wtorek, 28 maja 2019

Od Magnusa "Dziewiczy lot" cz. 2 (CD. Cess)

Czerwiec 2023 r.
Nie zwlekałem długo, kiedy ściana deszczu zniknęła z pola widzenia. Nie oglądałem się na cztery ściany, w których spędziłem najważniejsze miesiące swojego życia. Mogłem nawet powiedzieć, że niemal całe życie, bo to co było wcześniej w obliczu niezwykłego świata w jakim przypadło mi żyć zdawało się tracić na znaczeniu. Tak było lepiej, co prawda tylko chwilowo, ale nie chciałem wybiegać w przyszłość.
Szkoda, że rudy człowiek-przegryw jak zwykle wszystko spartaczył.
Myśl o locie na gadzie większym od słonia całkiem skutecznie odciągnęła moje myśli zarówno od zasnutej mgłą przeszłości, jak i porzucanej właśnie na zawsze jamie. Tylko raz przyjrzałem jej się dokładniej, kiedy jeszcze nic nie zapowiadało końca ulewy. Z zaskoczeniem stwierdziłem, że wszystkie załamania w skale nade mną, ostre wyręby przy półkach i surowe płaszczyzny, zachodzące na siebie w dziwnym, przestrzennym wzorze, znam niemal na pamięć. Jeszcze większym zdziwieniem okazało się to, że nie czuję w związku z tym zupełnie nic. Żadnych sentymentów. Ważnych wspomnień. Nostalgii. To przecież tylko skała. Zimna od pamięci, zastygłej w niekończącym się, kamiennym oczekiwaniu, w jakiś niezrozumiały sposób niecierpliwa i roztrzęsiona. Może czeka, aż ktoś inny skryje się w jej wnętrzu?
Szybko odwróciłem wzrok, starając się odgonić obraz szarookiej kobiety.
Chwyciłem torbę i przeskoczyłem błękitną kałużę. Spojrzałem jeszcze przelotnie na sadzonkę drzewa rosnącą koło wylotu jaskini, teraz wysoką na prawie dwa metry, porastającą skałę naokoło gęstą siecią korzeni, walczących o przestrzeń wokół lichego skrawka ziemi. Za jakiś miesiąc porośnięte jaskrawym listowiem gałęzie zupełnie zakryją wejście. Odwróciłem wzrok w kierunku powoli gęstniejącego nurtu wilków, zmierzających do umówionego miejsca. Dołączyłem do nich.
Gdy już dotarliśmy, zacząłem rozglądać się za wolną skrzynią. Większość dość szybko otoczyły znajome bądź nie, pary, więc zacząłem wypatrywać kogoś, kto jeszcze jest sam. Dość szybko w oczy rzuciła mi się Cess, siedząca samotnie obok jednej ze skrzyni. Nagle zdałem sobie sprawę, że mam bardzo dobry humor.
– Można? – spytałem.
Wadera zwróciła na mnie wzrok i kiwnęła głową. Uniosłem się na tylnych łapach, oparłem przednimi o deski i ostrożnie ułożyłem na dnie pudła torbę oraz kilka luźnych przedmiotów, które się w niej nie zmieściły. Z zaskoczeniem stwierdziłem, że po drugiej stronie leżą niemal same książki. Kilka tytułów było dla mnie niezrozumiałych, ale reszta wyglądała całkiem ciekawie. Dobór gatunków wydał mi się całkiem przypadkowy.
– Książki?
Cess w odpowiedzi pokiwała głową z uśmiechem.
– Myślałem, że nie czytasz – opadłem na cztery łapy.
– Bo nie czytam. Nie rozumiem i raczej nigdy nie zrozumiem tych dziwnych szlaczków – odparła spokojnie.
– Wszystkiego można się nauczyć.
– Musiałabym mieć dobrego i cierpliwego nauczyciela. Bardzo cierpliwego... – westchnęła, a uśmiech na jej pysku trochę przygasł.
Automatycznie przeniosłem wzrok na swoje łapy. Czytanie wydawało mi się czymś zupełnie naturalnym i nie potrafiłem sobie wyobrazić jak to jest żyć bez tej umiejętności. Może miało to związek z tym, że nie pamiętam jak się uczyłem? Już w kilka dni po przebudzeniu bez problemu potrafiłem rozszyfrować przypadkowe zdania. Do teraz ciężko mi to zrozumieć.
Kątem oka dostrzegłem nagły ruch. Odwróciłem wzrok w tamtą stronę, a moim oczom ukazała się niesamowita, barwna masa uskrzydlonych istot. Na początku tylko kilka, potem przybywały kolejne. Zganiłem się w myślach za niepotrzebny niepokój, który jak się okazało nie ogarnął tylko mnie. Cess wyglądała na przerażoną. Cofnęła się, tym samym po raz enty przypadkowo na mnie wpadając.
– Ej, Cess, spokojnie! – zmarszczyłem brwi. Wadera spojrzała na mnie niepewnie. – Przecież nic ci nie zrobią!
– Zjedzą, spalą, zrzucą... – zaczęła wyliczać. – Jestem zwierzęciem wodno-lądowym! Ja nie latam!
Czyli płetwa to jednak nie ozdoba.
– To masz okazję sobie polatać, to będzie niezapomniana przygoda! – zmieniłem taktykę i uśmiechnąłem się do niej. Szturchnąłem ją łbem zachęcająco, ale ani drgnęła.
– Ja woda. One ogień. Kompletne przeciwieństwa!
– No popatrz. Przeciwieństwa jakoś się przyciągają.
– Jasne – przewróciła oczami.
– Podróż na smokach jest nieunikniona, więc się w końcu rusz i wybierz jakiegoś spokojnego, póki jeszcze jakieś są – burknąłem, jeszcze raz popychając wilczycę w kierunku smoków. Myśl, że ktoś jest zdenerwowany nadchodzącym lotem tak jak ja pomogła mi zachować spokój. Widok tych ogromnych bestii jeszcze przez pewien czas miał budzić we mnie mieszane uczucia.
W końcu Cess poddała się i ruszyła w kierunku gwarnego skupiska smoków i podchodzących do nich wilków. Na każdym z gadów chociaż na chwilę zawieszałem wzrok. Czułem się jednocześnie w jakiś sposób urzeczony ich niezwykłą, potężną urodą i onieśmielony legendarną siłą. Niesamowite stworzenia.
Cess zatrzymała się przed niskim, niebieskim smokiem. Mimowolnie wzdrygnąłem się, gdy przeniósł na mnie przenikliwy wzrok ciemnych oczu.
– Witajcie – powiedział z lekkim, jakby niepewnym uśmiechem.
Naprawdę, nie mam pojęcia jak ona to robi tak szybko ze swoim ogonem, ale Cess niemal natychmiast skoczyła do tyłu i skryła się za mną. Gad się zmieszał, podobnie jak ja.
– Cześć! Mam na imię Cess. Jak cię nazywają? – spytała po chwili, pospiesznie wychyliwszy się.
– Illae – odparł krótko.
Wilczyca przesunęła się kilka kroków w stronę smoka i zawiesiła na nim wzrok. Było na co patrzeć. Wspaniały, opalizujący pancerz przywodził na myśl zwartą, delikatną strukturę, jaką tworzą rybie łuski, albo kolczugę, o bardzo drobnych oczkach.
– Przepraszam, że cię przestraszyłem... – dorzucił wyraźnie onieśmielony Illae.
– To ja przepraszam, za moją reakcję. – westchnęła cicho, na co stwór odwrócił łeb. – Chciałbyś może zabrać mnie na swoim grzbiecie?
Illae zgodził się. 

***

W trakcie zabezpieczania skrzyń na smoczych grzbietach mogliśmy trochę porozmawiać. Jako wilkołak, obdarzony cudem rąk, na jakiś czas musiałem się oddalić, żeby pomóc z resztą pudeł, ale udało mi się wrócić na trochę przed odlotem. Cess i Illae rozgadali się w najlepsze, chyba na temat jakiegoś wyjątkowo ładnego miejsca w okolicy Wschodniego Klifu, które smok ostatni raz widział kilkadziesiąt lat temu. W czasie pracy kilka razy zerkałem ku nim. Na początku nawet z pewnej odległości postawa Illaego sugerowała niepewność, ale po jakimś czasie, kiedy akurat byłem nieco bliżej, miałem wrażenie, że Cess odzywa się dwa razy rzadziej.
– Nie, nie ma opcji – fuknął gad z trochę smutnym uśmiechem. – Klif nie mógł się aż tak zmienić. 
– A ja ci mówię, że tak – zaoponowała wadera. – Może w międzyczasie coś albo ktoś wyżłobił tę skałę?
– Kto na przykład?
– Jakiś smok?
– Po co miałby to robić?
– Zezłościł się?
– Dlaczego zdenerwowany smok miałby niszczyć wszystko naokoło?
– Nie wiem, to wy jesteście tacy nerwowi.
– Rasistka.
Fuknęła z udawaną dezaprobatą.
Kiedy w końcu nadszedł czas odlotu jak dotąd wyluzowana Cess znowu nabrała wątpliwości. Trochę się obawiałem, że ponownie spanikuje, ale do czasu oderwania się od ziemi było nawet w porządku. Potem, krótko mówiąc, źle.
Bez większych problemów udało mi się wdrapać na grzbiet Illaego. Był na tyle szeroki, że mógłbym wyciągnąć się na wskroś, a przednimi łapami jeszcze nie sięgnąłbym drugiego boku. Cess zajęła już miejsce, jak najbliżej skrzyni, a jej mina sugerowała, że jeśli smok wykona najmniejszy ruch, to zacznie wrzeszczeć. Wtedy byłem jeszcze dobrej myśli, więc zatrzymałem się na wysokości barków, pomiędzy błoniastymi skrzydłami. Na sygnał do odlotu drgnęły lekko. Obejrzałem się na wszystko co za sobą zostawiam, z jakiegoś powodu lekki i zupełnie bez wątpliwości. 
I wtedy Illae zaczął bić skrzydłami.
W ułamku sekundy grzbiet smoka wygiął się ku górze, szarpnęło kilka razy. Wpadłem w niezłe bagno, łapa osunęła mi się w kierunku oddalającej się w zastraszającym tempie ziemi. Cofnąłem się szybko ku pudłu, niemal ślizgając się na niebieskich łuskach. Uderzyłem grzbietem o deski, wyrwał mi się zduszony okrzyk. 
Cess wrzeszczała jak opętana.

<Cess?>

Uwagi: brak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz