poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Od Edel "Jajeczka" cz. 2 (cd. Luna)

Lipiec 2023
Z ulgą przyjęłam wiadomość o dłuższym postoju. Latanie na smoku bywało męczące, zwłaszcza gdy rzeczony smok ze wszystkich sił starał się cię zeswatać z twoim towarzyszem. Lubiłam Diligitis, Crane'a zresztą też, ale jednak przyjemnie było uciec od nich chociaż na chwilę. Poza tym w końcu mogłam rozprostować łapy, przejść się po innych terenach i to przy okazji wykonując własne obowiązki.
Ledwo trochę odetchnęliśmy, musiałam udać się na poszukiwania jakiegoś stawu lub strumyka z w miarę czystą i nieskażoną wodą. Niby mieliśmy jeszcze jakieś zapasy, ale lepiej dmuchać na zimne, niż doprowadzać do masowego umierania z pragnienia.
W obawie przed napadem jakiejś watahy lub nieprzyjaznego stworzenia chodziliśmy zbitą grupą. Każde z nas niosło w pysku wiadro. Przede wszystkim służyły nam one jako naczynia, do których zbieraliśmy wodę, jednak w razie czego moglibyśmy uderzyć nim przeciwnika. Były całkiem ciężkie.
Dzięki niech będą Eydis, że tym razem jedyną istotą, na którym terytorium się znaleźliśmy był wielki królik. Wyglądał na spłoszono, gdy przybiegł prosząc nas, nieznajome wilki, o pomoc w poszukiwaniu swoich podopiecznych. Według tego co mówił, miał zwyczaj przygarniania porzuconych jaj i opiekowania się nimi do czasu, aż nie wykluje się z nich jakieś stworzonko. Na szczęście dla poszukiwaczy, Aratris (bo tak miał na imię rzeczony królik) malował "swoje" jajka, więc nie dało się ich nie rozpoznać wśród tych zwyczajnych. Jeszcze tego by brakowało, by rządne nagrody wilki zabierały rodzicom swoje niewyklute pociechy.
Ja sama jeszcze nie wyruszyłam na "łowy" i w sumie nieszczególnie zależało mi na wygranej. Gdy tylko usłyszał to As, kazał mi obiecać, że wszystkie znalezione jaja przekaże mu. Nie miałam nic przeciwko - ewentualnych znalezisk nie zamierzałam porzucać, a jeśli w ten sposób mogłam pomóc swojego przyjacielowi, to tym lepiej. Chociaż nie wiedziałam po co Asowi ten cały artefakt i - szczerze mówiąc - przypuszczałam, że on też tego nie wie.
Rzeka znajdowała się całkiem blisko obozu, a już z pewnością bliżej niż podczas ostatniego postoju. Wtedy musieliśmy przebyć długą drogę, by znaleźć jakieś niewielkie jezioro.
Gdy tylko znaleźliśmy się na brzegu strumyka, wzięliśmy się do pracy. Morwenna miała żywioł związany z wodą, więc mogła ją od razu filtrować. Poza tym magiczne transportowanie wprost z rzeki było znacznie wygodniejsze, niż samodzielne próby napełnienia wiadra, więc nic dziwnego, że to wilczyca dostała przydział do ogarniania wody. W ramach podziękowania czasem niosłam jej wiadro. Oczywiście było to w formie człowieka, a nie wilczej.
Nagle usłyszeliśmy gdzieś w pobliżu czyiś śpiew. Dziecięcy głosik roznosił się w powietrzu, dezorientując całą naszą grupę. Skąd się wzięło tutaj jakieś młode?
Po krótkiej rozmowie, zdecydowaliśmy, że to ja pójdę sprawdzić, co się dzieje. Grupa niespecjalnie chciała mnie puścić, ale w końcu udało mi się ich przekonać, że mogę sobie być chora, ale dziecko raczej nie przyczyni się do mojej śmierci. Ich zachowanie było zdecydowanie irytujące, lecz przy tym i całkiem urocze.
Weszłam w zarośla i powoli szłam w stronę, z której nadbiegał głos. W pewnym momencie stworzenie, do którego ten należał zamilkło. Widocznie usłyszało szelest traw, towarzyszący mojemu pojawieniu się. To dobrze, bo nie zamierzałam go wystraszyć nagłym pojawieniem się.
- Kto tam?! N-nie boję się ciebie!
Trochę zbyt szybkim ruchem wyszłam z traw i stanęłam oko w oko z młodą wilczycą. Z tego co wiedziałam, to właśnie ona dołączyła do naszej watahy podczas jednego z postojów. Jednak jak miała na imię... Cóż, to już była całkiem inna sprawa.
Uśmiechnęłam się, licząc, że uspokoję w ten sposób zdecydowanie nieufną waderkę.
- Ładnie śpiewasz.
- D-dzięki - odpowiedziała, jednak nadal trzymała mnie na dystans.
Nie dziwiłam się jej.
- Jak masz na imię?
- Luna, a ty to kto? Nie znam cię - warknęła, starając się pokazać, że nie jest wcale tak bezbronna, na jaką wygląda. Było to na tyle urocze, że nie mogłam powstrzymać śmiechu.
Gdy się uspokoiłam, postanowiłam kontynuować przepytanie.
- Należysz do Watahy Magicznego Kruka?
- Tak, a ty? Odpowiesz mi w końcu, czy nie?
Ponownie się zaśmiałam, co Luna skwitowała niezadowolonym prychnięciem. Rozczulające.
- Tak, należę. Mam na imię Edel - odpowiedziałam z uśmiechem - Nie powinnaś tak oddalać się od watahy, skarbie.
Luna zmierzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem, by po chwili zerknąć na malutkie jajko, które leżało obok jej łap.
- Chciałam je tylko umyć... - mruknęła.
Skinęłam głową z całą powagą, na jaką było mnie stać.
- Oczywiście, że tak. Niemniej lepiej byłoby, żebyś na przyszłość trzymała się stada. Jeszcze mogłoby coś ci się stać.
Waderka powoli pokiwała głową, przyznając mi rację.
- Ale mogę skończyć myć jajeczko?
- Jasne. Potem wrócisz ze mną i moją grupą, dobrze? Są tam - wskazałam miejsce, z którego przyszłam.
Luna zmarszczyła brwi.
- Grupą? - powtórzyła.
- Zbieramy i oczyszczamy wodę, żebyśmy mieli co pić podczas podróży - wyjaśniłam, uśmiechając się.
Widocznie moje wyjaśnienie wystarczyło samiczce, bo bez słowa zabrała się do mycia swojego znaleziska. Nie wiedziałam, z czego korzystał Aratris, ale farba była całkiem wytrzymała - nie zmyła się pod wpływem wody ani szybkich (lecz uważnych) ruchów łap Luny. 
W pewnym momencie zobaczyłam, jak wśród rzecznego mułu lśni jakiś kamyk. Na początku stwierdziłam, że to tylko słońce odbijało się w wodzie, tworząc kolorowe refleksy. Niemożliwe przecież było, by zwykły kamień połyskiwał w taki sposób. Lecz gdy tak na niego patrzyłam, nie mogłam powstrzymać wrażenia, że płynęła z niego jakaś energia. 
Zaciekawiona nachyliłam się w jego stronę i przyjrzałam srebrnej powierzchni. Z bliska zdawała się jeszcze bardziej połyskiwać w różnych odcieniach różu, błękitu i fioletu. Poza tym ta... energia czy cokolwiek to było drażniła moje zmysły, kusząc by zabrać kamień.
Zanurzyłam pysk w zimnej wodzie i pochwyciłam go w zęby. O ile było to możliwe, to kamień wydawał się wypuszczać jeszcze więcej mocy, która spływała falami w dół mojego gardła.
Niesamowite - pomyślałam.
Nie miałam jednak czasu, by dłużej zastanawiać się nad moim znaleziskiem, bo Luna wyszła z wody i dźwięcznym głosikiem oznajmiła:
- Skończyłam. To gdzie jest ta twoja grupa?
Wskazałam odpowiednią stronę i poleciwszy Lunie, by trzymała się blisko mnie, ruszyłam.
Na miejscu przywitały mnie zniecierpliwione spojrzenia pozostałych wilków.
- Dłużej się nie dało? - mruknęła Cordea.
W odpowiedzi wzruszyła ramionami i zerknęłam na Lunę, która właśnie wyłoniła się z trawy. Uśmiechnęłam się do niej, próbując bezgłośnie zakomunikować jej, że nie musi się obawiać stojących przed nią wilków. Tymczasem zbieracze wody musieli podążyć za moim spojrzeniem, bo niemal od razu usłyszałam ich głosy, pytające kim jest nowo przybyła.
- To Luna. Należy do naszego stada - przedstawiłam ją.
Waderka niepewnie przestąpiła z łapy na łapę.
- Ee... Dzień dobry?
Dzięki niech będą Eydis, że moi znajomi wykazali się wręcz niesamowitą kulturą. A i Luna okazała się niesamowitą towarzyszką. Umilała nam drogę swoją wesołą paplaniną, a ja niemal od razu przypomniałam sobie za co tak kochałam dzieci. Były cudowne. Zaczęłam się nawet zastanawiać nad podjęciem się kolejnego stanowiska. Przez ostatnie miesiące uzyskałam zaufanie, a i przekonałam się, że tutejsze szczeniaki widziały niejedną śmierć. Członkowie byłej Watahy Czarnego Kruka nierzadko umierali młodo, co odbijało się w pewnym stopniu na maluchach.
Gdy tylko odłożyłam ciężkie wiadro, westchnęłam z ulgą. Luna dalej gdzieś się kręciła niedaleko, buszując zapewne w trawie w poszukiwaniu jaj. Przyszło mi do głowy, że mogłabym jej pomóc. 
- Hej, Luna? - odezwałam się, gdy zauważyłam różowawe piórka pomiędzy wysokimi roślinkami.
Dosłownie chwilę później, waderka wychyliła się z trawy i spojrzała na mnie pytająco.
- Tak?
- Szukasz jaj, prawda? Może mogłabym w tym pomóc?
Samiczka zmrużyła oczy, zastanawiając się. Miała wielkie i błękitne ślepia, z których zdawało się bić ciepło.
- Jasne - odpowiedziała - Możemy zrobić zawody? Która nazbiera więcej jajek wygrywa.
- Nie wolisz zbierać w grupie?
Luna roześmiała się.
- Może być. Najpierw razem, potem zawody? Prooszę...
Uśmiechnęłam się.
- Jak mogłabym odmówić? To dokąd idziemy?
Samiczka w odpowiedzi wskazała miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą chodziła.
- Jestem pewna, że coś tam jest.
- W takim razie chodźmy to sprawdzić.
Szybko okazało się, że w pobliżu było więcej niż jedno jajo. Chciałam dać wszystkie malutkiej wilczycy, jednak ta postanowiła, że zabierze tylko te, które sama zauważyła. Wobec tego następnym razem nie wspomniałam jej o znalezisku i poczekałam, aż jajko rzuci się jej samo w oczy.

<Luna?>

Wygrane: 12 jaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz