niedziela, 23 sierpnia 2020

Od Morgana "Ofensywa"

Wrzesień 2026
Wdech, wydech, wdech i wydech. Gorące powietrze wysuszało mnie od środka. Łapy paliły i nawoływały do ucieczki. Nie chciałem tu być. Tak bardzo nie chciałem.
Kaiju rzucił mi przepraszające spojrzenie w chwili, gdy jego długie łapy uderzyły w moje ciało. Upadłem na piasek, wzbijając chmurę pyłu. Zakaszlałem i przetoczyłem się po ziemi. Głuchy dźwięk zębów uderzających o zęby rozbił powietrze. Zagryzłem wargę, odskakując jeszcze dalej. Musiałem jak najbardziej zwiększyć dystans między mną i przyjacielem. Musiałem...
– Nie możesz ciągle uciekać. W ten sposób niczego się nauczysz. – odezwał się pan Dannan. – Musisz przejść do ofensywy. 
– Dasz radę, Morgan.
Uśmiech na pysku Kaiju był dziwny. Wynaturzony. Miałem ochotę wyć, kiedy samiec przebiegł dzielącą nas odległość z ognistym błyskiem na futrze. Mój przyjaciel płonął żywcem, uśmiechając się i skacząc w moją stronę z wyciągniętymi pazurami. 
Sytuacja robiła się gorąca. Niebezpieczna.
Stałem sparaliżowany. Myśli pędziły jak szalone. Musiałem znaleźć sposób. Natychmiast!
Nagle moje spojrzenie padło na błękitny bezkres wody. Odskoczyłem w bok i popędziłem do morza. Wiedziałem, że w nim nie będzie mógł używać żywiołu. Gdzieś w głowie wypełzła myśl, że to było niesprawiedliwe; ja nie miałem żadnych użytecznych magicznych zdolności, a tymczasem Kaiju to najbardziej uzdolniony szczeniak z całej grupy! Może moje rany goiły się szybciej i potrafiłem wykryć kilka drobnych zmian w organizmie, ale teraz, w samej walce... To było całkiem bezużyteczne. 
Woda rozbryzgiwała się i spowalniała moje ruchy. Nie miało to jednak większego znaczenia, bo Kaiju nie dotknął jej nawet jedną poduszeczką. Stał na samym brzegu, uskakiwał przed falami, a jego pysk rozświetlał uśmiech.
– Sprytne.
– O f e n s y w a, Morgan – Dannan nie opuszczał. Podszedł bliżej nas, a wraz z nim grupa szczeniaków. Wyglądali na znudzonych. Chyba wszyscy chcieli już końca tej walki. Włącznie ze mną. – Będziecie walczyć, dopóki nie wyjdziesz z inicjatywą. Jeżeli dobrze pamiętam, po tej lekcji nie macie już żadnych zajęć.
– Nie masz wyjścia. Po prostu to zrób. Nie będę zły. Przecież to tylko lekcja, nie prawdziwa walka – wtrącił Kaiju. Nie wyglądał już tak strasznie, kiedy mnie nie gonił. Teraz znowu był moim najlepszym przyjacielem.
Zamknąłem oczy i odetchnąłem głośno. Czy byłem gotów? W żadnym wypadku. Basiorek miał jednak rację – musiałem to skończyć. Minuty mijały, a ja nie chciałem tracić wieczora na dalsze uciekanie.
Otworzyłem oczy. Czas przejść do prawdziwej walki.
Zacząłem machać łapami, wzbijając wodę w powietrze. Kaiju próbował robić uniki, ale ja dopiero zaczynałem. Byłem dobry jeśli chodzi o zabawę w wodzie; nierzadko przychodziłem pobawić się w niej z mamą. Z czasem nawet tata, choć początkowo niechętnie, do nas dołączył i pokazał mi sztuczki, które pozwalały na lepsze chlapanie. 
Uśmiechnąłem się słabo, przypominając sobie jak mnie wtedy nazwali. Świetny uczeń, najlepszy chlapacz. 
Ogień na futrze Kaiju zgasł w chwili, gdy krople zwilżyły jego sierść. Zawsze był wtedy oszołomiony przez chwilę, co postanowiłem teraz wykorzystać. Wyskoczyłem z wody i przyparłem go do ciemnego piasku. Basiorek potrząsnął pyskiem i spróbował wyczarować kolejne płomienie. Fala uderzająca w jego ciało uniemożliwiła to.
– Bardzo dobrze.
Pochwała przyjaciela i nauczyciela zlała się w jedno, gdy walka nabrała na intensywności. Kaiju odgiął pysk. Jego ząb zahaczył o mój nos. Odskoczyłem, piszcząc zaskoczony. To nie był ruch, którego bym się spodziewał.
Samiec od razu przyparł mnie do piasku, ale nie na długo. Uciekłem spod jego łap. Przetaczaliśmy się po ziemi, robiąc uniki, gryząc i drapiąc powietrze. Powarkiwania opuszczały nasze gardła. Nie byłem wtedy sobą. Adrenalina krążyła w moich żyłach. Uniki stały się szybsze, a dziabnięcia skuteczniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.
W końcu zacisnąłem zęby na łapie Kaiju. W pyszczku czułem dziwny, metaliczny smak. Moje płuca i serce zaczęły szaleć z nerwów, gdy zdałem sobie sprawę, co to było. 
Krew. Krew mojego najlepszego przyjaciela.
Odskoczyłem i potknąłem się o własne łapy. Upadłem na grzbiet i przetoczyłem się na brzuch. Ciągła mantra opuszczała mój pysk, chociaż nie czułem, żebym go otwierał. Był zbyt skażony, żebym potrafił to poczuć.
– Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Nie chciałem. Tak bardzo nie chciałem. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. 
Kaiju i Dannan mnie uspokajali. Nic się nie stało. Rana nie była głęboka. To nic takiego. 
Mylili się. To było o wiele więcej, niż mogliby kiedykolwiek pomyśleć. Skaziłem swój pysk. Skaziłem łapę Kaiju. Skaziłem siebie i mojego przyjaciela.
Nigdy nie powiedziałem nikomu o tych chwilach, gdy adrenalina i instynkt przejęły nade mną kontrolę. Nie chciałem usłyszeć, że to normalne. Nie chciałem, żeby to b y ł o normalne. A jeszcze bardziej nie chciałem dowiedzieć się, że to ze mną był problem. Że to ja byłem niebezpieczny.
Na następną lekcję walki nie przyszedłem. 

Od Crane'a "Nasza przeszłość, nasze sekrety i lęki" cz. 7



Luty 2026
Szedłem z Lind po plaży; bez celu, za sprawą inicjatywy obu stron. I powiem... było miło. Bardzo miło. Naprawdę polubiłem spędzać więcej czasu z Lind sam na sam. Oczywiście, nie mówię, że obecność Morgana jakkolwiek pogarszała sytuację; nic z tych rzeczy. Jednak czas spędzony tylko z tą waderą był całkiem odmienny. Inaczej rozmawialiśmy, czas też jakby płynął inaczej.
Lind zwykle mówiła o wiele więcej, niż ja. Kiedy pojawiała się okazja, żebym poprowadził własny wątek, jakoś zbyt szybko wyczerpywałem temat. Wkrótce zrozumiałem, iż brało się to z tego, że nie sięgałem już po niezliczone, zmyślone historie. Postanowiłem więc ją o to spytać.
– Nie, jest w porządku – odparła. – Wystarczy mi, że jesteś dobrym słuchaczem... Są rzeczy, o których rzadko mam możliwość mówić.
– Naprawdę? Dlaczego?
– Ting już o wszystkim wie, więc nie chcę się powtarzać... – westchnęła. – Z Baldorem nie zaczynam wielu tematów, bo wiem, że go nie zainteresują.
– To twoi towarzysze... A co z twoimi przyjaciółmi?
Wilczyca odgarnęła na bok potarganą grzywkę. Chwilę myślała, zanim udzieliła mi odpowiedzi.
– Z Torance i Asgrimem rozmawiam ostatnio coraz rzadziej. A jak już trafimy na siebie w ciągu dnia, to tylko na krótką chwilę. Z Leah i Arkanem też tak jakoś... Oddaliliśmy się.
– Aha... – mruknąłem.
– A z Magnusem zwykle rozmawiamy tylko o żywiołach i... fi.. fizyce – z trudem przytoczyła to trudne określenie.
– Hm, wilkołaki z naszych watah bardzo lubią te słowo – zauważyłem.
– Co nie? "Fizyka to, fizyka tamto"...
– Chwila, jak on to powiedział... "To przeczy prawom fizyki" – przytoczyłem inny iście wilkołaczy tekst.
Lind zaśmiała się cicho. Nie przypominało to jej głośnego chichotu sprzed lat, ale zachowało dawne znaczenie. Lubiłem być przyczyną takich reakcji z jej strony.  Nie sądziłem, że będzie to znów możliwe.
– Wiesz, że wychowywałam się w rodzinie wilkołaków, nie?
– Mhm.
– Jak byłam mała, jeden z naszych sąsiadów zmienił formę, żeby ściągnąć mnie z drzewa – kontynuowała Lind. – O mało nie umarłam ze strachu; nigdy wcześniej nie widziałam człowieka.
– Ojej... To niezły początek znajomości z rasą ludzką – Przed moimi oczami stanęła opisywana scena.
– Babcia biegała potem po okolicznych norach i przypominała wszystkim, że mają mi się nie pokazywać jako ludzie...
– Hm... Mówiłem ci kiedyś, że też potrafię zmieniać formę na ludzką?
Lind przystanęła.
– Nie... Kiedy się nauczyłeś?
– Dawno temu... Miałem... – wysiliłem umysł, żeby dobrze oszacować czas. – Dwa, trzy lata.
– Czemu nigdy nie powiedziałeś? – Zdziwiła się wadera. – Chodziłeś do pracy w mieście, jak inni?
– Właśnie... ukryłem to, żeby nie musieć tam iść. – Spojrzałem na waderę, żeby upewnić się, że jest zainteresowana tematem. – Trochę odwiedzałem miasto samopas i... narobiłem sobie kłopotów.
– Jak to było?
Zmarszczyłem czoło. Nie wiedziałem, jak mogę to opisać, żeby uniknąć wspominania niektórych naprawdę głupich błędów z mojej strony. A zamierzałem dotrzymać obietnicy danej Lind, więc kłamstwo nie wchodziło w grę.
– Chyba że... nie chcesz zdradzać szczegółów – dodała wadera.
Spojrzałem znów na nią. Z tego wszystkiego zapomniałem, że to również była opcja. Skinąłem głową.
–Tak więc... – chrząknąłem. –  Jak Alfy zadecydowały o obowiązku podjęcia pracy przez wszystkich, którzy mogą stawać się ludźmi, nie przyznałem się do niczego. Wiem, było to samolubne...
– Chyba jestem w stanie zrozumieć – odparła Lind. – Po prostu chciałeś uniknąć kłopotów – Posłała mi pokrzepiający uśmiech.
Pokiwałem głową i odpowiedziałem jej tym samym. Poczułem prawdziwą ulgę widząc, że nie zniechęciła jej do mnie ta opowiastka.
– A ty... umiesz zmieniać formę? – ośmieliłem się spytać.
– Tak... Ale nie robię tego – Lind opuściła nieznacznie uszy. – Nawet pomimo Medalionu Nieśmiertelności towarzyszy temu straszny ból. Mówili mi, że to z czasem przechodzi, ale przy kolejnych próbach nie było różnicy.
– Och... przykro mi.
Wadera odwróciła wzrok. Wyciągnąłem łapę i położyłem na  jej ramieniu. Lind drgnęła i spojrzała znów w moja stronę. Odpowiedziała kolejnym ciepłym uśmiechem. Nie jestem w stanie opisać, jak bardzo cieszyłem się, że nie odtrąciła mnie.
Nawet nie wiem, czemu było to tak dla mnie ważne.

<C. D. N.>

Uwagi: brak.

>> Następna część >>