środa, 15 lipca 2020

Od Lind "Nasza przeszłość, nasze sekrety i lęki" cz. 2


Listopad 2025
– Jakie wilki?
– Mówię... o wilkach z watahy – odparł Crane.
Co? Czemu ktokolwiek z naszego stada miałby mu zagrażać? Nie wiedziałam, czy to ja byłam zbyt zmęczona by trzeźwo myśleć, czy w tym wszystkim po prostu brakowało sensu.
– Miałeś aż tak poważnych wrogów w watasze?
– Właśnie nie jestem pewien – Wilk usiadł i oparł się o suchy pień palmy. – Ciężko to wyjaśnić...
– Widzę...
Crane znów zrobił przydługą pauzę; może próbował jak najlepiej dobrać słowa, może bał się o tym mówić, może odczuwał wstyd. Tak czy inaczej, drażniło mnie czekanie na dalszą część wypowiedzi.
– Odkąd pamiętam byłem sam – odezwał się wreszcie Crane. – Musiałem sam zapewniać sobie jedzenie, także bezpieczeństwo.
Pokiwałam powoli głową.
– Swoją szczenięcą naiwność nieraz prawie przepłaciłem życiem. Z czasem doszedłem do wniosku, że każdy może być wrogiem, który w każdej chwili może zaatakować.
– Ja też, tak? – wtrąciłam.
– Tak myślę...
Zacisnęłam zęby, ale powstrzymałam się przed komentarzem. Zbyt ciekawiło mnie, do czego zmierzał.
– Nie chciałem, żeby potencjalny wróg cokolwiek o mnie wiedział. Każdy ma jakieś słabości, ja również... Więc jak już ktoś dowiedział się czegoś, co uznawałem za zbyt wrażliwą informację... – urwał.
– Co, co się wtedy działo? – ponagliłam.
– Lind... Proszę, obiecaj, że nikomu o tym nie powiesz.
– Jak mam obiecać, skoro nie wiem o czym mowa? – Potrząsnęłam głową. Crane wstał z miejsca, chyba obawiał się, ze znów schwycę go wiatrem.
– To było zanim poznałem E... zanim...
– Dobra. Obiecuję – weszłam mu w słowo. – Tylko wreszcie powiedz, o co chodzi.
Crane rozejrzał się dla pewności, że nadal utrzymywałam tłumiącą dźwięk blokadę powietrzną. To i tak pewnie nie robiło już różnicy; poza śpiącym Morganem nie było nikogo w pobliżu.
– Ja... wpychałem takie wilki do Jeziora.
Z początku nie zrozumiałam sensu tej wypowiedzi. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, o jakim Jeziorze wcześniej mówiliśmy. Usłyszałam szybsze bicie własnego serca. Wbiłam pazury w ziemię, jakbym obawiała się, że grunt zaraz ucieknie spod moich łap. Mimowolnie odsłoniłam kły i postawiłam kilka kroków w tył.
– Ty... – Futro na moim karku stanęło dęba.
– Lind...
– Jak mogłeś! – Zaczęłam głośno warczeć. Wicher tworzący barierę zaszumiał.
– To było dawno temu. Nie zrobiłem tego więcej! Nie użyłem tej wody!
– Dawno, czy dwa dni temu, co za różnica?! – Zaczęłam przywoływać więcej wiatru. Crane'owi się to nie podobało.
– Nie zrobię tego więcej, Lind!
– Nie obchodzi mnie to! – Zaczęłam formować skrzydła. Wilk położył po sobie uszy.
– Obiecałaś mi coś! – Ruszył w moją stronę.
– Widać będę tak samo niegodna zaufania, jak ty! – Zatrzymałam go w miejscu, używając swojego żywiołu.
– Lind, pomyśl o Morganie!
Nie dokończyłam skrzydeł. Otaczający nas wicher ucichł. Znów została tylko niewidoczna bariera.
Argument trafił w sedno. Ten szczeniak stracił już matkę, nie mogłabym odebrać mu również ojca. Byłabym wtedy większym potworem niż Crane. Ale... przecież na tym świecie powinna być jakaś sprawiedliwość. Czemu więc sięgnięcie po nią wiązałoby się z krzywdzeniem niewinnego szczenięcia?
Nie powinnam była słuchać Crane'a. Powinnam była od razu odlecieć i nie myśleć o konsekwencjach. A teraz... szansa przepadła. Zacisnęłam zęby i usiadłam na ziemi. Czułam rozchodzący się po klatce piersiowej ból.
– Jesteś potworem – wydusiłam.
Crane ciężko westchnął.
– Wtedy myślałem, że robię to, co każdy zrobiłby na moim miejscu. Nie miałem mocy, które pozwalałyby walczyć, chciałem się bronić...
– Przed wyimaginowanym zagrożeniem.
– Wiem, to był błąd... Popełniłem wiele błędów. Ale nie chcę już ich popełniać – Crane usiadł obok mnie.
Zatopiłam przednie łapy głębiej w piasku. Czułam, że moje spięte mięśnie drżą.
– Czemu mówisz mi o tym wszystkim? – szepnęłam.
– Nie chcę cię już oszukiwać – mruknął wilk. – Nie zasługujesz na to. Spytałaś o wodę... Masz pełną historię wody.
Pomyślałam, że nie powinnam była ruszać tego kosza. Nie powinnam była myśleć o Naszyjniku. Powinnam była pilnować własnych spraw. A teraz... będę dusić w sobie kolejne informacje. Kolejne opowieści, których nie wolno nigdy nikomu zdradzić, aby nie dotarły do niewłaściwych uszu. Wcześniej niewłaściwymi uszami byli Strażnicy, teraz są nimi Alfy.
Wyciągnęłam łapy spod piasku i podniosłam wzrok ku górze. Na niebie pojawiło się już sporo gwiazd. Gdyby żyły i mogły słuchać, pewnie uznałyby dzisiejszy wieczór za szczególnie ciekawy.
Przypomniałam sobie moment, w którym Crane oddał mi Medalion Nieśmiertelności. Przypomniałam sobie swoją furię, żal do niego, a także do samej siebie. Zdawało mi się, że teraz czułam coś podobnego.
– Wiesz, że tamtej nocy mogłam cię zabić?
– Ale tego nie zrobiłaś – mruknął Crane.
Westchnęłam ciężko. Nie da się ukryć - pomyślałam.
– Zabiłaś kiedyś wilka? – spytał. – Wiem, że miałaś kiedyś Medalion Śmierci.
– Nie – powiedziałam cicho. – Ty mi ukradłeś ten medalion, prawda?
Crane chwilę milczał. Nie wiem, co pokazywał wtedy jego pysk; nie odwróciłam wzroku od rozgwieżdżonego nieba. Ten widok nie budził tylu negatywnych emocji.
– Tak... A potem go zgubiłem – przyznał wilk.
– Tak samo, jak Złote Księżyce, które ci pożyczyłam?
– One... one poszły na twój wykup.
Podniosłam uszy. Zerknęłam kątem oka na rozmówcę. Jego profil wydawał się być teraz odrobinę przyjaźniejszy, niż przed chwilą.
– Więc podjąłeś w tym swoim życiu chociaż jedną właściwą decyzję... – mruknęłam. Żeby nie pozwolić moim myślom na powrót do celi w Białym Królestwie, postanowiłam kontynuować poprzedni wątek – A ty? Zabiłeś kiedyś wilka?
– Chciałem, ale tego nie zrobiłem – odparł Crane.
– Więc jak to się stało, że przestałeś się przejmować innymi?
– Z czasem moja uwaga zaczęła się skupiać tylko i wyłącznie na E. Przestałem myśleć o innych wilkach i... później odkryłem, że oni nie przejmują się mną. Nie aż tak, jak myślałem. Co najmniej połowa watahy nawet nie wie jak mam na imię.
– A ty co, niby znałeś wszystkie imiona? – rzuciłam prześmiewczo.
– Tak. Na tamtym etapie tak.
Spojrzałam na niego okrągłymi oczami. Crane chrząknął, przejechał od niechcenia łapą po piasku i kontynuował:
– Miałaś rację co do mnie. To wszystko wynikało ze strachu. Myślałem, że mnie on nie dotyczy, ale potem odkryłem, że są dwa rodzaje strachu. Pierwszy odczuwasz jak stajesz bezpośrednio naprzeciw zagrożenia. Serce zaczyna ci szybciej bić, przyspieszasz oddechu, coś ściska cię od środka... I na ten strach jestem znieczulony ze względu na żywioł. Ale jest jeszcze drugi rodzaj strachu. Głęboka obawa przed czymś odległym, co może się stać. Wielkie pragnienie, by to coś nigdy nie nadeszło. Ten drugi strach... towarzyszy mi całe życie.
Znów zrobiło mi się go szkoda. Może i jestem sierotą, ale dorastając miałam wszystko, czego mogłam potrzebować. Kochającego rodzica, ciepły i bezpieczny dom, jedzenie... wszystko. A on miał wyjałowione i cuchnące tereny watahy Asai, a dookoła zepsute przez zaklęcie, nieprzyjazne wilki. Zaczynałam rozumieć, skąd brało się to wszystko, co zrobił. Nikt nie wyjaśnił mu, jak działa ten świat. Zaczęłam podawać w wątpliwość, czy mój żal wobec Crane'a kiedykolwiek był słuszny.
– Jeśli od dzisiaj nie będziesz mi chciała już pomagać... zrozumiem.
Spojrzałam na rozmówcę. Nie wyglądał już na zastraszonego i smutnego. Wyglądał... jak wilk, który wreszcie jest gotów zaakceptować konsekwencje swoich czynów.
– Nie. Nie chcę was zostawiać – odparłam po chwili.
Nie do końca rozumiałam, skąd brała się ta decyzja, ale wiedziałam, że nie zmienię zdania. Może robiłam to tylko ze względu na Morgana, a może... również na Crane'a.
Na pysku wilka zajaśniały oznaki ulgi. Był zaskoczony moją decyzją; ewidentnie nie wiedział nawet jak ubrać w słowa swoją wdzięczność. Pierwszy raz od dawna zobaczyłam, jak się uśmiecha. Aż sama nie skontrolowałam, że zrobiłam to samo.
– Lind... ja... dziękuję ci, Lind...
– Nie ma za co... – mruknęłam, sama niezbyt wiedząc, co powinnam mu powiedzieć.
To było takie dziwne; nie umiałam już nawet nazwać tego, jak byłam teraz nastawiona do Crane'a. Nasze relacje przechodziły od sympatii do nienawiści, potem do akceptacji i... gdzieś jeszcze dalej. Nadal bolało mnie to, co zrobił, nadal byłam w szoku przez to, do czego mi się przyznał, ale nie chciałam wykreślać go ze swojego życia. Chyba uwierzyłam, że gdzieś tam jednak jest ktoś normalny i... w głębi serca dobry. W końcu oddał mi to, co ukradł i wyznał prawdę. Jakkolwiek straszna by ona nie była. Crane wyraźnie starał się naprawić to, co jeszcze może zostać naprawione.
Zadałam sobie pytanie, czy faktycznie powinnam oceniać go przez pryzmat tego, co było lata temu. Przecież wielu z nas się zmienia; na lepsze bądź na gorsze, ale te zmiany bywają trwałe.
***
– Co jeszcze umiesz zrobić z tymi swoimi mocami? – spytałam. – Wyczuwasz strach innych i sam nie czujesz... "bezpośredniego strachu". Co jeszcze potrafisz?
– Umiem odgadnąć cudze lęki – wyjaśnił Crane. – Różnego rodzaju.
– Umiałbyś odczytać moje?
– Powinienem... Czemu pytasz? – Przechylił głowę.
– Tak po prostu... Jestem ciekawa, jak byś to ubrał w słowa. Ale też musisz obiecać, że nie zdradzisz nikomu, czego się boję.
– Byłabyś w stanie mi znów zaufać? – Wilk spojrzał na mnie wyczekująco.
– W tej kwestii... być może – westchnęłam.
Crane przesiadł się, by być naprzeciwko swojego rozmówcy. Widać zmęczyło go ciągłe odwracanie głowy. Wlepił we mnie spojrzenie tych dwukolorowych oczu, a po chwili zaczął wymieniać:
– Więc... boisz się wielkich potworów, z którymi sama nie będziesz miała szans w walce... Boisz się chodzić po zamarzniętych rzekach... Boisz się utracić swoje magiczne moce... Boisz się... – urwał i zamrugał oczami. – ...wilka o połowie ciała z lodu.
Zesztywniałam. Poczułam, że po moim grzbiecie zaczął się rozchodzić nieprzyjemny chłód.
– Na imię mu Freeze... – dokończył Crane. – Kim jest Freeze?
Poderwałam się z miejsca.
– Lind? Lind, przepraszam. Ja nie chciałem...
– Nie przepraszaj – wymamrotałam. – Zrobiłeś, o co poprosiłam. Koniec tematu.
– Mogę ci jakoś... pomóc?
– Nie chcę od ciebie pomocy. Późno jest, pójdę już spać – Ruszyłam w bliżej nieokreślonym kierunku.
Rozgoniłam tłumiącą dźwięk barierę i oddaliłam się od Crane'a i Morgana. Wkrótce przyspieszyłam do biegu. Poczułam się jakbym chciała stąd uciec. Ale dokąd uciekać? Mogę uciec przed skalnym smokiem, przed watahą, przed Crane'm, ale przed Freeze'm nie zdołam.
Obejrzałam się za siebie. Wszystko wskazywało na to, że nikt mnie nie gonił. Jedyne, co wypatrzyłam, to kilka sylwetek śpiących wilków i wielkiego Strażnika Mroku Yuki. Zwolniłam, wkrótce stanęłam w miejscu. Wtem coś trąciło mój ogon. Odskoczyłam, natychmiast przyjmując pozycję bojową. Odkryłam, że natrafiłam na kogoś, kto nie był nawet wilkiem.
– Wszystko dobrze, Pierzasta?
– Ting... – mruknęłam, spoglądając otępiale na towarzysza. – Czemu... czemu chodzisz po nocy?
– Wiesz, że nie muszę sypiać codziennie. Poszedłem cię szukać, nie wróciłaś z patrolu.
– Jakiego patrolu?
– Miałaś dziś patrol. Zapomniałaś? – Ting zaczął mi się badawczo przyglądać. – Co ty w ogóle robisz? Polujesz czy co?
Zdałam sobie sprawę, że nadal niepotrzebnie trwałam w pozycji obronnej. Chrząknęłam i jak gdyby nigdy nic wyprostowałam się.
– Tak... miałam patrol i... e... mieliśmy kilka problemów – spróbowałam wyjaśnić sytuację.
– I przedłużył się aż do teraz?
– Teraz byłam u Crane'a. – Zdałam sobie sprawę, jak głupio to zabrzmiało, skoro nie mamy już własnych jaskiń. – Znaczy, byłam z Crane'm. Znaczy... rozmawiałam z Crane'm.
Odmieniec zmrużył oczy.
– Coś ci zrobił? Nie wyglądasz dobrze...
– Nie. Wszystko w porządku, po prostu jestem zmęczona – wyjaśniłam pośpiesznie. – Możemy wracać. – Ruszyłam przed siebie.
– Przecież widzę, że to coś innego, Pierzasta.
– Siedź cicho, zaraz kogoś obudzisz – burknęłam.
Co niby miałam mu powiedzieć? Wyjaśnić Tingowi czego dotyczyło moje starcie z Freeze'm i liczyć, że wszystko się szczęśliwie skończy?
Freeze mówił, że tylko dziedzic ma prawo wymienić Klucz na artefakt. Jakkolwiek lubiłam wierzyć, że to tylko wymysł tego szaleńca, zbyt bałam się mówić o czymkolwiek Strażnikom. Nadal istniała szansa, choćby mała, że Freeze miał rację; że według tych paskudnych Zasad ja i Ting musimy stoczyć tę walkę... A Baldor wyraził się jasno...
Pokonany Strażnik to martwy Strażnik.
***
Pode mną rozciągała się szeroka, blada plaża. Nawet z tak wysoka nie było widać jej kresu. Obróciłam się na chwilę w locie, jednak nie dostrzegłam już zarysu klifu. Byłam już bardzo daleko od zagarniętego przez watahę terytorium. Przywódcy stada mówili, że mamy nie wybierać się na samotne wycieczki poza zbadane tereny. Ja jednak uznałam, że nic się nie stanie, jak kilka razy nagnę tę zasadę, by bezpiecznie ćwiczyć. Zresztą, nikt pewnie nie zauważy, że zniknęłam. Wrócę przed zmrokiem i spokojnie zdążę na patrol.
Zaczęłam obniżać lotu. Po krótkiej chwili uderzyłam łapami w piach. Ting już tu na mnie czekał.
– Nareszcie... Myślałem, że będę musiał ćwiczyć za ciebie.
– Bardzo śmieszne. Wiesz, że to poważna sprawa – odparłam, rozganiając wicher.
Przybyliśmy tutaj, żebym mogła spokojnie potrenować przywoływanie piorunów. Nadal nie do końca opanowałam tę zdolność, a podczas walki mogłaby ona okazać się niezwykle przydatna. Magnus mówił, że takie wyładowanie elektryczne jest w stanie zabić jednym uderzeniem.
Spojrzałam w górę. Nad naszymi głowami wisiały ciężkie, ciemne chmury. Idealne warunki do treningu. Wyznaczyłam sobie konkretny cel na środku plaży, w który uderzę piorunem. Skupiłam energię magiczną w chmurach, jednak nie mogłam osiągnąć pożądanego efektu. Nie usłyszałam nawet grzmotu, nic. Dziwne... Przecież wcześniej szło mi całkiem nieźle. Dotąd problemem było trafienie w cel, nie samo przywołanie piorunu.
– Pierzasta!
Westchnęłam ciężko i odwróciłam się w stronę Tinga. Byłam coraz bardziej zniecierpliwiona.
– Czego chcesz?
– Wisiorek.
Zesztywniałam i dotknęłam swojej piersi. Odkryłam, że obok mojego Medalionu Nieśmiertelności znajdował się naszyjnik z bursztynu, który dostałam kiedyś od Babci.
– Czekaj, już ci go oddaję! – Zaczęłam pośpiesznie zdejmować wisiorek. Drżące łapy nie ułatwiały tego zadania.
– Wiedziałem... Jesteś takim samym złodziejem jak Gargulec! – warknął Strażnik.
– Nie! To nieprawda! Ting, ja nie chciałam! – Wyciągnęłam naszyjnik w stronę odmieńca. – Weź go!
Strażnik Wichury dobył miecza i ruszył w moim kierunku. Upuściłam wisiorek. Zdołałam uniknąć pierwszych zamachów ostrzem, ale wkrótce musiałam zacząć blokować je wichrem. Ting atakował coraz zacieklej; zrozumiałam, że nie będę mogła robić tego wiecznie.
Wtedy ujrzałam leżącą w piasku tarczę. Użyłam mocy, by odepchnąć odmieńca i pobiegłam w stronę wspomnianego przedmiotu. Strażnik Wichury nie był daleko za mną. Dopadłam okutego kawałka blachy i osłoniłam się nim przed kolejną serią cięć. Usłyszałam kilka szczęknięć metalu. Nagle rozległ się trzask. Pod moje łapy upadły odłamki Tingowego ostrza. Odrzuciłam tarczę i zaczęłam biec. Nie oglądałam się nawet na odmieńca. Czym prędzej opuściłam plażę; poszukałam ukrycia pośród drzew.
Wkrótce poczułam się nieco bezpieczniej. Zwolniłam do chodu; nie słyszałam, żeby ktoś za mną podążał. Chyba moja strategia podziałała. Zaczęłam oddychać spokojniej.
Zauważyłam, że coś w oddali odbijało światło słoneczne. Jasne refleksy nieśmiało przekradały się między pniami drzew. Po chwili poczułam, że moje futro rozgarnął lodowaty wiatr. Wtedy zrozumiałam, że znów przypadkiem dotarłam do Śnieżnego Lasu. Ciekawe, czy Leah nadal tutaj mieszka...
Odgarnęłam znajdujące się na mojej drodze gałęzie świerków. Stanęłam nad brzegiem zamarzniętej rzeki; ostatniej przeszkody dzielącej mnie od lśniącego śniegu. Postawiłam na lodzie jedną łapę, potem drugą. Potwornie bałam się, że pokrywa nie wytrzyma mojego ciężaru, jednak nadal podążałam naprzód. Krok po kroku... krok po kroku...

<C. D. N.>

Uwagi: brak.

Zdobyto: 129 czerwonych⎹ 247 pomarańczowych⎹ 119 zielonych⎹ 125 niebieskich⎹ 210 granatowych⎹ 175 fioletowych⎹ 81 różowych odłamków

Od Wilata "Królewicz nie potrzebuje już niańki" cz. 1

Grudzień 2022
Od jakiegoś czasu wszyscy wokół bardzo dziwnie się zachowywali. Zostawiali mnie samego na coraz dłużej. Częściej szeptali, przemykali po kątach i jakoś tak dziwnie na mnie patrzyli. O co tu do diaska chodzi? Coś przeskrobałem, zrobiłem nie tak?
- Wilat! Idziemy na polowanie. Zostajesz tu, jasne? Nigdzie się nie oddalaj - powiedział Articun, przywódca bandy. Znowu... Westchnąłem. Kilka razy już byłem na polowaniu i w żadnym stopniu nie było ono ciekawe. Chodziliśmy po lesie, łapiąc myszy, ptaki i inne stworzenia. Choć każdy zawsze mówił, że "idziemy" polować, to tak naprawdę każdy łapał dla siebie, z dala od innych. Razem trzymaliśmy się tylko podczas tych polowań, gdy podchodziliśmy niebezpiecznie blisko ludzkich osad, aby przeszukać te wielkie, srebrne, twarde pudła z pokrywami i pysznościami w środku. Jak dwunożni mogą nazywać to śmieciami? Jak można marnować tyle jedzonka? Przeciągnąłem się i postanowiłem, aby - wbrew nakazom dowódcy - udać się do pobliskiego źródełka. Robiłem to, ilekroć cały klan opuszczał obóz. Nie potrafiłem się powstrzymać. Jakaś dziwna, niewytłumaczalna moc mnie tam ciągnęła. Nad wodę, w głąb lasu, wśród ptaków i roślin... Tam czułem się jak w domu. Przytulając się do omszonych pni, czułem, jakbym przytulał się do mojej matki, której nawet imienia nie znałem. Tam odnajdywałem spokój. Spokój...
Nagle poczułem gwałtowne uderzenie. Przewróciłem się i przeturlałem się po ziemi. Niemal straciłem przytomność.
- Miałeś się nie oddalać!
Kitkat. Skoczył na mnie. Dobrze, że to tylko on. Lubiłem go, choć niekiedy używał w stosunku do mnie zbyt dużo siły.
- Co ty tu wyprawiasz?! Mogły cię zaatakować wilki, inne koty, małpy, duże ptaki... Nie masz prawa oddalać się od obozu.
Kitkat rugał mnie, a ja nie odpowiadałem.
- Od dawna tu przychodzisz, prawda? - jego głos złagodniał. Wydawał się smutny. Dlaczego? Czy to ma związek z ich dziwnym zachowaniem? A jeśli tak, to jaki..? Milczałem.
- Nie możemy cię tu zatrzymywać. Jesteś już na tyle duży, aby samemu o siebie dbać.
Wstrzymałem oddech. Czy on właśnie mówi, że...
- Sam sobie radź. Idź już.
- Wy... nie możecie... - zacząłem niepewnie.
- A to dlaczego? Jaśnie pan nie potrzebuje już niańki. - powiedział drwiąco kocur.
Po tym zaprowadził mnie do legowiska. W ciszy czekaliśmy na powrót reszty. Kitkat położył się na boku, tyłem ode mnie. Co chwila poruszał nerwowo ogonem lub uszami. Zdecydowanie nie był spokojny.
Jakiś czas później koty zaczęły wracać z polowania. Każdy osobno, w swoim tempie. Niektóre dojadały posiłki, niektóre wskakiwały na drzewa, aby odpocząć.
- Kitkat! Dlaczego uciekłeś? Wszędzie cię szukamy.
Przywódca. Oskarżony odwrócił się.
- Wil ucieka, Wil naraża się na niebezpieczeństwo, Wil jest nieposłuszny, ale to mi się obrywa, tak?
- Wil..? Co... O co tu chodzi?
- Wilat uciekł. Był nad źródłem.
Dowódca spojrzał się na mnie. Zadrżałem.
- Złamałeś zakaz.
Taaa, nie raz.
- Robił to od pewnego czasu. Jestem tego pewien - wtrącił mój "kolega". Co do cholery, czyta mi w myślach?
- Wilat? Wytłumacz się.
- Ja... - zawahałem się. Odwróciłem głowę i podkuliłem ogon. - Robiłem to. Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
- Od kiedy? - dociekał Art.
- To... Odkąd zostawiacie mnie samego.
Zamurowało ich. Ej, ej, powiedziałem coś nie tak?
- Czyli królewicz już nie potrzebuje niańki. Świetnie sobie radzi bez nas.- powtórzył swoją formułkę Kitkat.
- Nie jestem żadnym królewiczem!
- Dość! Muszę to przemyśleć... Dajcie mi chwilę - wtrącił się Articun. Spojrzałem triumfalnie na mojego starego przyjaciela, a teraz już przeciwnika.
Odwrócił się i zwinął w kłębek. Ja tylko patrzyłem bezwładnie.
Pozostało tylko czekać.

<C.D.N.>

Uwagi: W opowiadaniu wspomniane są zwierzęta zamieszkujące raczej Europę. Wobec tego przypomnę, że zamieszkujemy okolice dżungli i o ile Wilat się nie teleportował... Poprawiam na inne zwierzęta, ale jeżeli niesłusznie, daj znać. 

Zdobyto: 19 czerwonych⎹ 0 pomarańczowych⎹ 17 zielonych⎹ 7 niebieskich⎹ 18 granatowych⎹ 13 fioletowych⎹ 10 różowych odłamków

>> Następna część >>