wtorek, 30 kwietnia 2019

Od Lind „Poszukiwań ciąg dalszy” cz. 5

Lipiec 2023
Pośpiesznie zdjęłam z szyi Błękitne Oko i wrzuciłam z powrotem do torby. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić z tą wiedzą, którą zdobyłam dzięki magicznemu wisiorkowi. Porozmawiać o tym z Tingiem? Może być zły, jeśli dowie się, że zajrzałam mu do głowy. Zdaje się, że na tę chwilę lepiej zachować to dla siebie... A później?
Chciałam pomówić o tym z kimkolwiek, ale z drugiej strony czułam, iż nie wolno mi było. Usiadłam i spojrzałam na szerokie liście drzew, lekko drżące od uderzeń kropel deszczu. Trwałam tak bez ruchu jeszcze dobre kilka minut, wpatrzona w jeden punkt nade mną. Nie myślałam o niczym, po prostu... odpłynęłam. Ocknęłam się z tego dziwnego stanu dopiero słysząc ptasi śpiew. Pewnie kiedyś bym za nim podążyła bez namysłu, ale teraz... nie miałam najmniejszej ochoty. Ciekawe...
Wstałam i nabrałam w płuca wilgotnego powietrza. Po prostu pójdę dalej i nie będę sobie już zaprzątać tym wszystkim głowy - postanowiłam. Powinnam się skupić na poszukiwaniu zaginionych jajek, nie na bezsensownych rozmyślaniach. Niewykluczone, że mam jeszcze szansę na zdobycie nagrody obiecanej temu, kto odnajdzie ich najwięcej.
Zaczęłam znów węszyć w zaroślach i wszelkie opuszczonych norach. Udało mi się trafić na jeszcze parę kolorowych jajek. Po jakimś czasie zawołałam Tinga, zdając sobie sprawę, że zniknął mi z oczu dobre pół godziny temu.
- Na górze, Pierzasta.
Podniosłam wzrok. Mój towarzysz siedział na drzewie.
- Znalazłeś coś? - spytałam.
- Kilka malowanych jajek, ale trafiłem też na coś znacznie ciekawszego - odpowiedział, kiwając łapą. - Chodź.
Po tych słowach sprawnie przeskoczył na kolejną gałąź. Pobiegłam za nim. Z ulgą stwierdziłam, że wrócił mu humor. Odmieniec zatrzymał się paręnaście metrów dalej i wrócił na ziemię. Następnie, wskazał łapą coś wiszącego pod jednym z grubszych konarów starego drzewa. Zmrużyłam oczy. Stąd przypominało to trochę wielką hubę wrośniętą w korę, ale krążące dookoła chmary bzyczących owadów, wykluczały tę opcję.
- Wiesz, na co patrzysz, Pierzasta? - wyszczerzył zęby Ting.
- Gniazdo pszczół - odparłam, przechylając lekko głowę, po czym spojrzałam na niego. - Niech zgadnę, sugerujesz zdobycie odrobiny miodu?
- Oczywiście! - wyprostował się i wyjął z plecaka jeden ze swoich kijów zakończonych ptasią czaszką.
- Nigdy nie podkradałam miodu - mruknęłam z niepewnością. - Jak to się robi?
- Wystarczy, że wejdziesz tam i oderwiesz kilka plastrów. Łatwizna.
- Przypomnę, że pszczoły potrafią dotkliwie żądlić!
- A ja ci przypomnę, że nosisz Medalion Nieśmiertelności i dlatego nie poczujesz bólu - Odmieniec pomachał swoją bronią. - Dla dodatkowej ochrony narobię trochę dymu.
- Czekaj, co ma dym to tego? - zdziwiłam się.
- Dzięki niemu pszczoły nie będą w stanie dobrze się komunikować i znacznie mniej z nich cię zaatakuje - wyjaśnił, zbierając suche liście, patyki i inne materiały na podpałkę.
- Hm... - Zwróciłam wzrok z powrotem na gniazdo. - Więc chyba jest to w miarę bezpieczne... - pomyślałam na głos.
- Dla ciebie tak. Ja jednak zostanę tu na dole.
Pokręciłam głową i przywołałam wiatr, by uformować z niego skrzydła. W międzyczasie Ting rozpalił niewielkie ognisko.
- Tylko uważaj, jak uderzasz tymi skrzydłami, bo rozgonisz dym.
- Jasne - skinęłam, na znak, że rozumiem.
Powoli uniosłam się i wylądowałam jednej z gałęzi, na razie w pewnej odległości od ula. Kilka pszczół zaczęło krążyć przy mnie, ale żadna na mnie nie usiadła. Przeskoczyłam na inny, bardzo gruby konar. Z trudem utrzymałam równowagę i spojrzałam na swój cel. Byłam już całkiem blisko. Ostrożnie ruszyłam w stronę gniazda licząc, że zdołam go dosięgnąć.
Przeszło mi przez myśl, że pewnie wygodniej byłoby to zrobić w ludzkiej formie. Niestety ja nie czułam się w niej jeszcze dosyć pewnie, żeby skakać po drzewach. Wystarczy, że jak byłam z Leah w Mieście, spadłam ze schodów prowadzących na drugie piętro "Galerii handlowej".
Poczułam dziwne mrowienie w lewej łapie. Skierowałam na nią wzrok, żeby dostrzec lekką opuchliznę. Czyli już zostałam uznana za zagrożenie. Wtem spostrzegłam, że dookoła nie ma zbyt wiele obiecanego przez Tinga dymu. Spojrzałam w dół; na mojego towarzysza i spytałam go to. Nie chciałam przecież wracać do watahy spuchnięta z każdej strony!
- Trochę cierpliwości! Dopiero zaczęło się dobrze palić - Odmieniec wachlował ognisko swoim płaszczem.
Mruknęłam coś pod nosem niezadowolona. Odczekałam minutę, potem kolejną i jeszcze kilka następnych. Kiedy wreszcie otoczyło mnie trochę więcej kłębów szarego dymu, podeszłam pod sam ul. Oparłam przednie łapy na pniu drzewa i wyciągnęłam pyszczek w stronę gniazda. Z łatwością zerwałam pierwszy plaster, którego dosięgnęłam. Niestety zaraz po tym poślizgnęłam się na mchu i upuściłam pierwszą część łupu. Na szczęście mój towarzysz wykazał się refleksem i złapał plaster, zanim spadł na ściółkę. Oblizałam oblepiony miodem pyszczek. Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałam okazję spróbować tego płynnego złota. Niewyobrażalna słodycz.
- Uważaj trochę na to! - zganił mnie Ting.
- Oj przepraszam, przepraszam - rzuciłam kąśliwie. - Nie mniej jednak, dobrze mi idzie, temu nie zaprzeczysz.
- Gorzej, że przestajesz już przypominać siebie, tak cię pokąsały.
Zrzedła mi trochę mina. Odmieniec parsknął śmiechem.
- Spokojnie, żartowałem. Chyba dym na nie podziałał, bo traktują cię całkiem łagodnie. Dalej, zdobądź jeszcze trochę - zachęcił ruchem łapy.
Ochoczo oderwałam od ula jeszcze dwa plastry. Drugi wyślizgnął mi się tak samo, jak poprzedni, ale trzeci zdołałam utrzymać w pysku. Z tym trofeum zleciałam z drzewa i wylądowałam obok mojego towarzysza. Odmieniec znów zaczął się śmiać.
- O co ci znów chodzi? - zdziwiłam się, zabezpieczając moją zdobycz w torbie.
- Cała się oblepiłaś miodem. Do tego naprawdę zaczynasz puchnąć od użądleń. Wyglądasz co najmniej komicznie.
Wypuściłam głośno powietrze. Odmieniec otarł czaszkę rękawem, ponieważ sam też się trochę ubrudził łapiąc dwa poprzednie plastry.
- Cóż... możesz mieć trochę racji ... - Po cichu się cieszyłam, że nie czuję bólu po tym ataku pszczół, a jedynie lekkie swędzenie. - Chodźmy może lepiej nad rzekę trochę się ogarnąć.
- Kto musi się ogarnąć ten musi.
Przejechałam sobie łapą po pyszczku i spróbowałam klepnąć nią Odmieńca w ramię, ale sprawnie uniknął mojego "ataku".
- Lepiej będzie iść naokoło, bo na tej trasie zbieraliśmy jajka już wczoraj - mruknął, prostując się.
- A tak, jajka... Znów zapomniałam, że to po nie wyszliśmy w las.
- Widać wbrew pozorom jest tutaj co robić. 
 
<C.D.N.>

Wygrana: 4 jaja

Uwagi: brak.

Od Lind "Szukaj, a znajdziesz" cz. 5 (cd. Edel)

Lipiec 2023
Ja i Ting cały dzień spędziliśmy na poszukiwaniu jaj należących do Aratrisa. Po długim spacerze w towarzystwie Leah oraz Arkana zrobiliśmy przerwę na obiad, a potem wróciliśmy do pracy i tak krążyliśmy do późnego popołudnia. Niestety, druga wyprawa tego dnia była odrobinę mniej owocna. Prawdopodobnie później trafiliśmy już na miejsca, które wszyscy przeszukali w pierwszej kolejności, zostawiając dla nas raptem kilka pojedynczych sztuk.
Pomimo tego, nie chciałam się poddać i wędrowałam dalej aż do wieczora. Las powoli ogarniał półmrok, rozbijany przez jakieś świecące na niebiesko rośliny. Robiło się też coraz ciszej. Pierwsze stopniowo milkły ptaki, później wraz z nimi reszta zwierząt żerujących za dnia.
Odmieniec po raz kolejny zanurkował pośród gęstych krzewów, by po chwili wyjść stamtąd z dwoma jajkami w garści. Ja wzięłam się za szukanie pośród wysokiej koniczyny, kiedy nagle w gęstwinie rozległ się głośny chichot, który przywiódł mi na myśl Bezumstvo w wersji żeńskiej. Wyprostowałam się i postawiłam kilka kroków w tamtym kierunku, zainteresowana. Wtedy tajemnicza osoba ryknęła na całe gardło:
- Hej kto tam?
Ten głos brzmiał całkiem znajomo. Chciałam podejść i dowiedzieć się, czy to na pewno ktoś z watahy, ale nie zauważyłam głębokiego dołu częściowo zakrytego roślinnością. Wpadła mi do niego jedna łapa, przez co poleciałam na ziemię i uderzyłam nosem o coś twardego. Syknęłam i wyburczałam jakieś przekleństwo. Byłam już naprawdę zmęczona po całym dniu łażenia tam i z powrotem więc tyle wystarczyło, bym się zdenerwowała. Znów usłyszałam śmiech, a po nim wołanie:
- Halo, tutaj! Nad rzeką! Chodź, porozmawiajmy!
Podniosłam się, otrzepałam i poszłam dalej. Brnąc przez gęstą trawę, otarłam pazurem o kolejną pisankę. Zabrałam ją szybko do torby i wreszcie wnurzyłam się z wysokiej roślinności, wychodząc naprzeciw nawołującej postaci. Z początku odskoczyłam, bo myślałam, że spotkałam jakiegoś Tantibusa, czy innego, sporego Odmieńca. Dopiero po sekundzie zreflektowałam, że to sylwetka wilka. Przemoczonego i przeraźliwie chudego, ale wilka. Z trudem rozpoznałam Edel - waderę, o której dotychczas wiedziałam tylko dwie rzeczy; że jest przyjaciółką Asa i Tori oraz że leci na tym samym smoku, co mój serdeczny przyjaciel Crane. Wilczyca spojrzała na mnie rozbawionym wzrokiem.
- Te twoje piórka zawsze były takie kolorowe? - spytała, zanim zdążyłam się z nią przywitać.
- Nie... - odparłam zmieszana.
Odpowiedział mi kolejny chichot. W zachowaniu Edel było coś dziwnego. Nigdy nie widziałam jej tak wesołej. Prawda, na co dzień uśmiechała się delikatnie, ale nie zwykła suszyć zęby jak hiena. Nie zapraszała też nieznajomych do rozmowy, ba, zdaje się, że unikała takich sytuacji.
- A ile masz na nich kolorów? Tyle, co w tęczy? - wydusiła, po czym uderzyła łapą w taflę rzeki i znów wybuchła śmiechem.
- Nie wiem... - odpowiedziałam na kolejne pytanie znikąd. 
Jeszcze chwilę się nad tym zastanawiałam, a potem dostrzegłam leżący koło wilczycy stos Nocnych Lilii. I wszystko jasne... Edel po prostu je powąchała, albo zjadła tego trochę i oto efekt. Czyli zaraz jej przejdzie, nie ma powodów do niepokoju. 
- A ile masz piór? 
- Nie liczyłam - odparłam wymijająco i zaczęłam szukać jajek w pobliżu rzeki, nad której brzegiem siedziała wilczyca. Zdążyłam znaleźć dwa, a samica w międzyczasie powoli uspokajała się i wkrótce przystopowała z bezsensownymi pytaniami. Wzięła głęboki oddech, po czym nawiązała znów rozmowę; już normalnym tonem.
- Przepraszam - mruknęła, odrobinę zawstydzona.  - Ja tu tylko... - urwała. 
- Zbierasz Lilie? - spytałam. 
- Tak. Zbieram Lilie - powtórzyła po mnie i przeciągnęła się. Zobaczyłam potwornie wyraźnie zarysy kości pod jej skórą. Wyglądało to osobliwie i... naprawdę nieprzyjemnie.  
- To ja może też wezmę ze sobą kilka - powiedziałam, odwracając dyskretnie wzrok. - Podobno można z nich robić jakieś eliksiry. 
- Pewnie, czemu nie - odparła wilczyca. 
Wtedy dołączył do nas Ting i przysiadł koło mnie. Chwilę obserwował, jak zbieram kolejne kwiaty, po czym spojrzał na Edel. 
- Wyszłaś na deszcz, Błękitnooka? 
- Nie, to woda z rzeki - odparła wilczyca bez wyrazu.

<Edel?>

Wygrana: 5 jaj

Uwagi: brak.

Od Lind "Poszukiwań ciąg dalszy" cz. 4


Lipiec 2023
Szybko znaleźliśmy smoczycę, do której odesłał nas Caesar. Surrexerunt wyglądała jakby przysypiała z lekko uchylonymi powiekami. Siedzący na moim grzbiecie Odmieniec trącił ją swoją czaszką na kiju. Odpowiedzią na to był głośny pomruk niezadowolenia:
- Czy nie mogę mieć nawet chwili spokoju? Słyszeliście kiedyś o czymś takim, jak prawo do odpoczynku? 
Chrząknęłam. 
- Nie chcieliśmy ci przeszkadzać, ale przychodzimy z... 
- Skoro nie chcieliście, to możecie sobie już iść - przerwała mi smoczyca i zasłoniła się skrzydłem. 
- To dla nas bardzo ważne! - obeszłam ją z drugiej strony, żeby widzieć jej pysk. Gościło na nim niezadowolenie. 
- Co jest aż takie ważne? - Wielkie, przekrwione oczy Surrexerunt zwróciły się na mnie.
- Trafiliśmy na dosyć nietypowe zjawisko... - zaczęłam niepewnie. Nikt mi tym razem nie wychodził w słowo, więc kontynuowałam. - Mianowicie, znaleźliśmy sople z nietopniejącego lodu. Nikt w naszej watasze nie potrafi takich tworzyć, więc próbujemy dociec, skąd się wzięły. 
Smoczyca ziewnęła, ukazując rząd kłów. Dostrzegłam, że brakowało jej kilku, lecz zachowałam to spostrzeżenie dla siebie. Bardziej przejęłam się samym gestem sugerującym, że Surrexerunt niezbyt interesuje ta sprawa. 
- Mam dwa sople ze sobą, pokazać ci je? - spytałam. 
- Nie - usłyszałam.
- To jesteś w stanie nam coś o nich powiedzieć, czy nie? - niecierpliwił się Ting. 
- Tworzenie brył nietopniejącego lodu jest co prawda rzadką umiejętnością, ale nieraz możliwą do wyuczenia. Wymaga to jedynie czasu, odpowiedniego podejścia do sprawy i oczywiście, władania mocą związaną z mrozem. Więc za powstanie tych waszych sopli mógł odpowiadać każdy; magiczny wilk, wilkołak, zmiennokształtny, likantrop, gargulec, elf, czarodziej... 
Zmarszczyłam brwi. Takie informacje nam w niczym nie pomogą...
- To wszystko, co wiesz? - Ting zeskoczył z mojego grzbietu. 
- Mogę wam jeszcze powiedzieć, kto jako pierwszy wpadł na pomysł, żeby zamknąć moc mrozu w szklanym naczyniu, ale nie sądzę żeby to was interesowało - po tych słowach przygotowała się do powrotu w półprzytomny sen. 
Spojrzeliśmy z Odmieńcem na siebie nawzajem. Wiedziałam, że oboje myślimy o tym samym: Przecież to brzmi podejrzanie podobnie do Wichury Płomieni! Moc dwóch żywiołów zamknięta w szklanym naczyniu!

- Właśnie, że nas to interesuje! - oparłam łapy na nosie smoczycy. - Powiedz nam o tym! - wykrzyknęłam. 
- Ciszej - jęknęła smoczyca. - Jestem stara, ale nie głucha.
- Dobrze, będę mówić ciszej, ale opowiedz, o co chodziło z tą mocą mrozu - wymamrotałam pośpiesznie. 
- Kiedyś jakiś władca królestwa wilkołaków zazdrościł Magicznym Wilkom władania żywiołami, bo w tamtych czasach nie każdy to potrafił. Postanowił więc zamknąć moce różnych żywiołów w różnych przedmiotach, by je kontrolować, ale skończyło się to śmiercią jego najstarszego syna - powiedziała leniwym tonem i znów ziewnęła. 
- To tyle?! 
- Miałaś już się nie drzeć - burknęła Surrexerunt. - Wiem jeszcze tylko, że jedna z mocy, nad którymi chciał zapanować ten władca, to mróz. Nie wiem więcej, spytajcie kogoś innego. Mam nawrót refluksa żołądkowo-przełykowego i nie mam ochoty na rozmowy - czknęła. 
- Czy smoki potrafią tylko odsyłać nas do innych? - warknął pod nosem Ting. 
- Dobrze... i tak dziękuję - westchnęłam i zostawiłam smoczycę już w spokoju. Odmieniec powłóczył nogami za mną, teatralnie wypuszczając powietrze pyskiem.
***
- Myślisz, że to, o czym mówiła Surrexerunt ma związek z Wichurą? - spytałam, chcąc rozbić ciszę, która między nami zapadła. 
Wróciliśmy z Tingiem do poszukiwania jajek, ponieważ żadne z nas nie chciało już biegać i wypytywać wszystkich o informacje. Starczy na jeden dzień tego wariactwa. 
- Może ma, a może nie ma - odparł mój towarzysz, niezbyt przyjemnym tonem. 
- Sądzisz, że to tylko zbieg okoliczności i to tylko brzmi podobnie? 
- Nie wiem. 
Pokręciłam głową i zaczęłam węszyć pośród ziół. Odmieniec najwidoczniej nie miał ochoty o tym więcej rozmawiać. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego, lecz nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi. Tak więc, skupiłam myśli na tym, czego szukałam i wkrótce znalazłam kilka maleńkich, pięknie przyozdobionych jajek. Po jakimś czasie trafiłam jeszcze na jakieś rośliny, z pozoru bardzo podobne do mięty. Rozpoznawszy w nich melisę (As mi kiedyś ją pokazał), bez strachu zaczęłam je zrywać. Wyprostowawszy się z pyskiem pełnym zielonych listków, dostrzegłam nad sobą kolejne sople. Zawołałam Tinga, który nadal był w pobliżu, ale nie odpowiedział mi nawet. Wówczas przypomniałam sobie, co mogę zrobić, żeby spróbować zrozumieć jego nagłą niechęć do tematu. Otworzyłam swoją torbę i odnalazłam w niej Błękitne Oko. Założyłam wisiorek na szyję, po czym skupiłam się na osobie mojego towarzysza.
Nagle ogarnął mnie strach. Szybko zrozumiałam, że pochodzi od Odmieńca. Spróbowałam wyczuć, co jest jego źródłem. Strach przed... przed... Oniemiałam. To był strach przed prawdą!
Nie zdejmowałam jeszcze medalionu. Postanowiłam spróbować także dojrzeć, co tak konkretnie przypomniał sobie dzisiaj przez te sople. Twierdził, że nie jest w stanie mi tego opisać, więc spróbuję tej metody. Zamknęłam oczy. Przeleciałam szybko przez wszystkie jego wspomnienia z dzisiejszego dnia i zdołałam zatrzymać się na momencie, w którym kontemplował nad nietopniejącymi, lodowymi szpikulcami.
Żadnych obrazów, tylko dźwięk i odczucia.
Świst w powietrzu i zderzenie ze sobą trzech broni. Czuję napór w obu łapach, a po chwili uskakuję przed falą zimna. Potem kolejną... I kolejną... Głośno dyszę. Następne uderzenie.
Potem... pustka.
Otworzyłam oczy. 
Więc to dzisiaj przypomniał sobie Ting... Ni mniej, ni więcej.

<C.D.N.>

Wygrana: 7 jaj

Uwagi: brak

piątek, 26 kwietnia 2019

Od Crane'a "Na chwilę przed odlotem" cz. 3 (C.D. Edel)

Czerwiec 2023
- Poczekaj chwilę, wiem co możemy zrobić - oznajmiłem.
Poprosiłem Diligitis, by podeszła bliżej skały, z której łatwiej będzie nam dostać się na jej grzbiet. Smoczyca pokiwała głową i zrobiła to. Wtedy ja stanąłem pod głazem i przykucnąłem. 
- Wespnij się po mnie na ten kamień - powiedziałem do Edel. - Z niego bez problemu dosiądziesz Diligitis 
Wadera chwilę się wahała, ale w końcu posłuchała mnie. Niezdarnie wdrapała się na obrośnięty mchem blok skalny i już po chwili zajęła miejsce nieopodal kosza z bagażem. Dołączyłem do niej, chociaż nie obyło się bez pewnych trudności. 
Smoczyca ruszyła naprzód, rozkładając skrzydła. Odruchowo przysunąłem się bliżej spakowanych na podróż przedmiotów, ponieważ w razie co, tylko tego będę mógł się złapać. Kiedy Diligitis wyraźnie przygotowywała się do wzbicia w powietrze, Redian wcisnął się między mnie,a Edel, jakby się bał. Wilczyca też wyglądała nieswojo, lecz dopiero przy kilku pierwszych uderzeniach błoniastych skrzydeł naszego przewoźnika, wyczułem jej strach. Bezpieczna ziemia zaczęła się oddalać. Wszystkie drzewa i nierówności terenu stawały się coraz mniejsze. Wkrótce wyglądały jak płaskie rysunki na kolorowej mapie, ukryte pod warstwą mgły. Niepewnie uniosłem wzrok na inne smoki w pobliżu. Na tę chwilę Digitis wydawała się lecieć najspokojniej z nich wszystkich. Jeden zielonkawy gad rozkładał swoje wielkie skrzydła na całą szerokość i pozwalał, by wiatr rzucał go na boki jak latawiec. Inny - zielonobrązowy podskakiwał gwałtownie w powietrzu w górę i w dół. Ledwo uniknął zderzenia z czerwonym smokiem, lecącym prosto na niego. Ten ostatni nie miał się czym przejmować, na jego grzbiecie nie było nikogo, lecz jego "podskakujący" kolega przewoził całą gromadę wilków i ich towarzyszy. Zmrużyłem oczy. Rozpoznałem, że siedziała na nim Lind, Leah, a także Torance i Asgrim. W pierwszej chwili nie rozumiałem, dlaczego Edel nie chciała polecieć ze swoimi najbliższymi przyjaciółmi. Później dotarło do mnie, iż zapewne chodziło o ilość miejsc na grzbiecie tego smoka. Choćby się starali, nie zmieściliby tam już nikogo. 
Spojrzałem na waderę, która była tuż obok mnie. Nadal śmierdziała strachem i usilnie wpatrywała się w jakiś punkt przestrzeni przed sobą. Może chciałem zająć czymś siebie, a może chciałem żeby Edel poczuła się lepiej, więc zacząłem kontynuować urwaną przed odlotem rozmowę:
- Opowiedzieć ci o smoku, którym opiekował się mój ojciec? - spytałem. Tę wyssaną z palca historyjkę obmyśliłem już dawno temu, więc czułem się całkiem swobodnie opowiadając ją komuś, kto nie miał pojęcia o faktach, które pozbawiają ją wiarygodności. 
Wilczyca niepewnie odwróciła się w moją stronę. Jej ruchy były przesadnie uważne; zachowywała się, jakby zaledwie jeden błąd mógł doprowadzić do upadku z grzbietu smoczycy. 
- Ch-chętnie posłucham - Zmusiła się do uśmiechu.
- Więc tak, pewnie widziałaś tego olbrzymiego smoka, na którym podróżuje Joel z Yuki? - zacząłem.
- Nie umknął on mojej uwadze. Należy do ciebie? - Edel spróbowała zgadnąć do czego zmierzam.
- Nie, ten jest ich - pokręciłem głową z uśmiechem. - Chodzi o to, że mój ojciec kiedyś opiekował się podobnym, tego samego gatunku. Był jeszcze większy, o potężnych skrzydłach i lśniącej, srebrnej łusce. Prawdziwy mistrz walki i także powietrznych akrobacji. Potrafił latać nawet do góry nogami, a na swoim grzbiecie uniósłby z pięćdziesiąt wilków! 
Dobrze, że nie było szans, by usłyszała mnie Yuki. Nie dość, że zostałbym zdemaskowany, to jeszcze wyśmiany. W końcu tylko ona jedna sprowadziła z Krainy Mroku takiego smoka. Moja historia głosząca, że był tu kiedyś inny, wydała się Edel bardzo ciekawa. Dokładnie tak, jak zakładałem. Towarzysząca mi wadera otworzyła szerzej oczy, zainteresowana tematem. 
- I co z nim? - spytała.
- Nie żyje już niestety... - westchnąłem ze szczerze brzmiącym smutkiem. - Tata mi nigdy nie powiedział co się z nim stało, dla niego był to potężny cios. 
- Och... Tak mi przykro - Opuściła uszy - Nie dziwię się. Ja już nie wyobrażam sobie życia bez Rediana, jakkolwiek irytujący by nie był. Twój ojciec... Musiał być z nim bardzo związany.
- Podobno znał go jeszcze dłużej, niż mamę - spojrzałem w niebo, jakbym wspominał rodziców. Zadbałem, by z mojego wyrazu pyska dało się wyczytać, że oni także już nie żyją. Szczerze mówiąc, wolałem myśleć, że tak jest. Nie chciałbym ich już nigdy spotkać. Znienawidziłem ich. 
Tymczasem wadera nie mówiąc już nic, dotknęła swoją łapą mojej. Drgnąłem. Kompletnie się tego nie spodziewałem. Zapewne chciała mnie pocieszyć, ale jednocześnie odnosiłem wrażenie, że to nie jest całe wytłumaczenie, a zaledwie jego część. Nie odsunąłem się, dostrzegłszy, że to całkiem przyjemne uczucie. Nie licząc nic nie znaczących uścisków z Lind, dawno nie miałem takiej styczności z innym wilkiem. W końcu każdy mógł mnie nagle zaatakować, więc byłem ostrożny... A Edel... Nic nie wskazywało na to, że mogłaby tego próbować. Wydawała się być łagodna i niewinna, a przy tym... taka delikatna. 
Samica zerknęła na nasze łapy, potem jej wzrok przeniósł się na mnie. Znów poczułem zapach strachu. Tym razem był on znacznie słabszy i jakby inny. Wadera powoli wycofała łapę.
- Ja... - przerwała i pokręciła łbem. 
Popatrzyłem na nią pytająco.
- Masz jeszcze jakąś historię w zanadrzu? Twój życiorys jest dość intrygujący - znowu się uśmiechnęła. 
Tak, o to chodziło. Jestem intrygującym basiorem, który przeżył wiele przygód, o których można opowiadać godzinami. Kupiła to! -
 A o czym chciałabyś usłyszeć? O Moście Nieskończoności? Drzewie Wiedzy?
- Moście Nieskończoności? - powtórzyła, mrużąc oczy - To ten który nie ma końca, tak?
- Tak... - mruknąłem patrząc na swoje łapy. Miało to sprawić wrażenie, że brałem udział w jakimś przedsięwzięciu związanym z nim i zostawiło to ślad na mojej psychice.
- To... Jaka to historia? - spytała - I żeby nie było, o Drzewie Wiedzy też chętnie posłucham.
- Kiedyś mi i mojemu przyjacielowi, którego imienia nie wspomnę, Alfy zleciły zbadanie tego mostu - zacząłem kolejną, fikcyjną opowieść. - On, związany w pasie Magiczną Liną ruszył przez Most, a ja miałem za zadanie przywiązać dobrze koniec liny do pobliskiego drzewa i pilnować, by się nie rozwiązała, a w razie potrzeby, ściągnąć mojego towarzysza z powrotem na brzeg. 
- Czy on...?
- Zniknął. Zaznaczam, że na tę okazję przygotowano kilkukrotnie dłuższą i bardziej wytrzymałą linę. Miała wytrzymać dwie tony, a po przekroczeniu tej wagi rozwiązać się. Tymczasem... - zrobiłem pauzę, by zbudować napięcie i dalej udawać, że nie jest wcale tak łatwo mi o tym mówić. - Kiedy mój przyjaciel zniknął we mgle, sznur nagle opadł na ziemię. Przerażony przyciągnąłem to do siebie, by odkryć rozerwany koniec. To cała historia. 
Edel otworzyła pysk w szoku. Dostrzegłem, że było to zmieszane z przerażeniem. 
- Jak myślisz co się z nim stało? - spytała, oblizując pysk z nerwów.
- Nie wiem. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić... - Spojrzałem na nią spode łba. - Gdybym chociaż usłyszał wołanie, jakikolwiek sygnał. A tymczasem... nic. Jakby rozpłynął się w powietrzu. 
Wadera skuliła się pod naporem mojego spojrzenia.
- Prze... Przepraszam. Nie powinnam dopytywać...
Natychmiast zacząłem ją uspokajać:
- Nie, wszystko w porządku. Na swój sposób jest mi lepiej, kiedy mogę z kimś o tym porozmawiać.
Pomimo moich słów, samica nie rozluźniła się, ani nic nie powiedziała. Zaczęła trzymać mnie na dystans i odpłynęła gdzieś myślami. Dotarło do mnie, iż mogę zaczynać brzmieć głupio. 
Chyba przesadziłem ze smutnym wyrazem tych historyjek, skoro przecież sam zaproponowałem, że o nich opowiem. Obym zdołał z tego zgrabnie wybrnąć. Tylko pytanie... jak? Miałem już pewne doświadczenie w rozmowach z Lind, a z Edel... żadnego. Też się wpakowałem... 
Wtem odezwała się smoczyca, na której lecieliśmy.
- Może zejdźcie na jakieś pogodniejsze tematy, gołąbeczki.
Edel drgnęła i spojrzała na tył łba Diligitis.
- Na przykład jakie? - mruknęła wadera. 
- To może ja coś opowiem? - Nagle do rozmowy włączył się Redian.
Popatrzyłem na niego. 
Dobra, opowiadaj co chcesz kocie, może dzięki temu Edel nie zwróci większej uwagi na moją straszliwą gafę.
Nie słysząc wyrazów sprzeciwu, potargana kulka futra rozłożyła się wygodniej i zaczęła opowieść:
- Któregoś dnia zawędrowałem na tereny Miasta. Stwierdziłem, że co mi szkodzi rozejrzeć się trochę. I nie uwierzycie! Widziałem tam jakieś dziwne, pomniejszone psy, prowadzone przez ludzi na sznurkach. I te psy zaczęły na mnie szczekać. Co za niewychowane kreatury, nie sądzicie? W każdym razie, gdy poszedłem wgłąb Miasta, to taki mały człowiek chciał mnie złapać. Podrapałem go i... - mówił jak najęty.
Niespodziewanie przerwała mu Edel:
- Chwila! Nie powinieneś był tam iść! Co ci strzeliło do głowy, żeby wchodzić do Miasta? Mogło ci się coś stać!
- Ale się nie stało. Żyję - Redian wyszczerzył wesoło ząbki.

<Edel?>

Uwagi: brak

Od Edel "Szukaj, a znajdziesz" cz. 4 (cd. chętny)

Lipiec 2023
W którymś momencie musiałam zasnąć, bo obudził mnie cichy mruk Rediana i Eleny. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że tuż obok mnie, wtulone w moją pierś i siebie nawzajem, leżą kociaki. Obserwowałam je, oddychając najciszej, jak mogłam. Mój kocurek wyglądał wyjątkowo grzecznie, chociaż z pewnością nie tak, jak Elena. Biała samiczka była istnym aniołkiem, nawet kiedy miała swój "gorszy" dzień. Czasem żałowałam, że to nie mnie się ona trafiła, ale z drugiej strony... Redian był moim promykiem słońca i zabawy, nawet w najbardziej deszczowe dni.
A co do deszczu... Wysiliłam słuch i próbowałam usłyszeć ciche kapanie kropel na zielone liście, znajdujące się wysoko nade mną. Nie miałam pewności, ale wydawało mi się, że nadal je słyszałam. Czyli dzisiaj nie ma szans na wyruszenie dalej.
Nagle poczułam palące gorące w przełyku. O nie, nie, nie. Nie zważając na śpiące kocięta, zerwałam się z miejsca i pobiegłam jak najdalej mogłam od reszty watahy. Z mojego pyska zaczynały skapywać wymiociny, o czym starałam się nie myśleć. Musiałam odejść od reszty.
Udało mi się zrobić zaledwie kilka kroków więcej, kiedy mój organizm całkiem się zbuntował. Moje nozdrza atakował nieprzyjemny zapach, gardło zaciskało się w niemym proteście, a żołądek nadal próbował pozbyć się zalegającego jedzenia. Nie chciałam na to patrzeć, ale nie umiałam zamknąć oczu lub odwrócić wzroku. Byłam zmuszona obserwować swój własny upadek.
Wiedziałam, że miałam ogromne szczęście. Głównie dzięki zmianie trybu życia na mniej wymagający, mniej "zakonowy", jeszcze żyłam. Mało tego! Ostatnio czułam się na tyle dobrze, by odzyskać nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Jednak teraz, gdy patrzyłam na własną krew barwiącą resztki śniadania, poczułam coś na wzór żalu. Choroba nie zniknęła. Nadal była gdzieś we mnie, nieustannie zbierając żniwo, próbując mnie wykończyć na swój okropny sposób. A ja przegrywałam. Powoli i boleśnie...
Kiedy wszystko się skończyło, wstałam i nie oglądając się za siebie, ruszyłam w pierwszą lepszą stronę, gdzie nie widywałam zbyt wiele wilków. Chciałam się oddalić od innych jak najbardziej, by nie musieli na mnie patrzeć... w tym stanie.
Obiło mi się o uszy, że niemal z każdej strony byliśmy otoczeni rzeką. Wobec tego stwierdziłam, że nie zaszkodzi mi ją przejść i przy okazji pozbyć się resztek wymiocin z futra. Potykając się o wystające korzenie, szłam najszybciej, jak mogłam sobie na to pozwolić. Zwyczajowy półmrok, powoli zamieniał się w ciemność, którą rozświetlały jedynie niebieskie rośliny. Nadchodziła noc.
Miejsce, które sobie wybrałam, nie było najspokojniejszym ze wszystkich odcinków rzeki. Woda nieznacznie nabierała na szybkości od mojej strony oraz była o wiele zimniejsza. Pokonanie jej wymagało ode mnie długiej walki. Kiedy w końcu stanęłam po drugiej stronie rzeki, ledwo znalazłam siłę na otrzepanie się z wody.
Położyłam się na ziemi w takiej pozycji, by móc obserwować własne odbicie w ciemnej wodzie. Przyjrzałam się swojemu wychudzonemu pyskowi, który oblepiała mokra i rzadka sierść. Wyglądałam na zmęczoną i słabą. Widząc siebie w takim stanie, przestałam się dziwić tym, którzy próbowali się mną zaopiekować. Pewnie mieli wrażenie, że wystarczy jeden powiew wiatru, bym rozpadła się w proch...
A czy nie wystarczy?
Zanurzyłam łapę w lodowatej wodzie, niszcząc własne odbicie. Drobne fale naruszyły spokojną z tej strony taflę. Westchnęłam cicho i rozejrzałam się po miejscu, w którym się znajdowałam. 
Trawa wypuszczała swoje wysokie pędy z każdej strony, odpuszczając jedynie przy samej rzece. Brzeg był pokryty piaskiem i kamieniami. Wszystko wydawało się zimne przez padające na nie błękitne światło. Rośliny, z których się ono wydobywało, wyglądały podobnie do konwalii. Tyle, że w odróżnieniu od nich oczywiście świeciły oraz wyrastały prosto z drzew. W Zakonie nigdy nie widziałam czegoś, co by je przypominało, więc jeszcze bardziej mnie intrygowały. Jednak nie zdecydowałam się ich dotknąć, obawiając się, że mogą być silnie toksyczne. Nie miałam zamiaru pospieszać i tak zbliżającej się powoli śmierci...
Nagle zauważyłam bardziej znajomą roślinę. Nocne lilie zaczęły rozwijać swoje piękne kwiaty, zwiastując nadejście nocy. Po krótkiej chwili wahania, zdecydowałam się nazrywać kilka z nich. Po spożyciu potrafiły skutecznie poprawić humor, a o niczym w tamtej chwili tak nie marzyłam, jak o dobrym odwróceniu myśli od smutnych tematów.
Zjadłam jedną z nich i niemal od razu zaczęłam wesoło chichotać. Problemy odeszły w zapomnienie, a umysł skupił się na czymś innym... Na przykład na tym zabawnym szeleście czyichś łap o wysoką trawę. Ciekawiło mnie, kto to szedł i w jakim celu.
- Hej! Kto tam? - zawołałam, uśmiechając się szeroko.
W odpowiedzi usłyszałam czyiś poddenerwowany głos. Widocznie ten ktoś musiał się mnie wystraszyć. Roześmiałam się, słysząc głośne przekleństwo.
- Halo, tutaj! Nad rzeką! Chodź, porozmawiajmy!

<Jest ktoś chętny pogadać z naćpaną Edel? ^^>

czwartek, 25 kwietnia 2019

Od Lind "Poszukiwań ciąg dalszy" cz. 3

Lipiec 2023
Kiedy wyszliśmy zza jednego z pagórków, naszym oczom ukazało się paręnaście sopli lodu wyrastających z ziemi. Wszystkie nachylone w podobnym kierunku, jakby rozchodziły się promieniście od źródła mocy, która je utworzyła. Były różnej wielkości i grubości, ale większość przekraczała długość metra. Obeszłam te ostro zakończone szpikulce i przyjrzałam się im dokładnie. Ze względu na bijące od nich zimno, w pobliżu nie rosła już trawa. Pozwoliło mi to przypuszczać, że sople powstały jeszcze przed wiosną i nie stopniały do dzisiaj. Pozostawało tylko pytanie... skąd tu się wzięły? Zaczęłam węszyć, ale po raz kolejny nie znalazłam niczego. Absolutnie żadnej podpowiedzi, wskazówki, czegokolwiek! Wypuściłam głośno powietrze. 
- Wracajmy do reszty - powiedziałam do towarzyszącego mi Odmieńca, po czym zawróciłam. 
- Myślisz, że oni wiedzą skąd wzięły się te sople? - usłyszałam. Miarowe uderzenia łap wskazywały, że ruszył za mną.
- Nie dowiem się, jeśli nie spytam. Nasza wataha jest liczna, są z nami jeszcze smoki. Ktoś musi coś wiedzieć! 
- Ci, co cię nie spławią pewnie wyplują tylko jakiś nonsens o legendach - mruknął Ting. - Legendy, o których gdzieś kiedyś coś słyszeli - zaakcentował prześmiewczo ostatnie słowa swojej wypowiedzi. 
- Straszny z ciebie pesymista - Dmuchnęłam na grzywkę, która ograniczała mi pole widzenia. 
- Uważaj do diaska, Pierzasta! - krzyknął nagle, łapiąc mnie za ogon i odciągając o dobre pół metra. Ledwo utrzymałam równowagę.
- Znów jajko? - zaczęłam omiatać wzrokiem kępki trawy na mojej drodze. Dopiero po chwili wypatrzyłam pośród zieleni dwie intensywnie niebieskie plamy. 
- Znów - odrzekł Odmieniec i mnie puścił. Podniósł delikatnie z ziemi ocalone w ostatniej chwili zguby Aratrisa. 
Chrząknęłam i poszłam dalej, od teraz pilnując, gdzie stawiam łapy. Po upływie kilku minut, Ting wskoczył mi na grzbiet. Zatrzymałam się. 
- Złaź - burknęłam.
- Wolę cię pilnować - odparł. 
- Jestem już ostrożna, nie przegapię kolejnego jajka.
- Nie wierzę ci - Odmieniec uczepił się mojej sierści. - Idź dalej.
- Mam dosyć noszenia cię na dziś!
- Nie jestem przecież ciężki - Oparł łapy na mojej głowie i nachylił się, by spojrzeć mi w oczy. 
- Twój plecak jest. 
- Przesadzasz. Zresztą... podobno stałaś się znacznie silniejsza.
- Złaź! - Schwyciłam Odmieńca wiatrem i spróbowałam podnieść, ale ten nadal trzymał się mocno mojego futra.
Warknęłam poirytowana. Ting oparł łokcie na mojej głowie i czekał, aż ruszę się z miejsca. Spróbowałam jeszcze kilka razy się go pozbyć, ale bezowocnie. Miałam z tyłu głowy informację, że w jego plecaku jest garstka znalezionych przez nas jajek, więc nie mogłam użyć wszystkich dostępnych sposobów; choćby przeturlania się. Koniec końców poszłam dalej z niezadowoleniem wymalowanym na pysku. Po drodze natknęłam się na jeszcze dwa, może trzy jajka.
Powróciwszy w okolicę, gdzie kręciło się więcej członków watahy, pytałam wszystkich dookoła, czy wiedzą coś na temat nietopniejącego lodu. Niestety Ting miał rację; większość napotkanych wilków (głównie członków Watahy Czarnego Kruka) nie miało ochoty wdawać się ze mną w dłuższe rozmowy. Na domiar złego ci, co nie próbowali odpędzić natręta w mojej osobie, nie posiadali interesujących mnie informacji. W pobliżu było też kilka smoków, więc w drugiej kolejności zwróciłam się do nich. Zaczęłam od Caesara, bo na niego trafiłam jako pierwszego. Wysłuchał mnie, chwilę się zastanowił, po czym powiedział:
- Kojarzy mi się to z lodowymi gargulcami. Moc niektórych z nich sprawia, że one same nie topnieją.
- Więc myślisz, że mogłyby tworzyć całe bryły lodu, który miałby takie same właściwości? 
- Prawdopodobnie, aczkolwiek tworzenie czegoś takiego zapewne kosztowałoby gargulca olbrzymie nakłady energii - pokręcił głową. - Dlatego podejrzewam, że nie korzystałby z tej umiejętności bez konkretnego powodu. Znalazłaś tylko te dwa sople? - odniósł się do przedmiotów, które pokazałam mu, opowiadając o sytuacji. 
- Nie, tam dalej z ziemi wyrasta paręnaście podobnych, ale znacznie większych - wyjaśniłam.
- Hmmm... Myślę, że powinnaś zapytać o to jeszcze Surrexerunt. Pewnie ona powie ci więcej na ten temat. 
- Dobrze... Dziękuję - wymamrotałam i bez pożegnania poszłam szukać smoczycy. 
Wtedy nadal siedzący na moim grzbiecie Ting mruknął:
- Chyba to trochę jeszcze zajmie...

<C.D.N.>

Wygrana: 8 jaj

Uwagi: Jeśli nie masz na myśli reszty, np. wydawanej w sklepie, to "zresztą" piszemy łącznie.

Od Edel "Na chwilę przed odlotem" cz. 2 (cd. Crane)

Czerwiec 2023
Kiedy tylko ujawnione informację, że tereny watahy opuścimy na smokach, oczywistym było, że polecę wraz z Torance i Asgrimem. Pomimo mijających miesięcy, nie znałam praktycznie nikogo innego. A nawet jeśli te kilka przypadkowo poznanych osób się liczyło, to prawie nic o nich nie wiedziałam. Zwykłe pyski mijane od czasu do czasu, zdanie o nich zbudowane na mglistych wrażeniach, wszystko z nimi związane powoli zacierające się w pamięci. 
Wycofałam się ze społeczeństwa, obawiając się zawierania nowych znajomości. Czasem nie poznawałam samą siebie. Czy ta zmęczona samica o rzadkim futrze, cień normalnego wilka, to byłam naprawdę ja? Czy ta trzymająca wszystkich na dystans Edel, była mną?
Z czasem zaczęłam mieć poczucie, że przeszkadzam wszystkim samym swoim istnieniem. Nie wychodziłam z jaskini z wyjątkiem nocy. Gdy moi przyjaciele przychodzili zobaczyć jak się czuję, udawałam, że śpię. Nie chciałam widzieć ich i ich współczujących spojrzeń. Nie, z pewnością lepiej im było beze mnie. Nie było potrzeby przyczepiać się jak rzep wilczego ogona. Asgrim i Torance byli parą już naprawdę długo. Ja nie byłam im potrzebna do niczego.
Kiedy w końcu udało im się mnie wygonić z mojej groty i zabrać do smoków, by wybrać miejsca, było późno. Prawie każdy zaklepał już swoje. Żaden smok nie zgodził się przewieźć więcej niż dwa wilki, a nas było trochę więcej.
W momencie, gdy spytaliśmy ostatniego latającego gada (odpowiedź była oczywiście negatywna), zaproponowałam, że zabiorę się z kimś innym. As już zaczynał protestować, ale uciszyłam go jednym, niepodważalnym argumentem: "Innego wyjścia nie było".
Wobec tego para zdecydowała się dołączyć do jakichś swoich znajomych. Obie wilczyce miały białe futro i całkiem podobne imiona, których niestety nie zapamiętałam. Z tym, że tak jak wstawki tej wyższej były błękitne, tak druga posiadała kolorową grzywkę oraz... pióra?
Kiedy oni się dogadywali, ja odeszłam w poszukiwaniu jakiegoś innego smoka. W oko wpadła mi mała i chuda smoczyca o różowo-srebrnych łuskach. Z tego co pamiętałam jeszcze nikt na nią się nie zdecydował, co wprawiało ją w nieszczególny humor. Nie sprawiała zbyt sympatycznego wrażenia, gdy pytałam ją o przewóz. Pomimo tego wydawała się najlepszym wyborem właśnie ze względu na to, że żaden wilk jej nie wybrał. A ja w nie miałam najmniejszego zamiaru błagać nieznajome wilki o możliwość podróży z nimi.
Nie musiałam zabierać swojej skrzyni. Dzieliłam ją z jakimś losowo wybranym wilkiem z Watahy Magicznego Kruka i w środku tak naprawdę nie było nic mojego. Tamta samica nie miała zbyt wiele własnych drobiazgów, ja z kolei nie posiadałam żadnych. Wobec tego w środku znalazły się tak naprawdę same książki, które wcisnęła nam Tori. Współwłaścicielce bardzo spodobał się ten pomysł i obiecała osobiście zaopiekować się skrzynią, tym samym zwalniając mnie z tego obowiązku.
Tak naprawdę jedynym moim obowiązkiem było odnalezienie Rediana, który jak zwykle gdzieś się zawieruszył. Ten kociak czasem doprowadzał mnie do białej gorączki, ale co miałam zrobić? Nie mogłam go porzucić. Jakby nie było, był nadal dzieckiem...
Cała wataha zdążyła się już zebrać, więc musiałam tak naprawdę szukać na chybił trafił. W którymś momencie przyszło mi do głowy, że kocurek mógł znowu naprzykrzać się kotce Asa i Tori. Redian bardzo lubił ją denerwować, z czego mała Elena nie była ani trochę zadowolona. Osobiście uważałam, że któregoś dnia skończą jako para. Było w końcu takie przysłowie: "kto się czubi, ten się lubi" i moim zdaniem pasowało do nich doskonale.
Tak, jak się spodziewałam, Redian próbował nakłonić kotkę do zabawy. Jednak, kiedy tylko mnie zauważył, szybko pożegnał się z koleżanką i rzucił się w moją stronę.
- Edel! Kiedy lecimy? Powiedz, że zaraz! Proszę, proszę, proszę!
Nachyliłam się i polizałam główkę kociaka, na co on miauknął w wyrazie sprzeciwu. Odsunął się i spojrzał na mnie wyczekująco.
- Tak, już niedługo - westchnęłam.
- To na co czekamy? Idziemy! - zawołał i radośnie pobiegł do przodu. Potem musiał sobie coś przypomnieć, bo zatrzymał się i poczekał, aż go dogonię - A... A na kim lecimy?
Roześmiałam się cicho.
- Diligitis. To taka drobna smoczyca o różowych łuskach ze srebrnymi łuskami, uprzedzając twoje następne pytanie.
- Jasne... - mruknął Redian - To może poprowadzisz?
- Może... Tylko postaraj się nie oddalać za bardzo, dobrze? - powiedziałam z uśmiechem.
- Tak jest!

Gdy znaleźliśmy się niedaleko naszej smoczycy, zauważyłam znajomą sylwetkę. Crane, bo to on stał obok Diligitis, miał za towarzystwo jedną z tych podobnych wilczyc, które leciały z Tori i Asem. Redian, kiedy tylko zauważył basiora, wybiegł mu na powitanie.
- O, panie wielki! Leci pan z nami? 
Usłyszałam jego wesoły krzyk aż z miejsca, w którym się znajdowałam. Czym prędzej podeszłam w ich stronę, zanim kociak zrobi coś głupiego.
- Na to wygląda - odpowiedział Crane.
Redian pokiwał z uwagą pyszczkiem. Następnie skierował spojrzenie na samicę.
- A pani nie leciała przypadkiem z panią rudą i panem chudym? - spytał, mrużąc oczy.
Wilczyca uniosła brwi.
- Redian, zachowuj się! - Posłałam mu groźne spojrzenie.
- Przepraszam. Miałem na myśli Torance i Asgrima - poprawił się i zerknął na mnie - Może być?
Westchnęłam i przytaknęłam powoli. Co ja się mam z tym kotem...
- Nazywaj ich po imieniu, bo kojarzysz mi się z Tingiem używając takich określeń - Wilczyca westchnęła, opuszczając uszy.
Kociak zmrużył oczy i przyjrzał się jej uważnie. 
- Ting to ten brzydki towarzysz, który grał na tym całym "bambo"? 
- Redian! Przepraszam za niego... - mruknęłam zawstydzona. W tamtej chwili marzyłam jedynie o zapadnięciu się pod ziemię.
- Dokładnie ten - wyszczerzyła zęby, widocznie rozbawiona słowami kociaka.
Redian pokiwał głową ze zrozumieniem. Wyglądał jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale na szczęście zrezygnował. Westchnęłam z ulgą.
- To kiedy lecimy? - spytał, patrząc po kolei na każdego z nas.
- Pewnie jak najszybciej - mruknęła w odpowiedzi wilczyca.
- W takim razie... Nie powinna pani iść do swojego smoka? - Zmrużył oczy.
Już nawet nie mam sił tego komentować.
- Wykonałam moje zadanie odnalezienia Crane'owi miejsca - spojrzała na basiora zabezpieczającego swoje rzeczy w koszu. - więc pewnie będę wracać do niego.
- W takim razie cześć!
- Jeszcze raz przepraszam... - mruknęłam, kręcąc głową z niedowierzaniem - Redian jest dość... niegrzeczny, delikatnie mówiąc. Nie miał zamiaru cię przeganiać czy coś w tym stylu.
Kotek już otworzył pyszczek, ale uciszyłam go szturchnięciem. Wystarczy.
- Żaden problem - pokręciła głową i poszła w swoją stronę. - Do zobaczenia później.
- Tak, cześć - powiedziałam, zanim zniknęła wśród innych szykujących się do podróży wilków.
Tymczasem Crane widocznie skończył bawić się z koszem, bo zszedł na ziemię i również pożegnał się z wilczycą. Spojrzałam na niego, nie wiedząc, co powinnam powiedzieć. Nie rozmawialiśmy od bardzo dawna. Prawdopodobnie wilk nawet mnie nie pamiętał, ale chyba wypadałoby przynajmniej się przywitać. Jakby nie było, mieliśmy wspólnie podróżować przez następnych kilka miesięcy.
- Cóż... Hej, Crane - powiedziałam, oblizując nerwowo pysk.
- Cześć, Edel - uśmiechnął się szeroko. - Cieszę się, że będę leciał z tobą.
Zesztywniałam, słysząc jego słowa. Pamiętał mnie i... Rany, zdążyłam zapomnieć jak bardzo był miły. Na mój pysk wstąpił uśmiech.
- Też się cieszę, że trafiłam akurat na ciebie. Już sądziłam, że czeka mnie samotna podróż...
- A ja to co? - oburzył się Redian. Postanowiłam go tym razem zignorować. Nic mu się nie stanie, jak chociaż raz nie zareaguję na jego słowa.
- Latałaś kiedyś na smoku? - również puścił uwagę kota mimo uszu i skupił się na rozmowie ze mną.
Redian, słysząc, że jego słowa nie wzbudziły niczyjego zainteresowania, prychnął z niezadowoleniem i odszedł męczyć naszą smoczycę. Miałam nadzieję, że nie zdenerwuje ją do takiego stopnia, że ta odmówi przewożenia nas na swoim grzbiecie.
Pokręciłam łbem w odpowiedzi.
- To będzie mój debiut, a twój?
- Mój też, chociaż kiedy byłem szczeniakiem miałem okazję do tego, lecz nie skorzystałem. Do dziś mam sobie za złe - pokręcił głową.
Uśmiechnęłam się, słysząc jego słowa. Już chciałam wypytać o szczegóły tamtego lotu, lecz przerwał mi głośny okrzyk:
- Proszę o uwagę!
Tłum rozstąpił się i ujawnił sylwetkę Hitama.
- Za chwilę wyruszamy, więc proszę o jak najszybsze zakończenie przygotowań i wejście na smoki! 
Niemal od razu w moją stronę podbiegł Redian i zaczął swoje marne próby wskoczenia na grzbiet Diligitis. Crane tymczasem spojrzał na mnie tymi swoimi dziwnymi oczami.
- Pomóc ci wejść? - zaproponował.
- Myślę, że poradzę sobie sama - Uśmiechnęłam się i zerknęłam jeszcze raz na mojego kota - Daj mi chwilę.
W chwili, gdy kocur podskakiwał, złapałam go za skórę na karku i starając się nie wypuścić go z pyska, spróbowałam skoczyć. Prawdopodobnie udałoby się, gdyby Redian nie próbował mi się wyrwać, miaucząc przy tym, jakbym obrywała go ze skóry.
- Crane...? - odezwałam się w końcu. Mój głos (i tak cichy) był dodatkowo stłumiony przez kota, którego trzymałam w pysku. - Pomożesz mi?
Basior uśmiechnął się.
- Oczywiście.

<Crane?>

Od Asgrima "Szukaj, a znajdziesz" cz. 3 (cd. Edel)

Lipiec 2023
Ruszyłem w dalszą drogę. Za przewodniczkę robiła mi Elena, która miała za zadanie patrolować ziemię. Nie chciałem przypadkowo nadepnąć na jakiejś jajko i zakończyć tym samym żywot jakiegoś stworzonka w chwili, gdy tak naprawdę się jeszcze nie wykluło. To byłoby okrutne.
W którymś momencie zrezygnowałem z poruszania się w ludzkiej postaci i zmieniłem się znowu w wilka. Choć dłonie i wyprostowana postawa były naprawdę super sprawą, to zdecydowanie najwygodniej mi było w wilczej postaci. Nie byłem wilkołakiem czy czymś w tym stylu i nie umiałbym żyć ciągle w taki sposób. Moja naturalna forma była o wiele lepsza.
Starałem się nie pomijać wzrokiem też jakichś innych rzeczy. Nie miałem praktycznie żadnych zapasów magicznych roślin i skał, a niedługo mieliśmy opuścić i te tereny. Nie wiedzieliśmy, czy w miejscu, w którym zatrzymamy się następnym razem, znajdą się te same rośliny, co tutaj. A bez nich nie bylibyśmy w stanie stworzyć wielu eliksirów, medalionów i tym podobnych. Tak, z pewnością należało zrobić jakieś zapasy.
W którymś momencie zauważyłem kilka drobnych krzaczków o szerokich, zielonych liściach. Z wąskich łodyżek zwisały duże, czerwone owoce. Podszedłem w ich stronę i czym prędzej zacząłem je zrywać. Elena trzymała się kawałek dalej i przyglądała się z zaciekawieniem, co robiłem.
- Co to jest? - spytała w którymś momencie.
Podniosłem na nią wzrok i zobaczyłem, że wskazywała na drugi taki sam krzew.
- Truskawki - odparłem - Są jadalne i całkiem smaczne. Przydają się do robienia Eliksiru Miłości.
Kotka skinęła powoli głową, przyjmując moje wyjaśnienia.
- Mogę spróbować? Jestem głodna...
Uśmiechnąłem się, widząc jak patrzy na mnie z nadzieją. Tak, jakbym bronił jej jedzenia czegokolwiek...
- Oczywiście, że tak. Jednak wątpię, by ci zasmakowały.
- Spróbuję - zdecydowała samiczka i nachyliła się do najbliższej truskawki. Obserwowałem, jak krzywi się, czyszcząc ją z piasku, by po chwili wgryźć swoje drobne (lecz ostre jak szpilki) ząbki w owoc. Dzielnie połknęła jego kawałek i delikatnie się uśmiechnęła. Między jej ząbkami została jedna z małych pesteczek. - Nie jest... Nie jest takie złe.
Przeniosłem się do jej krzaczka i uniosłem brwi z niedowierzaniem.
- Nie wolisz iść zjeść obiad złożony z mięsa? - spytałem.
Spojrzała na mnie tymi swoimi wielkimi, dwukolorowymi oczami. Bała się to powiedzieć, ale oczywistym było, że myśl o jedzeniu czegoś innego niż owoce, o wiele bardziej przypadła jej do gustu.
Westchnąłem i zrywając ostatnią truskawkę, dałem jej znak, żeby zostawiła ją w spokoju. Skończyłem ją za nią i zmieniłem się w człowieka. Zdjąłem bluzę z ramion i splotłem z niej prowizoryczny koszyczek. Przyszło mi do głowy, że mógłbym zapytać, czy ktoś miałby do pożyczenia lub odsprzedania prawdziwą plecionkę. Chyba jakiś wilk z byłej Watahy Czarnego Kruka się tym zajmował, ale nie miałem pewności.
Trzymając w jednej dłoni moją nową zdobycz, pochyliłem się i wziąłem do drugiej Elenę. Kotka miauknęła, gdy jej łapy oderwały się od ziemi. Kiedy tylko podniosłem ją na wysokość swojej szyi, wtuliła się w nią i cicho zamruczała.
- D-dziękuję...
Uśmiechnąłem się, czując jej aksamitne futerko tuż przy sobie.
- Nie ma za co - powiedziałem - Uważaj, ruszamy.

Po obiedzie Elena wyglądała na zmęczoną i pomimo jej nieśmiałych protestów, uparłem się, że powinna się przespać. Wiedząc, że sama zacznie panikować, postanowiłem poprosić o pomoc Edel. Jakby nie było, wilczyca też miała kota, więc Elena będzie miała towarzystwo. Trochę rozbrykane towarzystwo co prawda, ale lepsze takie niż żadne.
Szczęśliwie okazało się, że moja przyjaciółka zdążyła wrócić już znad rzeki i właśnie wypoczywała obok swojego smoka. Szeptem (by nie budzić Rediana, który w końcu zasnął) obiecała zaopiekować się Eleną i kazała mi, delikatnie mówiąc, spadać. Postanowiłem nie kłócić się ze zmęczoną wilczycą oraz tym samym narażać dwóm zmęczonym kociakom. Zdenerwowanie takiej brygady nie mogłoby się skończyć dobrze. Co miałem więc zrobić, jeśli nie odejść i wrócić do zapierających dech poszukiwań?
Łaziłem z nosem przy samej ziemi i starałem się węszyć, jednak nie szło mi to zbyt dobrze. Zapachy mieszały się ze sobą, tworząc trudną do odgadnięcie mieszankę. Nawet gdyby nie woń wilków z naszego stada, które przechodziły tędy z tego czy innego powodu, odnalezienie odpowiedniego zapachu graniczyłoby z cudem. Zwłaszcza, kiedy jest się mną...
Pomimo tego nie poddawałem się i próbowałem dalej i dalej, i dalej... Aż w końcu przez to całe skupienie nie zauważyłem drzewa, znajdującego się naprzeciwko mnie. Uderzyłem w nie czubkiem głowy tak mocno, że aż odleciałem kawałek do tyłu, a z mojego gardła wydobył się okrzyk bólu i zaskoczenia.
Potarłem łapą swój pusty łeb, próbując wyczuć, czy pojawi się na nim guz. Miałem ogromną nadzieję, że nie. Jeszcze tego by brakowało, żebym chodził jak jakiś jednorożec...
Kiedy udało mi się w miarę pozbierać, postanowiłem obejść to nieszczęsne drzewo dookoła. I chociaż tu miałem szczęście - pod wystającym korzeniem kryło się jajko. Tym razem przypominało mi ten dziwaczny nalot; było błękitne i błyszczące. Lśniące drobinki odbijały niebieskie światło, co sprawiało, że jajo wyglądało jakby było magiczne. Zresztą, kto wie czy w środku nie znajdowało się jakieś nietypowe stworzenie? Nie znałem się na gadach czy ptakach, a tym bardziej nie miałem pojęcia, jak rozróżnić ich jaja.
Złapałem delikatnie błyszczącą zgubę do mojego uprzednio zrobionego koszyczka z bluzy. Miałem nadzieję, że ten nie rozwiąże się, prowadząc tym samym do śmierci na dobrą sprawę nienarodzonego zwierzątka. To byłoby bardzo przykre...
Może naprawdę powinienem załatwić sobie prawdziwy koszyk?

<Edel?>

Wygrana: 5 jaj

środa, 24 kwietnia 2019

Od Torance "Rybie uczucia" cz. 1

Lipiec 2023
Kiedy ostatni wilk przybył na zbiórkę, niepewnie wystąpiłam na przód. Stanowisko dowódcy polowań nie było złe, a przynajmniej do czasu, gdy musiałam podejmować jakieś decyzje. Zawsze obawiałam się reakcji mojej grupy, wyśmiania mnie i podważenie mojego i tak ledwo żywego autorytetu. W takich chwilach, gdy musiałam coś zarządzić, żałowałam, że dałam się namówić Asowi i podjęłam się takiej funkcji. Jednak, gdy Alfy zarządziły realne połączenie stanowisk oraz wspólne polowania, zdecydowałam się spróbować. Tak jakbym nie mogła być nadal zwyczajną goniącą...
- Dzisiaj pójdziemy na ryby - powiedziałam szybko, byle mieć to z głowy.
Wilki zmarszczyły brwi i wymieniły między sobą spojrzenia. Zdenerwowana zaczęłam oblizywać swój pysk. O nie, o nie, o nie. Co teraz zrobią?
Z szeregu wystąpiła Kinshra, pełniąca zwykle funkcję zabijającej. Czekałam z niepokojem na jej słowa.
- Torance, mogłabyś powtórzyć? - poprosiła - Ale tym razem powoli i głośno, dobra?
Odetchnęłam z ulgą. Nie zamierzali mnie wyśmiać i wysyłać na lekcje do wilczej szkoły. Dzięki ci, Losie.
- Tak, jasne... - Odchrząknęłam i szybko posłałam w swoją stronę iskierkę magii. Musiałam się uspokoić. - Jak wiecie, niedaleko nas znajduje się rzeka, co oznacza obecność ryb. Z tego co mi wiadomo, żadna z grup jeszcze nie wybrała się na połów, a rybie mięso jest zawsze jakimś urozmaiceniem.
Kiedy mówiłam, spoglądałam po kolei na pyski wszystkich wilków. Nikt się nie śmiał, nikt nie wymieniał niemiłych uwag. Nie było tak źle.
- Moi drodzy, dzisiaj idziemy na ryby.
Wilki pokiwały łbami i bez zbędnych pytań udały się w odpowiednią stronę. Widząc to, odetchnęłam z ulgą i postanowiłam dogonić Leah, która szła na samym tyle. Kiedy wilczyca mnie zauważyła, na jej pysku zagościł uśmiech.
- Idzie ci coraz lepiej - stwierdziła.
- Dzięki - Uśmiechnęłam się. - Faktycznie bywało gorzej.
- Mogłaś na przykład otwierać i zamykać pysk, nie wiedząc co powiedzieć?
Mimo woli się zaśmiałam, przypominając sobie moje pierwsze wystąpienie. Zapomniałam, jak się wymawia jakikolwiek wyraz i stałam patrząc tępo na moją przyszłą grupę. Moje łapy zdawały się zapuścić korzenie, a w głowie była całkowita pustka. W końcu, po niewyobrażalnie długiej chwili, zdołałam coś cicho powiedzieć, a wilki widząc mój stan przekazały sobie na zmianę wiadomość. Byłam im za to ogromnie wdzięczna.
- Na przykład - przyznałam - Chodź, zanim tamci wyłowią wszystkie ryby. Też chcę trochę popolować.
Leah pokiwała głową i w kilku susach pokonała wysoką trawę, która dzieliła nas od szumiącej rzeczki. Czym prędzej podążyłam za nią i bez zbędnego myślenia odeszłam kawałek dalej, by nie przeszkadzać innym.
Trochę niepewnie zanurzyłam łapy w lodowatej wodzie i powoli nimi poruszałam, by szybciej się do niej przyzwyczaić. Gdzieś koło mnie przepływały ryby, jednak na razie chciałam zyskać pełną swobodę ruchów. Polowanie potem.
Z czasem zimno przestało mi tak przeszkadzać, więc zamarłam w bezruchu. Płynące z nurtem ryby zbliżyły się i teraz niemal obijały się o moje łapy. Szybkim ruchem zanurzyłam pysk i złapałam jedną z nich.
Niespodziewanie poczułam czyste przerażenie, które z pewnością nie należało do mnie. Chociaż... W momencie, gdy poczułam czyiś strach i mną on zawładnął. Zestresowana wypuściłam rybę z pyska. Zwierzątko wpadło do wody z głośnym pluskiem, a ja poczułam cień ulgi. Była w o l n a...
Chwila, co?!
Całkiem zesztywniałam i zaczęłam w myślach przetwarzać to, co właśnie się wydarzyło. Złapałam rybę, poczułam strach, wypuściłam ją i wyczułam ulgę... tej ryby. Nie, to nie może być prawda. To musi być sen.
Dla pewności zanurzyłam cały łeb w lodowatej wodzie. Ożywiło mnie to, jednak widocznie nie na tyle, co powinno. Następnym razem, gdy tylko dotknęłam innej ryby, poczułam jej strach. Starałam się nie zważać na to i zabiłam ją. Było to niewyobrażalnie trudne przeżycie. Nagle zrozumiałam, że to stworzenie też żyje, czuje i myśli. Może nie na tym samym poziomie co ja, ale...
Nie mogłam jednak pozwolić, by wataha umierała z głodu przez moje niespodziewanie zrodzone współczucie dla ryb. Sama też nie zamierzałam rezygnować z pracy czy też przechodzić na wegetarianizm. Byłam wilkiem oraz łowczynią. Jadłam mięso i taka była kolej rzeczy. Wszystko było w porządku.
Pomimo tego wszystkiego na koniec okazało się, że złowiłam najmniej z grupy.
- Dobra robota. Zabierzcie swoje zdobycze do... - pokręciłam głową - Sami wiecie.
Wilki pozbierały złowione ryby i udały się do miejsca, w którym tymczasowo obozowaliśmy. Leah chciała na mnie poczekać, ale powiedziałam jej, że muszę jeszcze coś zrobić. Na szczęście nie pytała.
Zostałam przy wodzie i wpatrywałam się w nią niepewnie. Gdzieś w niej pływały kolejne ryby, których obawiałam się dotykać. Nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego. Czemu nie mogłam po prostu zapomnieć o całej sprawie?
No dobra, w pewnym sensie nie chciałam zapominać. Ciekawiło mnie, skąd wzięła się ta umiejętność i czemu objawiła się dopiero teraz. Przecież nie łowiłam ryb pierwszy raz w życiu!
Wiedziałam, że skądkolwiek się to wzięło, było bezpośrednio związane z magią. Wobec tego postanowiłam zapytać mojego osobistego specjalistę do magii. A gdyby i Asgrim nie wiedział zbyt wiele o mojej nowej, dziwacznej zdolności to jedyną osobą, która mogła wiedzieć, co się dzieje był Kai. Jakby nie było, basior uczył magii naprawdę długo. Nie wiedziałam co prawda, czy ktoś go nie zastąpił, ale jedno było pewne. Kai był niesamowitym nauczycielem i powinien umieć mi pomóc. W sumie mogłabym od razu do niego pójść, ale z drugiej strony... Czy chciałby, żebym mu przeszkadzała? Miał własne sprawy na głowię, a choć nadal był dla mnie jak ojciec, którego nie miałam, faktem było, że już od dłuższego czasu nie rozmawialiśmy. Nie, pierwsza myśl jest zawsze najlepsza. Spytam najpierw Asa.
Odetchnęłam z ulgą i spojrzałam na osobliwą roślinkę, która rosła tuż przy samym brzegu strumienia. Jasnozielone łodygi wydawały się giętkie i mocne. Jednak nie to wzbudziło moje zainteresowanie, a to, co znajdowało się na ich końcu. Roślina miała dziwną paszczę z czerwonym środkiem. Każda ze szczęk posiadała coś w stylu długich kolców, które przypominały mi zęby. Chyba widziałam podobną roślinę jeszcze za czasów szkolnych, ale czym ona się charakteryzowała... Nie mogłam sobie tego przypomnieć.
As już od jakiegoś czasu gadał o zbieraniu różnych owoców, kwiatków i kamieni. Zamierzał zabrać się na poważnie za alchemię, a nasze zapasy praktycznie nie istniały. Nie wiedziałam, czy roślina miała jakieś magiczne właściwości. Możliwe, że była całkowicie bezużyteczna, niemniej zdecydowałam się ją zerwać. Szybko okazało się to strasznie bolesne. Niemal czułam, jak na moim pysku wyskakują okropne bąble. Pomimo tego poddałam się dopiero po piątej łodydze. Wpakowałam roślinę pomiędzy ryby, tak by nie musieć jej dotykać. Miałam nadzieję, że nie zepsuje ona mięsa. To już byłby cios prosto w poraniony już pysk. Całkowicie nieuczciwe.

Po odstawieniu ryb na miejsce, ruszyłam na poszukiwanie Asa. Basior każdą wolną chwilę poświęcał na szukanie kolorowych jaj. Udało mu się już uzbierać niezłą kolekcję, jednak to go nadal nie satysfakcjonowało. Nie liczyła się nagroda. Asgrim chciał wygrać dla samej wygranej, tego poczucia zwycięstwa nad innymi... Z pewnością nie mogłam powiedzieć, że w pełni go rozumiałam, ale co mi zależało? Wspierając go, mogłam pomóc biednym stworzonkom.
Trzymając w pysku tę okropną roślinę, rozglądałam się jednocześnie za swoim partnerem oraz maleńkimi zgubami Aratrisa. Zdawało się jednak, że zarówno Asgrim jak i jajka całkiem zapadły się pod ziemię.
W końcu, po zdecydowanie zbyt długim czasie, zauważyłam jakiegoś mężczyznę, łażącego po jakimś drzewie. Poszłam w tamtą stronę i wyplułam moją zdobycz. Wzbudziło to zainteresowanie człowieka, który spojrzał w moją stronę i omal nie spadł z drzewa.
- Ułażaj - ostrzegłam go, patrząc z niepokojem, jak kurczowo trzyma się grubego pnia. Ze względu na oparzony pysk miałam małe problemy z mówieniem - Ho ty tutaj rowis?
- Szukam jaj. Na ziemi już prawie nic nie zostało. Wszyscy rzucili się na nie jakby od tego zależało ich życie... Wyobrażasz to sobie?
Uniosłam brwi, co musiało wyglądać dość komicznie ze względu na to, że musiałam mocno zadzierać łeb, by móc patrzeć na Asa.
- Patrząs na cjebie? Tak.
- Możesz się śmiać, ale popatrz co właśnie znalazłem - powiedział i uniósł triumfalnie kolorowe jajo. Zrobił jednak na tyle zamaszysty ruch, że te wypadło mu z dłoni i poleciało prosto na mnie. Instynktownie spróbowałam je złapać... z pomocą zębów. Nie skończyło się to dobrze. Stworzonko umarło, zanim zdążyło się wykształcić, a skorupki jajka wbiły się we wnętrze mojego i tak już zbolałego pyska.
- Och! - Tylko taki okrzyk wyrwał się z gardła Asgrima. Basior czym prędzej zszedł na ziemię i z uwagą mi się przyjrzał - Wszystko w porządku?
Wyplułam to, co miałam w pysku na nogi samca, który w odpowiedzi się lekko skrzywił.
- Nje - warknęłam.
- No nie gniewaj się już i powiedz "aaaa".
Wywróciłam oczami i posłusznie otworzyłam pysk. As wziął go delikatnie do swojej ludzkiej i dłoni i nachylił się.
- Rany, ale cuchnie ci z paszczy - mruknął. Nagle musiał coś zauważyć, bo uśmiech na jego twarzy zamarł, a spojrzenie spoważniało. Nie był to częsty widok. - Co ci się stało?
Wyrwałam pysk, by móc w miarę normalnie mówić. Następnie wskazałam na to, spowodowało ten stan. As podążył wzrokiem za moją łapą.
- Zerłałam hakie roślinki
Człowiek przejechał dłonią po swojej twarzy.
- Nie powinnaś używać do tego zębów. To wodna muchołówka. Jest trująca i wywołuje bolesne bąble od samego dotyku.
- No ho ty nje powies?
Westchnął głośno i wyprostował się. Wziął te nieszczęsne wodne mucho-coś-tam z pomocą dłoni owiniętych koszulkę, którą uprzednio ściągnął.
- Idziemy do lekarza - oznajmił - Postaraj się nie mówić zbyt wiele. Przy okazji możesz szukać jaj, bo przez ciebie już jedno straciłem.
Prychnęłam z niezadowoleniem, ale nie odezwałam się. Dziąsła i język bolały coraz bardziej.
Z nudów faktycznie zaczęłam wypatrywać kolorowych zgub. Skoro nie mogłam się odzywać, to chociaż szukanie ich w jakiś sposób pomagało mi odwrócić uwagę od bólu rozlewającego się po całym pysku. Właśnie dlatego nienawidzę roślin. Nie można im ufać. 
Tyle dobrego, że udało mi się znaleźć kilka jajek (tym razem w całości). Za każdym razem wskazywałam je triumfalnie Asgrimowi: "Wszystko wyzbierali, oczywiście...".  Basior w odpowiedzi przewracał oczami, jednocześnie głaszcząc mnie delikatnie po grzbiecie w podziękowaniu.
- Dobra, Młoda. Ty jesteś znacznie lepsza w poszukiwaniach w trawie. Ja mogę chodzić po drzewach - stwierdził w którymś momencie na głos.
Uniosłam brwi.
Pod warunkiem, że nie spadniesz. Lub nie zabijesz biednych zwierzątek.
- Powiedziała dowódczyni polowań... - mruknął i skierował z powrotem wzrok na ziemię.
I tak nic nie znajdziesz.
As nagle się zatrzymał.
- Chcesz się założyć?
Czemu nie? Tylko szybko, bo to naprawdę boli - Wzruszyłam ramionami, posyłając mu kolejne słowa. Jak dobrze, że przypomniałam sobie o tym całym łączu. - Kto pierwszy znajdzie jajko... Decyduje co zrobimy z tym całym artefaktem, jeśli go wygramy.
- Stoi - stwierdził i od razu wrócił do szukania.
Dobra, może trochę oszukiwałam, bo już w momencie, gdy podałam stawkę, o którą graliśmy wypatrzyłam fioletowe jajo zaledwie kawałek dalej. Udałam się czym prędzej w tamtą stronę i zmierzyłam ją szybkim spojrzeniem. Na ametystowym tle wyraźnie odcinały się białe linie, które kształtowały się w piękny wzór kwiatów. Tworzyły one wymyślny bukiet, który obwiązany był ślicznie wymalowaną kokardą. Całe jajko wyglądało niesamowicie. Nadal nie mogłam wyjść z podziwu nad ogromnym talentem królika. Gdy go zobaczyłam podczas wczorajszego odnoszenia zgub do jego siedziby, jeszcze bardziej doceniłam jego sztukę. Jednak i tak tym, co najbardziej mnie poruszyło, było jego szczere wzruszenie i szczęście, gdy zobaczył zaginione pisanki. Traktował je jak własne dzieci. To było przeurocze.
Mam - oznajmiłam i przesłałam basiorowi obraz kolorowego jajka.
W odpowiedzi usłyszałam gdzieś niedaleko sfrustrowane fuknięcie mojego partnera. Uśmiechnęłam się, słysząc je.
Wygrałam.

<C.D.N>

Wygrana: 15 jaj

Od Kai'ego "Poszukiwania w trawie" cz. 5 (cd. Cess)

Lipiec 2023
Kiedy teren zaczął się obniżać, a nasze uszy wyłapały cichy szum wody, Cess nieco przyspieszyła kroku. Przeszło mi przez myśl, że po prostu sądzi, że tam może być więcej jaj. Kiedy jednak byliśmy już niemal przy wąskiej rzeczce, Cess podeszła na sam brzeg i nachyliła głowę z zamiarem napicia się.
- Stój - powiedziałem dość ostro. Wadera zatrzymała głowę w połowie drogi i spojrzała na mnie z prośbą w oczach. Mój wzrok raz jeszcze powędrował do pieniącej się wody. Coś mi mówiło, że to nie jest najlepszy pomysł...
- Nie powinnaś tego pić.
- Może tak, może nie - odpowiedziała nieco ironicznie, ponownie skupiając swoją uwagę na wodzie. Nim jednak zdołałem ponownie podjąć próby wyperswadowania jej tego pomysłu, ona już użyła swojej mocy, unosząc wir wodny ponad poziom strumienia. Odsunąłem się o jeden krok, w pierwszej chwili sądząc, że ma zamiar mnie oblać w ramach zemsty za jakiekolwiek uwagi. Ona jednak najwyraźniej nieco się zreflektowała, bo jednak postanowiła się przyjrzeć uważniej. Rzeczywiście, woda połyskiwała tak, jakby ktoś posypał ją brokatem. Cokolwiek to było, osadziło się na dnie i równie dobrze cała reszta była rozrobiona w wodzie tak mocno, że pozornie nie było jej nawet widać. Taki osad zwykle oznaczał nadmiar substancji w cieczy...
- No nic, szukamy dalej jaj - mruknęła z niezadowoleniem Cess, spuszczając wir z chlupnięciem do wody. Po raz kolejny się odsunąłem, ale kropelki nawet mnie nie dosięgnęły. Odwróciła się i zaczęła wędrować po brzegu rzeczki. Szybko ją dogoniłem. Ona patrzyła przed siebie i nieco na lewo, a ja skanowałem wzrokiem prawą stronę. Po jakimś czasie się rozdzieliliśmy, co oświadczyłem jej cichym komentarzem, że chyba coś wypatrzyłem. Niestety szybko okazało się, że to był kwiat, a nie pisanka. Na szczęście dobrze orientowałem się, że była to róża Hery, która często przydawała mi się do eliksirów. Ostrożnie zerwałem ją zębami, kiedy dostrzegłem, że krzew nie jest porośnięty tylko tym jednym kwiatem. Było ich tam dość... sporo. Ochoczo zabrałem się za zbieranie.
Kiedy kończyłem robotę, po okolicy poniósł się krzyk Cess:
- Mam kolejną!
Wysunąłem głowę z krzewu, będąc nieco pokaleczonym na pysku. Szybko przeleciałem wzrokiem po okolicy. Wypatrzenie Cess, a raczej jej ogona, nie było szczególnie trudnym zadaniem. Podbiegłem do niej, w ostatniej chwili chowając za pomocą zaklęcia swoje znalezisko. Nie chciałem, aby przypadkiem po raz kolejny zniszczyła pisankę. Musiałem jej dopilnować.
Cess szczęśliwa wskazała kierunek, który od razu zacząłem studiować wzrokiem. Trawa, trawa i jeszcze więcej trawy. Zmrużyłem oczy, ale i tak niewiele to dało.
- Nic tu nie widzę... - mruknąłem. Cess przez chwilę się rozglądała, dopóki coś nie przykuło jej uwagi. Wtedy wymamrotała niezbyt zadowolona:
- Bez jaj...
Westchnęła, a ja zerknąłem w to samo miejsce, co ona. Widząc wesoło hasającego szczeniaka z kolorowym jajkiem w pysku od razu domyśliłem się co zaszło. Pokręciłem głową. Cały Philip.
- Ja znalazłem kolejne dwa - dodałem, spoglądając na nią. Faktycznie, oddalając się od krzewu róż Hery w ostatniej chwili przechwyciłem kątem oka coś, co nie mogło być żadnym kwiatem. Nie zdążyłem jednak nawet tego zabrać, tak spieszyłem się do Cess. Byłem niemal pewny, że były to dwa jaja. Miałem nadzieję, że ani Philip, ani przykładowo Charice nie postanowili mi ich w międzyczasie zabrać.
Cess z zrezygnowaniem opuściła głowę.
- Mam dla ciebie radę - Zacząłem, czując do niej nagłą litość. Zerknęła na mnie z nikłą nadzieją. - Warto szukać pod jakimiś krzewami, szczególnie kłującymi. Pewnie sporo wilków zrezygnowało z wygrzebania ich, ale jak się postarasz, to powinnaś dać sobie radę. Jak trafisz na jakąś dziwną roślinę, która dzieli cię od dotarcia do celu, możesz mi powiedzieć. Znam się na tym, więc w razie czego mogę cię ostrzec, co robić, a czego lepiej nie.
Po chwili wahania niepewnie pokiwała głową. Uśmiechnąłem się i spokojnie skierowałem się ku krzewowi, od którego niestety musiałem się oddalić.
- Na pocieszenie mogę ci oddać jedno z mojej kolekcji.
- Nie. Nie trzeba. Sama znajdę własne - oznajmiła z nowym przypływem chęci. Wówczas skręciła w najbardziej zarośnięte rejony. Pobieżnie zorientowałem się, że była to mięta, która nie mogła zrobić jej nic złego.
- Weszłaś w krzak ziół! Możesz uzbierać trochę i się ze mną podzielić - Zaśmiałem się, akurat zbierając coś, co wcześniej zobaczyłem i faktycznie okazało się być pisankami. Nawet nie dwoma, a trzema.

<Cess?>

Wygrana: 7 jaj

Od Lind "Poszukiwań ciąg dalszy" cz. 2

lipiec 2023
Wyglądało na to, że jesteśmy tutaj sami. Nie znalazłam żadnego zapachu, ani tym bardziej śladów łap. Jedyne, co wywęszyłam, to kolejne, kolorowe jajko. Wyprostowałam się i spojrzałam na mojego towarzysza. Siedział na ziemi; czekał, aż ja pierwsza zrobię cokolwiek w temacie nietopniejących sopli lodu, na które trafiliśmy. Stanęłam pod drzewem, na którym wisiały. Z bliska wyglądały całkiem zwyczajnie. Postanowiłam nie czekać już dłużej i zbadać to zjawisko. Podskoczyłam i złapałam jeden z sopli w zęby, żeby go odłamać. Kiedy wylądowałam z powrotem na ziemi dostrzegłam, że oderwałam go od drzewa razem z fragmentem gałęzi, więc i z drugim przymarzniętym do niej lodowym szpikulcem. Czułam bijące od nich zimno. Rzuciłam to na ziemię. 
- Nadal nie topnieją... - mruknął Ting, podchodząc do gałęzi z soplami. Wyciągnął w ich stronę łapę, ale gwałtownie ją cofnął, kiedy była blisko. 
- Też mam oczy i też to widzę - odparłam. - Lepiej pomyśl, czy mamy w watasze kogoś, kto mógłby być odpowiedzialny za ich powstanie. Jeśli nie, oznaczałoby to...
- Czekaj chwilę - uciszył mnie gestem.
- O co ci chodzi? - zdziwiłam się. 
Nie odpowiedział.
- Halo! 
- Cicho, Pierzasta! - warknął. 
- Powiedz mi tylko... 
W tym momencie Ting objął mój pyszczek swoimi chudymi łapami i zamknął go. Zamruczałam niezadowolona i natychmiast się mu wyrwałam. Nie było to takie trudne. Spojrzałam na niego, oczekując natychmiastowych wyjaśnień, ale Odmieniec już nawet na mnie nie patrzył. Wrócił do kontemplacji nad soplami z nietopniejącego lodu. Poddałam się i postanowiłam zaczekać, aż coś wymyśli i sam mi o tym opowie. W międzyczasie sprawdziłam jeszcze raz, czy nie przegapiłam tutaj w okolicy żadnej zguby, która powinna wrócić do torby Aratrisa. Znalazłam jeszcze jedno jajko pośród paproci, akurat, kiedy mój towarzysz rozpoczął na nowo rozmowę:
- Ja widziałem już takie zjawisko. To na pewno nie jest robota nikogo z watahy.
- Skąd wiesz? - spytałam. 
- Mam takie przeczucie.
- Szósty zmysł? - zażartowałam i uśmiechnęłam się pod nosem. 
- Raczej ślad po mojej pamięci - odparł z grobową powagą Ting. 
Skierowałam wzrok na sople.
Jak to ma działać? Przecież... wyglądają tak samo, jak każde inne. 
Niemniej jednak to, co powiedział Odmieniec, zaintrygowało mnie. Żadne z nas przecież nie znało szczegółów jego przeszłości, a teraz znikąd pojawia się coś, co może być... poszlaką? Czy to na pewno dobre słowo?
- Zabieramy to ze sobą?
- Jeśli bardzo chcesz, możesz je zabrać, Pierzasta - mruknął Ting i spojrzał na mnie. 
- A ty nie chcesz? - przechyliłam nieznacznie głowę na bok, zmieszana. 
- Co miały mi przypomnieć, przypomniały. Więcej już się od nich nie dowiem - westchnął mój towarzysz i ruszył dalej wzdłuż brzegu stawu. 
Odłamawszy od sopli nadmiar drewna w postaci gałęzi, zapakowałam je do torby, po czym poszłam za Strażnikiem Wichury.
- Więc... powiesz mi co konkretnie ci przypomniały?
- Um... trochę zbyt wiele ode mnie oczekujesz, Pierzasta... Nie potrafię opisać tych wspomnień. Są to jakieś urywki, zupełnie wyrwane z kontekstu - pomachał niedbale łapą. - To jakbym próbował opisać świetlika, widząc z daleka tylko jego wątły blask. Z tej perspektywy nie powiem ci ile ma nóg, jaki kształt oczu... 
- A... rozumiem... - spuściłam wzrok zawiedziona. 
Na tym skończyła się nasza konwersacja. Chociaż nadal szukaliśmy wspólnie zaginionych jajek, od teraz każdy był sam na sam ze swoimi myślami. Ciszę przerywał tylko raz na jakiś czas komunikat, o znalezieniu jeszcze jednej barwnej zguby. Kiedy już oddaliliśmy się od stawu, mojego nosa dobiegł znajomy, słodki zapach. Bez namysłu podążyłam za nim, by szybko dotrzeć do krzaczków, uginających się pod ciężarem małych, granatowych owoców. Jagody!
- Ting! Chodź tu szybko! - zawołałam.
- Co tam masz, Pierzasta? 
- Znalazłam jagody - oznajmiłam z uśmiechem. - Masz coś, w co możemy ich nazbierać? Luzem w torbie z pewnością zamienią się w dżem. 
Odmieniec zdjął plecak i zaczął przeglądać jego zawartość. Skorzystałam z okazji, by podejrzeć, co jeszcze tam ma, ale nie wypatrzyłam zbyt wiele nowych nabytków w jego kolekcji. Wyłączając garść kolorowych jajek oczywiście. Po chwili mój towarzysz wydobył spośród swoich śmieci mały, szklany słoiczek. 
- Wystarczy? 
- Powinien - skinęłam głową i zabrałam się za zbieranie jagód. 
Kiedy już prawie napełniłam naczynko, Ting spytał:
- Co to jest dżem?
- Robi się to z owoców, żeby dłużej zachowały świeżość. Konserwuje je się dodając cukru - wyjaśniłam. 
- Hm... Więc co ma wspólnego robienie dżemu z przechowywaniem owoców w torbie? 
Zaśmiałam się.
- Żeby cukier zakonserwował owoce, trzeba je najpierw rozdrobnić albo zmiażdżyć. Teraz rozumiesz? 
- Teraz to, co powiedziałaś, ma więcej sensu - padła odpowiedź. 
- I dobrze - mruknęłam. - Idziemy dalej - zakręciłam słoiczek i schowałam go do torby. Zanim zamknęłam klapę, zerknęłam na sople, które wcześniej zabrałam ze sobą. Nic się nie zmieniło, nadal nie topniały. 
Miałam nadzieję, że szybko się dowiem, jaki jest ich związek z historią Tinga. Albo chociaż dlaczego wisiały samotnie w tym lesie. Jednakże, zamiast otrzymać odpowiedzi na którąkolwiek z tych zagadek, wkrótce mieliśmy natrafić na kolejne niecodzienne zjawisko, ewidentnie powiązane z poprzednim. 


<C.D.N.>



Wygrana: 6 jaj



Uwagi: brak daty! W wyrażeniu "niemniej jednak" słowo "niemniej" piszemy łącznie.

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Od Lind "Poszukiwań ciąg dalszy" cz. 1

Lipiec 2023
Drugiego dnia postoju warunki nie uległy widocznej poprawie. Moich wrażliwych uszu dobiegło wiele głosów, iż jest jeszcze gorzej. Jakiś wariat nawet biadolił, że pewnie nie przeżyjemy następnego etapu podróży drogą powietrzną. A wszystkie te opinie poznałam, leżąc w cieniu drzew; odpoczywając po skromnym posiłku. Kiedy słuchałam kolejnego, całkiem ciekawego wywodu na temat zmian pogody, dostrzegłam nad sobą wilczą czaszkę i parę złotych oczu skierowanych na mnie. 
- Na co się gapisz? - spytałam.
- Na ciebie, myślałem, że to oczywiste - padła odpowiedź Odmieńca.
- Masz jakąś sprawę czy po prostu chcesz "umilić" mi czas swoim gadaniem? - potarłam pyszczek łapą. 
- Raczej to pierwsze. Spójrz - wyciągnął w moją stronę jajko o pomalowanej na czerwono skorupce. 
Podniosłam głowę z ziemi. 
- Gdzie to znalazłeś? Jeszcze jakieś zostały? - spytałam szybko.
- Wystarczyło pójść od drugiej strony stada wypoczywających smoków - Odmieniec zapakował swoje trofeum do mojej torby. - Wstawaj, na pewno jest ich tam więcej. 
- Nie musisz dwa razy powtarzać - odparłam. Wyjątkowo miałam ochotę posłuchać jego polecenia. 
Czym prędzej pobiegłam we wskazanym przez Tinga kierunku. Odmieniec w międzyczasie wskoczył na mój grzbiet. W normalnych warunkach próbowałabym go zrzucić, ale teraz tylko cieszyłam się, że mam jeszcze szanse rywalizować o obiecaną watasze nagrodę. Dotychczas byłam święcie przekonana, że cała okolica została przeczesana wzdłuż i wszerz już wczoraj. Ominęłam kilka wilków, później też większych i mniejszych smoków. Oddaliwszy się nieco od pozostałych, zwolniłam do szybkiego marszu. Zaczęłam uważnie oglądać podłoże z myślą o wyróżniających się, kolorowych jajkach. Nagle Ting ryknął:
- Stój! Uważaj! 
Odskoczyłam i stanęłam w miejscu.
- O co chodzi? - zaczęłam szukać przyczyny jego krzyków. 
- Prawie zdeptałaś jajko!
Spojrzałam na ziemię. Dopiero po kilku chwilach dostrzegłam pomalowaną na zielono skorupkę. Niemal zupełnie zlewała się z otaczającą ją roślinnością. Używając swojego żywiołu, delikatnie podniosłam znalezisko. Dostrzegłam na nim różne motywy roślinne, przerywane naprawdę malutkimi plamkami złota. Nie przyglądałam się mu dłużej, nie wiadomo ile jajek zdołamy jeszcze znaleźć, zanim ktoś nas uprzedzi. Był tutaj świeży zapach innych wilków. Ruszyłam dalej, jednak teraz już uważałam, gdzie stawiam łapy. Następne jajko znalazłam pod jednym z kolczastych krzewów, kolejne w korzeniach drzewa, które dzielnie rosło na gołych skałach. Ting ostrzegał mnie z wyprzedzeniem o każdej barwnej zgubie leżącej na mojej drodze. Zbierając coraz więcej jajek, zaczęłam się zastanawiać, czy może jednak nie poszukam kogoś, kto udzieliłby mi lekcji "matematryki", czy jak to tam nazywają. Na dłuższą metę chyba lepiej umieć rozróżniać więcej liczb, niż jeden, dwa, trzy, cztery i siedem. 
***
Zatoczyliśmy wokół docelowego miejsca zbiórek całkiem spore koło. Trafiliśmy na kilka miejsc, gdzie nie było już żadnych jajek, ale także na parę zakątków, które inni poszukiwacze pominęli zupełnie. Nadal pozwalałam Tingowi siedzieć na swoim grzbiecie. Był bardzo przydatny jako dodatkowa para oczu. Idąc dalej przed siebie, dotarłam nad brzeg dużego stawu, ciasno otoczonego przez drzewa tutejszego lasu. Odmieniec zeskoczył na ziemię i zaczął polować na chmary komarów krążące dookoła. Omiotłam wzrokiem okolicę. Zdawało mi się, że tuż przy brzegu widziałam jajko. Podeszłam bliżej i odkopałam je z mułu. 
- Kolejne? - spytał Ting, mlaszcząc.
- ...Nie - westchnęłam, zrozumiawszy, że to nie to, czego szukamy. - Tylko jakiś kamień - podniosłam otoczak, żeby lepiej mu się przyjrzeć pod światłem. Był wyjątkowo gładki. Wyglądał trochę jakby powstał ze srebra, ale miał niebiesko-fioletowy połysk. Nie dane mi było jednak dłużej go oglądać; wkrótce Odmieniec bez pytania przejął ode mnie specyficzny kamień. 
- Hej!
- Zachowam go sobie - oznajmił Ting.
Westchnęłam z rezygnacją. Miałam w planach to samo, ale nie będę przecież bić się z moim towarzyszem o byle otoczak.
- Chodź, idziemy dalej - ruszyłam udeptaną ścieżką naokoło stawu.
- Czekaj! - rzucił Ting. 
Zatrzymałam się, odwróciłam i spojrzałam na niego z wymalowanym na pysku zdaniem "O co ci znowu chodzi?". Zauważyłam, że mój towarzysz wlepił wzrok w coś nad jego głową. Nie musiałam długo szukać obiektu jego zainteresowania. Parę metrów nad nami, na jednej z gałęzi wisiało kilka... sopli lodu. Pomimo wysokiej temperatury, nie topniały. Czy to... jakaś iluzja? Zaczęłam węszyć, przekonana, że lada chwila znajdę odpowiedzialnego za to złudzenie żartownisia.

<C.D.N>

Wygrane: 4 jaja

Uwagi: brak

Od Edel "Jajeczka" cz. 2 (cd. Luna)

Lipiec 2023
Z ulgą przyjęłam wiadomość o dłuższym postoju. Latanie na smoku bywało męczące, zwłaszcza gdy rzeczony smok ze wszystkich sił starał się cię zeswatać z twoim towarzyszem. Lubiłam Diligitis, Crane'a zresztą też, ale jednak przyjemnie było uciec od nich chociaż na chwilę. Poza tym w końcu mogłam rozprostować łapy, przejść się po innych terenach i to przy okazji wykonując własne obowiązki.
Ledwo trochę odetchnęliśmy, musiałam udać się na poszukiwania jakiegoś stawu lub strumyka z w miarę czystą i nieskażoną wodą. Niby mieliśmy jeszcze jakieś zapasy, ale lepiej dmuchać na zimne, niż doprowadzać do masowego umierania z pragnienia.
W obawie przed napadem jakiejś watahy lub nieprzyjaznego stworzenia chodziliśmy zbitą grupą. Każde z nas niosło w pysku wiadro. Przede wszystkim służyły nam one jako naczynia, do których zbieraliśmy wodę, jednak w razie czego moglibyśmy uderzyć nim przeciwnika. Były całkiem ciężkie.
Dzięki niech będą Eydis, że tym razem jedyną istotą, na którym terytorium się znaleźliśmy był wielki królik. Wyglądał na spłoszono, gdy przybiegł prosząc nas, nieznajome wilki, o pomoc w poszukiwaniu swoich podopiecznych. Według tego co mówił, miał zwyczaj przygarniania porzuconych jaj i opiekowania się nimi do czasu, aż nie wykluje się z nich jakieś stworzonko. Na szczęście dla poszukiwaczy, Aratris (bo tak miał na imię rzeczony królik) malował "swoje" jajka, więc nie dało się ich nie rozpoznać wśród tych zwyczajnych. Jeszcze tego by brakowało, by rządne nagrody wilki zabierały rodzicom swoje niewyklute pociechy.
Ja sama jeszcze nie wyruszyłam na "łowy" i w sumie nieszczególnie zależało mi na wygranej. Gdy tylko usłyszał to As, kazał mi obiecać, że wszystkie znalezione jaja przekaże mu. Nie miałam nic przeciwko - ewentualnych znalezisk nie zamierzałam porzucać, a jeśli w ten sposób mogłam pomóc swojego przyjacielowi, to tym lepiej. Chociaż nie wiedziałam po co Asowi ten cały artefakt i - szczerze mówiąc - przypuszczałam, że on też tego nie wie.
Rzeka znajdowała się całkiem blisko obozu, a już z pewnością bliżej niż podczas ostatniego postoju. Wtedy musieliśmy przebyć długą drogę, by znaleźć jakieś niewielkie jezioro.
Gdy tylko znaleźliśmy się na brzegu strumyka, wzięliśmy się do pracy. Morwenna miała żywioł związany z wodą, więc mogła ją od razu filtrować. Poza tym magiczne transportowanie wprost z rzeki było znacznie wygodniejsze, niż samodzielne próby napełnienia wiadra, więc nic dziwnego, że to wilczyca dostała przydział do ogarniania wody. W ramach podziękowania czasem niosłam jej wiadro. Oczywiście było to w formie człowieka, a nie wilczej.
Nagle usłyszeliśmy gdzieś w pobliżu czyiś śpiew. Dziecięcy głosik roznosił się w powietrzu, dezorientując całą naszą grupę. Skąd się wzięło tutaj jakieś młode?
Po krótkiej rozmowie, zdecydowaliśmy, że to ja pójdę sprawdzić, co się dzieje. Grupa niespecjalnie chciała mnie puścić, ale w końcu udało mi się ich przekonać, że mogę sobie być chora, ale dziecko raczej nie przyczyni się do mojej śmierci. Ich zachowanie było zdecydowanie irytujące, lecz przy tym i całkiem urocze.
Weszłam w zarośla i powoli szłam w stronę, z której nadbiegał głos. W pewnym momencie stworzenie, do którego ten należał zamilkło. Widocznie usłyszało szelest traw, towarzyszący mojemu pojawieniu się. To dobrze, bo nie zamierzałam go wystraszyć nagłym pojawieniem się.
- Kto tam?! N-nie boję się ciebie!
Trochę zbyt szybkim ruchem wyszłam z traw i stanęłam oko w oko z młodą wilczycą. Z tego co wiedziałam, to właśnie ona dołączyła do naszej watahy podczas jednego z postojów. Jednak jak miała na imię... Cóż, to już była całkiem inna sprawa.
Uśmiechnęłam się, licząc, że uspokoję w ten sposób zdecydowanie nieufną waderkę.
- Ładnie śpiewasz.
- D-dzięki - odpowiedziała, jednak nadal trzymała mnie na dystans.
Nie dziwiłam się jej.
- Jak masz na imię?
- Luna, a ty to kto? Nie znam cię - warknęła, starając się pokazać, że nie jest wcale tak bezbronna, na jaką wygląda. Było to na tyle urocze, że nie mogłam powstrzymać śmiechu.
Gdy się uspokoiłam, postanowiłam kontynuować przepytanie.
- Należysz do Watahy Magicznego Kruka?
- Tak, a ty? Odpowiesz mi w końcu, czy nie?
Ponownie się zaśmiałam, co Luna skwitowała niezadowolonym prychnięciem. Rozczulające.
- Tak, należę. Mam na imię Edel - odpowiedziałam z uśmiechem - Nie powinnaś tak oddalać się od watahy, skarbie.
Luna zmierzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem, by po chwili zerknąć na malutkie jajko, które leżało obok jej łap.
- Chciałam je tylko umyć... - mruknęła.
Skinęłam głową z całą powagą, na jaką było mnie stać.
- Oczywiście, że tak. Niemniej lepiej byłoby, żebyś na przyszłość trzymała się stada. Jeszcze mogłoby coś ci się stać.
Waderka powoli pokiwała głową, przyznając mi rację.
- Ale mogę skończyć myć jajeczko?
- Jasne. Potem wrócisz ze mną i moją grupą, dobrze? Są tam - wskazałam miejsce, z którego przyszłam.
Luna zmarszczyła brwi.
- Grupą? - powtórzyła.
- Zbieramy i oczyszczamy wodę, żebyśmy mieli co pić podczas podróży - wyjaśniłam, uśmiechając się.
Widocznie moje wyjaśnienie wystarczyło samiczce, bo bez słowa zabrała się do mycia swojego znaleziska. Nie wiedziałam, z czego korzystał Aratris, ale farba była całkiem wytrzymała - nie zmyła się pod wpływem wody ani szybkich (lecz uważnych) ruchów łap Luny. 
W pewnym momencie zobaczyłam, jak wśród rzecznego mułu lśni jakiś kamyk. Na początku stwierdziłam, że to tylko słońce odbijało się w wodzie, tworząc kolorowe refleksy. Niemożliwe przecież było, by zwykły kamień połyskiwał w taki sposób. Lecz gdy tak na niego patrzyłam, nie mogłam powstrzymać wrażenia, że płynęła z niego jakaś energia. 
Zaciekawiona nachyliłam się w jego stronę i przyjrzałam srebrnej powierzchni. Z bliska zdawała się jeszcze bardziej połyskiwać w różnych odcieniach różu, błękitu i fioletu. Poza tym ta... energia czy cokolwiek to było drażniła moje zmysły, kusząc by zabrać kamień.
Zanurzyłam pysk w zimnej wodzie i pochwyciłam go w zęby. O ile było to możliwe, to kamień wydawał się wypuszczać jeszcze więcej mocy, która spływała falami w dół mojego gardła.
Niesamowite - pomyślałam.
Nie miałam jednak czasu, by dłużej zastanawiać się nad moim znaleziskiem, bo Luna wyszła z wody i dźwięcznym głosikiem oznajmiła:
- Skończyłam. To gdzie jest ta twoja grupa?
Wskazałam odpowiednią stronę i poleciwszy Lunie, by trzymała się blisko mnie, ruszyłam.
Na miejscu przywitały mnie zniecierpliwione spojrzenia pozostałych wilków.
- Dłużej się nie dało? - mruknęła Cordea.
W odpowiedzi wzruszyła ramionami i zerknęłam na Lunę, która właśnie wyłoniła się z trawy. Uśmiechnęłam się do niej, próbując bezgłośnie zakomunikować jej, że nie musi się obawiać stojących przed nią wilków. Tymczasem zbieracze wody musieli podążyć za moim spojrzeniem, bo niemal od razu usłyszałam ich głosy, pytające kim jest nowo przybyła.
- To Luna. Należy do naszego stada - przedstawiłam ją.
Waderka niepewnie przestąpiła z łapy na łapę.
- Ee... Dzień dobry?
Dzięki niech będą Eydis, że moi znajomi wykazali się wręcz niesamowitą kulturą. A i Luna okazała się niesamowitą towarzyszką. Umilała nam drogę swoją wesołą paplaniną, a ja niemal od razu przypomniałam sobie za co tak kochałam dzieci. Były cudowne. Zaczęłam się nawet zastanawiać nad podjęciem się kolejnego stanowiska. Przez ostatnie miesiące uzyskałam zaufanie, a i przekonałam się, że tutejsze szczeniaki widziały niejedną śmierć. Członkowie byłej Watahy Czarnego Kruka nierzadko umierali młodo, co odbijało się w pewnym stopniu na maluchach.
Gdy tylko odłożyłam ciężkie wiadro, westchnęłam z ulgą. Luna dalej gdzieś się kręciła niedaleko, buszując zapewne w trawie w poszukiwaniu jaj. Przyszło mi do głowy, że mogłabym jej pomóc. 
- Hej, Luna? - odezwałam się, gdy zauważyłam różowawe piórka pomiędzy wysokimi roślinkami.
Dosłownie chwilę później, waderka wychyliła się z trawy i spojrzała na mnie pytająco.
- Tak?
- Szukasz jaj, prawda? Może mogłabym w tym pomóc?
Samiczka zmrużyła oczy, zastanawiając się. Miała wielkie i błękitne ślepia, z których zdawało się bić ciepło.
- Jasne - odpowiedziała - Możemy zrobić zawody? Która nazbiera więcej jajek wygrywa.
- Nie wolisz zbierać w grupie?
Luna roześmiała się.
- Może być. Najpierw razem, potem zawody? Prooszę...
Uśmiechnęłam się.
- Jak mogłabym odmówić? To dokąd idziemy?
Samiczka w odpowiedzi wskazała miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą chodziła.
- Jestem pewna, że coś tam jest.
- W takim razie chodźmy to sprawdzić.
Szybko okazało się, że w pobliżu było więcej niż jedno jajo. Chciałam dać wszystkie malutkiej wilczycy, jednak ta postanowiła, że zabierze tylko te, które sama zauważyła. Wobec tego następnym razem nie wspomniałam jej o znalezisku i poczekałam, aż jajko rzuci się jej samo w oczy.

<Luna?>

Wygrane: 12 jaj