niedziela, 5 stycznia 2020

Od Asgrima "Tydzień albo dwa w dziczy" cz. 4 (cd. Joel)

Grudzień 2024
- Też chcę pośpiewać! Mam naprawdę nieziemski głos - zapewniłem, uśmiechając się wesoło. Kochałem śpiewać. Wróciło do mnie wspomnienie wspólnych koncertów z Passerem i Tingiem. Gwiazdy świeciły nad nami, Tori szturchała mnie w bok i prosiła, żebym przestał. Leah i Lind siedziały obok niewzruszone sztuką, która wychodziła z naszych gardeł. Co jakiś czas ktoś z innego smoka krzyczał, żebyśmy się zamknęli. Piękne czasy.
- Lepiej nie - wtrąciła Leah - Słuchałam cię przez pół drogi tutaj.
Wyszczerzyłem do niej zęby.
- I o pół za mało?
Wilczyca pokręciła stanowczo głową.
- Raczej o pół za dużo.
Prychnąłem urażony. Dante parsknął śmiechem i pocieszająco położył łapę na moim grzbiecie.
- Nie każdy może być uzdolniony.
- Ale ja jestem - burknąłem niezadowolony z takiego obrotu spraw. Miałem zamiar wszystkim pokazać swój talent wokalny, a zamiast tego zostałem zmieszany z błotem, nim nawet wybrzmiały pierwsze słowa pieśni. - Leah po prostu nie zna się na prawdziwej sztuce.
- A może to ty nie znasz się na prawdziwym śpiewie? - Zev machnął skrzydłami. Wywołał tym podmuch wiatru na tyle mocny, że musiałem odwrócić pysk. 
Prychnąłem głośno. Na język cisnęła mi się niemiła uwaga, jednak jakimś cudem zdołałem ją przełknąć. Zamiast tego podszedłem do Leah i żartobliwie pacnąłem ją ogonem. Nie chciałem, żeby pomyślała, że jestem na nią zły. Wilczyca uśmiechnęła się delikatnie. Otworzyłem pysk, jednak zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, uderzył mnie kolejny podmuch powietrza. Wiatr uderzył w gardło, wydobywając głośny kaszel. Zgiąłem się w pół. W oczach stanęły mi łzy.
- Wszystko w porządku? - spytała Leah.
Pokiwałem powoli głową. Potrzebowałem chwili, nim zdołałem się opanować. Było to dość upokarzające. Kiedy wszystko wróciło do normy, rozejrzałem się w poszukiwaniu czegoś, co mogło wywołać podmuch. Z jakiegoś tajemniczego powodu, to Zev od razu przyciągnął mój wzrok. Basior szedł kawałek dalej z dumnym uśmiechem. Jego nietoperze skrzydła delikatnie się poruszały, wprawiając w ruch liście i kwiaty wyższych krzewów. Prychnąłem, jednak nie skomentowałem tego w żaden sposób. Nie miałem zamiaru wywoływać kolejnej kłótni z tym wyjątkowo denerwującym osobnikiem.
- To jakie znasz szanty? - zagadnął Jo.
Wilczyca, która zaproponowała śpiewanie, zmarszczyła czoło.
- Na pewno "Zatokę wieloryba" i "Syrenę z głębin" - powiedziała w końcu.
- Co to wieloryb? - wtrąciłem, wychwytując słowo, którego nie znałem - To jakieś bóstwo?
Joel pokręcił łbem.
- To taka wielka ryba - wyjaśnił.
- Jak duża?
- Ogromna.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem. Nie chciałem dalej dopytywać w obawie, że poda mi jakieś liczby, a wtedy już całkiem nie wiedziałbym, o co chodzi. "Ogromna" zdecydowanie mi wystarczało.
- Większa niż ten las? - spytał Zev. Nawet nie spojrzał w naszą stronę. Wzrok miał utkwiony w wyjątkowo jaskrawym kwiecie po swojej lewej. Albo w Leah. Nie miałem pewności.
Joel rozejrzał się po okolicy, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że spaceruje po monstrualnym lesie. A może jedynie próbował wcisnąć w krajobraz cielsko wieloryba?
- Nie, aż tak to nie.
- Czyli nie jest ogromny - stwierdził Zev.
- Musisz kłócić się o takie słówka? - spytała Janey. Brzmiała na odrobinę zmęczoną ciągłym upominaniem basiora.
- Nie.
- To przestań.
Samiec prychnął, jednak nie powiedział już nic więcej na ten temat. Na nasze szczęście.

<Joel, chyba czas na twoje piękne śpiewy ;*>