piątek, 18 września 2020

Od Morgana "Miłość w promieniach słońca" cz. 6


Październik 2026
Po tamtej pamiętnej lekcji nie potrafiłem przestać myśleć o Yngvi. Zaprzątała moją głowę codziennie. Podarowany przez nią naszyjnik z bursztynem cały czas ciążył na mojej szyi. Kiedy tylko na niego patrzyłem, nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu. Był cudownie nieregularny, a sposób w jaki błyszczące elementy odcinały się od matowych hipnotyzował. Nieustannie zerkałem w jego stronę i bawiłem się nim w zamyśleniu. Uwielbiałem go i cieszyło mnie, że Yngvi również nosiła ten, który dla niej zrobiłem. Ciekawiło mnie, czy powiedziała komuś o naszej wymianie, czy też ciągle o tym myślała. Jednak nie miałem odwagi jej o to zapytać.
Ona zachowywała się, jakby nic się nie stało, a ja próbowałem robić to samo. Rozmawialiśmy tyle samo i tak samo jak wcześniej.
Nic się nie zmieniło.
Oprócz tego, że nagle zaczęła przyciągać mój wzrok, a sama jej obecność poprawiała mi humor lepiej niż cokolwiek innego.
Poza tym dosłownie nic.
W następną sobotę, jak zwykle, poszedłem na zajęcia z tworzenia eliksirów, chociaż kusił mnie całkiem inny fragment plaży, gdzie ona siedziała na piasku w promieniach wschodzącego słońca. Mimowolnie zerkałem w tamtą stronę, na co w końcu zwrócił uwagę sam nauczyciel, wytykając mi zainteresowanie jego córką. Speszony od razu zaprzeczyłem i już więcej nie spojrzałem w jej stronę.
Moje myśli pochłonął przepis na Eliksir Ognia. Razem z Asgrimem próbowaliśmy uwarzyć drobną ilość tej mikstury, bardziej dla samej zabawy niż z faktycznego zapotrzebowania. Nie był to zbyt skomplikowany ani zbyt czasochłonny eliksir w porównaniu do innych. Omawialiśmy go także już wcześniej, przez co teraz stworzenie go nie należało do najtrudniejszych.
– Pozwól, że spróbuję trochę twojego – powiedział nauczyciel, kiedy skończyliśmy. Nabrał kilka kropel do pipety i wlał je sobie prosto do ust. – Taka ilość pozwoli mi włożyć w ogień tylko jeden palec i to przez kilka sekund. Liczę, że się nie poparzę.
– Nie powinien pan... – Urwałem w chwili, gdy mężczyzna włożył palec w płomień. Z moich ust wyrwał się głośny syk, ale nic mu się nie stało. Ogień omijał go, nie czyniąc żadnej krzywdy.
– Tak, tak... Bezpieczeństwo w pracy – Pan Asgrim przewrócił oczami i wyciągnął palec. – To nie ty powinieneś mnie upominać. Oczywiście, że masz rację Morgan. Nie powinienem był tego robić, ale ufam ci. W końcu uczysz się od samego mistrza.
Zaśmiał się głośno, a ja westchnąłem. Kiedy zostawaliśmy sami, wyraźnie dostrzegałem pewien brak odpowiedzialności, który cechował pana Asa. Chociaż na lekcji dbał o nasze bezpieczeństwo, tak w czasie zajęć dodatkowych... Był chyba aż zbyt wyluzowany.
– Cześć, tato, skończyliście już?
Podskoczyłem. Moje serce zabiło szybciej. Zaoferowany próbą eliksiru, nie zauważyłem, kiedy podeszła do nas Yngvi. Spojrzałem w jej stronę. Wilczyca uśmiechnęła się na powitanie. Serce nie zwalniało.
– Tak, właśnie przed momentem. Zanieś to Yvarowi i mamie, dobrze? – odparł nauczyciel i podał waderze małą paczuszkę z kilkoma fiołkami. – Ja tu jeszcze zostanę i trochę popracuję.
Vi skinęła głową.
– Mogę w czymś pomóc? – wtrąciłem.
– Raczej nie. Będę tylko robić syropy. Dam sobie radę sam.
Pokiwałem głową na znak, że zrozumiałem i, pożegnawszy się z panem Asem, odszedłem w swoją stronę. Nie minęła chwila, a dogoniła mnie Vi. Zaczęliśmy rozmawiać o jakichś błahostkach. Dowiedziałem się, że Yvar i ich mama byli chorzy. Ciężko było nawet stwierdzić, które z nich zachorowało jako pierwsze; rozłożyło ich momentalnie wczorajszego ranka. Zdziwiło mnie to. Yvar nie dał po sobie w ogóle poznać, że coś było nie tak. Chociaż z drugiej strony... Nie obserwowałem go zbyt uważnie.
– Chciałbym kiedyś nauczyć się uzdrawiać – rzuciłem w którymś momencie. – Chociaż te małe choroby jak grypa czy przeziębienie.
– A poważniejsze?
Uśmiechnąłem się lekko.
– To moje marzenie.
Yngvi pokiwała głową w zamyśleniu. Staliśmy przez moment w ciszy, jedynie patrząc się na siebie.
– Podziwiam cię – stwierdziła w końcu samica – Masz takie wielkie ambicje i na dodatek tak szlachetne... Ja nie mam takich marzeń.
– A jakie masz?
– Chcę zostać najlepszą piosenkarką na świecie. Sprawić, by muzyka rozświetlała wilkom każdy dzień. Mamy jej tu stanowczo zbyt mało – stwierdziła pewnie. Oboje się zaśmialiśmy, a ja przyznałem jej rację.
– Twoje marzenie też nie jest złe.
– Może i nie... – uznała, uśmiechając się.
Między nami ponownie zaległa cisza. Nie wiedziałem, w jaki sposób powinienem to odczytywać. Yngvi z reguły dość rzadko milczała. Jej wesoła paplanina zdawała się być wszechobecna. Jednak kiedy zostawaliśmy sami... Wydawała się o wiele poważniejsza i spokojniejsza. Nadal niosła w sobie radość, ale... Sam nie wiedziałem.
Normalnie taka cisza nie byłaby znakiem czegoś dobrego, ale mi ona nie przeszkadzała. Vi również nie wyglądała na zirytowaną czy zmęczoną. Prawdę mówiąc, na jej pyszczku widniał uśmiech.
– Mam jeszcze jedno marzenie, wiesz? – zagadnęła mnie.
– Jakie?
– Chcę być we wspaniałym związku, założyć rodzinę i mieć gromadkę szczeniąt. Wiem, że to głupie i nie powinnam myśleć o takich rzeczach w takim wieku, ale kiedyś... Chciałabym mieć osobę, dla której byłabym całym światem – odpowiedziała. Patrzyła w moją stronę, ale zamyślony wyraz pyszczka wskazywał, że mnie nie widziała. Nagle potrząsnęła głową i zaśmiała się z lekka nerwowo. – Wybacz, nie powinnam tego mówić. Sama nie wiem, czemu to powiedziałam. Chyba nikomu jeszcze o tym nie mówiłam. Z jakiegoś powodu... – Urwała. Czekałem na jej słowa. Serce głośno uderzało o moją klatkę piersiową i zwisający na niej bursztyn. – Z nikim nie potrafię rozmawiać tak, jak z tobą. Masz wokół siebie jakąś aurę powagi, która mnie odpręża i zmusza do mówienia takich rzeczy.
– Nie przeszkadza mi to. Też bardzo lubię z tobą rozmawiać – zapewniłem. – I uważam, że każdy zasługuje na taką osobę.
Pokiwała głową. Na jej pyszczku widniał szczery uśmiech. Złapałem się na myśli, że wyglądała ślicznie, gdy słońce odbijało swoje złote promienie w jej rudawym futerku. Speszony odwróciłem wzrok.
Od tamtego dnia myślałem o niej jeszcze więcej. Ale poza tym nie zmieniło się nic w naszych relacjach. Zupełnie nic.
Tylko świadomość tego, że żadna zmiana nigdy nie nastąpi, zaczęła nagle nieść ze sobą dziwny do opisania ból i smutek.

<c.d.n.>

>> Następna część >>