czwartek, 3 września 2020

Od Lind "Czwarty Strażnik"

Czerwiec 2026
Wyślizgnęłam się po cichu na korytarz. Wyciągnęłam łapę, żeby zamknąć za sobą drzwi wynajmowanego pokoju. Niestety, uprzedził mnie w tym przeciąg; zatrzasnął je z donośnym łoskotem. Zbyt donośnym, jak na tak późną porę.
Zamarłam w bezruchu. Nasłuchiwałam, zza których drzwi dobiegnie mnie jakiś szmer; kogo mogłam obudzić. Odczekałam jedną chwilę, drugą i nic. Nie usłyszałam nawet skrzypnięcia materaca. Wyłapałam za to inny dźwięk; ciągnący się z dalszej części korytarza zajazdu. Był to charakterystyczny szmer metalu - dwóch blach ocierających się o siebie. Znałam ten odgłos. Odetchnęłam z ulgą.
Więc Baldor nie poszedł daleko.
Ruszyłam pogrążonym w półmroku korytarzem. Postanowiłam nie bawić się nawet w chodzenie na palcach, skoro tamten huk nikogo nie zaalarmował.
Za zakrętem ujrzałam wielką, kolczastą postać. Opancerzony odmieniec siedział przy jednym z okien; niemal całkiem zasłaniał światło latarni, które zwykle wpadało tędy na korytarz.
– Myślałam, że ty też będziesz dzisiaj spał – mruknęłam.
Strażnik Lasu nie odwrócił nawet głowy. Oglądał coś z wyjątkową uwagą.
– Mój rytm snu nie zawsze pokrywa się z Tingiem... – powiedział. – Ty również jesteś aktywna w porach, w których inne wilki śpią...
Westchnęłam i przysiadłam obok. Odmieniec przesunął się, bym też mogła widzieć świat za oknem.
– Znów miewam koszmary... – westchnęłam. – Wy dwaj macie szczęście, że nie śnicie.
– Nie jestem w stanie sobie tego nawet wyobrazić, Pierzasta.
Wyciągnęłam głowę, by znaleźć to, co Baldor obserwował. Jednak ulica pod nami była całkiem pusta.
– Na co tak właściwie patrzysz?
– Na tego owada – Strażnik Lasu przesunął się jeszcze kawałek. Pozwoliło mi to dostrzec zewnętrzny parapet okna. Faktycznie biegało po nim coś, co Magnus nazwałby nieuskrzydlonym stawonogiem.
– Będziesz chciał go zjeść? – spytałam.
– Później być może... Na razie tylko patrzę...
Pokiwałam głową. Po chwili, ku mojemu zdziwieniu, Baldor kontynuował:
– Taki owad nie musi myśleć o tym, co powinien zrobić. Wystarczy, że znajdzie pożywienie i sam nie zostanie zjedzonym. Jedynym celem jest przeżycie kolejnego dnia. Wiesz, Pierzasta... Zazdroszczę mu. Nie ma żadnych zobowiązań, a świat stoi dla niego otworem. Nigdy go nie zwiedzi całego, ale... może wszystko.
Owad zatrzymał się na krawędzi parapetu. Przez chwilę wyciągał ku miastu swoją parę ruchliwych czułek, po czym otworzył pancerzyk i zniknął. Odleciał, zanim mogłam mrugnąć okiem.
– To podła ironia, Pierzasta... Według smoków Et Magicae wyginęły dawno temu... Gdybyśmy nie byli Strażnikami, niechybnie podzielilibyśmy ich los.
Spojrzałam na zbroję Baldora, potem na jego młot, na czaszko-hełm. Z prawdziwego Et Magicae widać było tylko pazury. Reszta nie była jego.
– Pewnie masz rację... – powiedziałam. – Ale zasłużyliście na coś więcej niż niewolniczą służbę.
– Nadano nam cel. I ten cel mamy spełnić, Pierzasta – zaznaczył odmieniec.
– To zbyt okrutne...
– Ale ktoś musi obronić artefaktów. Taka rola Strażnika – Zielone oko Baldora na chwilę skierowało się w moją stronę. Po kilku sekundach, wróciło na świat za szybą.
Ja nie widziałam już tego świata. Zasłoniły go łzy. Byłam zbyt zmęczona, by je powstrzymywać.
Strażnik ma walczyć o artefakt. Ma go obronić. A jaka ma być tego cena? Życie Strażnika albo nieszczęsnego podróżnika?
Ile cierpienia te artefakty niosą ze sobą? Ile wilków i innych stworzeń zabił każdy z trzech Strażników? Czego oni sami doświadczyli, zanim stali się Strażnikami? Co sprawiło, że stali się poddani swoim Zasadom?
Co więc jeszcze może się stać, jak nadejdzie Freeze - ostatni spadkobierca tej potwornej spuścizny? Artefakty od zawsze miały spleść na nowo nasze ścieżki, ale nie w ten sposób. Nie tego chciałam. Nie chciałam oczekiwać dnia, w którym dojdzie do kolejnego starcia.
A co jest przyczyną naszego konfliktu? Artefakty.
Babcia miała rację. Nie mogę tego tak skończyć; nie mogę zadać tego ciosu. Gdybym to zrobiła... Gdybym...
Nie... Nie chcę zostać Czwartym Strażnikiem.