czwartek, 17 października 2019

Od Torance "Turyści z mapą w kamieniu" cz. 1 (cd. Lind/Kai)

Początek stycznia 2025
Kiedy zdecydowałam się na zostanie zwiadowcą, nie przyszło mi do głowy, że podróż będzie równoznaczna z opuszczeniem szczeniaków. Chciałam jakoś odwołać swoją decyzję, jednak Hitam nie udzielił mi na to zgody. Potrzebowaliśmy zwiadowców, a maluchy mogły zostać pod opieką Asgrima. Gdy wypomniałam mu, że mój partner również należał do ekipy, basior jedynie przypomniał mi o istnieniu opiekunów. Niechętnie przyznałam mu rację.
Z tego też powodu trzymałam w pyszczku Yvara i niosłam go w zacienione miejsce, gdzie Peggy oraz Helga sprawowały pieczę nad mniej lub bardziej rozbrykanymi szczeniakami. Od razu zauważyłam Yngvi. Waderka piszczała, poruszając się niezgrabnie. Serce zabiło mi mocniej na jej widok. Podbiegłam w jej stronę, co z kolei wywołało przestraszony skowyt ze strony Yvara. Zwolniłam nieznacznie i odłożywszy go obok jego siostrzyczki, zaczęłam nerwowo wylizywać ich ciałka. Dopiero wówczas uspokoili się.
Obserwowałam, jak Yngvi próbuje odepchnąć brata, walcząc o moją uwagę. Na moim pysku widniał delikatny uśmiech. Rozkoszne maluchy.
- Nie musisz się o nich martwić.
Podskoczyłam, słysząc tuż za sobą głos Helgi. Nie zauważyłam, kiedy do mnie podeszła.
- Nie martwię - skłamałam.
Wilczyca uśmiechnęła się z łatwością wyczuwając fałsz w moim głosie. Powstrzymałam grymas i skupiłam ponownie uwagę na szczeniakach. Ostatni raz polizałam ich po pyszczkach, czując dziwny ból w sercu. To miał być pierwszy raz, gdy zostawiałam je pod opieką kogoś innego...
- Mamusia wróci - obiecałam.
Jakimś cudem zdołałam zmusić się do pożegnania z opiekunkami i pójścia w stronę miejsca zbiórki mojej grupy zwiadowczej. Szybki rzut okiem uświadomił mi, że przyszłam jako ostatnia. Wilki siedziały zapewne już od jakiegoś czasu. Na mój widok jeden z basiorów wstał i ostentacyjnie się rozciągnął. Chwilę mi zajęło, nim przypomniałam sobie, że miał na imię Nevil.
- No wreszcie. Dłużej się nie dało?
- Odprowadzałam szczeniaki do opiekunek - mruknęłam, zerkając niepewnie na Claytona, który pełnił rolę dowódcy. Z tego co kojarzyłam, samiec miał dobre kilkaset lat, więc (delikatnie mówiąc) budził mój niepokój.
Basior skinął łbem, przyjmując moje usprawiedliwienie.
- Następnym razem bądź na czas - powiedział tylko.
- Oczywiście.
Opuściłam uszy. Grzecznie poczekałam, aż odwróci ode mnie wzrok i dopiero wtedy chyłkiem podeszłam do Lind oraz Tinga. Zdążyliśmy jedynie wymienić powitania, nim Clayton zarządził rozpoczęcie zwiadów.
Odmieniec od razu zaczął narzekania na tych, co wybrali lewy klif jako miejsce, które miel;iśmy eksplorować. Twierdził, że nie wygląda on interesująco i znacznie bardziej wolałby zobaczyć, co też mieści się w dżungli. Milczałam, nie mając najmniejszego zamiaru powiedzieć mu, że między innymi to ja nalegałam na pójście w lewą stronę. Mimo wszystko zostałam niedawno matką i choć Peggy oraz Helga były wyśmienitymi opiekunkami, nie chciałam zostawiać swoich maluchów na zbyt długo. Już wystarczyło, że Asgrim wraz ze swoją grupą ruszył na podbój dżungli, jak to sam stwierdził.
Skierowałam uwagę na otoczenie. Szmer rozmów mieszał się z szumem morza. Fale miarowo uderzały o piasek, wydając przy tym kojący odgłos. Gdzieś ze strony wielkiego lasu wypełnionego dziwacznymi drzewami, które Lind trafnie porównywała do przerośniętych paproci, nadchodził radosny świergot ptaków. Grały swoje melodie pod akompaniament morza. Do tego dochodził jeszcze stały rytm łap tonących w piasku.
Wielu z nas nadal nie mogło uwierzyć, że trwała zima. Przywykliśmy do śniegu lub przynajmniej nieustannych deszczy. Lodowatego wiatru, wywołującego dreszcze. Zamiast tego słońce ogrzewało nasze grzbiety, a piach popołudniami nawet delikatnie palił nienawykłe poduszeczki łap.
Ogromny kamień, będący centrum naszego zainteresowania, rósł w oczach z każdym krokiem. Widząc go, miałam wrażenie, że to jakiś olbrzym zostawił swoją zabawkę na środku plaży. Z drugiej strony coś mi przypominał...
Musiało minąć kilka chwil, nim dotarło do mnie, że wyglądał dziwnie podobnie do Wschodniego Klifu na naszych starych terenach. Zrobiło mi się głupio, że tak długo zajęło mi wygrzebanie wspomnienia dotyczącego miejsca, gdzie spędziłam dobrą połowę życia.
Lind musiała zauważyć mój wyraz pyska, bo nie minęła chwila, a już mnie zagadała. Chyba stwierdziła, że martwię się o Yvara i Yngvi, bo to o nich spytała.
- W porządku. Yvar zdecydowanie dominuje nad Yngvi. Jest znacznie większy i silniejszy, więc czasem jestem zmuszona go odgonić, żeby nakarmić i małą - odpowiedziałam, mimowolnie uśmiechając się na wspomnienie maluchów oraz ich drobnych przepychanek.
Lind pokiwała ze zrozumieniem łbem.
- Niezły łobuziak z niego, co?
Roześmiałam się i pokręciłam głową.
- A skąd. Jak na ironię to właśnie Yngvi woli eksplorować miejsca, które nie powinna. 
- Pierzastej też to się zdarza, chociaż jest znacznie starsza - wtrącił Ting.
- Nieprawda!
Lind posłała swojemu towarzyszowi groźne spojrzenie, na które ten odpowiedział jedynie wzruszeniem ramion.
- Przypomnieć ci o...?
- Nie - przerwała mu wilczyca, wymownie unosząc wzrok ku górze - Zresztą, zwykle i tak mi towarzyszysz.
- Pilnuję, żebyś nie wplątała się w coś głupiego - odparł odmieniec, dodatkowo akcentując pierwsze słowo.
Parsknęłam cicho śmiechem, sprowadzając tym na siebie chmurne spojrzenia przyjaciół.
- Dobrze, że teraz OBYDWOJE możecie legalnie eksplorować.
Lind otworzyła pyszczek gotowa mi jakoś odpowiedzieć, jednak przerwał jej Clayton. Basior nakazał nam dobranie się w grupy oraz ostrożne podejście do klifu i zorientowanie się, czy w pobliżu nie ma jakiegoś większego zagrożenia. No i oczywiście mieliśmy odnaleźć ewentualną drogę na jego szczyt.
Ze względu na to. że i tak byłam obok Lind oraz Tinga stworzyliśmy jedną grupę. Rozglądałam się jeszcze w poszukiwaniu wilków, które zechciałyby do nas dołączyć. Clayton miał rację; nie znaliśmy terenu i nawet samotny wstęp do eksploracji był zwyczajną głupotą.