poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Od Lind "Poszukiwań ciąg dalszy" cz. 1

Lipiec 2023
Drugiego dnia postoju warunki nie uległy widocznej poprawie. Moich wrażliwych uszu dobiegło wiele głosów, iż jest jeszcze gorzej. Jakiś wariat nawet biadolił, że pewnie nie przeżyjemy następnego etapu podróży drogą powietrzną. A wszystkie te opinie poznałam, leżąc w cieniu drzew; odpoczywając po skromnym posiłku. Kiedy słuchałam kolejnego, całkiem ciekawego wywodu na temat zmian pogody, dostrzegłam nad sobą wilczą czaszkę i parę złotych oczu skierowanych na mnie. 
- Na co się gapisz? - spytałam.
- Na ciebie, myślałem, że to oczywiste - padła odpowiedź Odmieńca.
- Masz jakąś sprawę czy po prostu chcesz "umilić" mi czas swoim gadaniem? - potarłam pyszczek łapą. 
- Raczej to pierwsze. Spójrz - wyciągnął w moją stronę jajko o pomalowanej na czerwono skorupce. 
Podniosłam głowę z ziemi. 
- Gdzie to znalazłeś? Jeszcze jakieś zostały? - spytałam szybko.
- Wystarczyło pójść od drugiej strony stada wypoczywających smoków - Odmieniec zapakował swoje trofeum do mojej torby. - Wstawaj, na pewno jest ich tam więcej. 
- Nie musisz dwa razy powtarzać - odparłam. Wyjątkowo miałam ochotę posłuchać jego polecenia. 
Czym prędzej pobiegłam we wskazanym przez Tinga kierunku. Odmieniec w międzyczasie wskoczył na mój grzbiet. W normalnych warunkach próbowałabym go zrzucić, ale teraz tylko cieszyłam się, że mam jeszcze szanse rywalizować o obiecaną watasze nagrodę. Dotychczas byłam święcie przekonana, że cała okolica została przeczesana wzdłuż i wszerz już wczoraj. Ominęłam kilka wilków, później też większych i mniejszych smoków. Oddaliwszy się nieco od pozostałych, zwolniłam do szybkiego marszu. Zaczęłam uważnie oglądać podłoże z myślą o wyróżniających się, kolorowych jajkach. Nagle Ting ryknął:
- Stój! Uważaj! 
Odskoczyłam i stanęłam w miejscu.
- O co chodzi? - zaczęłam szukać przyczyny jego krzyków. 
- Prawie zdeptałaś jajko!
Spojrzałam na ziemię. Dopiero po kilku chwilach dostrzegłam pomalowaną na zielono skorupkę. Niemal zupełnie zlewała się z otaczającą ją roślinnością. Używając swojego żywiołu, delikatnie podniosłam znalezisko. Dostrzegłam na nim różne motywy roślinne, przerywane naprawdę malutkimi plamkami złota. Nie przyglądałam się mu dłużej, nie wiadomo ile jajek zdołamy jeszcze znaleźć, zanim ktoś nas uprzedzi. Był tutaj świeży zapach innych wilków. Ruszyłam dalej, jednak teraz już uważałam, gdzie stawiam łapy. Następne jajko znalazłam pod jednym z kolczastych krzewów, kolejne w korzeniach drzewa, które dzielnie rosło na gołych skałach. Ting ostrzegał mnie z wyprzedzeniem o każdej barwnej zgubie leżącej na mojej drodze. Zbierając coraz więcej jajek, zaczęłam się zastanawiać, czy może jednak nie poszukam kogoś, kto udzieliłby mi lekcji "matematryki", czy jak to tam nazywają. Na dłuższą metę chyba lepiej umieć rozróżniać więcej liczb, niż jeden, dwa, trzy, cztery i siedem. 
***
Zatoczyliśmy wokół docelowego miejsca zbiórek całkiem spore koło. Trafiliśmy na kilka miejsc, gdzie nie było już żadnych jajek, ale także na parę zakątków, które inni poszukiwacze pominęli zupełnie. Nadal pozwalałam Tingowi siedzieć na swoim grzbiecie. Był bardzo przydatny jako dodatkowa para oczu. Idąc dalej przed siebie, dotarłam nad brzeg dużego stawu, ciasno otoczonego przez drzewa tutejszego lasu. Odmieniec zeskoczył na ziemię i zaczął polować na chmary komarów krążące dookoła. Omiotłam wzrokiem okolicę. Zdawało mi się, że tuż przy brzegu widziałam jajko. Podeszłam bliżej i odkopałam je z mułu. 
- Kolejne? - spytał Ting, mlaszcząc.
- ...Nie - westchnęłam, zrozumiawszy, że to nie to, czego szukamy. - Tylko jakiś kamień - podniosłam otoczak, żeby lepiej mu się przyjrzeć pod światłem. Był wyjątkowo gładki. Wyglądał trochę jakby powstał ze srebra, ale miał niebiesko-fioletowy połysk. Nie dane mi było jednak dłużej go oglądać; wkrótce Odmieniec bez pytania przejął ode mnie specyficzny kamień. 
- Hej!
- Zachowam go sobie - oznajmił Ting.
Westchnęłam z rezygnacją. Miałam w planach to samo, ale nie będę przecież bić się z moim towarzyszem o byle otoczak.
- Chodź, idziemy dalej - ruszyłam udeptaną ścieżką naokoło stawu.
- Czekaj! - rzucił Ting. 
Zatrzymałam się, odwróciłam i spojrzałam na niego z wymalowanym na pysku zdaniem "O co ci znowu chodzi?". Zauważyłam, że mój towarzysz wlepił wzrok w coś nad jego głową. Nie musiałam długo szukać obiektu jego zainteresowania. Parę metrów nad nami, na jednej z gałęzi wisiało kilka... sopli lodu. Pomimo wysokiej temperatury, nie topniały. Czy to... jakaś iluzja? Zaczęłam węszyć, przekonana, że lada chwila znajdę odpowiedzialnego za to złudzenie żartownisia.

<C.D.N>

Wygrane: 4 jaja

Uwagi: brak

Od Edel "Jajeczka" cz. 2 (cd. Luna)

Lipiec 2023
Z ulgą przyjęłam wiadomość o dłuższym postoju. Latanie na smoku bywało męczące, zwłaszcza gdy rzeczony smok ze wszystkich sił starał się cię zeswatać z twoim towarzyszem. Lubiłam Diligitis, Crane'a zresztą też, ale jednak przyjemnie było uciec od nich chociaż na chwilę. Poza tym w końcu mogłam rozprostować łapy, przejść się po innych terenach i to przy okazji wykonując własne obowiązki.
Ledwo trochę odetchnęliśmy, musiałam udać się na poszukiwania jakiegoś stawu lub strumyka z w miarę czystą i nieskażoną wodą. Niby mieliśmy jeszcze jakieś zapasy, ale lepiej dmuchać na zimne, niż doprowadzać do masowego umierania z pragnienia.
W obawie przed napadem jakiejś watahy lub nieprzyjaznego stworzenia chodziliśmy zbitą grupą. Każde z nas niosło w pysku wiadro. Przede wszystkim służyły nam one jako naczynia, do których zbieraliśmy wodę, jednak w razie czego moglibyśmy uderzyć nim przeciwnika. Były całkiem ciężkie.
Dzięki niech będą Eydis, że tym razem jedyną istotą, na którym terytorium się znaleźliśmy był wielki królik. Wyglądał na spłoszono, gdy przybiegł prosząc nas, nieznajome wilki, o pomoc w poszukiwaniu swoich podopiecznych. Według tego co mówił, miał zwyczaj przygarniania porzuconych jaj i opiekowania się nimi do czasu, aż nie wykluje się z nich jakieś stworzonko. Na szczęście dla poszukiwaczy, Aratris (bo tak miał na imię rzeczony królik) malował "swoje" jajka, więc nie dało się ich nie rozpoznać wśród tych zwyczajnych. Jeszcze tego by brakowało, by rządne nagrody wilki zabierały rodzicom swoje niewyklute pociechy.
Ja sama jeszcze nie wyruszyłam na "łowy" i w sumie nieszczególnie zależało mi na wygranej. Gdy tylko usłyszał to As, kazał mi obiecać, że wszystkie znalezione jaja przekaże mu. Nie miałam nic przeciwko - ewentualnych znalezisk nie zamierzałam porzucać, a jeśli w ten sposób mogłam pomóc swojego przyjacielowi, to tym lepiej. Chociaż nie wiedziałam po co Asowi ten cały artefakt i - szczerze mówiąc - przypuszczałam, że on też tego nie wie.
Rzeka znajdowała się całkiem blisko obozu, a już z pewnością bliżej niż podczas ostatniego postoju. Wtedy musieliśmy przebyć długą drogę, by znaleźć jakieś niewielkie jezioro.
Gdy tylko znaleźliśmy się na brzegu strumyka, wzięliśmy się do pracy. Morwenna miała żywioł związany z wodą, więc mogła ją od razu filtrować. Poza tym magiczne transportowanie wprost z rzeki było znacznie wygodniejsze, niż samodzielne próby napełnienia wiadra, więc nic dziwnego, że to wilczyca dostała przydział do ogarniania wody. W ramach podziękowania czasem niosłam jej wiadro. Oczywiście było to w formie człowieka, a nie wilczej.
Nagle usłyszeliśmy gdzieś w pobliżu czyiś śpiew. Dziecięcy głosik roznosił się w powietrzu, dezorientując całą naszą grupę. Skąd się wzięło tutaj jakieś młode?
Po krótkiej rozmowie, zdecydowaliśmy, że to ja pójdę sprawdzić, co się dzieje. Grupa niespecjalnie chciała mnie puścić, ale w końcu udało mi się ich przekonać, że mogę sobie być chora, ale dziecko raczej nie przyczyni się do mojej śmierci. Ich zachowanie było zdecydowanie irytujące, lecz przy tym i całkiem urocze.
Weszłam w zarośla i powoli szłam w stronę, z której nadbiegał głos. W pewnym momencie stworzenie, do którego ten należał zamilkło. Widocznie usłyszało szelest traw, towarzyszący mojemu pojawieniu się. To dobrze, bo nie zamierzałam go wystraszyć nagłym pojawieniem się.
- Kto tam?! N-nie boję się ciebie!
Trochę zbyt szybkim ruchem wyszłam z traw i stanęłam oko w oko z młodą wilczycą. Z tego co wiedziałam, to właśnie ona dołączyła do naszej watahy podczas jednego z postojów. Jednak jak miała na imię... Cóż, to już była całkiem inna sprawa.
Uśmiechnęłam się, licząc, że uspokoję w ten sposób zdecydowanie nieufną waderkę.
- Ładnie śpiewasz.
- D-dzięki - odpowiedziała, jednak nadal trzymała mnie na dystans.
Nie dziwiłam się jej.
- Jak masz na imię?
- Luna, a ty to kto? Nie znam cię - warknęła, starając się pokazać, że nie jest wcale tak bezbronna, na jaką wygląda. Było to na tyle urocze, że nie mogłam powstrzymać śmiechu.
Gdy się uspokoiłam, postanowiłam kontynuować przepytanie.
- Należysz do Watahy Magicznego Kruka?
- Tak, a ty? Odpowiesz mi w końcu, czy nie?
Ponownie się zaśmiałam, co Luna skwitowała niezadowolonym prychnięciem. Rozczulające.
- Tak, należę. Mam na imię Edel - odpowiedziałam z uśmiechem - Nie powinnaś tak oddalać się od watahy, skarbie.
Luna zmierzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem, by po chwili zerknąć na malutkie jajko, które leżało obok jej łap.
- Chciałam je tylko umyć... - mruknęła.
Skinęłam głową z całą powagą, na jaką było mnie stać.
- Oczywiście, że tak. Niemniej lepiej byłoby, żebyś na przyszłość trzymała się stada. Jeszcze mogłoby coś ci się stać.
Waderka powoli pokiwała głową, przyznając mi rację.
- Ale mogę skończyć myć jajeczko?
- Jasne. Potem wrócisz ze mną i moją grupą, dobrze? Są tam - wskazałam miejsce, z którego przyszłam.
Luna zmarszczyła brwi.
- Grupą? - powtórzyła.
- Zbieramy i oczyszczamy wodę, żebyśmy mieli co pić podczas podróży - wyjaśniłam, uśmiechając się.
Widocznie moje wyjaśnienie wystarczyło samiczce, bo bez słowa zabrała się do mycia swojego znaleziska. Nie wiedziałam, z czego korzystał Aratris, ale farba była całkiem wytrzymała - nie zmyła się pod wpływem wody ani szybkich (lecz uważnych) ruchów łap Luny. 
W pewnym momencie zobaczyłam, jak wśród rzecznego mułu lśni jakiś kamyk. Na początku stwierdziłam, że to tylko słońce odbijało się w wodzie, tworząc kolorowe refleksy. Niemożliwe przecież było, by zwykły kamień połyskiwał w taki sposób. Lecz gdy tak na niego patrzyłam, nie mogłam powstrzymać wrażenia, że płynęła z niego jakaś energia. 
Zaciekawiona nachyliłam się w jego stronę i przyjrzałam srebrnej powierzchni. Z bliska zdawała się jeszcze bardziej połyskiwać w różnych odcieniach różu, błękitu i fioletu. Poza tym ta... energia czy cokolwiek to było drażniła moje zmysły, kusząc by zabrać kamień.
Zanurzyłam pysk w zimnej wodzie i pochwyciłam go w zęby. O ile było to możliwe, to kamień wydawał się wypuszczać jeszcze więcej mocy, która spływała falami w dół mojego gardła.
Niesamowite - pomyślałam.
Nie miałam jednak czasu, by dłużej zastanawiać się nad moim znaleziskiem, bo Luna wyszła z wody i dźwięcznym głosikiem oznajmiła:
- Skończyłam. To gdzie jest ta twoja grupa?
Wskazałam odpowiednią stronę i poleciwszy Lunie, by trzymała się blisko mnie, ruszyłam.
Na miejscu przywitały mnie zniecierpliwione spojrzenia pozostałych wilków.
- Dłużej się nie dało? - mruknęła Cordea.
W odpowiedzi wzruszyła ramionami i zerknęłam na Lunę, która właśnie wyłoniła się z trawy. Uśmiechnęłam się do niej, próbując bezgłośnie zakomunikować jej, że nie musi się obawiać stojących przed nią wilków. Tymczasem zbieracze wody musieli podążyć za moim spojrzeniem, bo niemal od razu usłyszałam ich głosy, pytające kim jest nowo przybyła.
- To Luna. Należy do naszego stada - przedstawiłam ją.
Waderka niepewnie przestąpiła z łapy na łapę.
- Ee... Dzień dobry?
Dzięki niech będą Eydis, że moi znajomi wykazali się wręcz niesamowitą kulturą. A i Luna okazała się niesamowitą towarzyszką. Umilała nam drogę swoją wesołą paplaniną, a ja niemal od razu przypomniałam sobie za co tak kochałam dzieci. Były cudowne. Zaczęłam się nawet zastanawiać nad podjęciem się kolejnego stanowiska. Przez ostatnie miesiące uzyskałam zaufanie, a i przekonałam się, że tutejsze szczeniaki widziały niejedną śmierć. Członkowie byłej Watahy Czarnego Kruka nierzadko umierali młodo, co odbijało się w pewnym stopniu na maluchach.
Gdy tylko odłożyłam ciężkie wiadro, westchnęłam z ulgą. Luna dalej gdzieś się kręciła niedaleko, buszując zapewne w trawie w poszukiwaniu jaj. Przyszło mi do głowy, że mogłabym jej pomóc. 
- Hej, Luna? - odezwałam się, gdy zauważyłam różowawe piórka pomiędzy wysokimi roślinkami.
Dosłownie chwilę później, waderka wychyliła się z trawy i spojrzała na mnie pytająco.
- Tak?
- Szukasz jaj, prawda? Może mogłabym w tym pomóc?
Samiczka zmrużyła oczy, zastanawiając się. Miała wielkie i błękitne ślepia, z których zdawało się bić ciepło.
- Jasne - odpowiedziała - Możemy zrobić zawody? Która nazbiera więcej jajek wygrywa.
- Nie wolisz zbierać w grupie?
Luna roześmiała się.
- Może być. Najpierw razem, potem zawody? Prooszę...
Uśmiechnęłam się.
- Jak mogłabym odmówić? To dokąd idziemy?
Samiczka w odpowiedzi wskazała miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą chodziła.
- Jestem pewna, że coś tam jest.
- W takim razie chodźmy to sprawdzić.
Szybko okazało się, że w pobliżu było więcej niż jedno jajo. Chciałam dać wszystkie malutkiej wilczycy, jednak ta postanowiła, że zabierze tylko te, które sama zauważyła. Wobec tego następnym razem nie wspomniałam jej o znalezisku i poczekałam, aż jajko rzuci się jej samo w oczy.

<Luna?>

Wygrane: 12 jaj

Od Asgrima "Huczne wesele" cz. 2 (cd. chętny)

Sierpień 2023
Nic nie mogło zniszczyć mojej radości na myśl o weselu, które szykowało się w watasze. A to, że zostałem głównym organizatorem... No, to było coś. W końcu ktoś dostrzegł mój potencjał.
Joel wymieniał rzeczy, którymi powinienem się jeszcze zająć. Nie oszukujmy się - było tego całkiem sporo. Jednak wystarczyła jedna myśl o cudownej zabawie wśród muzyki, ogólnej radości i miłości w powietrzu oraz wybornego jedzenia, by powrócił mój entuzjazm.
- Jeśli masz jeszcze jakieś pomysły, to możesz się nimi ze mną podzielić - powiedział na koniec swojego wywodu odnośnie tego, co powinno być na jego ślubie.
- Nie, raczej nie. Za to gdy ja będę biegał po wszystkich członkach watahy, ty możesz zastanowić się nad tym, czego jeszcze potrzebujesz. A co do tego... - Przeniosłem ciężar ciała z lewych łap na prawe - Mogę już biec? Mam dużo do roboty.
Joel skinął powoli głową, więc posławszy mu jedynie szybki uśmiech, pobiegłem w stronę, gdzie widziałem wcześniej kilka innych wilków.
W głowie powtarzałem swoją osobistą listę do zrobienia: nazbierać owoców i warzyw, znaleźć kogoś kto umie gotować w formie ludzkiej oraz zrobić wianek, zwerbować muzyków, poprosić jakąś waderę o ładną sukienkę, znaleźć jakiegoś satyryka czy kogoś w tym stylu i w końcu spytać Alfy...
Sporo tego było. Miałem szczerą nadzieję, że o niczym nie zapomnę, bo to zwiastowałoby jakąś katastrofę. Bądź co bądź, ale ślub brała Yuki, która całkowitym przypadkiem była kimś ważnym dla Tori. Jeśli coś zepsuję, wilczyca będzie próbowała mnie zrzucić ze smoka i nawet moje piękne pieśni mnie nie uratują. 
Tak jak zapamiętałem niedaleko znajdowała się grupa wilków z byłej Watahy Czarnego Kruka. Rozmawiali o czymś wesoło, a gdy mnie zauważyli, z uśmiechem spytali jak idą przygotowania. Postanowiłem być szczery.
- Wszystkim podoba się pomysł hucznego weselicha i obiecali się pojawić, ale będę potrzebował pomocy w wielu sprawach. Któraś z pięknych pań potrafi może zmieniać się w człowieka i ma do pożyczenia jakąś ładną suknię? Albo potrafi gotować?
Jedna z wader pokręciła głową jak tylko wspomniałem o zmienianiu postaci, więc całą nadzieję pokładałem w tej drugiej.
- Same spodnie - odparła samica. 
To będzie znacznie trudniejsze niż myślałem - stwierdziłem.
Widząc jednak moją zawiedzioną minę, wilczyca postanowiła się nade mną zlitować.
- Ale wydaje mi się, że Misty powinna mieć coś ładnego. Jest piosenkarką, więc dba o to, by dobrze wyglądać na scenie. Zapytam ją - obiecała.
- Dzięku... Czekaj, piosenkarką?! - zawołałem, zanim zdołałem się powstrzymać.
- No tak... - mruknął jeden z basiorów. Miał długie brązowe futro - Niech zgadnę, potrzebujecie muzyków? 
Szybko pokiwałem łbem.
Rudy wilk, dotychczas milczący, szturchnął wtedy swojego brązowego kolegę.
- A może tak, całkiem przypadkiem, potrzebny wam ktoś z poczuciem humoru? Bo tak się składa, że ten tutaj - Wskazał na basiora - jest satyrykiem. Dość marnym, ale lepsze to niż nic, nie?
Przyjrzałem się uważnie samcowi. Nie wyglądał na kogoś wyluzowanego, ale z drugiej strony Ting nigdy bym nie przypuszczał, że może być utalentowany muzycznie, a to co wyczyniał na tym swoim banjo... No, robiło wrażenie.
- Mógłbyś...?
- Chyba nie mam wyboru po tym jak Kurt mnie wrobił - Basior szturchnął kolegę - Z czymś jeszcze potrzebujesz pomocy, młody?
Ponownie postawiłem na szczerość. Wilki obiecały wypytać o kogoś z tajemną umiejętnością gotowania oraz zwerbować resztę zespołu muzycznego i innych stanowisk rozrywkowych. Chociaż tyle z głowy...
Wobec tego, serdecznie podziękowawszy napotkanym członkom watahy, ruszyłem nieść dalej wieść o ślubie. Zatrzymywałem każdego wilka, który się napatoczył i pytałem, czy mógłby w czymś pomóc. Nie wszyscy byli ma tyle kochani, bywało, że kręcili nosem, mówiąc "że mają lepsze rzeczy do roboty", jednak zdecydowana większość była naprawdę wspaniała.
W którymś momencie, napotkawszy piękny krzaczek malin, zmieniłem postać. Od tego momentu zbierałem także wszystkie napotkane owoce do zwiniętej w odpowiedni sposób bluzy. 
Miałem zamiar znaleźć Alfy. Okazało się to znacznie trudniejsze, niż mogłem przypuszczać. Suzanna i Hitam zawsze kręcili się gdzie w pobliżu. Dosłownie zawsze, oprócz tego dnia. Wydawać się mogło, że para Alfa zapadła się pod ziemię. Gdybym ich nie znał, pomyślałbym, że są gdzieś sam na sam i stanowczo nie chcą, by im przeszkadzano. Zdążyłem jednak poznać naszą samicę Alfa i wiedziałem, że cokolwiek nie robili, wataha nie miała doczekać się za kilka miesięcy kolejnego szczeniaka. A przynajmniej nie ich.
Chociaż tyle dobrego, że w trakcie tych całych poszukiwań, natknąłem się na jedną z magicznych odmian róż. Po krótkiej chwili zastanowienia, zdecydowałem się kilka zabrać. Mogłem dać kilka Joelowi, żeby miał co wręczyć ukochanej. A jeśli ich nie zechce... Cóż, nigdy za mało magicznych kwiatków. Zwłaszcza takich, z których dało się stworzyć lecznicze i pobudzające miksturki.
Odłożyłem na moment zebrane wcześniej rośliny i uważnie zerwałem wszystkie rozkwitnięte róże. Nie udało mi się jednak uchronić przed ostrymi kolcami. Mogłem za to powiedzieć, że (prawie) nie krzyknąłem, kiedy kilka wbiło mi się w palce.


<Ktoś? Wybaczcie mi wszyscy za to tragiczne op. :(>

Od Leah "W poszukiwaniu kolorowych jajek" cz. 1

Lipiec 2023 r.
Następnego dnia starałam się zerwać jak najwcześniej, byle jak najszybciej wrócić do poszukiwań i jakimś cudem mi się to udało. Może i nie byłam jedyna i uleciało mi te parę minut, gdy przysnęłam chwilę po obudzeniu, ale zaraz potem wyruszyłam na łowy. Wlepiłam jeszcze trochę zaspany wzrok w trawę i zaczęłam węszyć z nosem przy ziemi, powoli posuwając się naprzód.
Wtem przypomniałam sobie o jajkach zebranych poprzedniego dnia. Zapomniałam zanieść je do nory Aratrisa. No, to szybki w tył zwrot do obozu. Dobiegłam do dalej smacznie drzemiącego Passera, wdrapałam się na jego bok i zajrzałam do współdzielonej z Lind skrzyni. Przez sekundę omal nie zeszłam na zawał, gdy nie dostrzegłam torby ze swoimi znaleziskami na pakunku na którym pozostawiłam je poprzedniego dnia, ale z ulgą stwierdziłam, że po prostu zsunęła się, pewnie przy jakimś gwałtowniejszym ruchu smoka. Zajrzałam do niej. Na szczęście żadnemu małemu jajkowi nic się nie stało. Ruszyłam w kierunku miejsca opisanego przez królika. Przy wielkim, szarym głazie skręcić w lewo, minąć poziomkową polanę, a po prawej znajdzie się strumień, który...
Coś przysłoniło emanującą błękitną poświatę roślinę, chyba jedyną w najbliższej okolicy, bo wokół zapanował głęboki półmrok. Odwróciłam się.
Moim oczom ukazała się paskudna, fioletowo-zielona istota, wyglądająca jak hybryda jaszczura z człowiekiem. Istota przewyższała mnie kilkakrotnie, stojąc na czterech chudych łapach. Wydawała się być zupełnie pozbawiona szyi, a nad krótkim, zaokrąglonym pyskiem nie dostrzegłam oczu. Potwór nie wyglądał na przyjaznego, a przynajmniej nie wzbudzał zaufania. Jeszcze mnie nie wyczuł. Wycofałam się najciszej jak potrafiłam i starając się nie myśleć o tym za wiele, pozostawiłam to dziwactwo samo nad strumieniem.
Spróbowałam dostać się pod norę królika okrężną drogą, co wymagało ode mnie opuszczenia jednego z punktów orientacyjnych (świecącej rośliny o rozmiarach małego drzewa) i w rezultacie zgubiłam się. Lekko już podenerwowana krążyłam po okolicy, szukając czegoś co będzie wyglądać choć trochę znajomo. Zapomniałam o patrzeniu pod nogi. Wspomagając się wiatrem, przeskoczyłam jedno z ogromnych drzew, pewnie powalone przez zabójczo silną wichurę i omal nie zdeptałam kolorowych jajeczek, leżących po drugiej stronie. Z wrażenia zarzuciłam głową tak, że wypadła mi torba, a jak dotąd nazbierane pisanki rozsypały się na ziemi. Fuknęłam z frustracją. Zmieniłam postać, by w razie czego wyczuć opuszkami palców pęknięcia na skorupkach i rzuciłam się do zbierania. Każdą ze zgub (jakże maleńkich w ludzkich dłoniach) dokładnie sprawdziłam. Podniosłam jasnozielone, jaskółcze jajko we wzory smukłych, białych kwiatów i natychmiast wyczułam szramę. Ciągnęła się wzdłuż jednej z długich łodyżek i rozwidlała na dwie mniejsze na samym czubku. Pewnie stuknęło o inne, nieco większe ze znalezisk albo spadło na jakiś kamień. Niewielki, inaczej pewnie zostałoby z niego tylko pisklę, dalej za słabe, by przeżyć samo i kilka kolorowych skorupek. Westchnęłam cicho i schowałam pęknięte maleństwo do kieszeni bluzy.
Swoją drogą przydałoby się już ją wyprać.
Przykucnęłam obok leżących pod zwalonym pniem pisanek. Aż trzy małe zguby leżały praktycznie obok siebie. Dwie z nich, większe niż te, które jak dotąd znajdywałam, pomalowano na różne odcienie fioletu. Ciemniejszą zdobił prosty wzór z żółtych kropek i otaczających je zawijasów, a jaśniejsza na pierwszy rzut oka wydawała się jednolite. Dopiero po dłuższej chwili dostrzegłam lawendowe, wybrzuszone linie, a malunek okazał się jednym, dużym kwiatem róży, naniesionym na jajko. Trzecia zguba, porównywalna wielkością do pękniętego, jaskółczego jaja, była cała pomarańczowa, jedynie u podstawy przyozdobiona liniami w różnych odcieniach zieleni, przywodzących na myśl trawę.
Schowałam nowe znaleziska do torby, sprawdziłam czy jaskółcze jajko leży w miarę bezpiecznie w kieszeni i ruszyłam dalej. Trochę się pobłąkałam, w międzyczasie znalazłam jeszcze dwie pisanki, ale ostatecznie dotarłam do niebieskiego niby-drzewa. Stamtąd już łatwo trafiłam pod norę Aratrisa. Nie zastałam go, więc tylko ułożyłam zguby w w miarę schludny stosik z pękniętym jajeczkiem na szczycie i zawróciłam. Przy najbliższej okazji poinformuję go, że to ja je przyniosłam, powołam się na uszkodzone maleństwo. Oby tylko jaskółka przetrwała do wyklucia...
Gdy dotarłam do głazu, przy którym analogicznie do wskazówek królika powinnam skręcić w prawo, dostrzegłam dziwaczny, fioletowy krzak. Pewnie nie zwróciłabym na niego uwagi, gdyby nie owoce wyglądające na dojrzały agrest, tyle że w barwie jagód. Przypomniała mi się sałatka, którą pewnego razu zamówiłam na festynie i z miejsca zamarzyło mi się, żeby ją odtworzyć w wolnej chwili. Nie chciałam próbować nieznanych owoców, więc postanowiłam zapytać o nie kogoś lepiej obeznanego w temacie. 
Zbierałam owoce aż do momentu, gdy mała kieszeń z boku torby całkiem się zapełniła. 


<C.D.N.>

Wygrane: 8 jaj

Uwagi: brak