wtorek, 27 października 2020

Od Lind "Naszyjnik"

Grudzień 2026
– Nie! Nie możesz iść – złapałam Tinga za rękaw. Zacisnęłam na nim mocno zęby.
Ting spojrzał w moją stronę. Jego ogon zniżył się do ziemi. Jednak Strażnik nie cofnął nawet jednej łapy. Nie zamierzał odpuścić.
Szarpnęłam. Odmieniec odwrócił ramiona tak, bym ściągnęła przy tym cały jego płaszcz. Innymi słowy, wyrwał mi się. Krzyknęłam.
– Nie możesz iść sam! Widziałeś co tam było!
Wlepiłam wzrok w Strażnika. Chociaż nic go już nie trzymało, nie odbiegał.
– Właśnie dlatego chcę iść, Pierzasta. Teraz rozumiesz?
Bez pośpiechu wyciągnął łapę w stronę leżącej na ziemi odzieży. Przytrzymałam ją pazurami.
– Czemu jesteś taki uparty? Co zmieni fakt, że narazisz się sam?
– Ty jesteś wilkiem, Pierzasta. To ma znaczenie w jej oczach. Rozumiesz?
– A jeśli ciebie też zaatakuje? – warknęłam. – Nie będziesz miał żadnych szans!
Ting spuścił wzrok.
– Widzę nic cię nie przekona.
Zacisnęłam zęby. Miałam ochotę wykrzyczeć "tak", ale głos nagle uwiązł mi w gardle.
– Zaufaj mi, Pierzasta. Dobrze?
– Ja... ugh... – rzuciłam. Usłyszałam dobiegające z dżungli głosy. Zdaje się należały do Torance i Leah. Obie wadery biegły w naszą stronę. Jednak wciąż były daleko.
Ting pociągnął za rękaw swojego płaszcza. Ja jednak nadal przetrzymywałam materiał przy ziemi.
Uświadomiłam sobie, że to byłby trzeci raz, jak rozdzielamy się. Było ich niewiele, a jednak każda z tych sytuacji niosła ze sobą strach nie do opisania. Każda rozłąka mogła przecież potrwać już na zawsze.
Chociaż poprzednio ja sama byłam powodem każdego rozdzielenia się, nigdy nie była to w pełni świadoma decyzja. Nie potrafiłam w porę rozpoznawać sytuacji, które prowadziły do tego. Dziś po raz pierwszy czułam, że mogę coś zrobić. Spojrzałam na łapy przytrzymujące okrycie Tinga na ziemi. Dopóki ich nie podniosę, odmieniec zostanie tutaj.
– Wrócę najszybciej, jak to będzie możliwe – zapewnił Ting.
– A jeśli... nie będzie to możliwe? W ogóle? – wydusiłam.
– To twoja historia potoczy się dalej, Pierzasta.
Z trudem przełknęłam ślinę. Podniosłam łapy z jego ubrania. Najpierw jedną, potem drugą.
– Bylebyś wrócił... nie ważne kiedy – mruknęłam.
Znów dotarło do mnie echo głosów moich przyjaciół. Byli coraz bliżej.
Poczułam ból wewnątrz torsu. Po chwili jednak do ucisku rozchodzącego się od środka, dołączył ucisk z zewnątrz. Dobrą chwile zajęło mi uwierzenie w to, co się działo. Ting nigdy wcześniej nie przytulił mnie pierwszy.
Nie wiedziałam jednak, czy nie wolałabym, żeby tego nie zrobił. To tylko dodało goryczy do już przytłaczającej sytuacji.
– A, właśnie... zapomniałbym – mruknął Ting, kiedy wreszcie wypuścił mnie z uścisku tych długich ramion.
Podniósł swój płaszcz i zaczął przeszukiwać jego kieszenie. Potem, podsunął mi jakiś przedmiot. W półmroku dżungli i pośród mgły zbierających się w oczach łez, nie mogłam nawet dostrzec, co to było.
– Mówiłaś, że chcesz zrobić nowy naszyjnik.
Wtedy z zasłony roślinności wynurzyły się znajome sylwetki. Kolejno Torance, za nią Leah, na końcu As. Chyba w oddali słyszałam również Wilata. Odruchowo odwróciłam głowę w stronę przyjaciół.
– Lind, coś się stało? – spytała Leah.
– Nie, ja tylko... – Wytarłam pyszczek.
– Gdzie Ting? – dodał As.
Odwróciłam się. Odmieńca już nie było.
Przetarłam oczy. Ból w środku zaczął ustępować. Była tylko... taka dziwna pustka. Tak samo zniknęły łzy. Wszystko ucichło.
– Wracasz z nami do watahy, Lind? – spytała Torance.
– Tak... tak. Tylko muszę... – Zaczęłam rozglądać się za przedmiotem, który zostawił mi Ting. O mało o nim nie zapomniałam. Wreszcie wypatrzyłam na ziemi coś odbijającego światło. Był to bursztyn.
Idealny do nowego naszyjnika.

Uwagi: brak.