środa, 15 lipca 2020

Od Lind "Nasza przeszłość, nasze sekrety i lęki" cz. 2


Listopad 2025
– Jakie wilki?
– Mówię... o wilkach z watahy – odparł Crane.
Co? Czemu ktokolwiek z naszego stada miałby mu zagrażać? Nie wiedziałam, czy to ja byłam zbyt zmęczona by trzeźwo myśleć, czy w tym wszystkim po prostu brakowało sensu.
– Miałeś aż tak poważnych wrogów w watasze?
– Właśnie nie jestem pewien – Wilk usiadł i oparł się o suchy pień palmy. – Ciężko to wyjaśnić...
– Widzę...
Crane znów zrobił przydługą pauzę; może próbował jak najlepiej dobrać słowa, może bał się o tym mówić, może odczuwał wstyd. Tak czy inaczej, drażniło mnie czekanie na dalszą część wypowiedzi.
– Odkąd pamiętam byłem sam – odezwał się wreszcie Crane. – Musiałem sam zapewniać sobie jedzenie, także bezpieczeństwo.
Pokiwałam powoli głową.
– Swoją szczenięcą naiwność nieraz prawie przepłaciłem życiem. Z czasem doszedłem do wniosku, że każdy może być wrogiem, który w każdej chwili może zaatakować.
– Ja też, tak? – wtrąciłam.
– Tak myślę...
Zacisnęłam zęby, ale powstrzymałam się przed komentarzem. Zbyt ciekawiło mnie, do czego zmierzał.
– Nie chciałem, żeby potencjalny wróg cokolwiek o mnie wiedział. Każdy ma jakieś słabości, ja również... Więc jak już ktoś dowiedział się czegoś, co uznawałem za zbyt wrażliwą informację... – urwał.
– Co, co się wtedy działo? – ponagliłam.
– Lind... Proszę, obiecaj, że nikomu o tym nie powiesz.
– Jak mam obiecać, skoro nie wiem o czym mowa? – Potrząsnęłam głową. Crane wstał z miejsca, chyba obawiał się, ze znów schwycę go wiatrem.
– To było zanim poznałem E... zanim...
– Dobra. Obiecuję – weszłam mu w słowo. – Tylko wreszcie powiedz, o co chodzi.
Crane rozejrzał się dla pewności, że nadal utrzymywałam tłumiącą dźwięk blokadę powietrzną. To i tak pewnie nie robiło już różnicy; poza śpiącym Morganem nie było nikogo w pobliżu.
– Ja... wpychałem takie wilki do Jeziora.
Z początku nie zrozumiałam sensu tej wypowiedzi. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, o jakim Jeziorze wcześniej mówiliśmy. Usłyszałam szybsze bicie własnego serca. Wbiłam pazury w ziemię, jakbym obawiała się, że grunt zaraz ucieknie spod moich łap. Mimowolnie odsłoniłam kły i postawiłam kilka kroków w tył.
– Ty... – Futro na moim karku stanęło dęba.
– Lind...
– Jak mogłeś! – Zaczęłam głośno warczeć. Wicher tworzący barierę zaszumiał.
– To było dawno temu. Nie zrobiłem tego więcej! Nie użyłem tej wody!
– Dawno, czy dwa dni temu, co za różnica?! – Zaczęłam przywoływać więcej wiatru. Crane'owi się to nie podobało.
– Nie zrobię tego więcej, Lind!
– Nie obchodzi mnie to! – Zaczęłam formować skrzydła. Wilk położył po sobie uszy.
– Obiecałaś mi coś! – Ruszył w moją stronę.
– Widać będę tak samo niegodna zaufania, jak ty! – Zatrzymałam go w miejscu, używając swojego żywiołu.
– Lind, pomyśl o Morganie!
Nie dokończyłam skrzydeł. Otaczający nas wicher ucichł. Znów została tylko niewidoczna bariera.
Argument trafił w sedno. Ten szczeniak stracił już matkę, nie mogłabym odebrać mu również ojca. Byłabym wtedy większym potworem niż Crane. Ale... przecież na tym świecie powinna być jakaś sprawiedliwość. Czemu więc sięgnięcie po nią wiązałoby się z krzywdzeniem niewinnego szczenięcia?
Nie powinnam była słuchać Crane'a. Powinnam była od razu odlecieć i nie myśleć o konsekwencjach. A teraz... szansa przepadła. Zacisnęłam zęby i usiadłam na ziemi. Czułam rozchodzący się po klatce piersiowej ból.
– Jesteś potworem – wydusiłam.
Crane ciężko westchnął.
– Wtedy myślałem, że robię to, co każdy zrobiłby na moim miejscu. Nie miałem mocy, które pozwalałyby walczyć, chciałem się bronić...
– Przed wyimaginowanym zagrożeniem.
– Wiem, to był błąd... Popełniłem wiele błędów. Ale nie chcę już ich popełniać – Crane usiadł obok mnie.
Zatopiłam przednie łapy głębiej w piasku. Czułam, że moje spięte mięśnie drżą.
– Czemu mówisz mi o tym wszystkim? – szepnęłam.
– Nie chcę cię już oszukiwać – mruknął wilk. – Nie zasługujesz na to. Spytałaś o wodę... Masz pełną historię wody.
Pomyślałam, że nie powinnam była ruszać tego kosza. Nie powinnam była myśleć o Naszyjniku. Powinnam była pilnować własnych spraw. A teraz... będę dusić w sobie kolejne informacje. Kolejne opowieści, których nie wolno nigdy nikomu zdradzić, aby nie dotarły do niewłaściwych uszu. Wcześniej niewłaściwymi uszami byli Strażnicy, teraz są nimi Alfy.
Wyciągnęłam łapy spod piasku i podniosłam wzrok ku górze. Na niebie pojawiło się już sporo gwiazd. Gdyby żyły i mogły słuchać, pewnie uznałyby dzisiejszy wieczór za szczególnie ciekawy.
Przypomniałam sobie moment, w którym Crane oddał mi Medalion Nieśmiertelności. Przypomniałam sobie swoją furię, żal do niego, a także do samej siebie. Zdawało mi się, że teraz czułam coś podobnego.
– Wiesz, że tamtej nocy mogłam cię zabić?
– Ale tego nie zrobiłaś – mruknął Crane.
Westchnęłam ciężko. Nie da się ukryć - pomyślałam.
– Zabiłaś kiedyś wilka? – spytał. – Wiem, że miałaś kiedyś Medalion Śmierci.
– Nie – powiedziałam cicho. – Ty mi ukradłeś ten medalion, prawda?
Crane chwilę milczał. Nie wiem, co pokazywał wtedy jego pysk; nie odwróciłam wzroku od rozgwieżdżonego nieba. Ten widok nie budził tylu negatywnych emocji.
– Tak... A potem go zgubiłem – przyznał wilk.
– Tak samo, jak Złote Księżyce, które ci pożyczyłam?
– One... one poszły na twój wykup.
Podniosłam uszy. Zerknęłam kątem oka na rozmówcę. Jego profil wydawał się być teraz odrobinę przyjaźniejszy, niż przed chwilą.
– Więc podjąłeś w tym swoim życiu chociaż jedną właściwą decyzję... – mruknęłam. Żeby nie pozwolić moim myślom na powrót do celi w Białym Królestwie, postanowiłam kontynuować poprzedni wątek – A ty? Zabiłeś kiedyś wilka?
– Chciałem, ale tego nie zrobiłem – odparł Crane.
– Więc jak to się stało, że przestałeś się przejmować innymi?
– Z czasem moja uwaga zaczęła się skupiać tylko i wyłącznie na E. Przestałem myśleć o innych wilkach i... później odkryłem, że oni nie przejmują się mną. Nie aż tak, jak myślałem. Co najmniej połowa watahy nawet nie wie jak mam na imię.
– A ty co, niby znałeś wszystkie imiona? – rzuciłam prześmiewczo.
– Tak. Na tamtym etapie tak.
Spojrzałam na niego okrągłymi oczami. Crane chrząknął, przejechał od niechcenia łapą po piasku i kontynuował:
– Miałaś rację co do mnie. To wszystko wynikało ze strachu. Myślałem, że mnie on nie dotyczy, ale potem odkryłem, że są dwa rodzaje strachu. Pierwszy odczuwasz jak stajesz bezpośrednio naprzeciw zagrożenia. Serce zaczyna ci szybciej bić, przyspieszasz oddechu, coś ściska cię od środka... I na ten strach jestem znieczulony ze względu na żywioł. Ale jest jeszcze drugi rodzaj strachu. Głęboka obawa przed czymś odległym, co może się stać. Wielkie pragnienie, by to coś nigdy nie nadeszło. Ten drugi strach... towarzyszy mi całe życie.
Znów zrobiło mi się go szkoda. Może i jestem sierotą, ale dorastając miałam wszystko, czego mogłam potrzebować. Kochającego rodzica, ciepły i bezpieczny dom, jedzenie... wszystko. A on miał wyjałowione i cuchnące tereny watahy Asai, a dookoła zepsute przez zaklęcie, nieprzyjazne wilki. Zaczynałam rozumieć, skąd brało się to wszystko, co zrobił. Nikt nie wyjaśnił mu, jak działa ten świat. Zaczęłam podawać w wątpliwość, czy mój żal wobec Crane'a kiedykolwiek był słuszny.
– Jeśli od dzisiaj nie będziesz mi chciała już pomagać... zrozumiem.
Spojrzałam na rozmówcę. Nie wyglądał już na zastraszonego i smutnego. Wyglądał... jak wilk, który wreszcie jest gotów zaakceptować konsekwencje swoich czynów.
– Nie. Nie chcę was zostawiać – odparłam po chwili.
Nie do końca rozumiałam, skąd brała się ta decyzja, ale wiedziałam, że nie zmienię zdania. Może robiłam to tylko ze względu na Morgana, a może... również na Crane'a.
Na pysku wilka zajaśniały oznaki ulgi. Był zaskoczony moją decyzją; ewidentnie nie wiedział nawet jak ubrać w słowa swoją wdzięczność. Pierwszy raz od dawna zobaczyłam, jak się uśmiecha. Aż sama nie skontrolowałam, że zrobiłam to samo.
– Lind... ja... dziękuję ci, Lind...
– Nie ma za co... – mruknęłam, sama niezbyt wiedząc, co powinnam mu powiedzieć.
To było takie dziwne; nie umiałam już nawet nazwać tego, jak byłam teraz nastawiona do Crane'a. Nasze relacje przechodziły od sympatii do nienawiści, potem do akceptacji i... gdzieś jeszcze dalej. Nadal bolało mnie to, co zrobił, nadal byłam w szoku przez to, do czego mi się przyznał, ale nie chciałam wykreślać go ze swojego życia. Chyba uwierzyłam, że gdzieś tam jednak jest ktoś normalny i... w głębi serca dobry. W końcu oddał mi to, co ukradł i wyznał prawdę. Jakkolwiek straszna by ona nie była. Crane wyraźnie starał się naprawić to, co jeszcze może zostać naprawione.
Zadałam sobie pytanie, czy faktycznie powinnam oceniać go przez pryzmat tego, co było lata temu. Przecież wielu z nas się zmienia; na lepsze bądź na gorsze, ale te zmiany bywają trwałe.
***
– Co jeszcze umiesz zrobić z tymi swoimi mocami? – spytałam. – Wyczuwasz strach innych i sam nie czujesz... "bezpośredniego strachu". Co jeszcze potrafisz?
– Umiem odgadnąć cudze lęki – wyjaśnił Crane. – Różnego rodzaju.
– Umiałbyś odczytać moje?
– Powinienem... Czemu pytasz? – Przechylił głowę.
– Tak po prostu... Jestem ciekawa, jak byś to ubrał w słowa. Ale też musisz obiecać, że nie zdradzisz nikomu, czego się boję.
– Byłabyś w stanie mi znów zaufać? – Wilk spojrzał na mnie wyczekująco.
– W tej kwestii... być może – westchnęłam.
Crane przesiadł się, by być naprzeciwko swojego rozmówcy. Widać zmęczyło go ciągłe odwracanie głowy. Wlepił we mnie spojrzenie tych dwukolorowych oczu, a po chwili zaczął wymieniać:
– Więc... boisz się wielkich potworów, z którymi sama nie będziesz miała szans w walce... Boisz się chodzić po zamarzniętych rzekach... Boisz się utracić swoje magiczne moce... Boisz się... – urwał i zamrugał oczami. – ...wilka o połowie ciała z lodu.
Zesztywniałam. Poczułam, że po moim grzbiecie zaczął się rozchodzić nieprzyjemny chłód.
– Na imię mu Freeze... – dokończył Crane. – Kim jest Freeze?
Poderwałam się z miejsca.
– Lind? Lind, przepraszam. Ja nie chciałem...
– Nie przepraszaj – wymamrotałam. – Zrobiłeś, o co poprosiłam. Koniec tematu.
– Mogę ci jakoś... pomóc?
– Nie chcę od ciebie pomocy. Późno jest, pójdę już spać – Ruszyłam w bliżej nieokreślonym kierunku.
Rozgoniłam tłumiącą dźwięk barierę i oddaliłam się od Crane'a i Morgana. Wkrótce przyspieszyłam do biegu. Poczułam się jakbym chciała stąd uciec. Ale dokąd uciekać? Mogę uciec przed skalnym smokiem, przed watahą, przed Crane'm, ale przed Freeze'm nie zdołam.
Obejrzałam się za siebie. Wszystko wskazywało na to, że nikt mnie nie gonił. Jedyne, co wypatrzyłam, to kilka sylwetek śpiących wilków i wielkiego Strażnika Mroku Yuki. Zwolniłam, wkrótce stanęłam w miejscu. Wtem coś trąciło mój ogon. Odskoczyłam, natychmiast przyjmując pozycję bojową. Odkryłam, że natrafiłam na kogoś, kto nie był nawet wilkiem.
– Wszystko dobrze, Pierzasta?
– Ting... – mruknęłam, spoglądając otępiale na towarzysza. – Czemu... czemu chodzisz po nocy?
– Wiesz, że nie muszę sypiać codziennie. Poszedłem cię szukać, nie wróciłaś z patrolu.
– Jakiego patrolu?
– Miałaś dziś patrol. Zapomniałaś? – Ting zaczął mi się badawczo przyglądać. – Co ty w ogóle robisz? Polujesz czy co?
Zdałam sobie sprawę, że nadal niepotrzebnie trwałam w pozycji obronnej. Chrząknęłam i jak gdyby nigdy nic wyprostowałam się.
– Tak... miałam patrol i... e... mieliśmy kilka problemów – spróbowałam wyjaśnić sytuację.
– I przedłużył się aż do teraz?
– Teraz byłam u Crane'a. – Zdałam sobie sprawę, jak głupio to zabrzmiało, skoro nie mamy już własnych jaskiń. – Znaczy, byłam z Crane'm. Znaczy... rozmawiałam z Crane'm.
Odmieniec zmrużył oczy.
– Coś ci zrobił? Nie wyglądasz dobrze...
– Nie. Wszystko w porządku, po prostu jestem zmęczona – wyjaśniłam pośpiesznie. – Możemy wracać. – Ruszyłam przed siebie.
– Przecież widzę, że to coś innego, Pierzasta.
– Siedź cicho, zaraz kogoś obudzisz – burknęłam.
Co niby miałam mu powiedzieć? Wyjaśnić Tingowi czego dotyczyło moje starcie z Freeze'm i liczyć, że wszystko się szczęśliwie skończy?
Freeze mówił, że tylko dziedzic ma prawo wymienić Klucz na artefakt. Jakkolwiek lubiłam wierzyć, że to tylko wymysł tego szaleńca, zbyt bałam się mówić o czymkolwiek Strażnikom. Nadal istniała szansa, choćby mała, że Freeze miał rację; że według tych paskudnych Zasad ja i Ting musimy stoczyć tę walkę... A Baldor wyraził się jasno...
Pokonany Strażnik to martwy Strażnik.
***
Pode mną rozciągała się szeroka, blada plaża. Nawet z tak wysoka nie było widać jej kresu. Obróciłam się na chwilę w locie, jednak nie dostrzegłam już zarysu klifu. Byłam już bardzo daleko od zagarniętego przez watahę terytorium. Przywódcy stada mówili, że mamy nie wybierać się na samotne wycieczki poza zbadane tereny. Ja jednak uznałam, że nic się nie stanie, jak kilka razy nagnę tę zasadę, by bezpiecznie ćwiczyć. Zresztą, nikt pewnie nie zauważy, że zniknęłam. Wrócę przed zmrokiem i spokojnie zdążę na patrol.
Zaczęłam obniżać lotu. Po krótkiej chwili uderzyłam łapami w piach. Ting już tu na mnie czekał.
– Nareszcie... Myślałem, że będę musiał ćwiczyć za ciebie.
– Bardzo śmieszne. Wiesz, że to poważna sprawa – odparłam, rozganiając wicher.
Przybyliśmy tutaj, żebym mogła spokojnie potrenować przywoływanie piorunów. Nadal nie do końca opanowałam tę zdolność, a podczas walki mogłaby ona okazać się niezwykle przydatna. Magnus mówił, że takie wyładowanie elektryczne jest w stanie zabić jednym uderzeniem.
Spojrzałam w górę. Nad naszymi głowami wisiały ciężkie, ciemne chmury. Idealne warunki do treningu. Wyznaczyłam sobie konkretny cel na środku plaży, w który uderzę piorunem. Skupiłam energię magiczną w chmurach, jednak nie mogłam osiągnąć pożądanego efektu. Nie usłyszałam nawet grzmotu, nic. Dziwne... Przecież wcześniej szło mi całkiem nieźle. Dotąd problemem było trafienie w cel, nie samo przywołanie piorunu.
– Pierzasta!
Westchnęłam ciężko i odwróciłam się w stronę Tinga. Byłam coraz bardziej zniecierpliwiona.
– Czego chcesz?
– Wisiorek.
Zesztywniałam i dotknęłam swojej piersi. Odkryłam, że obok mojego Medalionu Nieśmiertelności znajdował się naszyjnik z bursztynu, który dostałam kiedyś od Babci.
– Czekaj, już ci go oddaję! – Zaczęłam pośpiesznie zdejmować wisiorek. Drżące łapy nie ułatwiały tego zadania.
– Wiedziałem... Jesteś takim samym złodziejem jak Gargulec! – warknął Strażnik.
– Nie! To nieprawda! Ting, ja nie chciałam! – Wyciągnęłam naszyjnik w stronę odmieńca. – Weź go!
Strażnik Wichury dobył miecza i ruszył w moim kierunku. Upuściłam wisiorek. Zdołałam uniknąć pierwszych zamachów ostrzem, ale wkrótce musiałam zacząć blokować je wichrem. Ting atakował coraz zacieklej; zrozumiałam, że nie będę mogła robić tego wiecznie.
Wtedy ujrzałam leżącą w piasku tarczę. Użyłam mocy, by odepchnąć odmieńca i pobiegłam w stronę wspomnianego przedmiotu. Strażnik Wichury nie był daleko za mną. Dopadłam okutego kawałka blachy i osłoniłam się nim przed kolejną serią cięć. Usłyszałam kilka szczęknięć metalu. Nagle rozległ się trzask. Pod moje łapy upadły odłamki Tingowego ostrza. Odrzuciłam tarczę i zaczęłam biec. Nie oglądałam się nawet na odmieńca. Czym prędzej opuściłam plażę; poszukałam ukrycia pośród drzew.
Wkrótce poczułam się nieco bezpieczniej. Zwolniłam do chodu; nie słyszałam, żeby ktoś za mną podążał. Chyba moja strategia podziałała. Zaczęłam oddychać spokojniej.
Zauważyłam, że coś w oddali odbijało światło słoneczne. Jasne refleksy nieśmiało przekradały się między pniami drzew. Po chwili poczułam, że moje futro rozgarnął lodowaty wiatr. Wtedy zrozumiałam, że znów przypadkiem dotarłam do Śnieżnego Lasu. Ciekawe, czy Leah nadal tutaj mieszka...
Odgarnęłam znajdujące się na mojej drodze gałęzie świerków. Stanęłam nad brzegiem zamarzniętej rzeki; ostatniej przeszkody dzielącej mnie od lśniącego śniegu. Postawiłam na lodzie jedną łapę, potem drugą. Potwornie bałam się, że pokrywa nie wytrzyma mojego ciężaru, jednak nadal podążałam naprzód. Krok po kroku... krok po kroku...

<C. D. N.>

Uwagi: brak.

Zdobyto: 129 czerwonych⎹ 247 pomarańczowych⎹ 119 zielonych⎹ 125 niebieskich⎹ 210 granatowych⎹ 175 fioletowych⎹ 81 różowych odłamków

Od Wilata "Królewicz nie potrzebuje już niańki" cz. 1

Grudzień 2022
Od jakiegoś czasu wszyscy wokół bardzo dziwnie się zachowywali. Zostawiali mnie samego na coraz dłużej. Częściej szeptali, przemykali po kątach i jakoś tak dziwnie na mnie patrzyli. O co tu do diaska chodzi? Coś przeskrobałem, zrobiłem nie tak?
- Wilat! Idziemy na polowanie. Zostajesz tu, jasne? Nigdzie się nie oddalaj - powiedział Articun, przywódca bandy. Znowu... Westchnąłem. Kilka razy już byłem na polowaniu i w żadnym stopniu nie było ono ciekawe. Chodziliśmy po lesie, łapiąc myszy, ptaki i inne stworzenia. Choć każdy zawsze mówił, że "idziemy" polować, to tak naprawdę każdy łapał dla siebie, z dala od innych. Razem trzymaliśmy się tylko podczas tych polowań, gdy podchodziliśmy niebezpiecznie blisko ludzkich osad, aby przeszukać te wielkie, srebrne, twarde pudła z pokrywami i pysznościami w środku. Jak dwunożni mogą nazywać to śmieciami? Jak można marnować tyle jedzonka? Przeciągnąłem się i postanowiłem, aby - wbrew nakazom dowódcy - udać się do pobliskiego źródełka. Robiłem to, ilekroć cały klan opuszczał obóz. Nie potrafiłem się powstrzymać. Jakaś dziwna, niewytłumaczalna moc mnie tam ciągnęła. Nad wodę, w głąb lasu, wśród ptaków i roślin... Tam czułem się jak w domu. Przytulając się do omszonych pni, czułem, jakbym przytulał się do mojej matki, której nawet imienia nie znałem. Tam odnajdywałem spokój. Spokój...
Nagle poczułem gwałtowne uderzenie. Przewróciłem się i przeturlałem się po ziemi. Niemal straciłem przytomność.
- Miałeś się nie oddalać!
Kitkat. Skoczył na mnie. Dobrze, że to tylko on. Lubiłem go, choć niekiedy używał w stosunku do mnie zbyt dużo siły.
- Co ty tu wyprawiasz?! Mogły cię zaatakować wilki, inne koty, małpy, duże ptaki... Nie masz prawa oddalać się od obozu.
Kitkat rugał mnie, a ja nie odpowiadałem.
- Od dawna tu przychodzisz, prawda? - jego głos złagodniał. Wydawał się smutny. Dlaczego? Czy to ma związek z ich dziwnym zachowaniem? A jeśli tak, to jaki..? Milczałem.
- Nie możemy cię tu zatrzymywać. Jesteś już na tyle duży, aby samemu o siebie dbać.
Wstrzymałem oddech. Czy on właśnie mówi, że...
- Sam sobie radź. Idź już.
- Wy... nie możecie... - zacząłem niepewnie.
- A to dlaczego? Jaśnie pan nie potrzebuje już niańki. - powiedział drwiąco kocur.
Po tym zaprowadził mnie do legowiska. W ciszy czekaliśmy na powrót reszty. Kitkat położył się na boku, tyłem ode mnie. Co chwila poruszał nerwowo ogonem lub uszami. Zdecydowanie nie był spokojny.
Jakiś czas później koty zaczęły wracać z polowania. Każdy osobno, w swoim tempie. Niektóre dojadały posiłki, niektóre wskakiwały na drzewa, aby odpocząć.
- Kitkat! Dlaczego uciekłeś? Wszędzie cię szukamy.
Przywódca. Oskarżony odwrócił się.
- Wil ucieka, Wil naraża się na niebezpieczeństwo, Wil jest nieposłuszny, ale to mi się obrywa, tak?
- Wil..? Co... O co tu chodzi?
- Wilat uciekł. Był nad źródłem.
Dowódca spojrzał się na mnie. Zadrżałem.
- Złamałeś zakaz.
Taaa, nie raz.
- Robił to od pewnego czasu. Jestem tego pewien - wtrącił mój "kolega". Co do cholery, czyta mi w myślach?
- Wilat? Wytłumacz się.
- Ja... - zawahałem się. Odwróciłem głowę i podkuliłem ogon. - Robiłem to. Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
- Od kiedy? - dociekał Art.
- To... Odkąd zostawiacie mnie samego.
Zamurowało ich. Ej, ej, powiedziałem coś nie tak?
- Czyli królewicz już nie potrzebuje niańki. Świetnie sobie radzi bez nas.- powtórzył swoją formułkę Kitkat.
- Nie jestem żadnym królewiczem!
- Dość! Muszę to przemyśleć... Dajcie mi chwilę - wtrącił się Articun. Spojrzałem triumfalnie na mojego starego przyjaciela, a teraz już przeciwnika.
Odwrócił się i zwinął w kłębek. Ja tylko patrzyłem bezwładnie.
Pozostało tylko czekać.

<C.D.N.>

Uwagi: W opowiadaniu wspomniane są zwierzęta zamieszkujące raczej Europę. Wobec tego przypomnę, że zamieszkujemy okolice dżungli i o ile Wilat się nie teleportował... Poprawiam na inne zwierzęta, ale jeżeli niesłusznie, daj znać. 

Zdobyto: 19 czerwonych⎹ 0 pomarańczowych⎹ 17 zielonych⎹ 7 niebieskich⎹ 18 granatowych⎹ 13 fioletowych⎹ 10 różowych odłamków

>> Następna część >>

wtorek, 14 lipca 2020

Od Lind "Szczęśliwa rodzina" cz. 1

Październik 2026
Crane spoglądał na mnie okrągłymi oczami. Wyglądał, jakby nie wiedział, co moje słowa w ogóle oznaczały. A wcześniej sam nalegał, bym poszła w tej sprawie do lekarza. Westchnęłam głośno i odgarnęłam sprzed oczu grzywkę; po tylu latach robię to już całkiem machinalnie.
– Jesteś pewna? – Crane wreszcie wydobył z siebie głos.
– Ja wierzę Ellamarii... A ty? – Usiadłam naprzeciwko mojego partnera. Nadal utrzymywałam na pysku lekki uśmiech.
– Chyba... chyba też...
– Zachowujesz się za to, jakbyś nie wierzył mnie – Trąciłam go łapą w ucho. – Spójrz na mnie.
Crane wykonał polecenie.
– Będziemy mieć drugie maleństwo – powtórzyłam bardzo powoli, by już na pewno wszystko zrozumiał.
– To... to naprawdę wspaniale – mruknął Crane. Na jego pysku zagościł uśmiech, ale w głosie wyłapałam sporo wahania.
– Nie cieszysz się? Już nie chciałbyś mieć kolejnego małego skarbka?
– Morgan nie jest już taki mały... – zaznaczył wilk.
– Dlatego będzie wspaniałym starszym bratem, prawda? – Spojrzałam mojemu partnerowi prosto w oczy.
– Tak. Będzie – Crane położył łapę na mojej. – Po prostu... jestem trochę zaskoczony, że to już... 
– Wiesz... nie "już-już". Trochę jeszcze musimy poczekać – oznajmiłam. 
– No tak... Pewnie.
Crane podszedł bliżej i przytulił mnie. Nie okazał radości w ten sposób, jakiego oczekiwałam, ale teraz już miałam pewność, że faktycznie ją ze mną dzielił. Przymknęłam oczy i wsłuchałam się w wiecznie spokojne bicie jego serca. Uwielbiałam ten dźwięk. Pozwoliłam sobie na chwilę zapomnieć o wszystkim; całym otaczającym nas świecie i nawracających lękach. Myślałam tylko o naszej rodzinie. Rodzinie, która wkrótce będzie jeszcze większa.
– Masz już pomysł na imię? – spytałam po chwili.
– Myślę, że wolałbym najpierw znać płeć... Nie chciałbym przywiązać się do żadnego pomysłu, dopóki nie wiemy, czy to samczyk czy samiczka...
– A którą opcję byś wolał? – podniosłam wzrok na dwukolorowe oczy Crane'a.
– To chyba nie ma znaczenia... – mruknął mój partner, nieśmiało wypuszczając mnie z uścisku.
– Myślisz, że będzie mieć pióra czy dwukolorowe oczy? – Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
– Nie wiem, nie znam się na dziedziczeniu cech... – odpowiedział wilk. – Wszystkiego dowiemy się w swoim czasie.
– Ale chyba miło jest trochę się nad tym pozastanawiać już teraz, co nie?
– Nie będę ci zabraniał, skarbie – skwitował pogodnie wilk.
Zaśmiałam się i pocałowałam go. Byłam najszczęśliwszą istotą na świecie. Gdyby każdy dzień mógłby być jak ten...
Podniosłam uszy. Usłyszałam głośne mlaskanie. Wkrótce odnalazłam źródło tego dźwięku. Nieopodal nas, w cieniu palm, siedział Ting. Jakim cudem nie zauważyłam go wcześniej?!
– Długo tu tak siedziałeś? – rzuciłam w jego stronę.
– Cały czas – odparł bez wyrazu odmieniec i odgryzł kawałek olbrzymiego chrabąszcza.
Mimowolnie się skrzywiłam. Ostatnio znaleźli z Baldorem żerowisko naprawdę wielkich (więc też potwornie obrzydliwych) owadów.
– Moglibyśmy prosić o odrobinę prywatności, Ting? – westchnął Crane.
– Ale czy ja wam przeszkadzam, Jednooki? Czekam tylko na odpowiedni moment do złożenia gratulacji.
Odsunęłam się trochę od mojego partnera i odwróciłam w stronę odmieńca.
– Proszę bardzo; daję ci ten moment.
– Gratulacje – rzucił Ting, chowając chrabąszcza do kieszeni.
Posłałam mu przyjacielski uśmiech w ramach podziękowania. Mimo jego denerwujących zwyczajów, nadal był to miły gest. Po chwili jednak zauważyłam, że Strażnik nie zbierał się do zostawienia nas samych. Crane spojrzał na mnie, jakby prosił mnie żebym coś jeszcze powiedziała.
– A teraz na co czekasz? – zapytałam wreszcie Tinga.
– Teraz już na nic. Po prostu mi tutaj wygodnie.

<C. D. N.>

Uwagi: brak.

Zdobyto: 25 czerwonych⎹ 19 pomarańczowych⎹ 23 zielonych⎹ 15 niebieskich⎹ 18 granatowych⎹ 5 fioletowych⎹ 2 różowych odłamków

Od Sinope "Problemy z obroną" cz. 4

Wrzesień 2026 r.
Sino patrzyła na niego z niedowierzaniem. Zaraz potem za jego plecami pojawił się także pysk Navri. Patrzyła prosto na Sino zza swoich ciemnych szkiełek.
– Wracaj na zajęcia. Łzy i wrzaski na nic nie pomogą.
– Pewnie tatę też odciągnęliście, żeby nie mógł mnie obronić...! – mówiła dalej Sino z całkowitym przekonaniem w głosie.
– Nie pleć bzdur. Pewnie ma dyżur – odparła Navri chłodno.
– Nie mam nikogo bliskiego! Nikogo, kto by mi pomógł! Zawsze jestem sama! – łkała Sino.
– A co z Naidą? Znowu się pokłóciłyście? – wtrąciła ironicznie Eterna, która najwyraźniej zawróciła, aby posłuchać tej kłótni.
– Naida to głupia suka! Nic tylko mnie obgaduje! W kółko i w kółko! Mam dosyć jej głupiego głosu! Głupiego gadania! Czuję jak mózg mi przy niej znika!
– Dobrze. Widzę, że dyskutowanie z tobą jest bezcelowe. Gavriel, Deion. Wracamy na zajęcia – zarządziła Navri. Gavriel jednak nadal stał w miejscu, patrząc niedowierzająco na Sino.
– Na co się gapisz?! Nic innego nie potrafisz?! – wrzasnęła Sino. Eterna z cichym śmiechem zniknęła znowu za krzakami.
– Umiem, i to wiele rzeczy. I uważam, że potrzebujesz pomocy.
– Po co mi twoja pomoc?! Pewnie zrobisz to z litości! Tylko po to, by później mnie ośmieszyć!
– Kto cię tak skrzywdził? – zapytał, przechylając lekko głowę. Z gardła Sino wyrwał się gorzki śmiech.
– Wszyscy. Wszyscy mnie skrzywdzili.
Gavriel westchnął ciężko. Nie spuszczał z Sino swoich ciemnych oczu. Ruszył się dopiero, kiedy Navri ponagliła go do siebie.
– Jakbyś jednak się zdecydowała... możesz wrócić na lekcję. Mogę potrenować z tobą.
Sino furknęła ze złością. Kiedy się oddalił, wsunęła nawet pysk pod krzaki, aby mieć pewność, że nie zawrócił w połowie drogi. Dopiero potem odetchnęła i wróciła na swoje miejsce pod drzewem. Już nawet nie chciało się jej płakać. W dodatku stopniowo ogarniał ją coraz większy spokój. Właściwie... To nawet ten cały Gavriel jest przystojny, pomyślała. Gnojek, ale przystojny.
Po kolejnej chwili namysłu postanowiła zebrać się z miejsca i nieśmiało potruchtać do grupy. Zignorowała jednak Navri i Deiona, z którym akurat Gavriel trenował pod okiem nauczycielki.
– Ćwiczmy razem – oświadczyła, pociągnąwszy nosem.
– No... no dobrze – odpowiedział z wahaniem w głosie. Posłał krótkie spojrzenie w stronę Navri, a potem oddalił się o kilka kroków. Sino podążyła w ślad za nim.
– Zmieniłaś zdanie? – zapytał ją półgłosem.
– Powiedzmy.
– Szybko – oświadczył. Nim zdążyła pomyśleć nad odpowiedzią, przybrał bojową pozę – Broń się!
Ataki Gavriela były znacznie mniej brutalne niż Deiona. Sino przez moment pomyślała nawet, że... były jeszcze mniej umiejętne niż jej samej. Gavriel jednak sprawiał wrażenie, jakby sobie nie zdawał z tego sprawy. Ich sparing wyglądał raczej jak marna imitacja sparingu Navri i Deiona, lecz całkowicie odpowiadało to Sino. Nauczycielka od czasu do czasu starała się im coś doradzić, lecz reagował na to tylko Gavriel. I tylko on się poprawiał w swoich atakach i obronie. To właśnie sprawiło, że wkrótce Sino znowu wylądowała na piasku.

<C.D.N.>

Zdobyto: 0 czerwonych⎹ 24 pomarańczowych⎹ 8 zielonych⎹ 8 niebieskich⎹ 27 granatowych⎹ 27 fioletowych⎹ 0 różowych odłamków

poniedziałek, 13 lipca 2020

Od Yvara "Żywa lekcja historii" cz. 5


Początek czerwca 2026
Kai potrząsnął głową, wyraźnie wyrwany z zadumy. Milczał jeszcze przez moment, marszcząc brwi. Nim jednak gwar rozmów zdążył rozbrzmieć na nowo, basior kontynuował.
– Kilka wilków zostało wysłanych na zwiady. Kiedy wrócili, przynieśli ze sobą wieść, że młoda samica nie kłamała; wilki z Watahy Czarnego Kruka były już niepokojąco blisko, a wraz z nimi nadchodziły różnego rodzaju demony. Niedługo później rozpoczęła się bitwa. Obie watahy walczyły zaciekle, broniąc swoich bliskich i siebie wzajemnie... – przerwał na moment i zamknął oczy. Jego głos zabrzmiał tak dramatycznie, że Yvar wstrzymał oddech w oczekiwaniu na kolejne słowa nauczyciela. – W pewnym momencie niebo przeszła smuga jasnego światła, wzbudzając zainteresowanie wilków. Kiedy spojrzały w górę, dostrzegły Suzannę. Wilczyca miała wielkie skrzydła, a kiedy nimi machnęła, zawiał potężny wicher i zadrżała ziemia. Wilki z Watahy Czarnego Kruka zostały odrzucone na bok. Obok Alfy Watahy Magicznych Wilków pojawiła się wielka srebrzysta kosa, którą pokonała połowę zjaw. Demony jednak nie miały zamiaru odpuścić... Wówczas z Suzanny wydobył się śmiercionośny promień, który rozwiał je oraz uderzył prosto w Asai. Wilczyca zginęła na miejscu.
Kai otworzył oczy i rozejrzał po wyjątkowo milczących szczeniakach. Yvar również na nie spojrzał i dostrzegł, że ich spojrzenia utkwione były w drobnych, mglistych sylwetkach przedstawiających wilki. Jednak kiedy tylko na nie spojrzał, te rozwiały się, nie pozostawiając po sobie nawet śladu.
– Co to takiego? – zapytał Kai.
Szczeniaki spojrzały po sobie. Wyglądały na zdezorientowane. 
– To nie pan to wyczarował? – Vi wystąpiła z grupy.
– Niestety, ale nie posiadam takich zdolności. Spodziewam się, że był to ktoś z was.
Nikt nie odpowiedział.
– Czy ktoś mi mógłby opowiedzieć coś więcej o tym? – poprosił nauczyciel.
– To... Było to takie czarno-białe odwzorowanie tego, co pan opowiadał – wyjaśnił Morgan.
– I wyglądało mega! – dodał Kaiju.
– Przypominało trochę film, ale taki bardzo stary – stwierdził Morti.
Vi przekrzywiła głowę.
– Co to ten film? 
– Ehm... Ludzie mają sprzęt, który pozwala im nagrać coś i potem obejrzeć to jeszcze raz. Tata mi opowiadał.
– Chciałabym zobaczyć taki film...
– Ja też – przyznał szczeniak. – A wiesz, że...
Dalsze słowa samca zostały zagłuszone przez Kai'ego, który kontynuował przepytanie. Nie przeszkodziło to jednak Yngvi i Mortimerowi, którzy zaczęli szeptaną rozmowę na temat tych filmów. Yvar zacisnął zęby i (dobrze wiedząc, że nie może nic zrobić) wrócił do słuchania nauczyciela. Mimo wszystko intrygowała go sprawa tych sylwetek i bardzo żałował, że nie widział odtwarzanej przez nie scenki.
Nagle Kai zamilkł i przymknął oczy. Wśród szczeniaków rozbrzmiał gwar; przynajmniej połowa dzieliła się swoimi teoriami na ten temat.
– Może to duchy! – zawołała nagle Naida.
– Duchy nie istnieją – prychnął Exan.
– A widziałeś jakiegoś? 
– Em... Nie. I właśnie dlatego nie istnieją.
– A ja widziałam! Teraz! I to dowód, że istnieją.
Kai pokręcił głową. 
– To nie były duchy...
– Mówiłem – przerwał mu Exan, a Naida parsknęła niezadowolona.
– A po prostu magia iluzji – Nauczyciel całkiem zignorował słowa samczyka. – Yvar, wiem już, że to byłeś ty.
Wspomniany szczeniak podskoczył zaskoczony. Pozostali spojrzeli na niego zaintrygowani. Basiorek poczuł, że kręci mu się w głosie.
– Co? Ja? Ja nie... Ja nawet nie znam swojego żywiołu. To niemożliwe.
Na pysk Kai'ego wstąpił uśmiech.

<c.d.n.>

Zdobyto: 23 czerwonych⎹ 19 pomarańczowych⎹ 29 zielonych⎹ 28 niebieskich⎹ 4 granatowych⎹ 26 fioletowych⎹ 4 różowych odłamków


Od Sinope "Problemy z obroną" cz. 3

Wrzesień 2026 r.
Sino wrzasnęła, myśląc, że krwawi. Navri natychmiast oderwała się od Gavriela i popędziła w stronę uczennicy. Deion odpełzł na bok. Miał oczy jak spodki. Raz po raz strzygł uszami, nie mogąc znieść płaczu Sino.
– Pokaż język – poleciła Navri. Po szybkich oględzinach stwierdziła, że nic jej nie dolega.
– To był przypadek! To ona się na mnie rzuciła z zębami. Mówiła pani, że nie można, więc tylko się broniłem... – tłumaczył się pospiesznie Deion.
– Sinope? Jak to wytłumaczysz? – zapytała chłodno Navri. Sino zwinęła się w kulkę. Nadal płakała.
– Płaczem niczego nie zdziałasz. Trzeba dalej próbować – wtrącił Gavriel. Navri uniosła łapę na znak, aby się nie odzywał.
– Próbować, ale bez zbędnej agresji. Dlaczego to zrobiłaś?
– Bo... bo... Bo on mnie bije!
– Deionie?
– To lekcja obrony! Mieliśmy ćwiczyć sparing! – Deion mówił coraz szybciej, jeszcze bardziej spanikowany.
– Panno Sinope. Wkracza panna w wiek dorosłości, a nadal zachowuje się jak dziecko. Musi się panna poważnie zastanowić nad sobą i swoimi poczynaniami. Zrzucanie winy na innych za swoje własne błędy nigdy nie jest dobre. Ani dla panny, ani dla drugiej osoby.
– Jakie znowu błędy?! – krzyknęła. Nie mogła powstrzymać płynących z oczu łez.
– Opuściła panna kilkanaście zajęć z rzędu – Navri bezlitośnie zmrużyła ślepia – A teraz musi się nauczyć, jak działa samoobrona. Tata właśnie po to cię tu wysłał, czyż nie?
Sino wybełkotała do siebie kilka niezrozumiałych słów. Była wściekła. Na Deiona, na Navri i na bezczelnie gapiącego się Gavriela.
Wstała z piasku i puściła się biegiem przed siebie. Biegła do taty. Byleby znaleźć się jak najdalej od tej trójki. Wszyscy przeciwko niej. Jak zwykle. Czuła na sobie nienawiść wpajającą się w jej skórę. Zupełnie, jakby płonęła.
Kiedy wskoczyła w krzaki, za którymi powinien stać Dante, wpadła w poślizg na sypkim piasku i potknęła się o wystającą gałąź. Upadła prosto na pysk. Zapiszczała przestraszona. Co więcej, nigdzie nie było taty. Przerażona przywarła do najbliższego drzewa. Kiedy krzak zaszeleszczał, jej serce zaczęło bić w zawrotnym tempie. Jakaś chwilowa iluzja kazała jej wierzyć, że była to Janey, ale kiedy mrugnęła, okazało się, że była to tylko... Eterna.
– Co ty wyprawiasz? – warknęła.
– Co ci do tego?! – pisnęła Sino.
– Obudziłaś mnie, szczeniaku – Eterna przy tych słowach dumnie uniosła podbródek. Sino drżała na całym ciele.
– J-jest po południu! Czemu miałabyś spać?
Eterna prychnęła, a potem zniknęła za krzakami. Zaraz potem zza nich wyłonił się Gavriel. Musiał biec, bo jego pierś szybko unosiła się i opadała.
– Sinope!
– Idź stąd! – wyłkała.
– O co chodzi?
– Wszyscy jesteście przeciwko mnie! Chcecie mnie zniszczyć! Nienawidzicie mnie i teraz się mścicie!
– Za co miałbym się niby mścić? – Gavriel zmarszczył brwi – Widzę cię pierwszy raz na oczy...
– Jesteś wredny!
– Co? Czemu bym miał...
– Jesteś wredny dla wszystkich! A dla mnie szczególnie!
– Powiedziałem coś nie tak?
– Tak! – krzyknęła, aż zabrakło jej tchu. Czuła teraz tylko gniew i irytację na jego głupie pytania.
– Mogłabyś zacytować?

<C.D.N.>

Zdobyto: 26 czerwonych⎹ 18 pomarańczowych⎹ 13 zielonych⎹ 5 niebieskich⎹ 1 granatowych⎹ 28 fioletowych⎹ 6 różowych odłamków

niedziela, 12 lipca 2020

Od Yvara "Żywa lekcja historii" cz. 4


Początek czerwca 2026
– Wszystko zaczęło się od młodej wilczycy, która wróciła na tereny Watahy Magicznych Wilków i powiedziała o szykowanym przez Watahę Czarnego Kruka ataku. Mieliśmy zaledwie jeden dzień, żeby przygotować się do jego odparcia – zaczął Kai. – O północy wrogie wilki miały zalać nasze tereny i stoczyć ostateczną bitwę o tereny, które, jak wiecie, od zawsze były przedmiotem sporów między naszymi watahami.
Kiedy o tym opowiadał, wyglądał nieobecnego duchem. Cały czas mówił, jego głos brzmiał normalnie, ale spojrzenie było wbite w jeden punkt, przerażająco nieruchome. Wśród szczeniaków zaległa cisza.
– Od czasu ostatniej wojny wielkość Watahy Czarnego Kruka powiększyła się kilkukrotnie. Oczywistym było, że życie na lichych terenach, które jej przypadały, były dla nich jak wyrok śmierci. Asai nie widziała innego rozwiązania jak walka. Mieliście rację, mówiąc jak okrutną wilczycą była...
Głos samca był spokojny i lekko smutny. Yvar czuł, że jego sierść staje dęba w niemym oczekiwaniu na dalsze słowa nauczyciela.
– Wiele wilków spanikowało. Biegali po terenach, krzycząc. Minęło kilka chwil nim Suzanna wraz z kilkoma innymi wilkami zdołała opanować sytuację. Rozpoczęły się burzliwe przygotowania do walki. Szczeniaki udały się do biblioteki wraz ze swoimi nauczycielami – Kai przerwał na moment i uśmiechnął się lekko, widząc uniesioną w górę łapkę Morgana. – Tak, tej samej, z której została uratowana większość książek.
Morgan pokiwał w zamyśleniu głową. Yvar uśmiechnął się. Wiedział, że to między innymi jego rodzice wyszli z taką inicjatywą i był z tego powodu bardzo dumny. Ciekawiło go, czy będzie temu poświęcony temat na historii, kiedy już zaczną na dobre lekcje dotyczące przeprowadzki. Bo jak na razie większość z nich pewnie znała tylko część, którą zasłyszała jeszcze na zajęciach w młodszej grupie. Przynajmniej jeśli chodzi o szczeniaki w zbliżonym wieku do niego.
– Nie wszyscy byli chętni do walki. Wiele wilków uważało, że to należy wyłącznie do obowiązków wojowników. Dopiero Suzanna uświadomiła im, że do tej wojny jest potrzebna mobilizacja wszystkich sił watahy. Inaczej poleglibyśmy już na starcie.
– Ale oni byli głupi – wtrąciła Sino. – Ja mogłabym tak walczyć. To byłoby fajne.
– Ja też! – poparła ją od razu Naida.
– Ale... Tam można było umrzeć...
Głos Morgana zabrzmiał dziwnie słabo. Kiedy Yvar na niego spojrzał, zauważył, że basiorek wyglądał na całkowicie przerażonego.
– No to... Ja chciałabym walczyć, ale tak bez umierania – stwierdziła łaciata samica.
Sino pokiwała gorliwie głową.
– Albo zrobić komuś krzywdę... – dodał Morgan. Nadal wyglądał jakby miał zaraz się przewrócić.
– Na tym polega walka. Masz pokonać przeciwnika, nim on pokona ciebie – zauważyła chłodno Isa.
– No tak, ale...
Eunice położyła łapkę na łapie przyjaciela. Szczeniak spojrzał na nią. Żadne z nich nie powiedziało ani słowa, ale Morgan pokiwał głową.
– Chyba może pan kontynuować – zauważył jakiś szczeniak (Yvar nie mógł przypomnieć sobie jego imienia), kiedy wśród uczniów zapanowała względna cisza.

<c.d.n.>

Zdobyto: 5 czerwonych⎹ 17 pomarańczowych⎹ 23 zielonych⎹ 26 niebieskich⎹ 15 granatowych⎹ 7 fioletowych⎹ 8 różowych odłamków


Od Sinope "Problemy z obroną" cz. 2

Wrzesień 2026 r.
Navri zmierzyła wzrokiem Gavriela, a potem kontynuowała:
– Zasady praktyczne nie są już tak klarowne i zmieniają się zależnie od podejmowanej strategii. W przypadku dużej częstotliwości wypadów należy skupić się na odskokach i odpychaniu przeciwnika poprzez ciosy w strategiczne miejsca. Takimi punktami są przede wszystkim brzuch oraz szyja. Można w ten sposób przy odpowiednich staraniach nawet ogłuszyć przeciwnika. Pytania?
– Ogłuszyć uderzejąc w szyję? A to nie ogłusza się uderzając w głowę? – Sino zmarszczyła brwi.
– To prawda, lecz należy cisnąć odpowiednio przeciwnikiem lub wymierzyć cios od góry lub boku. Mówimy wówczas o omdleniu, a nie ogłuszeniu. Ogłuszenie to chwilowa niemożność wykonywania działań w efekcie szoku. Podobny efekt wywołuje również zadanie ciosu w szczękę od dołu, lecz nie zalecam wam testowania tego na zajęciach. Wiąże się to często z przegryzieniem języka, a czasem nawet złamaną szczęką, zębami czy uszkodzeniem karku. Korzystajcie z tego tylko w przypadku prawdziwego zagrożenia. Zrozumiano?
Gavriel, Sino i Deion zgodnie pokiwali głowami.
– Jeśli przeciwnik decyduje się na serię szybkich ciosów, wówczas musicie skupić się na blokowaniu ich za pomocą ciała i mocy. Chciałabym jednak abyście na tych zajęciach skupili się na nieużywaniu zaklęć. Może jeśli będziecie sobie dobrze radzić, zdążymy przejść do kwestii zaklęć. I jeśli, rzecz jasna, wyrazicie taką chęć.
Ponownie pokiwali głowami. Nim jednak Navri zdążyła wydać kolejne zarządzenie, odezwał się Gavriel:
– Mogę trenować z tobą?
– Preferuję formę per pani.
– Czy mogę trenować z panią? – szybko poprawił się Gavriel. Sino właśnie wtedy uświadomiła sobie, że sądziła, że basiorek ją jakoś obśmieje.
– Jeśli tak ci na tym zależy, Gavrielu... Nie będę bronić. Sinope, proszę zatem o dobranie się w parę z Deionem.
Sino trochę ulżyło. Navri jej nie lubiła i nie była to tajemnica. Pewnie dałaby jej niezły wycisk.
Kiedy jednak stanęła przed Deionem, jego wzrok odebrał jej nieco pewności siebie. Uśmiechnęła się nieśmiało.
– To... kto zaczyna? – zapytała.
– Nie wiem. Możesz ty – powiedział. Jego wzrok nadal był iście morderczy. Sino przełknęła ślinę, po czym wykonała pierwszy, nieśmiały skok w stronę basiorka. Mimo, że był o głowę niższy, popchnął ją w taki sposób, że wyglądowała głową w piasku. Zakaszlnęła kilka razy i potrząsnęła swoim rudym warkoczem.
– Wstawaj! – ponaglił ją Deion.
– Ale teraz ty mi się dasz obić. Jasne? – powiedziała jakby do siebie.
– W twoich snach! – zakrzyknął, po czym rzucił się na nią. Sino ponownie wylądowała na ziemi. Pisnęła.
– Skupcie się na przemyślanych zagraniach, a nie rzucaniu sobą na ziemię – wtrąciła Navri. Sądząc po pozie, jaką przybrała z Gavrielem, można było wywnioskować, że tłumaczyła mu jakiś cios.
– Jak, skoro Deion nie daje mi wstać? – pisnęła zdesperowana Sino. Deion za jej plecami się zaśmiał.
Zdenerwowało ją to. Rzuciła się na niego, ale z zębami. Deion ze strachu przewrócił się na ziemię. Jeden, w dodatku omyłkowo zadany, cios sprawił, że głowa Sino gwałtownie odskoczyła w górę.
Ugryzła się w język.

<C.D.N.>

Zdobyto: 26 czerwonych⎹ 29 pomarańczowych⎹ 13 zielonych⎹ 25 niebieskich⎹ 2 granatowych⎹ 27 fioletowych⎹ 4 różowych odłamków

sobota, 11 lipca 2020

Od Yvara "Żywa lekcja historii" cz. 3


Początek czerwca 2026
Kai westchnął i rozejrzał się po szczeniakach, prawdopodobnie licząc, że któryś z nich odpowie na zadane pytanie. Nie musiał długo czekać; Morgan od razu uniósł łapkę i nie czekając na reakcję nauczyciela, zabrał głos.
– Asai była Alfą watahy nazywanej wtedy Watahą Asai. Była bardzo okrutna.
Yvar powstrzymał prychnięcie. Szczeniak powiedział o największych ogólnikach, jakie tylko mogły być. Postanowił, że pokaże mu, czym jest prawdziwa wiedza i podobnie jak Morgan uniósł łapkę.
– Stworzyła eliksir, który potrafił zmienić charakter wilka na zły. Napoiła nim jednego z wilków z Watahy Magicznych Wilków, który do niej dołączył. Porwała też Kiiyuko.
– Świetnie. Czy pamiętacie kim był oraz jakie stanowisko pełnił ten wilk?
– W Watasze Magicznych Wilków? – zapytał Morgan.
Kai uśmiechnął się.
– A znasz jego stanowisko w Watasze Asai?
Szczeniak pokręcił głową. Wyglądał na trochę speszonego.
– To... – wymamrotał po chwili. – Był przyjacielem Kiiyuko i zastępował ją w roli Alfy.
– Czy ktoś zna jego imię? 
– Alexander, a po przemianie Xander – odpowiedziała Sino.
Yvar uniósł brwi. Akurat tak sensownej wiadomości nie spodziewał się usłyszeć od tej waderki. Jeśli miałby być szczery, nie spodziewał się, że Sinope może w ogóle wiedzieć cokolwiek poza tym jak wywoływać kłótnie o byle gówno.
– Bardzo dobrze. A co wiecie o zastępcy Asai? 
– Był nim ten cały Xander...? – zaryzykował Theo.
Mortimer pokręcił głową.
– Nie, zastępcą był ktoś inny.
Naida spojrzała to na jednego, to na drugiego z braci.
– Ale kto?
Yvar przewrócił oczami. Czasem nie wiedział, czy oni naprawdę byli tak głupi, czy tylko udawali. Uważał, że były jakieś granice, a te szczeniaki czasem zdawały się je przekraczać.
– Shadow – odpowiedziała Eunice. Nie brzmiała na pewną swojej odpowiedzi.
– Ej, ja miałem to powiedzieć! 
Morgan obrzucił przyjaciółkę oskarżycielskim spojrzeniem. Nim minęła chwila, oboje się roześmiali. Yvar miał wrażenie, że jakiś krab ściska jego serce. Zacisnął zęby i przysunął się bliżej Yngvi, ale ona nawet nie zwróciła na niego uwagi. Była zbyt zajęta wpatrywaniem się w Mortiego, co jeszcze bardziej zabolało basiorka. Od kiedy Elanor skończyła naukę, jego siostra nieustannie próbowała odnowić kontakt ze starszym samczykiem. 
– Może coś więcej? – ciągnął Kai.
– A nie możemy po prostu przejść już do tej wojny? – Kaiju spojrzał wymownie w górę. – Ile jeszcze będziemy powtarzać? To nudne!
Kilka szczeniaków pokiwało głowami lub wymruczało coś na znak zgody. Nauczyciel zmierzył ich spojrzeniem. Na jego pyszczku pojawił się łagodny uśmiech. 
– W porządku. Ostrzegam was, że ta historia jest jedną z najbardziej niewiarygodnych w dziejach naszej watahy – powiedział jeszcze.
– Dziwniejsza od tych legend o powstaniu magicznych wilków, hybryd, zmiennokształtnych i tak dalej? – zapytała Naida.
Kai roześmiał się.
– Nie, aż tak chyba nie – przyznał.
– No ale to ma być najdziwniejsza w dziejach watahy, a nie ogólnie – zauważyła Yngvi.
Yvar spojrzał na siostrę, która w jakimś momencie przestała wpatrywać się w Mortiego i wyraziła ponowne zainteresowanie lekcją.
Naida pokiwała w zamyśleniu głową.
– A, racja. To co było takiego dziwnego poza tym? Ale co dotyczy naszej watahy.
Kilka szczeniaków zmarszczyło brwi lub zmrużyło oczy, zastanawiając się nad pytaniem Naidy.
– Może ten dziwny cały deszcz przez który nasi rodzice musieli opuścić tereny? – spytała w końcu Eunice.
– No, on był strasznie dziwny! – przytaknęła jej Vi. – Ale bardzo chciałabym go zobaczyć. Podobno się błyszczał!
Emerald skrzywił się.
– Ohyda.
– Znowu odchodzimy od tematu – rzucił Yvar, próbując zignorować wręcz palącą irytację i niezadowolenie z takiego obrotu spraw. Miał dość czekania.
Ktoś go poparł, potem następna osoba i następna. Była to dla niego nowość, która sprawiła, że na jego pyszczku wykwitł dumny uśmiech. Powoli szczeniaki zamilkły i wlepiły wzrok w Kai'ego, który odchrząknął przed rozpoczęciem opowieści.

<c.d.n.> 

Zdobyto: 17 czerwonych⎹ 16 pomarańczowych⎹ 25 zielonych⎹ 24 niebieskich⎹ 3 granatowych⎹ 13 fioletowych⎹ 9 różowych odłamków

Od Sinope "Problemy z obroną" cz. 1

Wrzesień 2026 r.
Sinope miała problemy z obroną. Wynikało to nie tyle z jej braku umiejętności, co raczej umyślnego ignorowania Navri. Niekiedy w ogóle nie pojawiała się na lekcjach. Nie zdarzało się jej to jednak tak często jak Ismanise. Sino w pewnym momencie była tak bardzo do tyłu z materiałem, że już nie miała pojęcia co działo się na zajęciach. A tata nie był z tego powodu zachwycony. Któregoś dnia przekazał Sino informację o zajęciach dodatkowych, na których można się pojawiać mająć zaległości lub... chcąć posiąść nadprogramową wiedzę. Można by rzec, że Sino została podstawiona pod ścianą.
W takich właśnie okolicznościach zjawiła się na popołudniowych zajęciach dodatkowych z obrony. Nie było tam nikogo prócz niej samej, Deiona oraz Navri, która na widok Sinope uniosła brew.
– A kogo ja tu widzę...? – powiedziała, kiedy Sino była już dostatecznie blisko, aby to usłyszeć.
– Tata kazał – odburknęła Sino. Wtedy jej wzrok powędrował do kolejnej postaci, która truchtem zbliżała się do ich trójki. Był to basior o ciemnym futrze, którego z całą pewnością nie znała. Mógł mieć półtora roku. Przemknęło jej przez myśl, że może jest w innej grupie i dlatego go nie kojarzy, lub jest wręcz dorosły.
– Dzień dobry – przywitał się. Jego uśmiech nie był do końca przyjemny. Co jedynie... dość ironiczny. Sino się wzdrygnęła.
– Aż tak cię interesuje zagadnienie obrony, Gavrielu? – zapytała znużonym głosem Navri.
– Ależ oczywiście. Kogo by to nie interesowało? Może kiedyś zostanę twoim ochroniarzem. Bycie obrońcą najsilniejszego wilka w watasze brzmi jak bardzo pożyteczne stanowisko...
– Żarty na bok – oświadczyła stanowczo Navri. Obróciła się z taką gracją, że Sino smętnie pomyślała, że ona przy nawet największym staraniu nie zdoła osiągnąć takiego poziomu ponętności.
– Czy macie jakieś zagadnienia, którymi chcielibyście się zająć?
– Może fikołki? – zaproponował Deion.
– Chyba pomyliłeś się ze sztukami walki, Deionie – oznajmiła Navri. Wpatrywała się w spokojnie uderzające o brzeg fale.
– To w takim razie co? – zapytał basiorek, przekręcając głowę.
– Co pani powie o teorię i praktykę sparingu? – wtrącił basiorek o imieniu Gavriel. Sino zaczęła mieć wrażenie, że już gdzieś go widziała, ale nie była pewna, gdzie. Jego maniera dodatkowo zwiększała to niewygodne poczucie, że coś jej nie pasuje.
– Może być – Navri skinęła głową. Stanęła przodem do trójki swoich uczniów i zaczęła opowiadać: – Sparing polega na zadawaniu ataków i obronie. Ma służyć zwiększeniu refleksu i ćwiczeniu swoich umiejętności. Nie skupiacie się wówczas na zadawaniu obrażeń, lecz na właśnie pokazaniu przeciwnikowi, co musi jeszcze poćwiczyć i na ile go stać. Oczywiście wymaga także wysiłku fizycznego, co stanowi jednocześnie trening. Wszelakie formy sparingu są bardzo polecaną formą nauki sztuki obrony. Możecie skończyć posiniaczeni, ale rzadko kiedy poranieni. Przede wszystkim liczy się bezpieczeństwo wasze i waszego przeciwnika. Czy to jest jasne?
– Jasne jak słońce, jaśniejsze niż Biały Pałac – wyszczerzył się Gavriel. Sino już całkowicie się pogubiła. Czy mówił o jakimś pałacu z tego słynnego Białego Królestwa? Sama już nie była pewna, czy w ogóle w nim kiedykolwiek była, czy tylko się jej to przyśniło.

<C.D.N.>

Zdobyto: 7 czerwonych⎹ 18 pomarańczowych⎹ 5 zielonych⎹ 2 niebieskich⎹ 26 granatowych⎹ 12 fioletowych⎹ 2 różowych odłamków

piątek, 10 lipca 2020

Od Gavriela "Czas pożegnań" cz. 2

Sierpień 2026 r.
Abraham był ojcem... Izaaka... Jakuba – urwał – Nie, coś mi uciekło. Ojcem Izaaka, Izaak ojcem Jakuba. Tak. Ojcem i jego braci... nie, znowu źle. To nie ma sensu.
Jakub ojcem Judy i jego braci – poprawił go Patrick.
– Mogę pominąć resztę tego akapitu? – zapytał błagalnie Gavriel.
– Jeśli tak ci będzie wygodniej... Masz po prostu przypomnieć sobie literki.
– Dawid był ojcem Salomona... A matką była żon... żona Ur... Ur... Uriasza. Tutaj znowu są imiona, Patrick – oświadczył Gavriel zawiedziony.
– Hm... Powiem ci szczerze, że Stary Testament jest znacznie ciekawszy.
– Stary Testament?
– Pierwszy tom.
– To nie powinno się czytać od pierwszego...? – zainteresował się Gavriel.
– Drugi ma więcej fanów – Patrick wzruszył ramionami – W pierwszym są głównie proroctwa. Na ogół jest trudniejszy, mniej bezpośredni i nierównomierny stylistycznie. Czytałem go dawno temu. Chyba jeszcze przed doktoratem.
– Kiedy miałeś doktorat?
– Gdybym wiedział, ile mam lat, to bym ci powiedział – Trick uśmiechnął się pod nosem – Ale podejrzewam, że około dwadzieścia pięć lat temu.
– To dużo?
– Dłużej, niż żyją wilki.
Gavriel był zaskoczony tą informacją. Nigdy nie myślał nad tym, ile właściwie lat miał Patrick. Wiedział jedynie, że dużo, bo jest wilkołakiem, a nie magicznym wilkiem. I że z tego powodu wychował się wśród ludzi, a nie wilków.
– I jakim cudem pamiętasz co tam było?
– Mam dobrą pamięć. Czytaj dalej.
Gavriel czytał dalej. Im dalej brnął, tym bardziej opadała mu głowa. Nim skończył czytać całe drzewo genealogiczne, zapomniał już, czyje ono było, a Patrick odstawił pustą butelkę. Teraz już tylko milcząco wpatrywał się w niebo, w jednej ręce trzymając kulę światła, a drugą opierając się o skrzynię. Od czasu do czasu podpowiadał Gavrielowi. Wprawiało to w chłopaka w dyskomfort, bo w ten sposób uświadamiał sobie, że Patrick najwyraźniej znał całą Biblię na pamięć. Lub przynajmniej jej początek.
– Ta książka jest dziwna – stwierdził Gavriel, kończywszy czytać o narodzinach Jezusa.
– Trochę jest.
– I... dobrze rozumiem, że to jakaś inna wiara?
– Tak.
– Ktoś w coś takiego wierzy?
– Każda religia jest na swój sposób dziwna. Te absurdy zauważa się dopiero, kiedy ma z nimi do czynienia ktoś, kto słyszy o nich po raz pierwszy. Tak samo czułem się, kiedy ktoś mi opowiedział o tym całym Shin... nie wiem co dalej. Cholera, za trudne te nazwy – stwierdził, szukając czegoś po kieszeniach. Zapewne paczki papierosów.
– I co się stało, że w niego uwierzyłeś?
– Zobaczyłem walkę tych waszych bóstw na żywo.
– C-co? – wykrztusił Gavriel zszokowany.
– Nic. Nie ma czego opowiadać. Nieważne – mruknął, zapalając papierosa. Gavriel patrzył na niego uważnie.
– Mi też dasz?
– Jesteś za mały.
– Jeszcze tylko pół roku.
– Jak na ciebie to dużo...
– A dla ciebie?
Patrick wypuścił obłok szarego dymu z ust.
– Taki argument nie działa.
– A jak przylecę za rok?
– Może – odparł po chwili wahania Patrick – O ile się spotkamy.
– Czemu mielibyśmy się nie spotkać? – Gavriel zmarszczył brwi.
– Nieważne. Powinniśmy się już zbierać, bo schodzenie po tych schodach zajmuje ci pół dnia.
Gavriel zmrużył oczy obrażony.
– Możemy spać tutaj.
– Zawieje cię – oświadczył Patrick. Jakby na potwierdzenie swoich słów, zarzucił na ramiona Gavriela swoją kurtkę i wstał z podłogi. Wziął puste butelki i skierował się do klapy prowadzącej do schodów.
– Idziesz?
– Ech... no dobrze – westchnął Gavriel – Gdzie będę nocować?
– Gdzie chcesz – oznajmił Patrick, schodząc po schodach. Ta informacja nieznacznie poprawiła nastrój Gavriela.

Zdobyto: 6 czerwonych⎹ 2 pomarańczowych⎹ 11 zielonych⎹ 30 niebieskich⎹ 19 granatowych⎹ 9 fioletowych⎹ 8 różowych odłamków

Od Lind "Nasza przeszłość, nasze sekrety i lęki" cz. 1

Listopad 2025
Gdybym wiedziała, że Morgana tak zainteresują dawne tereny watahy, poruszyłabym ten temat wcześniej. Zaczęliśmy o nich rozmawiać przypadkiem. Najpierw mój podopieczny spytał o smoki, więc oczywiście wspomniałam o tym, jak pomogły nam w przeprowadzce. Rozwijając zagadnienie, zaczęłam opowiadać o rozległych terytoriach Watahy Magicznych Wilków i jak bardzo różniły się od naszego nowego domu.
Opisałam Morganowi nasze góry, zielone polany i lasy pełne niepodobnych do palm drzew. Szczeniak nie był w stanie wyrazić swojego zachwytu tymi opowieściami. Zaczął wypytywać też o stwory zamieszkujące dawne tereny stada.
– Słyszałem, jak jakiś starszy wilk mówił kiedyś coś o... gry... gry...harfach? – Morgan spróbował przytoczyć obco brzmiącą nazwę. Uśmiechnęłam się, rozbawiona tym zlepkiem wyrazów.
– Chodziło o gry-fy – poprawiłam go.
– Gry... fy... – powtórzył powoli Morgan. – Jak one wyglądały?
– To pół ptaki, pół wielkie koty... – uniknęłam użycia słowa "lew"; mój podopieczny zapewne nie wiedział, co to oznacza. Muszę go jeszcze doedukować w kwestii niemagicznych zwierząt z różnych części świata.
– Były groźne? – przestraszył się szczeniak.
– To zależy na jakiego się trafi... 
– Ojej, to jak sobie radziliście, mamo?
– Z naszymi mocami byliśmy od nich silniejsi – Uśmiechnęłam się szeroko. – Zwłaszcza w grupie. W końcu wilki trzymają się razem – powtórzyłam zasłyszany kiedyś frazes. Pasował do pojęcia watahy.
– Łał... – szepnął maluch.
– Masz jeszcze jakieś pytania co do dawnych terenów watahy? 
– A co tam jedliście? Były tam kokosy?
– Nie – odparłam, ale po chwili zaczęłam mieć wątpliwości, czy dobrze mówię. Do dziś nie wiem, czy zwiedziłam całe terytorium stada. Chyba nie mieliśmy tam palm... Ale mieliśmy dwie plaże...
– A żółwie? Kraby? – wypytywał szczeniak.
– Nie, też nie – powiedziałam już pewniej.
– To na co polowaliście..?
– Głównie na sarny, jelenie i zające – Dostrzegłam skołowanie na pyszczku Morgana. Zapomniałam, że tych nazw również nie znał. Nie sądziłam, że będę kiedyś wyjaśniać swojemu podopiecznemu rzeczy, które dla mnie były tak oczywiste. – Tata nie opowiadał ci o nich?
– Nie – westchnął Morgan. – Dziwne te nazwy. Jak wyglądały te stwory?
– Sarny i jelenie są bardzo do siebie podobne. Mają cztery długie nogi, krótką, brązową sierść i długą szyję. Ich nogi kończyły kopytka; wyglądały jak dwa grube pazury. Pomagało im to podczas biegu.
– Miały ostre zęby?
– Nie – Pokręciłam głową. – Te zwierzęta jadły liście i trawę.
– Tak po prostu? Fuj! – Morgan skrzywił się.
– Dla nas fuj, ale nie dla nich. Żółwie też nie jedzą tego co my, prawda?
– Chyba tak.
Wtem w mojej głowie zawitał wspaniały pomysł. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
– Chciałbyś może spróbować mięsa sarny?
– Masz tutaj sarnę, mamo? – Morgan otworzył szeroko oczka.
– Moglibyśmy pożyczyć od twojego taty naszyjnik, który może wyczarować kawałek sarny.
– Tak, tak! Chcę! – zapiszczał Morgan i zerwał się na równe nogi.
– No to chodźmy.
Też wstałam i ruszyłam w kierunku miejsca, gdzie Crane składował swoje manatki. Trzymał wszystko w jednym z koszy, do których kiedyś spakowaliśmy bagaż na podróż. Nie wszyscy członkowie watahy mieli jakikolwiek dobytek, więc kto chciał, mógł teraz wykorzystywać kosze do własnych celów. To jest, jeśli nie były wypełnione uratowanymi z powodzi książkami. 
Już po chwili byliśmy na miejscu. Otworzyłam plecione pudło i zaczęłam przeszukiwać rzeczy Crane'a. Pewnie podchodziłabym do sprawy inaczej, gdybym chciała wyczarować coś dla siebie. Tym razem chodziło o Morgana; jemu Crane na pewno nie żałowałby użycia Naszyjnika. To jest, gdyby miał dość wyobraźni, by sam wymyślić taką atrakcję dla swojego synka.
Na wierzchu leżały jakieś deski; prawdopodobnie podczas podróży znajdowały się na dnie kosza i zmieniły położenie przy przekładaniu manatków Crane'a. Przeniosłam drewno na piasek, żeby nie przeszkadzało mi w dalszych poszukiwaniach. Znalazłam w koszu jeszcze odłamki jakiś drogich kamieni, a także dwie Smocze Róże. Ostrożnie przełożyłam kwiaty na bok, nadal rozglądając się za Naszyjnikiem. Dostrzegłam rzemyki i łańcuszki innych wisiorków. Odgarnęłam nic nie warte medaliony na bok, odkrywając szczelnie zakręconą butelkę. Ten przedmiot również przełożyłam na piasek. Dostrzegłam wtedy, że naczynie było wypełnione po brzegi wodą albo przynajmniej czymś podobnym do wody. Ciekawe... Podniosłam głowę, by nie zasłaniać samej sobie słońca. Nie było oczywiście żadnej etykietki; Crane także nie potrafił czytać.
– Mamo, co z tym naszyjnikiem? – dopytywał Morgan.
– Daj mi chwilę, kochanie – odparłam.
Zdecydowałam, że później będę dociekać, co jest w tej butelce; teraz ważniejsze było wyczarowanie sarniny.
Wreszcie znalazłam interesujący mnie Naszyjnik Pożywienia; leżał na samym dnie kosza. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że te wszystkie rzeczy były przekładane z jednego pojemnika w drugi. Wyjęłam połyskujący w słońcu wisiorek i założyłam na szyję.
– Sarnie mięso proszę – oznajmiłam.
Ta komenda nie była potrzebna; chciałam, żeby Morgan wiedział, że nie musi już długo czekać na obiecany przysmak.
Po chwili przed nami pojawił się kawał mięsa. Szczeniak cicho pisnął przez zaskoczenie. Jednak po sekundzie strach zastąpił zachwyt.
– Łał... To to mięso?
– Tak jest. Smacznego – zdjęłam Naszyjnik i odłożyłam na miejsce.
Morgan zaczął zajadać się wyczarowanym kąskiem. Był zachwycony smakiem, ale napotkał inny problem:
– Uch, ciężko to gryźć! Gorzej niż z kokosem!
– Musisz złapać w zęby mały kawałek i szarpnąć – poinstruowałam. Moja Babcia powiedziała mi to samo, kiedy po raz pierwszy miałam styczność z surowym mięsem.
Morgan spróbował nowej techniki. Po kilku próbach kęs wreszcie został w jego pyszczku. Wtedy pomyślałam, że może powinnam była wyczarować tę sarninę na jakimś głazie; spód mięsa był już cały obklejony piaskiem. Postanowiłam jednak na razie nie mówić o niczym głośno; Morgan pewnie nawet nie dotrze do tych części. Nie było opcji, by zjadł wszystko sam.
Zajęłam się odkładaniem rzeczy Crane'a na miejsce. Wrzuciłam do kosza deski, ale nie zrobiłam tego samego z butelką. Nadal zżerała mnie ciekawość odnośnie jej zawartości. To nie mogła być zwyczajna woda. Chyba że Crane postanowił zabrać ze sobą coś na wypadek rozbicia się jego smoka na pustyni.
Wtedy przypomniałam sobie, że najwięcej słoików, buteleczek i tym podobnych można było znaleźć w Szpitalu. Może Crane ukradł coś stamtąd? Chyba że to nie był niewinny lek, a jakiś eliksir o magicznych właściwościach. W... pewnym królestwie, które odwiedziliśmy, nietrudno było kupić eliksiry. To znalezisko z kosza coraz mniej mi się podobało.
– Mamo... – odezwał się Morgan, wyrywając mnie z zadumy.
– Słucham cię – spojrzałam na mojego podopiecznego.
– Najadłem się.
Zerknęłam w stronę kawałka mięsa. Maluch nie zjadł aż tak dużo, nawet jak na swój rozmiar.
– I jak, smakowało?
– Bardzo – odparł. – Chcę częściej jeść sarnę.
– Może następnym razem spróbujesz czegoś innego? Na przykład zająca?
– Jak to wygląda?
Opisałam więc i tego zwierzaka. Morgan był pod jeszcze większym wrażeniem. Znów spytał o dietę omawianego stworzenia i znów średnio mu się ona podobała.
– Ważne, że sam zając smakuje wyśmienicie – podsumowałam.
– Co będzie z resztą sarny? – spytał Morgan, przypomniawszy sobie, że nie zjadł wszystkiego. – Trzeba będzie wyrzucić?
– Ja to później dokończę, bardzo lubię sarnę.
– A jak ty też nie dasz rady? – zmartwił się szczeniak.
– To... oddam odmieńcom do ich wabików na muchy.
Szczerze liczyłam, że moi towarzysze szybciej skończą z tym pomysłem. Jednak ich plan był zbyt efektywny. Gdyby zawsze dodawali do mieszanki to samo dałabym radę przyzwyczaić się do tego smrodu. Niestety przepis był losowy, za każdym razem inny. Mieszali tam wszystko, co znaleźli. Gdyby morze wyrzuciło zdechłego żółwia pewnie z nikim by się nie podzielili.
W polu widzenia zjawił się Crane. Już z daleka zwrócił uwagę na wyciągniętą z kosza butelkę. Pewnie przyczyniło się do tego odbijane przez szkło światło. Podszedł do nas spokojnie, ale jego wzrok wciąż wracał na wspomniany przedmiot. Otworzył pysk, ale uciszyłam go ruchem łapy. Skinęłam głową na Morgana, który już radośnie tulił się do swojego taty. Crane nie wyglądał na pocieszonego faktem, że nie chcę niczego omawiać przy szczeniaku. Więc faktycznie miał jeszcze coś do ukrycia i bał się mojej reakcji.
Już myślałam, że będzie trzeba przełożyć tę rozmowę, ale wtedy dostrzegłam Asgrima i Torance ze swoimi maluchami. Okoliczności mi sprzyjały. Powiedziałam do naszego podopiecznego:
– Morgan, idź pobawić się z Yngvi i Yvarem.
– Ale Yvar...
– Nic ci nie powie, skoro są tu jego rodzice – Skinęłam głową w ich kierunku. – O, patrz, Vi macha do ciebie.
Morgan spojrzał bez przekonania w moim kierunku, potem znów na kolegów z zajęć. Westchnęłam.
– Muszę porozmawiać z tatą.
– Okej... – Morgan wreszcie odsunął się od nas i posłusznie dołączył do wspomnianych wilków.
Spojrzałam na Crane'a. Ku mojemu zdziwieniu to on zaczął rozmowę:
– Czemu grzebałaś w moich rzeczach?
– Chciałam wyczarować Morganowi kawałek sarniny – Trąciłam łapą niedokończony kawałek mięsa.
Crane spojrzał badawczo na dowód moich słów.
– Nie sądzisz, że powinnaś spytać mnie o zgodę?
– Bo co, masz coś do ukrycia? – rzuciłam wyzywająco.
Wilk potarł pysk.
– Bo tak wypada. To moje rzeczy.
– Uznałam, że swojemu synkowi nie żałowałbyś Naszyjnika... Nie mam racji? – Podniosłam brew.
– Nie o to chodzi – odparł Crane.
– Chodzi ci o tę butelkę – skwitowałam.
– Co? Co z butelką?
– Co w niej jest? – przeszłam do sedna sprawy.
– Zwykła woda.
Wilk postawił krok w stronę butelki, by ją podnieść. Uprzedziłam go, używając mocy wichru.
– Zwykła woda? – Złapałam wspomniany przedmiot w łapy. – Więc pewnie nie będzie ci szkoda, jeśli ją wyleję – odkręciłam korek. Powąchałam zawartość naczynia, ale niczego się w ten sposób nie dowiedziałam.
Crane zesztywniał. Postawił krok w tył.
– Zakręć to – rozkazał jeszcze poważniejszym tonem. W jego oczach mignął niepokój.
– Ale czemu? W końcu to zwykła woda – Pokręciłam butelką na boki. Przezroczysta ciecz raz po raz podchodziła do końca szyjki.
– Lepiej uważaj – rzucił Crane z jeszcze większym naciskiem. – Zakręć to!
– Bo co?
– To... to woda z Jeziora Zapomnienia – szepnął tak cicho, że nawet ja ledwo zrozumiałam ostatnie słowa.
Jeziora Zapomnienia? TEGO JEZIORA ZAPOMNIENIA?!
Prawie upuściłam butelkę. Z przestrachem sprawdziłam, czy aby na pewno nic nie spłynęło na moje łapy. Powoli i bardzo, bardzo ostrożnie odstawiłam butelkę na piasek. Używając mocy wiatru zakręciłam ją z powrotem; najmocniej jak mogłam.
– P... po co ci to? – wydukałam. Po chwili mój strach przerodził się w złość. – Po co ci to?!
– Ja... myślałem, że się przyda – szepnął.
– Przyda?! – warknęłam.
– Ciszej, Lind... Proszę, ciszej...
– Do czego miało ci się to przydać? – wycedziłam, podświadomie spełniając prośbę wilka. – Chciałeś odurzyć tym Edel, jak już poznała prawdę o tobie?
Crane otworzył pysk.
– Ja... Lind, nie mów tak! Ja nigdy...
Chciałam mu przerwać, ale wtedy wrócił do nas Morgan. Natychmiast ukryłam kły.
– Tato... mamo... bo ciocia i wujek... – zaczął swój temat, ale zawahał się. Chyba słyszał krzyki. Spoglądał raz na mnie, raz na Crane'a zaniepokojony.
– Co ciocia i wujek? – spytał Właściciel Pamiątek z Dawnych Terenów. Nie dawał po sobie nic poznać.
– Bo oni... mówili, że wróciły te ładne ptaki z lasu... i idą je oglądać... Możemy iść?
– Tak, oczywiście – odparł Crane. – Pójdę z tobą.
– A mama? – spytał Morgan.
– Mama ma za chwilę patrol, pamiętasz?
Maluch westchnął ciężko.
– Porozmawiamy później – mruknęłam do starszego wilka. Ze względu na naszego szczeniaka z całych sił starałam się brzmieć neutralnie. Powrót Morgana i mój patrol uratowały Crane'a; przynajmniej na razie.
– Papa, mamo!
Odchodząc, usłyszałam, jak szczeniak pytał swojego tatę, dlaczego się kłócimy. Wyłapałam również odpowiedź:
– Wyjaśnię ci to, jak będziesz starszy.
***
Patrol skończył się znacznie później, niż planowano. Pod wieczór Delmor podniósł alarm; powiadomił nas o wtargnięciu obcych wilków na nasz teren. W ten bałagan zaangażowano mnie, Charice i Eponine. Byłam pewna, że ta ostatnia poradziłaby sobie ze wszystkim sama, ale oczywiście Delmor musiał wszystko utrudnić; odmówił opuszczenia okolicy i Eponine nie mogła użyć swojego talentu. Tak więc, ganianie po okolicy potrwało do nocy.
Kiedy wreszcie złapaliśmy intruzów, okazało się, że byli to członkowie Watahy Czarnego Kruka. Za pomocą magii tymczasowo zmienili swój wygląd żeby poudawać szpiegów. Chcieli znaleźć jakiś nowy sposób na zabicie czasu. Szkoda, że jednocześnie zmarnowali nasz cenny czas. Na szczęście nie ja musiałam ich potem odprowadzać.
Wreszcie zakończywszy wykonywanie swoich obowiązków, poszłam do Crane'a i Morgana. Znalazłam ich tam, gdzie zwykle. Szczeniak już smacznie spał, ale jego rodzic zachował czujność. Oczywiście niezbyt cieszył się na mój widok. Jednak na jego szczęście nie byłam już zła; górowało nade mną zmęczenie. Przysiadłam obok i zaczęłam:
– Spokojnie, nie będę już krzyczeć. 
Wilk westchnął ciężko.
– Więc? Co z tą wodą? – wróciłam do wcześniejszego tematu.
– Nie użyłem jej na E.
– Och, ulga – mruknęłam ironicznie.
– Wolałem posłuchać twojej porady.
– Co? – Podniosłam uszy. – Jakiej mojej porady?
– Tam nad klifem... Powiedziałaś mi, że muszę dać sobie i jej trochę czasu. Powiedziałaś, że wszystko się ułoży.
Zamrugałam oczami. "Nad klifem"? Kiedy to było? Chodzi o ten klif na starych terenach, czy... Nie, nie pamiętam nic z tego.
A jeśli Crane użył tej wody na mnie i usunęło to część moich wspomnień?!
Spojrzałam na siedzącego nieopodal wilka. Wpatrywał się w moją osobę, ale tym razem na jego pysku widniało skupienie. Wtedy przypomniałam sobie, że Crane nie miał żywiołów wpływających na otoczenie. Czy jego moce nie były związane z... umysłem?!
Zerwałam się z miejsca. Złapałam basiora wiatrem i odciągnęłam od Morgana. Otoczyłam nas barierą, która wytłumiała większość dźwięku.
– Argh! Co ty robisz?!
– Wyłaź z mojej głowy albo pójdę z tą twoją wodą do Alf! – zagroziłam.
– Nie, Lind, nie! Ja nie... Wyciągasz pochopne wnioski!
Puściłam go.
– To powiedz mi wreszcie o co ci chodzi, zamiast kombinować z żywiołem!
– Nie zajrzałem do twojej głowy... znaczy... nie w ten sposób – Crane podniósł się z ziemi
Zmrużyłam oczy, oczekując dalszych wyjaśnień.
– Poczułem, że się wystraszyłaś... Wyczuwam strach. Chciałem wiedzieć, co go wywołało.
Poczułam się głupio. Zaczęłam szukać usprawiedliwienia w tym, że nie mogę ufać Crane'owi, że pewnie jest on niebezpieczny, ale nie umiałam przekonać samej siebie. Nadal czułam, że zrobiłam dramat z byle czego; wyjaśnienie wilka brzmiało szczerze. Do tego nigdy mnie nie skrzywdził. Nie fizycznie.
Uch, jak bardzo chciałabym mieć absolutną pewność, że tym razem mogę mu zaufać.
– Ostatecznie nie użyłem wody z tej butelki na nikim – wyznał Crane.
Więc bardzo dokładnie odczytał, czego się obawiałam.
– To wszystko? – spytałam, spuszczając wzrok.
– Tak właściwie to nie... – mruknął Crane. – Ale obiecaj, że nie pójdziesz z niczym do Alf. To wszystko było dawno, zanim poznałem Edel... kiedy bardziej martwiłem się o to, że inne wilki są dla mnie wyłącznie zagrożeniem.
Nie podobał mi się ten wstęp.

<C. D. N.>

Uwagi: brak.

Zdobyto: 250 czerwonych⎹ 277 pomarańczowych⎹ 180 zielonych⎹ 288 niebieskich⎹ 203 granatowych⎹ 227 fioletowych⎹ 96 różowych odłamków