poniedziałek, 9 września 2019

Od Mortimera "Siła mięśni to nie wszystko" cz. 2

Wrzesień 2024 r.
Basiorek zastrzygł uszami, słysząc, że ktoś biegnie prosto na niego. Obrócił się, a widząc że to Elanor, wytrzeszczył oczy. Nigdy nie rozmawiał z nią osobiście. Nie wyglądała mu nigdy na osobę, która stroniła od samotności. W pierwszej chwili sądził, że wadera wbiegnie prosto w niego, ale  w ostatnim momencie zgrabnie go ominęła i zrównała z nim krok.
– Cześć, Morti – uśmiechnęła się szeroko.
– Um, cześć – odwzajemnił uśmiech.
– Coś się stało, że Theo cię opuścił?
– Nie, nie bardzo – Zaśmiał się nadal niepewnie – Mama chciała w czymś pomocy. Ja jestem za duży, więc wolała Theo i Exana...
Elanor spojrzała wymownie na czubek jego głowy. Mimo znaczącej różnicy wieku, byli równego wzrostu... Przynajmniej licząc razem z jego sterczącą grzywką.
– Mama zawsze mówi, że jestem taki duży po niej – dodał.
– Twój tata też jest chyba wysoki.
– Nie aż tak. Mama jest bardzo wysoka jak na waderę – objaśnił. Elanor pokiwała głową ze zrozumieniem. Nadal czuł się w jej towarzystwie niezręcznie. Nie wiedział, o czym powinien rozmawiać, aby pociągnąć to dalej, więc zapanowała cisza. Nie lubił ciszy.
– Gorąco dzisiaj, nie?
– Tak, trochę tak – westchnęła cichutko.
Znowu cisza. Przygryzł wargę. Wodził wzrokiem po niebieskich chabrach wystających gdzieniegdzie spomiędzy trawy, starając się wymyślić jakiś sensowny temat.
– Właściwie to po co wzywali te wszystkie inne szczeniaki?
– Z Watahy Czarnego Kruka? – dopytał z błyskiem w oku.
– Kai każe tak nie mówić. Jesteśmy jednym stadem – poprawiła go Elanor.
– Sorki – Zwiesił uszy – Wydaje mi się, że chcieli by pomogli w tym samym, co Exan i Theo.
– Czyli my jesteśmy wykluczeni?
– Być może – Wzruszył ramionami.
Prychnęła z rozbawieniem.
– Ciekawe czy mają nas za ułomnych, że jako jedyni nie byliśmy wzięci do pracy...
– Nie wiem, nie wiem – odpowiedział, odbiegając wzrokiem gdzieś w bok – Wiem tyle, że mieli szczęście.
– Dlaczego? – spojrzała na niego zaintrygowana.
– Nie przyszli na zajęcia, a było nudno.
Teatralnie wywróciła oczami.
– Nauka przecież jest dość interesująca. Skąd, jak nie ze szkoły dowiesz się jak robić eliksiry?
Mortiemu na usta cisnęła się odpowiedź, że od rodziców, ale zaraz potem oprzytomniał, że ani mama, ani tata nie mieli wiedzy w tym zakresie.
– Ty masz Kai'ego... zresztą eliksiry nie są w życiu niezbędne – obruszył się.
– Ale bardzo przydatne. Tutaj masz tę wiedzę podaną na tacy, nie musisz jej daleko szukać... Po to jest szkoła. Abyś zaczął samodzielnie myśleć.
– No chyba właśnie odwrotnie – prychnął. Czując na sobie zdumiony wzrok Elanor, pospiesznie się wytłumaczył: – Tata tak zawsze mówi.
– A czy twój tata ma wybitne osiągnięcia naukowe?
Morti nie wiedział co jej odpowiedzieć. Nie mówił zbyt wiele o swoim wykształceniu, ale miał świadomość jednego – jego tata nie był ani nauczycielem, ani dowódcą, ani lekarzem... Basiorek zwiesił głowę.
– Nie – odpowiedział pokornie.
– Dlatego sądzę, że powinieneś mieć go za trochę mniejszy autorytet, niż teraz. Może osiągniesz dzięki temu coś więcej, niż on.
– Czego właściwie ode mnie chcesz? – zapytał smętnie. Wyglądała na zaskoczoną.
– Niczego. Porozmawiać. Nic ponadto. Chyba lubisz gadać.
Już na nią nie patrzył. Zauważył, że coraz więcej szczeniaków biegnie na miejsce umówionych zajęć. Na łące było niemal ciemno od nadmiaru czarnego i szarego futra reszty ich grupy. Jego znajomi biegli, krzycząc do siebie radośnie. Niektórzy bawili się w berka lub ścigali do celu. Normalnie by ich zawołał, że zaraz dołączy, ale teraz jakoś stracił nastrój.
– Wiesz... chyba powinniśmy się już zbierać na zajęcia. Wygląda na to, że zaczniemy wcześniej – powiedział. Elanor popatrzyła na szczeniaki i skinęła głową. Zawrócili.
Na miejscu już czekał na nich brązowo-beżowy basior. Uśmiechał się, licząc wzrokiem każdego nowo przybyłego ucznia. Nie wyglądało na to, aby gdziekolwiek się spieszył.
– Przynajmniej wcześniej skończymy – wymamrotał pod nosem Morti. Nie miał pewności, czy Elanor to usłyszała. Usiadła tuż obok niego. Czuł gorąco jej ciała. Niemal stykali się bokami. Przełknął ślinę nieco zaniepokojony. Chciała się zaprzyjaźnić? Czy od początku ich znajomości czekała na moment, aż zostanie sam? "Dziewczyny są dziwne", podsumował w myślach.
Wtedy zauważył, że nauczyciel zaczął się do niego zbliżać.
– Gdzie jest Theo i Exan?
– Poszli pomagać mamie. Może pan zapytać później...
Taka odpowiedź dla Derneta była jednak zadowalająca. Zaczął uciszać wciąż rozbrykaną klasę. Mortimer zastanawiał się, nad czym pozostałe szczeniaki tak zawzięcie pracowały przez ostatnie godziny. Znowu przesmyk do strumyka był zbyt mały, aby zdołał się tam przepchnąć dorosły wilk?
– Co dzisiaj chcielibyście porobić? – zapytał Dernet, kiedy już zupełnie ucichło.
– Najlepiej nic! – odkrzyknęła Kardia, a reszta grupy zawtórowała jej śmiechem. Dernet wywrócił oczami.
– Nie ma mowy. Cieszcie się, że pozwalam wam zadecydować. Gdybyście mieli innego nauczyciela pewnie mielibyście z góry narzucone co i jak, i zapewniam – pewnie nie bawilibyście się tak wyśmienicie.
– Co tak poważnie? – kpiła dalej Kardia.
– Przymknij się – warknęła niespodziewanie Elanor. Morti aż postawił uszy. Kardia posłała jej mordercze spojrzenie. Morti miał wrażenie, że jej jadowicie zielone oczy zaraz ich pożrą na odległość. Chodziły plotki, że jej żywiołem była trucizna...
–  Przeszkadzasz panu Dernetowi – powiedziała z lodowatym spokojem Elanor. Morti miał ochotę się od niej odsunąć, żeby Kardia nie rzuciła się zaraz również na niego, ale paraliżujący lęk sprawił, że wbił pazurki w miękką ziemię.
– A może chcę? – Kardia zaczęła warczeć.
– Dziewczynki, spokojnie – powiedział spanikowany nauczyciel – Możemy dzisiaj nauczyć się przelewać emocje w sztukę. Również złość. Wystarczy coś namalować... Specjalnie przyniosłem wam nawet barwniki i...
– Najpierw pokażę tej dziwce gdzie jest jej miej...
– Pilnuj słownictwa! – syknął Luger, zerkając na gromadkę skulonych szczeniąt z watahy, które wyglądały na zbliżone wiekiem do Mortiego.
– Macie zakaz zbliżania się do siebie aż do odwołania – powiedział Dernet z trudem siląc się na spokój. Elanor wyglądała na niewzruszoną. Patrzyła na Kardię, nie mrugając nawet okiem. Dernet jeszcze przez moment patrzył to na jedną waderę, to na drugą i dopiero potem kontynuował:
– Tak jak zwykle możecie wziąć sobie po kamieniu z naszej kupeczki. Każdy może dopasować jego wielkość i kształt wedle uznania. Dzisiaj nie obowiązują was żadne zasady perspektywy czy anatomii. Rysujecie cokolwiek chcecie, i czymkolwiek chcecie. Farbą, węglem, kredą... Cokolwiek, co da wam upust emocjom. Najlepiej całemu gniewowi. Wtedy będziemy mogli w pełni wykonać zadanie.
Wszyscy koledzy Mortiego natychmiast ruszyli naprzód, więc on zrobił to samo. Była to dogodna wymówka, aby znaleźć się jak najdalej od Elanor. Ta wadera powodowała na nim gęsią skórkę.
Zdołał dobiec jako jeden z pierwszych, więc porwał również najlepszy kamień. Akurat Dannan przyszedł na łąkę i ustawił koszyk ze słoiczkami pełnymi farb na ziemię, więc Morti pogalopował w tamtym kierunku. Chciał czerwoną farbę. To była jego ulubiona.
Kiedy próbował odkręcić nakrętkę tępymi ząbkami, Dannan i Dernet rozmawiali przyciszonymi głosami. Pozostałe szczeniaki z grupy zaraz potem dołączyły do przepychanek o pozostałe słoiki z farbami. Morti przysiadł wraz ze swoją zdobyczą w innym miejscu, by móc w spokoju dostać się do środka.

<C.D.N.>