czwartek, 26 września 2019

Od Lind „(Nad)zwyczajne dni w podróży” cz. 10

Październik 2024
Ruszyłam z powrotem w las z zamiarem odnalezienia Magnusa. Miałam tylko nadzieję, że jest w pobliżu, a nie na jakiejś ekspedycji w terenie. Chociaż tak właściwie to drugie nie byłoby do niego podobne. Spróbowałam znaleźć zapach wspomnianego wilkołaka, ale nagromadzenie śladów innych członków watahy, smoków i leśnych stworzeń nie ułatwiało tego zadania. Po co obwijać w bawełnę, nie mogłam rozróżnić w tym chaosie żadnego tropu. Byłam skazana na wykorzystanie innych zmysłów. 
Trochę to zajęło, ale w końcu udało mi się znaleźć Magnusa. Basior znalazł sobie idealnie suche miejsce pod kawałkiem ziemi przetrzymywanym przez korzenie krzywo rosnącego drzewa. Tworzyło to przyjemną, małą norę. W sam raz dla jednego wilka, szczególnie tak drobnej postury jak Magnus. Samiec drzemał, zwinięty w kłębek. Trochę szkoda było mi go budzić. To oczywiście nie znaczyło, że tego nie zrobię.
– Humf? – mruknął mój znajomy, kiedy go trąciłam. Otworzył nieznacznie oczy i spróbował namierzyć osobę, która zakłócała mu odpoczynek. Jego spojrzenie zatrzymało się na mnie. Basior szybko zamrugał. Wyglądał na zaskoczonego.
– Znasz się na piorunach, Magnus? – spytałam.
– Co? Co masz na myśli? – Podniósł głowę. Wyraz zdziwienia nie znikał.
– Wiesz jak działają? Dlaczego uderzają, gdzie uderzają? – kontynuowałam.
– A, o to ci chodzi... – Basior przeciągnął się i wyczołgał ze swojej norki. 
– Więc? - Czekałam, aż zacznie tłumaczyć zagadnienie.
– To bardzo proste – mruknął. – Wyładowanie elektryczne zawsze szuka najkrótszej drogi z chmury do uziemienia.
– Czyli ziemi?
Te wilkołaki wychowane pośród ludzi mają jakieś zamiłowanie do używania dziwnych wyrazów.
– W tym przypadku tak – Pokiwał głową. - Dlatego uderzają w najwyżej położone punkty.
– Zawsze? - dopytywałam dalej.
– Dopóki te punkty są przewodnikami – odparł wilkołak.
Posłałam mu zdezorientowane spojrzenie. Nieożywiony materiał a przewodnik? Co to w ogóle znaczyło? Przewodnik do czego? 
– Przewodnik to materiał, przez który może płynąć elektryczność– wytłumaczył Magnus. - Przeciwieństwem przewodnika jest izolator. Przewodnikami są metale albo woda, natomiast izolatorem może być suche drewno.
– Yhym – mruknęłam. – Pioruny celują w wysokie punkty, przez które może płynąć elektryczność - powtórzyłam na głos. – Chyba już rozumiem. Dzięki za pomoc.
– Nie ma za co. To wszystko? - upewniał się basior.
– Chyba tak.
– Skąd w ogóle u ciebie takie nagłe zainteresowanie zjawiskami atmosferycznymi? - Magnus zmrużył odrobinę oczy. 
– Um... Jakoś tak – Spojrzałam gdzieś w bok. - Czasem obserwowałam burze i zastanawiałam się, jak to wszystko się odbywa.
Więc żeby trafić cokolwiek piorunem, będę musiała walczyć z jego naturalną tendencją do celowania w najwyższe punkty w okolicy. Jakby samo przywołanie go nie było dostatecznie męczące. Nie mogło być to chociaż trochę prostsze? 
Tego samego dnia wróciłam na pole. Zaczekałam jednak aż deszcz przestanie padać zupełnie. Krople uderzające o futro tylko by mnie rozpraszały. Stanęłam dokładnie tam, gdzie odbyła się moja pierwsza próba sprowadzenia pioruna; naprzeciwko tego samego głazu. Szczerze wierzyłam, że nowo nabyta wiedza trochę mi pomoże przy drugim podejściu. Teraz już wiedziałam, na co zwrócić szczególną uwagę. Omiotłam wzrokiem okolicę. Jakiekolwiek samotne drzewa wydawały się być daleko od kamienia. Niestety ostatnim razem piorun trafił właśnie w jedno z nich. Tak więc nie była to dostateczna odległość, by nie przyciągały tej wiązki elektryczności do siebie. Przez myśl przeszło mi, żeby odwlec trening i poszukać innego miejsca.
Nie. Szkoda na to czasu. Dam radę w takich warunkach - powiedziałam sobie w duchu.
Wystawiłam jedną łapę naprzód i skumulowałam energię żywiołu. Powtórzyłam każdy krok z poprzedniego podejścia. Jedynie pod koniec, rzucając piorun w stronę ziemi, skupiłam się, by nie pozwolić mu uciec nigdzie na bok. Energia magiczna miała pozostać w ściśle określonym położeniu. Pilnowałam także, by nie zamknąć znów oczu. Zdawało mi się, że to pozwalało lepiej manewrować żywiołem w przestrzeni. 
Sam wystrzał wiązki energii elektrycznej trwał bardzo krótko. Jednak po fakcie poczułam się, jakbym właśnie przepłynęła wpław całe wielkie słone jezioro (to ze starych terenów watahy). Tuż po wielkim huku oznajmującym, że piorun uderzył, opadłam na ziemię. Chwilę tak leżałam na boku, ciężko oddychając. Ponownie przejechałam wzrokiem po linii horyzontu, ale tym razem nigdzie nie widziałam wysokiego słupa ognia. 
Powoli wstałam z ziemi i  ruszyłam przed siebie. Przyspieszyłam na tyle, na ile starczyło mi sił. Dookoła głazu, w który cały czas celowałam unosiła się teraz zasłona kurzu. Nadzieja, że wszystko poszło zgodnie z planem z każdą chwilą rosła. Użyłam mocy wiatru, by rozgonić pył lekkim podmuchem. Skała była rozkruszona na trzy wielkie kawałki!
– Tak! – zawołałam na całe gardło.
Podeszłam jeszcze bliżej i okrążyłam kamień. Przyglądałam się każdemu pęknięciu, dumna jak paw.
– Udało się, udało się – wymamrotałam sama do siebie.
Usiadałam naprzeciw swojego dzieła. Napawałam się tym widokiem prawie minutę.
Zostałam dzisiaj władcą piorunów. Jak Loki. Nie, chwila to nie ten. Jak to było w tej nordyckiej mitologii? Po chwili rozmyślania, zostawiłam temat na później. Chyba powinnam sobie co nieco odświeżyć.
Po raz kolejny podeszłam bliżej rozłupanego przez piorun głazu. Z tej perspektywy dostrzegłam, że coś połyskiwało w środku skały. Cała struktura kamienia była już naruszona, więc bez większego problemu wyłamałam interesujące mnie kawałki. Ostatecznie zebrałam w ten sposób trzy błyszczące odłamki jakiegoś metalu. Postanowiłam, że po powrocie spytam Tinga, co to konkretnie jest. Schowałam swoje znalezisko do torby i pobiegłam z powrotem do lasu, gdzie odpoczywała wataha.

<C. D. N.>  

Uwagi: brak.

Od Lind „(Nad)zwyczajne dni w podróży” cz. 9

Październik 2024
Wciągnęłam w płuca ciepłe powietrze. Stałam teraz na otwartym polu, całkiem daleko od pozostałych wilków. Wpatrywałam się w mój cel, czyli samotny głaz. Dzieliło mnie od niego dwadzieścia metrów. Po chwili spojrzałam jeszcze raz na niebo. Od rana zasłaniały je warstwy ciemnoszarych chmur. Idealne warunki do pierwszej próby. Zwróciłam oczy z powrotem na skałę. 
– Nad czym jeszcze myślisz, Pierzasta? Zaczynaj, bo robi się nudno – usłyszałam. 
Jedyną osobą, która mi towarzyszyła na tym polu, był Ting. Przycupnął gdzieś za mną i obserwował moje poczynania. Dotychczas siedział cicho, ale wiadomym było, że długo tak nie wytrzyma. Nie odpowiedziałam nic na jego uwagę. Skupiłam się i użyłam swojej mocy. Posłałam ją wysoko, w siwe kłęby pary wodnej. Zacisnęłam powieki, by nic mnie nie rozproszyło. Pozwalałam wichrowi krążyć pośród chmur jeszcze parę minut. W końcu uznałam, że nadeszła odpowiednia chwila. Spięłam wszystkie mięśnie i rzuciłam energię magiczną w dół. 
Usłyszałam głośne uderzenie. Poczułam się nieco słabsza.
Piorun uderzył; to nie ulegało wątpliwości. Sukces! 
Otworzyłam oczy i podniosłam pyszczek. Jednak na kamieniu, w który chciałam wycelować, nie było ani śladu. Wtedy mój wzrok przyciągnął jakiś blask w oddali. Wcześniej go tam nie było. Zrozumiałam, że to ogień. Czemu...? Co się stało? 
Ruszyłam w tamtym kierunku. Najpierw powoli, potem przyspieszyłam do truchtu, wreszcie do biegu. Pomarańczowy słup ognia był coraz bliżej. Spostrzegłam, że to płonące drzewo. Zatrzymałam się dopiero bezpośrednio przed nim. Spojrzałam na towarzyszącego mi cały czas Tinga, oczekując podpowiedzi, o co tutaj chodzi. 
– Nie wiem, czy to jest sukces... – mruknął Odmieniec. – Piorun uderzył, ale... trafił pięćdziesiąt metrów dalej. 
– Naprawdę? – Usiadłam z wrażenia. – Przecież... przecież... 
– A, czyli znów używałaś mocy z zamkniętymi oczami – Mój towarzysz przejechał łapą po czaszce zasłaniającej mu pysk – Pogratulować roztropności. 
– To nie ma z niczym związku! Wiedziałam, gdzie był kamień. Piorun miał uderzyć w niego! – rzuciłam. - Tak miało być! 
– Miał, miało... – wymamrotał Ting prześmiewczo, naśladując łapą ruch mojego pyszczka. – Przestań udawać kota i zacznij myśleć, co zrobiłaś nie tak. 
– Co mogłam zrobić nie tak?! – Zwróciłam pyszczek w jego stronę. Zaczynał mnie naprawdę denerwować. 
– A mnie skąd wiedzieć? – rzucił bez wyrazu. – Ty tu masz magiczne zdolności. 
– Po coś cię wzięłam ze sobą. 
Strażnik Wichury mruknął coś i pokręcił głową, spoglądając gdzieś w niebo. Patrzyłam na mojego towarzysza jeszcze chwilę, ale oczywistym stało się, iż skończył ze mną rozmawiać. Na domiar złego, poczułam, że zaczynał padać deszcz. 
– Chodźmy się gdzieś schować – mruknął Odmieniec i ruszył z powrotem w kierunku, z którego przyszliśmy. 
Nie otwierając pyska, zaszurałam zębami. Następnie spojrzałam jeszcze raz na płonące, samotne drzewo. Gdybym obrała na cel właśnie je, efekt moich starań byłby naprawdę satysfakcjonujący. Westchnęłam ciężko i poszłam za Tingiem, zwieszając ogon. Dotarliśmy z powrotem pod przerzedzone korony drzew, akurat przed początkiem prawdziwej ulewy. W tym samym miejscu była większość watahy, a także niektóre smoki, które nie lubiły moknąć. Przerzedzone listowie nie chroniło przed deszczem idealnie, ale nie było tutaj wielu lepszych opcji. 
– Pierzasta – zaczepił mnie znów Ting. – Patrz kto tu jest. 
Odmieniec niezbyt dyskretnie wskazał łapą Joela. Basior akurat próbował uspokoić swoje starsze szczenięta i wyperswadować im pomysł pobiegnięcia do mamy. 
– On ma moc elektryczności, może zdoła ci pomóc - oznajmił mój towarzysz. - Idź go spytać o sprowadzanie piorunów
– Uch, może lepiej nie... – odwróciłam wzrok. 
– Nie musisz przecież zdradzać, że sama próbowałaś i z jakim efektem.
Ten argument był akurat dobrze dobrany. Na tyle, by zachęcić mnie do zaczepienia Joela. Wstałam z miejsca i podeszłam bliżej znajomego basiora. Próbowałam zacząć rozmowę, ale wtedy Morti pobiegł do mnie powtarzając "Cześć ciociu" i nie zamierzał odpuścić, dopóki nie zwrócę na niego uwagi. Odpowiedziałam mu więc i już wszystko wskazywało na to, że będę mogła pogadać z Jo, ale wtedy doskoczył do nas także Theo. Ten również czuł nieodpartą potrzebę przywitania się ze mną. Kiedy jemu też odpowiedziałam, Morti zaczął wypytywać swojego tatę, kiedy dostaną coś do jedzenia. I tak mniej więcej wyglądały kolejne minuty, aż wreszcie Jo stwierdził, że raczej nie damy rady teraz porozmawiać. Miał sam na głowie wszystkie starsze szczenięta, bo Yuki była zajęta karmieniem młodszych. Tak więc, pożegnałam wilka, zanim w ogóle miałam możliwość przedstawienia tematu. Wróciłam do Tinga. Nie musiałam mu opowiadać, jak to się skończyło; sam wszystko widział.
Przysiadłam na skraju lasu i spojrzałam na otwarty teren, z którego wcześniej wróciliśmy. Najgorszy moment ulewy się skończył, więc widoczność była całkiem niezła. Dostrzegłam po chwili na polu sylwetkę jakiegoś zwierzęcia. Nie był to wilk, ani też smok. Stwór kłusował jak koń. Wytężając wzrok, rozpoznałam w tym hipogryfa. Wtenczas przypomniałam sobie, że ten konkretny był towarzyszem Magnusa.
Właśnie, Magnus... On też jest wilkołakiem, a te wykazują się całkiem niezłą wiedzą z różnych dziedzin. W końcu starzeją się wolniej, jeśli pozostają w ludzkiej formie. A Magnus miał już ponad trzydzieści lat. To strasznie dużo. Może wie co nieco o piorunach - pomyślałam.

<C. D. N.>

Uwagi: brak.