mroku wyłoni się Freeze, ale to nie nastąpiło. Stałam i czekałam. Za mną lód, po bokach ogień, a z przodu tylko czerń.
W tym momencie się obudziłam. Podniosłam głowę i omiotłam szybko wzrokiem okolicę. Nadal trwała noc, ale ta sceneria była znacznie jaśniejsza, niż sen; rozświetlona blaskiem księżyca i milionami gwiazd. Nieopodal mnie leżał Passer. Z gardła smoka cyklicznie dobywał się niski pomruk. Następnie wypatrzyłam Asgrima. Basior zwykle spał obok Torance, jednak dziś posłano ją na nocny patrol. 
Odwróciłam głowę w drugą stronę. Tam dojrzałam oba odmieńce. Oni również utracili chwilowo świadomość. Rzadko miałam okazję być tego świadkiem. Każdy z nich sypiał raz na miesiąc, dwa. Zwróciłam uwagę, że Baldor leżał teraz na lewym boku. Pewnie miało to umożliwić podniesienie prawej ręki z młotem, jeszcze przed podniesieniem się. Ting nie musiał zwracać uwagi na takie detale; zawsze układał się wedle upodobania. 
Nadal czułam się nieswojo po koszmarze, który dopiero opuściłam, więc nie planowałam znów zasnąć. Takie nieprzyjemne wizje mają tendencję natychmiast wracać. Wstałam i minęłam moich towarzyszy podróży. Postanowiłam trochę pospacerować w nadziei, że to pomoże oczyścić myśli i ochłonąć nieco. Jednocześnie zastanawiałam się, gdzie mogła dziś być Leah z Arkanem. 
Tej nocy w obozowisku było wyjątkowo spokojnie. Zdaje się wszyscy wolni członkowie watahy wykorzystują ten dłuższy postój na porządny odpoczynek. Wsłuchałam się w melodie cykad i świerszczy. Teraz było to możliwe; kiedy smoki i wilki przestały chodzić i głośno rozmawiać. Moje wrażliwe uszy w dzień wyłapywały cały harmider obozowiska, uniemożliwiając skupienie się na innych odgłosach otoczenia. Po około piętnastu minutach dotarłam na kraniec obozowiska. Wtedy zauważyłam na ścieżce przede mną kilka podłużnych kawałków kryształu. Wszystkie miały podobny, matowy odcień. Pod osłoną nocy trudno było określić konkretniej ich kolor. Oczywiście podniosłam znalezione odłamki za pomocą wiatru. "Ciekawe, czy były tutaj już przed naszym przybyciem. A może któryś z członków watahy je zgubił?" - pomyślałam, obracając kryształy w powietrzu. Wzięłam jeden w łapy i zaskrobałam pazurem jego chropowatą powierzchnię. Chyba nie zostawiło to na nim nawet śladu. 
Nagle usłyszałam dwa głosy. Nim jednak zdołałam wyłapać choćby jedno konkretne słowo, już ucichły. Potem nastąpiły szybkie uderzenia łap o ziemię. Jakiś wilk przerwał spokój nocy głośnym warknięciem. Byłam tak zdziwiona, że upuściłam odłamki kryształu na ziemię. Nie czułam żadnych obcych zapachów, więc nie sądziłabym, iż mogę tu spotkać jakiegoś wroga. W końcu rozstawiono patrole.
Wtedy zrozumiałam, co się dzieje. Rozluźniłam się i ze spokojem zebrałam z powrotem (jak sądziłam) drogie kamienie. Zgodnie z moimi oczekiwaniami, po chwili ujrzałam cienie dwóch wilków. Jedna sylwetka (mniejsza) wysunęła się naprzód. Była to Torance. Tuż za nią podążał Delmor - basior z drugiej watahy. Kiedy oboje z bliska rozpoznali we mnie członka watahy, a nie obcego, zwolnili. Wadera ukryła wyszczerzone kły.
– To ty Lind... – mruknęła .
– Huh... Skradałaś się jak intruz – dodał basior.
Na wszelki wypadek sprawdził, czy pachnę jak członek watahy. Może podejrzewał, że mój wizerunek to jakaś iluzja. Potem poszedł gdzieś dalej bez pożegnania. Odprowadziłyśmy go z Torance wzrokiem. Kiedy już zniknął, usłyszałam od wadery:
– Czemu nie śpisz, Lind?
– Ja... – zawahałam się. – Masz czas słuchać na patrolu moich historyjek?
– Patrol akurat się kończył, jak cię zobaczyliśmy – wyjaśniła moja przyjaciółka.
Pokiwałam głową na znak, że rozumiem. Schowałam kryształki do torby. Tori patrzyła na mnie wyczekująco. Mnie jednak trudno było się zebrać w sobie, by zacząć temat.
- To... Co to za historyjka? - odezwała się znów wadera. 
Spojrzałam gdzieś za siebie, by sprawdzić, czy czasem ktoś nas nie usłyszy. Tym kimś mieli być przede wszystkim moi towarzysze. Dookoła nas jednak była tylko pusta, nocna sceneria i parę sylwetek pogrążonych w głębokim śnie smoków. 
– Ten wilk, z którym walczyłam w Białym Mieście... – Powoli przeniosłam wzrok znów na Tori. - On zamierza mnie znaleźć – wyjaśniłam. 
Torance zamarła na chwilę, ale szybko przypomniała sobie pewien kluczowy fakt:
– Jesteśmy dziesiątki kilometrów od Białego Królestwa – mruknęła. – A jego kara chyba nadal się nie skończyła...
– Z moich obliczeń wynika, że nie... – nabrałam powietrza. – Ale czuję, że nie można nic zrobić żeby zapobiec kolejnemu spotkaniu. Jest wiele sposobów na odnalezienie miejsc i osób – Czułam, że moje ruchy robiły się coraz bardziej skrępowane. Byłam cała spięta na samą myśl o tym temacie. 
– Czemu miałoby mu tak zależeć na znalezieniu ciebie? – spytała Torance. 
– On... – zająknęłam się. – Ja widziałam, jak przysięgał, że wróci po... Wichurę. 
Torance zmarszczyła brwi. Wtedy przypomniałam sobie, że ona należała do osób, którym nie opowiadałam całej historii związanej z tym przedmiotem. 
– To ten słoik Tinga, tak? Czemu miałoby mu zależeć na jakimś szklanym naczyniu? – zdziwiła się Tori.
– Wszelkie przesłanki na jego temat głoszą, że to potężny artefakt – westchnęłam. – Sam Ting też tak twierdzi. Ten z którym walczyłam także w to wierzy - oznajmiłam bynajmniej bez entuzjazmu.
Wilczyca przejechała językiem po nosie.
– To faktycznie możemy mieć problem...
– I właśnie to mnie męczy – spuściłam smętnie głowę. Czułam, że mogę sprowadzić w ten sposób niebezpieczeństwo na całą watahę. 
– Hej, spokojnie – powiedziała moja przyjaciółka. 
Zmniejszyła dystans i niepewnie mnie przytuliła. Był to bardzo miły gest, więc nie protestowałam. Poczułam się przez chwilę trochę lepiej. Wówczas przypomniałam sobie o umiejętnościach Torance związanych z jej żywiołem. 
– Jesteś w stanie zrobić coś, żebym się nie bała, co z tego wszystkiego wyniknie? – spytałam.
– Tylko tymczasowo. Czar po jakimś czasie zniknie – odparła. 
Znów nabrałam w płuca więcej powietrza. Spróbowałam się rozluźnić, ale niewiele to dało.
– Czemu na takie problemy nie ma żadnych prostych rozwiązań? – mruknęłam, jakby sama do siebie. 
W mojej głowie zawitał pomysł, jak zakończyć to wszystko; po prostu oddać Wichurę Płomieni Freeze'owi. Wtedy każdy poszedłby w swoją stronę i nikt by nie ucierpiał. Prawdopodobnie. Ja jednak byłam zdegustowana tą myślą. To byłoby poddanie się i odwrócenie od wszystkich wartości, których uczono mnie od małego. Babcia powtarzała mi, że trzeba walczyć o swoje. Tylko czemu nie uprzedziła mnie, jak trudne bywają te decyzje? 

<C. D. N.>

Uwagi: brak.

Od Edel "Życie kołem się toczy" cz. 4 (cd. Crane)

Listopad 2024
Wdech, wydech. Wdech, wydech. Każdy równie świszczący i bolesny. Wyraźnie czułam każdy ruch szczeniaka w moim brzuchu. Był nadzwyczaj ruchliwy. I całkiem duży; z pewnością większy od moich córek. Serce nieznacznie ścisnęło się na ich wspomnienie. Starsza z nich, Frederikka, miała piękne białe futerko z kilkoma liliowymi wstawkami. Elsa natomiast odziedziczyła kolor sierści po mnie. Obie były takie malutkie, gdy je ode mnie zabrano... Pilnie obserwowałam jak dorastają nieświadome, że były siostrami, nie wspominając już o tym, że to ja byłam ich matką. Ciekawiło mnie, co się z nimi stało po moim odejściu z Zakonu. Czy starsi kapłani, ci którzy znali wszystkie powiązania genetyczne między członkami, obwinili je o to? Oczywiście nie mogły mieć na to żadnego wpływu, ale fakt faktem byłyśmy rodziną. Nawet pomimo tego, że rozmawiałyśmy zaledwie kilka razy...
Potrząsnęłam delikatnie pyskiem. Zakon, Frederikka, Elsa... To wszystko przeszłość. Liczy się tylko Crane oraz szczeniak, którego w sobie nosiłam. Nikt więcej.
Wtuliłam się mocniej w długą sierść Crane'a. Basior polizał mnie delikatnie w czoło. Mimowolnie się uśmiechałam. Moje serce zabiło szybciej, by po chwili się uspokoić. Zasnęłam w pełni zrelaksowana.

Obudziłam się tchnięta nagłym przeczuciem. Nic mnie jeszcze nie bolało, niemniej wyraźnie czułam, że poród zbliżał się wielkimi krokami. Zerknęłam na mojego partnera. Basior spał całkiem nieświadomy. Przez myśl przeszło mi, żeby go obudzić, jednak szybko zrezygnowałam z tego pomysłu. Nie miałam pewności, a on pewnie zacząłby się niepotrzebnie przejmować. Nie, póki nie będzie wyraźnego powodu, nie ma sensu przerywać mu snu.
Położyłam się na boku i wlepiłam oczy w niebo. Był środek nocy. Dziesiątki gwiazd rozświetlało niebo. Rozejrzałam się w poszukiwaniu księżyca, jednak nigdzie go nie było. Musiał być nów. Szukałam wzrokiem poszczególnych konstelacji i sprawdzałam swoją wiedzę. Z pewnym zadowoleniem zauważyłam, że pamiętałam zdecydowaną większość. Wiele można było powiedzieć o Zakonie, ale edukację miał na naprawdę wysokim poziomie.
Kiedy ból zaczął rozchodzić się po moim ciele, byłam gotowa. Zawołałam Crane'a i poprosiłam go o pomoc. Wilk początkowo motał się, nie wiedząc co powinien zrobić.
- Uspokój się - mruknęłam - To nie jest przecież mój pierwszy poród. Wiem, co robię.
Crane stanął jak wryty. Spojrzał na mnie wielkimi oczyma.
- Nigdy nie mówiłaś, że kogoś miałaś - powiedział w końcu.
Westchnęłam ciężko.
- Bo nie miałam.
Basior zmarszczył brwi, analizując przez chwilę moje słowa.
- Tak to działało w tamtym... Zakonie?
Skinęłam ponuro łbem. Już otwierałam pysk, jednak ból niespodziewanie się zwiększył i zamiast słów z mojego gardła wydobył się jedynie głośny jęk.
Crane natychmiastowo zwrócił się do smoczycy.
- Diligitis, obniż trochę lot.
- Zniesie nas jeszcze bardziej od reszty grupy. Nie mogę tego zrobić - odparła.
- Nie obchodzi mnie to. Masz podejść do łagodnego lądowania - rzucił basior. Jego głos był stanowczy jak nigdy wcześniej.
- Nie ma takiej potrzeby - mruknęłam.
Crane ponownie na mnie spojrzał. W ciemności nie widziałam jego dwukolorowych oczu, jednak wyraźnie czułam na sobie jego wzrok.
Szczeniak sprawiał, że mój oddech przyspieszał z każdą chwilą. Dyszałam głośno, co jakiś czas piszcząc cichutko. Bolało. Tak bardzo bolało...
Dźwięki, które z siebie wydobywałam, musiały obudzić Rediana. Podszedł do mnie i powąchał niepewnie moje ciało. Poruszyłam się nieznacznie. Kociak momentalnie odskoczył. Nastroszył futerko i zaczął machać nerwowo ogonem.
- Wszystko z nią w porządku? - spytał, dotykając łapy Crane'a.
- Edel zaraz urodzi - odparł basior.
Wzrok samca wędrował po wszystkim, co tylko było w pobliżu. Nie wiedział, co powinien zrobić, a ja nie byłam w stanie się odezwać i jakoś go uspokoić.
Redian natomiast otworzył pyszczek w czystym szoku.
- Ale... Że teraz? Nie mogłaś sobie wybrać lepszego czasu?
Poczułam jak na mój pysk mimowolnie wkrada się delikatny uśmiech. Nagle ciśnienie się nieznacznie zmieniło. Wytężyłam zmysły i zauważyłam, że Diligitis posłusznie zabrała się za lądowanie. Odetchnęłam z ulgą. Mimo wszystko wolałam rodzić na bezpiecznej ziemi.
Z chwilą gdy łapy smoczycy dotknęły trawy, bóle zwiększyły się jeszcze bardziej. Ze wszystkich sił starałam się oddychać powoli i spokojnie. Zacisnęłam powieki.
- Edel?! Crane?!
Czyjś głos rozchodził się po polanie. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że należał on do Volgi. Musiał wylądować, gdy tylko dotarły do niego wieści, że poród się rozpoczął. Obok mnie rozgrzało ciepło. Zmarszczyłam brwi. Co się działo?
Volga szybko nas znalazł i od razu zaczął mnie uspokajać. Sprawnymi ruchami wspomagał mnie przy porodzie, lecz nawet on nie mógł nic poradzić. Szczeniak zdawał się zastanawiać, czy na pewno chce wyjść na ten świat.
W końcu, gdy słońce zaczynało powoli wschodzić, poród się zakończył. Szybkim ruchem przegryzłam pępowinę malucha i zaczęłam go wylizywać. Miał jasną sierść, identyczną co moja. Popiskiwał radośnie, poszukując jedzenia. Ruchem nosa popchnęłam go do sutka. Kiedy go obserwowałam, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Byłam wykończona, ale to nie było ważne. Przeżyliśmy. Oboje. Nic więcej się nie liczyło.

<Crane?>