sobota, 28 września 2019

Od Edel "Życie kołem się toczy" cz. 4 (cd. Crane)

Listopad 2024
Wdech, wydech. Wdech, wydech. Każdy równie świszczący i bolesny. Wyraźnie czułam każdy ruch szczeniaka w moim brzuchu. Był nadzwyczaj ruchliwy. I całkiem duży; z pewnością większy od moich córek. Serce nieznacznie ścisnęło się na ich wspomnienie. Starsza z nich, Frederikka, miała piękne białe futerko z kilkoma liliowymi wstawkami. Elsa natomiast odziedziczyła kolor sierści po mnie. Obie były takie malutkie, gdy je ode mnie zabrano... Pilnie obserwowałam jak dorastają nieświadome, że były siostrami, nie wspominając już o tym, że to ja byłam ich matką. Ciekawiło mnie, co się z nimi stało po moim odejściu z Zakonu. Czy starsi kapłani, ci którzy znali wszystkie powiązania genetyczne między członkami, obwinili je o to? Oczywiście nie mogły mieć na to żadnego wpływu, ale fakt faktem byłyśmy rodziną. Nawet pomimo tego, że rozmawiałyśmy zaledwie kilka razy...
Potrząsnęłam delikatnie pyskiem. Zakon, Frederikka, Elsa... To wszystko przeszłość. Liczy się tylko Crane oraz szczeniak, którego w sobie nosiłam. Nikt więcej.
Wtuliłam się mocniej w długą sierść Crane'a. Basior polizał mnie delikatnie w czoło. Mimowolnie się uśmiechałam. Moje serce zabiło szybciej, by po chwili się uspokoić. Zasnęłam w pełni zrelaksowana.

Obudziłam się tchnięta nagłym przeczuciem. Nic mnie jeszcze nie bolało, niemniej wyraźnie czułam, że poród zbliżał się wielkimi krokami. Zerknęłam na mojego partnera. Basior spał całkiem nieświadomy. Przez myśl przeszło mi, żeby go obudzić, jednak szybko zrezygnowałam z tego pomysłu. Nie miałam pewności, a on pewnie zacząłby się niepotrzebnie przejmować. Nie, póki nie będzie wyraźnego powodu, nie ma sensu przerywać mu snu.
Położyłam się na boku i wlepiłam oczy w niebo. Był środek nocy. Dziesiątki gwiazd rozświetlało niebo. Rozejrzałam się w poszukiwaniu księżyca, jednak nigdzie go nie było. Musiał być nów. Szukałam wzrokiem poszczególnych konstelacji i sprawdzałam swoją wiedzę. Z pewnym zadowoleniem zauważyłam, że pamiętałam zdecydowaną większość. Wiele można było powiedzieć o Zakonie, ale edukację miał na naprawdę wysokim poziomie.
Kiedy ból zaczął rozchodzić się po moim ciele, byłam gotowa. Zawołałam Crane'a i poprosiłam go o pomoc. Wilk początkowo motał się, nie wiedząc co powinien zrobić.
- Uspokój się - mruknęłam - To nie jest przecież mój pierwszy poród. Wiem, co robię.
Crane stanął jak wryty. Spojrzał na mnie wielkimi oczyma.
- Nigdy nie mówiłaś, że kogoś miałaś - powiedział w końcu.
Westchnęłam ciężko.
- Bo nie miałam.
Basior zmarszczył brwi, analizując przez chwilę moje słowa.
- Tak to działało w tamtym... Zakonie?
Skinęłam ponuro łbem. Już otwierałam pysk, jednak ból niespodziewanie się zwiększył i zamiast słów z mojego gardła wydobył się jedynie głośny jęk.
Crane natychmiastowo zwrócił się do smoczycy.
- Diligitis, obniż trochę lot.
- Zniesie nas jeszcze bardziej od reszty grupy. Nie mogę tego zrobić - odparła.
- Nie obchodzi mnie to. Masz podejść do łagodnego lądowania - rzucił basior. Jego głos był stanowczy jak nigdy wcześniej.
- Nie ma takiej potrzeby - mruknęłam.
Crane ponownie na mnie spojrzał. W ciemności nie widziałam jego dwukolorowych oczu, jednak wyraźnie czułam na sobie jego wzrok.
Szczeniak sprawiał, że mój oddech przyspieszał z każdą chwilą. Dyszałam głośno, co jakiś czas piszcząc cichutko. Bolało. Tak bardzo bolało...
Dźwięki, które z siebie wydobywałam, musiały obudzić Rediana. Podszedł do mnie i powąchał niepewnie moje ciało. Poruszyłam się nieznacznie. Kociak momentalnie odskoczył. Nastroszył futerko i zaczął machać nerwowo ogonem.
- Wszystko z nią w porządku? - spytał, dotykając łapy Crane'a.
- Edel zaraz urodzi - odparł basior.
Wzrok samca wędrował po wszystkim, co tylko było w pobliżu. Nie wiedział, co powinien zrobić, a ja nie byłam w stanie się odezwać i jakoś go uspokoić.
Redian natomiast otworzył pyszczek w czystym szoku.
- Ale... Że teraz? Nie mogłaś sobie wybrać lepszego czasu?
Poczułam jak na mój pysk mimowolnie wkrada się delikatny uśmiech. Nagle ciśnienie się nieznacznie zmieniło. Wytężyłam zmysły i zauważyłam, że Diligitis posłusznie zabrała się za lądowanie. Odetchnęłam z ulgą. Mimo wszystko wolałam rodzić na bezpiecznej ziemi.
Z chwilą gdy łapy smoczycy dotknęły trawy, bóle zwiększyły się jeszcze bardziej. Ze wszystkich sił starałam się oddychać powoli i spokojnie. Zacisnęłam powieki.
- Edel?! Crane?!
Czyjś głos rozchodził się po polanie. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że należał on do Volgi. Musiał wylądować, gdy tylko dotarły do niego wieści, że poród się rozpoczął. Obok mnie rozgrzało ciepło. Zmarszczyłam brwi. Co się działo?
Volga szybko nas znalazł i od razu zaczął mnie uspokajać. Sprawnymi ruchami wspomagał mnie przy porodzie, lecz nawet on nie mógł nic poradzić. Szczeniak zdawał się zastanawiać, czy na pewno chce wyjść na ten świat.
W końcu, gdy słońce zaczynało powoli wschodzić, poród się zakończył. Szybkim ruchem przegryzłam pępowinę malucha i zaczęłam go wylizywać. Miał jasną sierść, identyczną co moja. Popiskiwał radośnie, poszukując jedzenia. Ruchem nosa popchnęłam go do sutka. Kiedy go obserwowałam, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Byłam wykończona, ale to nie było ważne. Przeżyliśmy. Oboje. Nic więcej się nie liczyło.

<Crane?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz