wtorek, 28 maja 2019

Od Lind "Kurs dookoła miasta"

Listopad 2023
Odnalezienie zakładu krawieckiego należącego do Iners, zajęło naprawdę długo. Instrukcje, które otrzymywałam od mieszkańców, brzmiały bardzo prosto; "Tu w lewo, tam w prawo, idź kawałek dalej i twój cel będzie po prawej". Szkoda tylko, że za każdym razem coś mi się nie zgadzało. Miałam po drodze minąć fontannę, a jej nie widać; innym razem wyjście z uliczki było jedno, ale okazuje się, że jednak są cztery. Tak więc, ilekroć myślałam, że jestem bliżej celu, znów się gubiłam i zmuszona byłam zaczepiać kolejnych przechodniów. Już nawet nie wspomnę, że dwóch na trzech z pytanych odpowiadało, że nie są stąd, albo że nie wiedzą gdzie szukać Iners i tak dalej... Na szczęście tylko jeden ze wszystkich pytanych kazał mi spadać; reszta starała się być miła. 
Wkrótce pożałowałam, że pozwoliłam Tingowi zostać w zajeździe. Co jak co, ale poczucie kierunku ma on niezłe. Chwilami myślałam, że być może z nim na grzbiecie znalazłabym ten nieszczęsny zakład szybciej. 
Nareszcie trafiłam pod szyld, na którym wypisano ozdobnymi literami imię poszukiwanej przeze mnie osoby. Pchnęłam drzwi, które zahaczyły o zawieszony przy wejściu dzwoneczek. Ten dźwięk od razu zwrócił uwagę podstarzałej kobiety, siedzącej w sklepie za ladą. Domyśliłam się, że to właśnie była Iners. Szwaczka odłożyła kartki, na których coś zapisywała. Zdjęła okulary, odgarnęła siwe loki sprzed oczu i spojrzała na mnie. 
- Dzień dobry - przywitałam się. - Ja w sprawie tego ogłoszenia - Wyjęłam z torby wspomniany świstek i pokazałam kobiecie. Wówczas na jej zmarszczoną twarz wstąpił uśmiech. 
- Wspaniale - odparła. - Musi pani...
- Proszę mnie nazywać po imieniu. Nazywam się Lind - poinformowałam. 
- Dobrze, więc Lind - kontynuowała Iners. - Tkanina jest u handlarza Norberta. Wiesz, gdzie go znaleźć? 
- Nie - pokręciłam głową. - Nie jestem stąd. - westchnęłam z rezygnacją. Przed oczami wyobraźni miałam już wyraźną wizję dalszego błądzenia ulicami. 
- Jego biuro znajduje się w zachodniej części metropolii - objaśniła kobieta. - W jego bliskim sąsiedztwie znajdziesz też zakład garbarski i pracownię szewca Drake;a. 
- Mhm - mruknęłam na znak, że rozumiem
- Właściwa kamienica nie jest w żaden sposób opisana, ale na tym etapie powinni już tam wywiesić symbol swojej spółki handlowej - Zanim skończyła mówić, sięgnęła do biurka i wyciągnęła stamtąd kolejną kartkę. Nadrukowano na tym duże bloki tekstu, lecz Iners chodziło o to, żebym mogła przyjrzeć się znakowi, który umieszczono u dołu strony. 
- Dobrze, będę w stanie to rozpoznać - oznajmiłam, spoglądając na arkusz. 
Kobieta skinęła głową. Odłożyła kartkę na biurko i podała mi zapieczętowany list.
- Weź to na dowód, że ja cię przysyłam jako pośrednika. Postaraj się zdążyć przed zmrokiem. 
- Rozumiem... To do widzenia - Schowałam korespondencję do torby, pożegnałam właścicielkę zakładu i wyszłam z budynku. 
Ruszyłam z powrotem na zachód. Jednocześnie rozglądałam się uważnie dookoła. Chciałam zwrócić uwagę na wyróżniające się obiekty w tej okolicy. Nie miałam ochoty po raz drugi szukać zakładu, kiedy będę wracać. Wkrótce przyśpieszyłam do spokojnego truchtu. 
Po jakimś czasie dotarłam na rynek. Tym razem było tutaj więcej wilków, niż ostatnio. Spostrzegłam jednak, że tłum nie zbierał się wokół straganów. Zamieszanie dotyczyło czegoś innego. Wtedy zauważyłam wysoki, drewniany podest. Stał na nim bogato ubrany człowiek i odczytywał coś z kartki. Obok niego dwóch strażników w pełnej zbroi (też ludzi) trzymało jakiegoś wilka. Na podeście był jeszcze jeden mężczyzna, który ostrzył topór. Dostrzegłam, że miał całą głowę zasłoniętą czarnym materiałem. Stałam dosyć daleko, lecz mój wrażliwy słuch pozwolił mi wyłapać słowa pierwszego osobnika:
- ...skazany za zdradę i liczne zbrodnie przeciwko Białemu Królestwu... - tyle mi wystarczyło, bym nie miała już żadnych wątpliwości, co się tu dzieje. 
Publiczna egzekucja. Ten wilk, którego widziałam, za chwilę straci życie. Opuściłam nieznacznie uszy, po czym natychmiast oddaliłam się stamtąd. Nie miałam najmniejszej ochoty oglądać czegoś takiego. Zaczęłam powtarzać sobie w myślach nazwy miejsc, których powinnam wypatrywać. Wtedy zderzyłam się z jakimś wilkiem. A tak właściwie, on wbiegł prosto we mnie. Oboje się przewróciliśmy. Basior trafił na bruk, a ja prosto w krzaki posadzone przed jedną z bogatych restauracji. Zielono-niebieski samiec rzucił pośpieszne "Przepraszam! Przepraszam!" i pognał dalej. Mruknęłam coś, niezadowolona. Zanim wygrzebałam się z gęstej roślinności, na ulicy mignęła jeszcze jedna pędząca sylwetka. Ewidentnie podążająca za tamtym, który na mnie wpadł. Zanim drugi osobnik zniknął mi z oczu, dostrzegłam, że miał dwie prawe łapy (a byłam po jego lewej stronie) zrobione z jakiegoś kryształu, czy coś. 
Kiedy wreszcie wydostałam się z krzewów, poszłam dalej, nie zapominając, czego szukam. Po kwadransie marszu, znalazłam szyld zakładu garbarskiego, czyli pierwszego punktu świadczącego, że jestem na dobrej drodze. Tym razem miałam trochę więcej szczęścia przy poszukiwaniach. Poszłam dalej tą ulicą. Niedługo potem, wypatrzyłam na jakiejś szybie nazwisko Drake. Wówczas wystarczyło jeszcze kilka kroków, by znaleźć drzwi z symbolem odpowiedniej spółki handlowej. Westchnęłam z ulgą. Najgorszą część zadania mam za sobą.
Otworzyłam drzwi i weszłam do kamienicy. Spotkałam tam właściciela biura. Był to lis o fioletowo-granatowym futrze, zamiast rudego. Wyjaśniłam mu, po co przychodzę i pokazałam list. Handlarz wziął go ode mnie, przyjrzał się pieczęci, po czym złamał ją i przeczytał wiadomość. Następnie spojrzał na mnie i wezwał kogoś po imieniu, dodając "przynieś ten materiał dla Iners". Kilka chwil później przybiegł do nas jakiś młody chłopak. W rękach trzymał wspomniany towar. Handlarz przejął to od niego za pomocą magii i spytał mnie:
- Zmieniasz się w człowieka? 
- Lepiej wezmę to za pomocą żywiołu - odparłam.
- Niech będzie. Tylko uważaj, żeby nie upuścić. Nie jest to tania tkanina - zaznaczył poważnym tonem. Nie ukrywał, że nadal miał wątpliwości, przekazując mi materiał.
- Dobrze - skinęłam głową i używając wiatru, przejęłam towar. 
Pożegnałam Norberta i skierowałam się z powrotem do zakładu Iners. W pewnym momencie moich uszu sięgnęły z daleka słowa tego samego mężczyzny, którego widziałam na podeście na rynku. Wtedy postanowiłam skręcić i ominąć tę część miasta szerokim łukiem. To był jednak swego rodzaju błąd, bo w ten sposób znów zgubiłam się w uliczkach. Straciłam kolejne minuty na szukanie właściwej drogi. Niewykluczone, że mój powrót do szwaczki przedłużył się o całe pół godziny. Ostatecznie, wypytawszy o kierunek tylko dwie osoby, dotarłam pod zakład. Zupełnie z innej strony, niż wcześniej, ale jednak. 
Weszłam do środka i odłożyłam tkaninę na biurko właścicielki biznesu. Kobieta rozłożyła materiał i przejechała po nim dłonią. 
- Norbert jednak wie, gdzie znaleźć materiały dobrej jakości - oznajmiła z uśmiechem, po czym spojrzała na mnie. - Oto twoja zapłata za fatygę - po tych słowach wręczyła mi garść Bellos.

Uwagi: brak.

Od Magnusa "Dziewiczy lot" cz. 2 (CD. Cess)

Czerwiec 2023 r.
Nie zwlekałem długo, kiedy ściana deszczu zniknęła z pola widzenia. Nie oglądałem się na cztery ściany, w których spędziłem najważniejsze miesiące swojego życia. Mogłem nawet powiedzieć, że niemal całe życie, bo to co było wcześniej w obliczu niezwykłego świata w jakim przypadło mi żyć zdawało się tracić na znaczeniu. Tak było lepiej, co prawda tylko chwilowo, ale nie chciałem wybiegać w przyszłość.
Szkoda, że rudy człowiek-przegryw jak zwykle wszystko spartaczył.
Myśl o locie na gadzie większym od słonia całkiem skutecznie odciągnęła moje myśli zarówno od zasnutej mgłą przeszłości, jak i porzucanej właśnie na zawsze jamie. Tylko raz przyjrzałem jej się dokładniej, kiedy jeszcze nic nie zapowiadało końca ulewy. Z zaskoczeniem stwierdziłem, że wszystkie załamania w skale nade mną, ostre wyręby przy półkach i surowe płaszczyzny, zachodzące na siebie w dziwnym, przestrzennym wzorze, znam niemal na pamięć. Jeszcze większym zdziwieniem okazało się to, że nie czuję w związku z tym zupełnie nic. Żadnych sentymentów. Ważnych wspomnień. Nostalgii. To przecież tylko skała. Zimna od pamięci, zastygłej w niekończącym się, kamiennym oczekiwaniu, w jakiś niezrozumiały sposób niecierpliwa i roztrzęsiona. Może czeka, aż ktoś inny skryje się w jej wnętrzu?
Szybko odwróciłem wzrok, starając się odgonić obraz szarookiej kobiety.
Chwyciłem torbę i przeskoczyłem błękitną kałużę. Spojrzałem jeszcze przelotnie na sadzonkę drzewa rosnącą koło wylotu jaskini, teraz wysoką na prawie dwa metry, porastającą skałę naokoło gęstą siecią korzeni, walczących o przestrzeń wokół lichego skrawka ziemi. Za jakiś miesiąc porośnięte jaskrawym listowiem gałęzie zupełnie zakryją wejście. Odwróciłem wzrok w kierunku powoli gęstniejącego nurtu wilków, zmierzających do umówionego miejsca. Dołączyłem do nich.
Gdy już dotarliśmy, zacząłem rozglądać się za wolną skrzynią. Większość dość szybko otoczyły znajome bądź nie, pary, więc zacząłem wypatrywać kogoś, kto jeszcze jest sam. Dość szybko w oczy rzuciła mi się Cess, siedząca samotnie obok jednej ze skrzyni. Nagle zdałem sobie sprawę, że mam bardzo dobry humor.
– Można? – spytałem.
Wadera zwróciła na mnie wzrok i kiwnęła głową. Uniosłem się na tylnych łapach, oparłem przednimi o deski i ostrożnie ułożyłem na dnie pudła torbę oraz kilka luźnych przedmiotów, które się w niej nie zmieściły. Z zaskoczeniem stwierdziłem, że po drugiej stronie leżą niemal same książki. Kilka tytułów było dla mnie niezrozumiałych, ale reszta wyglądała całkiem ciekawie. Dobór gatunków wydał mi się całkiem przypadkowy.
– Książki?
Cess w odpowiedzi pokiwała głową z uśmiechem.
– Myślałem, że nie czytasz – opadłem na cztery łapy.
– Bo nie czytam. Nie rozumiem i raczej nigdy nie zrozumiem tych dziwnych szlaczków – odparła spokojnie.
– Wszystkiego można się nauczyć.
– Musiałabym mieć dobrego i cierpliwego nauczyciela. Bardzo cierpliwego... – westchnęła, a uśmiech na jej pysku trochę przygasł.
Automatycznie przeniosłem wzrok na swoje łapy. Czytanie wydawało mi się czymś zupełnie naturalnym i nie potrafiłem sobie wyobrazić jak to jest żyć bez tej umiejętności. Może miało to związek z tym, że nie pamiętam jak się uczyłem? Już w kilka dni po przebudzeniu bez problemu potrafiłem rozszyfrować przypadkowe zdania. Do teraz ciężko mi to zrozumieć.
Kątem oka dostrzegłem nagły ruch. Odwróciłem wzrok w tamtą stronę, a moim oczom ukazała się niesamowita, barwna masa uskrzydlonych istot. Na początku tylko kilka, potem przybywały kolejne. Zganiłem się w myślach za niepotrzebny niepokój, który jak się okazało nie ogarnął tylko mnie. Cess wyglądała na przerażoną. Cofnęła się, tym samym po raz enty przypadkowo na mnie wpadając.
– Ej, Cess, spokojnie! – zmarszczyłem brwi. Wadera spojrzała na mnie niepewnie. – Przecież nic ci nie zrobią!
– Zjedzą, spalą, zrzucą... – zaczęła wyliczać. – Jestem zwierzęciem wodno-lądowym! Ja nie latam!
Czyli płetwa to jednak nie ozdoba.
– To masz okazję sobie polatać, to będzie niezapomniana przygoda! – zmieniłem taktykę i uśmiechnąłem się do niej. Szturchnąłem ją łbem zachęcająco, ale ani drgnęła.
– Ja woda. One ogień. Kompletne przeciwieństwa!
– No popatrz. Przeciwieństwa jakoś się przyciągają.
– Jasne – przewróciła oczami.
– Podróż na smokach jest nieunikniona, więc się w końcu rusz i wybierz jakiegoś spokojnego, póki jeszcze jakieś są – burknąłem, jeszcze raz popychając wilczycę w kierunku smoków. Myśl, że ktoś jest zdenerwowany nadchodzącym lotem tak jak ja pomogła mi zachować spokój. Widok tych ogromnych bestii jeszcze przez pewien czas miał budzić we mnie mieszane uczucia.
W końcu Cess poddała się i ruszyła w kierunku gwarnego skupiska smoków i podchodzących do nich wilków. Na każdym z gadów chociaż na chwilę zawieszałem wzrok. Czułem się jednocześnie w jakiś sposób urzeczony ich niezwykłą, potężną urodą i onieśmielony legendarną siłą. Niesamowite stworzenia.
Cess zatrzymała się przed niskim, niebieskim smokiem. Mimowolnie wzdrygnąłem się, gdy przeniósł na mnie przenikliwy wzrok ciemnych oczu.
– Witajcie – powiedział z lekkim, jakby niepewnym uśmiechem.
Naprawdę, nie mam pojęcia jak ona to robi tak szybko ze swoim ogonem, ale Cess niemal natychmiast skoczyła do tyłu i skryła się za mną. Gad się zmieszał, podobnie jak ja.
– Cześć! Mam na imię Cess. Jak cię nazywają? – spytała po chwili, pospiesznie wychyliwszy się.
– Illae – odparł krótko.
Wilczyca przesunęła się kilka kroków w stronę smoka i zawiesiła na nim wzrok. Było na co patrzeć. Wspaniały, opalizujący pancerz przywodził na myśl zwartą, delikatną strukturę, jaką tworzą rybie łuski, albo kolczugę, o bardzo drobnych oczkach.
– Przepraszam, że cię przestraszyłem... – dorzucił wyraźnie onieśmielony Illae.
– To ja przepraszam, za moją reakcję. – westchnęła cicho, na co stwór odwrócił łeb. – Chciałbyś może zabrać mnie na swoim grzbiecie?
Illae zgodził się. 

***

W trakcie zabezpieczania skrzyń na smoczych grzbietach mogliśmy trochę porozmawiać. Jako wilkołak, obdarzony cudem rąk, na jakiś czas musiałem się oddalić, żeby pomóc z resztą pudeł, ale udało mi się wrócić na trochę przed odlotem. Cess i Illae rozgadali się w najlepsze, chyba na temat jakiegoś wyjątkowo ładnego miejsca w okolicy Wschodniego Klifu, które smok ostatni raz widział kilkadziesiąt lat temu. W czasie pracy kilka razy zerkałem ku nim. Na początku nawet z pewnej odległości postawa Illaego sugerowała niepewność, ale po jakimś czasie, kiedy akurat byłem nieco bliżej, miałem wrażenie, że Cess odzywa się dwa razy rzadziej.
– Nie, nie ma opcji – fuknął gad z trochę smutnym uśmiechem. – Klif nie mógł się aż tak zmienić. 
– A ja ci mówię, że tak – zaoponowała wadera. – Może w międzyczasie coś albo ktoś wyżłobił tę skałę?
– Kto na przykład?
– Jakiś smok?
– Po co miałby to robić?
– Zezłościł się?
– Dlaczego zdenerwowany smok miałby niszczyć wszystko naokoło?
– Nie wiem, to wy jesteście tacy nerwowi.
– Rasistka.
Fuknęła z udawaną dezaprobatą.
Kiedy w końcu nadszedł czas odlotu jak dotąd wyluzowana Cess znowu nabrała wątpliwości. Trochę się obawiałem, że ponownie spanikuje, ale do czasu oderwania się od ziemi było nawet w porządku. Potem, krótko mówiąc, źle.
Bez większych problemów udało mi się wdrapać na grzbiet Illaego. Był na tyle szeroki, że mógłbym wyciągnąć się na wskroś, a przednimi łapami jeszcze nie sięgnąłbym drugiego boku. Cess zajęła już miejsce, jak najbliżej skrzyni, a jej mina sugerowała, że jeśli smok wykona najmniejszy ruch, to zacznie wrzeszczeć. Wtedy byłem jeszcze dobrej myśli, więc zatrzymałem się na wysokości barków, pomiędzy błoniastymi skrzydłami. Na sygnał do odlotu drgnęły lekko. Obejrzałem się na wszystko co za sobą zostawiam, z jakiegoś powodu lekki i zupełnie bez wątpliwości. 
I wtedy Illae zaczął bić skrzydłami.
W ułamku sekundy grzbiet smoka wygiął się ku górze, szarpnęło kilka razy. Wpadłem w niezłe bagno, łapa osunęła mi się w kierunku oddalającej się w zastraszającym tempie ziemi. Cofnąłem się szybko ku pudłu, niemal ślizgając się na niebieskich łuskach. Uderzyłem grzbietem o deski, wyrwał mi się zduszony okrzyk. 
Cess wrzeszczała jak opętana.

<Cess?>

Uwagi: brak.

Od Asgrima "Polowanie na kocura" cz. 2

Listopad 2023
Zdecydowaną większość mojego życia spędziłem w jaskiniach czy też pod gołym niebem. Nigdy nie czułem jakiegoś rodzaju tęsknoty za wielkimi budowlami, będącymi dziełem ludzkich dłoni. Oczywiście, kryjąc się pod moją drugą formą, pracowałem czasem jako sprzedawca zadaszonej księgarni, jednak poza tym... Wolałem mieszkać w zwykłych miejscach, które mieszkańcy Białego Miasta nazwaliby pewnie niezwykle prymitywnymi. Cóż, nie pomyliliby się aż tak bardzo.
Po zamieszkaniu w karczmie miałem niejakie pojęcie o tym, jak wygląda wnętrze zwyczajnego domu. Pomimo tego, gdy znalazłem się w mieszkaniu zleceniodawców, nie mogłem powstrzymać zainteresowania. Większość mebli wydawała się być przystosowana zarówno do wykorzystywania przez ludzi jak i wilki w swojej prawdziwej postaci. Poza tym wszędzie można było dostrzec różnego rodzaju przedmioty, które przypominały mi te ze sklepów z dekoracjami w Mieście. Były ładne, ale nie miały żadnej szczególnej funkcji poza... wyglądaniem.
Kobieta zmieniła swoją postać, ukazując się nam jako wilczyca o białej sierści z kilkoma jasnofioletowymi wstawkami na pysku i łapach. Spodziewałem się, że w wilczej formie będzie... No cóż, stara, jednak nie wyglądała na niewiele starszą ode mnie i Torance. To spostrzeżenie uświadomiło mi, że przecież my sami też nie jesteśmy już tak młodzi, jak niegdyś. Czas mijał znacznie szybciej, niż sądziłem. Czy któregoś dnia obudzę się i nagle zdam sobie sprawę, że jestem staruszkiem?
- Mój mąż przekaże wam wszystko, co... - Łamiący się głos gospodyni przywrócił mnie do rzeczywistości. Potrząsnąłem delikatnie łbem i ponownie spojrzałem na wilczycę. Wskazywała łukowate przejście do innego pomieszczenia, gdzie zapewne znajdował się jej partner.
- Oczywiście. Dziękujemy - powiedziała Torance i ruszyła w odpowiednim kierunku. Posłałem ostatnie spojrzenie na waderę, która odwróciła pysk widocznie załamana. Bolesne wspomnienia musiały zajmować jej umysł, jednak nie zamierzałem ich przeglądać. Miała prawo do prywatności w sferze własnych myśli. Nawet Zakon respektował tę zasadę.
Podążyłem za Torance i wszedłem do innego, znacznie bardziej przytulnego pokoju. Podobnie jak na korytarzu, było widocznie stworzone na potrzeby istoty, która potrafiła przyjąć również formę ludzką.
Poczułem na sobie czyjeś spojrzenie, więc czym prędzej zerknąłem w stronę, z której spodziewałem się znaleźć drugiego mieszkańca tego niesamowitego domu. Niemal od razu mój wzrok skrzyżował się ze złotymi tęczówkami wilka. Miał czarną sierść i wielkie, błyszczące się pod światło, krucze skrzydła. Wyglądał poważnie i... Majestatycznie, jakkolwiek by to brzmiało. Jego muskularna sylwetka z pewnością budziła respekt u niejednego rzezimieszka na ulicach Białego Miasta.
Kontakt wzrokowy przeciągał się, co z każdą chwilą robiło się coraz bardziej niezręczne. Gospodarz widocznie nie miał najmniejszego zamiaru go przerywać. Zażenowany (i trochę zestresowany) całą sytuacją, przeniosłem spojrzenie na Tori. Liczyłem, że zagada jakoś do dziwacznego gospodarza, jednak ta przesłała mi szybko jedną, prostą myśl: "Ty gadasz". Zachowanie godne szczeniaka.
Odchrząknąłem głośno i ponownie spojrzałem w stronę basiora. Co za dziwny typ!
- Cóż... Dzień dobry. My w spawie zlecenia na demonicznego kota.
Basior pokiwał ze zrozumieniem głową i wskazał łapą, żebyśmy usiedli obok. Bez słowa wdrapaliśmy się na żółtą sofę i wlepiliśmy spojrzenia w naszego gospodarza. Ten nadal milczał...
- Pana partnerka powiedziała, że przekaże nam pan pewne informacje...
Gospodarz w odpowiedzi ponownie pokiwał głową i uniósł powoli łapę, którą przyłożył do własnego pyska, a następnie pokazał na mój. Chwilę mi zajęło, zanim przypomniałem sobie o istnieniu tego bezgłośnego znaku. Samiec chciał wejść do mojego umysłu i pytał mnie o zgodę na tego rodzaju przekazywanie sobie myśli.
Pokiwałem głową i wskazałem na własny pysk, by potem tą samą łapą uderzyć się delikatnie w drugą. Miało to oznaczać, że potrzebuję chwili na pozbycie się tarczy, której przywykłem używać do chowania aury umysłu. Choć od mojego odejścia z Zakonu minęły lata, a góry, w których się znajdował, zostały już dawno za nami, wolałem nie ryzykować. Nie wiedziałem, jaki była pełen zakres mocy Nevry, a gdyby ten postanowił mnie z jakiegoś powodu odnaleźć... Nie, tworzenie tarczy, którą mogła obejść wyłącznie Torance, było o wiele lepszym wyjściem.
Zniszczyłem mur, którym się otaczałem i niemal od razu poczułem czyjąś obecność. Szybką myślą, którą nawet nie ubrałem w słowa, zaprosiłem ją nieco głębiej. Farell (bo tak miał na imię gospodarz) przyjął w moim umyślę swoją czarną postać, otoczoną złotymi iskrami, które wizualizowały jego aurę. Popisówa - pomyślałem, jednocześnie chroniąc tą myśl przed ciekawskimi oczami basiora. 
Wybacz za taki rodzaj komunikacji, lecz to jedyny sposób, bym mógł wszystko dokładnie ci wyjaśnić.
Głos wilka był miękki i czysty. W swoim brzmieniu przywodził mi na myśl rodzaj jakiejś gładkiej tkaniny. 
Słowa nie są wystarczające? - rzuciłem mimochodem, co basior skwitował uniesieniem brwi.
Może i byłyby, ale na wskutek pewnego... Incydentu... Zostałem pozbawiony głosu - odparł.
Och - wyrwało mi się. Czułem, jak robi mi się wstyd przez moją głupią gadkę. Z pewnością wydarzenie, w którym Farell stracił głos nie należało do najprzyjemniejszych i choć miałem ogromną ochotę wypytać, jak to się stało, zdołałem się powstrzymać. Wolałbym jednak nie rozdrapywać jakichś starych (lub nadal świeżych, kto wie?) ran. - Jeśli mogę spytać, to... Ten głos, który ja...?
Przerwałem, tracąc animusz zaledwie w połowie zdania i spojrzałem na basiora. Na szczęście ten nie wyglądał na zdenerwowanego moim urwanym pytaniem. Powiedziałbym nawet, że sprawiał wrażenie znudzonego.
Lubiłem swój dawny głos, więc kiedy już rozmawiam z kimś z pomocą myśli, wykorzystuję go do tego - wyjaśnił, na co pokiwałem głową.
Całkiem logiczne.
Między nami zapadła cisza. Czekałem, aż samiec zacznie opowiadać o wszystkim, co mogłoby pomóc mnie i Tori w odnalezieniu demonicznego zwierzaka. Farellowi się jednak nie spieszyło, a ja nie wiedziałem, jak skonstruować odpowiednie pytanie. Bądź co bądź, sprawa rozchodziła się o jego niedawno zamordowaną córkę.
W końcu wilk potrząsnął lekko łbem i odezwał się:
Wiem, że nie wpuściłeś mnie do swojego umysłu, by popatrzeć na moje odbicie czy porozmawiać o moim głosie. Doceniam, że nie odczytałeś tego z moich wspomnień, co pewnie nie byłoby dla ciebie zbyt wielkim wyzwaniem, a za to byłaby to o wiele szybsza metoda, niż czekanie w ciszy, aż zacznę opowiadać. Musisz jednak wiedzieć, że ciężko jest mi chociażby myśleć o tym, co zobaczyłem. Felicia była całym moim światem, jedynym, ukochanym szczenięciem...
Jego postać zafalowała pod wpływem emocji, a głos załamał się. Prawdopodobnie byłby w stanie opowiadać obojętnym tonem ze względu na to, że był on jedynie w myślach, jednak to wymagałoby zbyt wielkiego skupienia. A gdy myśli się o śmierci kogoś tak bliskiego, pewnie nie ma się głowy do panowania nad imitacją głosu.
Była dobrą wilczycą, która od małego fascynowała się różnego rodzaju zwierzątkami. - podjął w końcu opowieść - To dzięki niej przez ten dom przewinęły się dziesiątki różnego rodzaju stworzeń, które z czasem znalazły nowych właścicieli. Felicia marzyła, żeby założyć schronisko dla bezdomnych towarzyszy i była już tak blisko zrealizowania swojego celu. Niestety, nie zdążyła... Jednak najgorsze w tym wszystkim było to, że...
Zamilkł, niezdolny do wypowiedzenia kolejnych słów. Nie musiałem przenosić uwagi do rzeczywistego świata, by wiedzieć, że w jego oczach zalśniły łzy. Szlochałby, gdyby tylko mógł wydobyć z siebie ten dźwięk. Postać samca pojawiała się i znikała, aż w końcu w którymś momencie rozwiała się całkowicie. Po obecności Farella został jedynie złoty pył, unoszący się w nieistniejącym powietrzu. Niepewnie się do niego zbliżyłem i niemal od razu wyczułem, co to było. Basior zostawił w moim umyśle własne wspomnienie. Widocznie stwierdził, że pokazanie mi go będzie mimo wszystko prostsze niż kolejne próby ubrania tego w słowa.
Wykonałem kolejny, tym razem zdecydowany, krok i zagłębiłem się w wspomnienie zbolałego ojca.

<C.D.N.>