wtorek, 24 września 2019

Od Lind "(Nad)zwyczajne dni w podróży" cz. 8

Październik 2024
Smoki wynurzyły się z chmur. Słońce było idealnie przed nami, więc jego promienie agresywnie ugryzły nas wszystkich w oczy. „Nas wszystkich”, to jest tych, którzy nie chowali się po plecionych koszach w obawie przed wypadnięciem. Dziś Passer tak szalał, że wszelkie koty, przebywające na jego grzbiecie, podjęły decyzję o pozostaniu w naszych bagażach aż do kolejnego postoju. Starym zwyczajem, smok przy okazji każdego nowego zestawu podniebnych popisów, zaczynał nową pieśń. Tego dnia odśpiewał już „Grotę Władcy Wulkanu”, „Wędrujące Węże” i „O Zapomnianym Szczycie”. Pierwsza pieśń była znośna, druga strasznie denerwująca, a trzecia... o dziwo bardzo mi się podobała. Dobrze pasowała do instrumentów Odmieńców, to jest banjo i djembe.
Podczas piątego refrenu, Passer zawołał głośno i wykonał pełen obrót w locie. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że akurat wtedy Ting chciał „zmienić akord”, czyli przesunąć łapę na gryfie swojej „małej gitarki”. Podczas piruetu smoka, instrument wyślizgnął się ze szponów Odmieńca i poleciał w dół. Strażnik Wichury skoczył w jego kierunku, ale było już za późno. As musiał schwycić Tinga za kołnierz, by i on nie poszybował w kierunku ziemi.
– Pierzasta, leć za nim! - rzucił błagalnie Odmieniec, łapiąc się podstawy skrzydła Passera.
Nie potrafiłam odmówić. To brzdąkanie zwykle mnie denerwowało, ale wiedziałam, jak ważne było banjo dla mojego towarzysza. Zeskoczyłam więc z grzbietu smoka i pomknęłam w dół za cennym instrumentem. Nie było czasu do stracenia, więc skrzydła zaczęłam przywoływać dopiero w drugiej kolejności. Szybko wypatrzyłam stracony przedmiot w powietrzu. Skupiłam się i schwyciłam go mocno wiatrem. Przyciągnęłam banjo do siebie, złapałam w zęby i dopiero wtedy rozłożyłam skrzydła. Musiałam nieźle się wysilić, by dogonić Passera. Zmieniłam kurs tylko na chwilę, lecz smok w tym czasie oddalił się o dobre paręset metrów.
Po chwili wylądowałam znów na pokrytym zielonkawą łuską grzbiecie, ściskając w zębach cenny przedmiot. Odmieniec natychmiast mi go odebrał (w sumie mogłabym użyć też słowa „wyrwał”).
– Dziękuję, Pierzasta – wysapał. – Dziękuję.
– Dobra robota – dodał Passer. – Talent twoich Odmieńców poszedłby na zmarnowanie bez instrumentów.
– Kto powiedział, że jesteśmy JEJ Odmieńcami? – odezwał się nagle Baldor. – Odgrywamy rolę jej niewolników czy co?
– Passerowi chodzi o relację właściciel-towarzysz – sprecyzowała Leah.
– Pierzasta nie jest naszym właścicielem – rzucił Ting. – Jest tylko właścicielką Wichury Płomieni – powiedział bardzo powoli, żeby wszyscy dookoła na pewno zrozumieli. 
Wtedy przypomniało mi się, jak bezwzględnie posłuszna była Trzecia Strażniczka wobec Freeze'a. Nic nie mówiła, tylko wykonywała polecenie. Jak tresowana.
– A jak wreszcie ujarzmię jej moc, będziesz moim podwładnym? – spytałam cicho mniejszego Odmieńca.
– Skąd taki pomysł, Pierzasta?
Nie odpowiedziałam nic. Popatrzyłam jedynie po pyskach pozostałych pasażerów. Nie wyglądały, jakby moi przyjaciele domyślali się, co widziałam w Białym Mieście. Asgrim i Torance tym bardziej byli zdezorientowani słuchając naszej wymiany zdań. Oni nie znali mojej historii z Tingiem aż tak szczegółowo, jak Leah.
Na znak jednego z większych smoków, wszystkie pozostałe zaczęły obniżać lot. Tym razem mieliśmy wylądować między lasem, a jeziorem. Zdawało mi się, że po drugiej stronie zbiornika wodnego było więcej miejsca do lądowania. Później wyjaśniono mi, że cały tamten teren to bagna. 
Nasz przewoźnik miał kaprys, by przed lądowaniem przelecieć bezpośrednio nad spokojnym jeziorem. Dostrzegłam, że wówczas Ting znów postanowił złapać się szpikulca na szyi smoka. Kiedy Passer był tak blisko gładkiej tafli, że jego pasażerowie mogli się w niej przejrzeć, wyciągnął łapy przed siebie. Jego pazury zaczęły przecinać lustro wody, rozbryzgując na boki hektolitry zimnej cieczy. Jak na komendę, wszyscy ścisnęliśmy się po środku smoczego grzbietu, żeby uniknąć ochlapania. Wszyscy, poza Asgrimem, który dalej wychylał się na bok i wystawiał język oraz Baldorem, który nawet nie drgnął przez cały lot. 
Passer zatoczył jeszcze jedno koło nad jeziorem, następnie zawrócił wreszcie w stronę wyznaczonego miejsca. Tam zatrzymał i stanął stabilnie na czterech łapach. Wtedy Tori zjechała pierwsza po jego boku na miękkie podłoże. Kiedy dołączył do niej Asgrim, wadera zaczęła mu mówić, że nie powinien był wystawiać się na tamtą wodę, bo nie wiadomo, czy nie jest trująca i tak dalej. Partner poklepał ją łapą po głowie i mruknął, iż docenia, jak ona się o niego martwi, ale tym razem jest to zbędne.
Dołączyłam do moich przyjaciół na pewnym gruncie. Dzięki stałemu dostępowi do wody, trawa była tutaj wysoka i intensywnie zielona. Był to dla mnie argument, że tutejsze jeziora raczej nie są zatrute, ani nic w tym stylu. Niemniej jednak Hitam jak zwykle wyznaczył wilki, które to sprawdzą. Następnie zarządził zbiórkę przywódców polowań, więc Tori musiała skończyć wykład i dołączyć do swoich kolegów w fachu. As posłał jej całusa na do widzenia. Tymczasem ja spojrzałam na horyzont. Słońce już ledwo wystawało zza linii dzielącej niebo i ziemię. Zgadywałam, że łowy odbędą się lada chwila, albo dopiero wczesnym rankiem.
Rozejrzałam się za jakimś lepszym miejscem na oglądanie zmieniającego się nieba. Wtedy dostrzegłam, że Strażnicy Artefaktów już je dla mnie znaleźli. Obaj siedzieli przy pniu powalonego drzewa. Ruszyłam w ich kierunku. Nagle zahaczyłam o coś pazurami; jakby o jakiś cienki łańcuszek. Stanęłam w miejscu i podniosłam łapę. Spostrzegłam, że potknęłam się o jakiś medalion. Był bardzo brudny, co pozwalało mi podejrzewać, iż leżał tu już dosyć długo. Jego kształt wyglądał bardzo znajomo. Odgarnęłam warstwę kurzu. Wtedy zrozumiałam, iż właśnie znalazłam Medalion Rosnącej Potęgi. Naprawdę wyjątkowe znalezisko. Z tego co słyszałam, egzemplarze były dostępne tylko w Zaginionej Krainie, do której jedyną drogą dostępu był jakiś portal. Założyłam sobie wisiorek na szyję i z szerokim uśmiechem na pyszczku wreszcie dołączyłam do Strażników. 
Usadowiłam się wygodnie obok mniejszego Odmieńca i oparłam o korę. Obserwowaliśmy w milczeniu, jak nad naszymi głowami pomarańczowe odcienie powoli, acz zdecydowanie przechodziły w fiolet, a następnie w coraz głębsze odcienie granatu. Proces był powolny, lecz olśniewający. Przez ostatnie dni raz po raz towarzyszyłam Odmieńcom w obserwowaniu pięknego świata. Pozwalałam, by udzielał mi się ich zachwyt i jednocześnie ćwiczyłam kontrolowanie swojej potrzeby ruchu. Dzięki Strażnikom odkrywałam nowe piękno w z pozoru zwyczajnych zjawiskach. 
Wreszcie na czarnym niebie zaczęły migotać pierwsze gwiazdy. Szybko dołączały do nich kolejne. Nim się obejrzałam, świeciło nad nami prawdziwe morze jasnych punkcików. W pewnym momencie niebo przecięła spadająca gwiazda. Baldor drgnął zaskoczony, a ja spytałam swoich towarzyszów:
– Widzieliście? 
– Meteoryt? Jasne – odparł Ting, przeciągając się. 
– Co? – Popatrzyłam na niego zdziwiona. – Miałam na myśli spadającą gwiazdę. 
– Gwiazdy nie spadają, Pierzasta – Strażnik Wichury przewrócił oczami. – Jak coś większego od naszej planety miałoby spaść? Skąd miałoby spaść? 
Zmrużyłam oczy. Pierwszego pytania nie zrozumiałam, ale za to drugie było naprawdę dobre. "Skąd spadają gwiazdy?" - powtórzyłam w myślach i zaczęłam się zastanawiać nad tym zagadnieniem. 
– To, co przeleciało przez niebo to nie gwiazda - przerwał moje rozmyślania Ting. – Czytałem o tym w Królewskiej Bibliotece. To kawałki skał, które spalają się, trąc o powietrze. 
– Skąd... skały wzięły się w powietrzu? – Jeszcze mniej rozumiałam z tego, co mówił. – Próbujesz zrobić ze mnie idiotkę? – obruszyłam się, podejrzewając, że Odmieniec stroi sobie żarty. 
– Tak, zdecydowanie tak - mruknął ironicznie Ting, kiwając głową. – Jak czegoś nie rozumiesz, to znaczy, że ktoś cię oszukuje. 
– Zacznij gadać z sensem – burknęłam. 
Strażnik Wichury westchnął ciężko. Chwilę milczał, potem wyciągnął łapę w stronę nieba. 
– Kilometry ponad ziemią; ponad powietrzem, jest pusta przestrzeń. Pełna planet, pyłu i odłamków skalnych, które są w ciągłym ruchu. 
Zwróciłam pyszczek we wskazanym kierunku. Nadal nie widziałam tam nic poza czarnym kolorem i świecącymi, podkreślę NIERUCHOMYMI gwiazdami. To wszystko brzmiało na absurdalnie przekomplikowane. Za nic nie potrafiłam zobrazować w myślach słów Odmieńca. 
– Nasz świat też jest taką planetą krążącą w kosmosie – kontynuował Ting. – Jest kulą złożoną z ognia, skał, ziemi i wody, otoczoną powietrzem. 
– To też wyczytałeś w Bibliotece w Białym Mieście? – spytałam. 
– Miałem dużo czasu, kiedy byłaś zamknięta w celi – odparł, opuszczając łapę. 
Po plecach przeszedł mi dreszcz. 
– Błagam, nie mówmy o tym – mruknęłam. 
– O, kolejna skała spalająca się w powietrzu – odezwał się znów Ting, wracając do poprzedniego tematu. 
Tym razem nie zdążyłam zobaczyć wspomnianego zjawiska. Akurat patrzyłam na inną część nieba. Wtedy przypomniała mi się książka, którą czytałam hen, hen daleko w przeszłości, kiedy jeszcze byliśmy na dawnych terenach. Przeglądałam ją, jak zawierucha skazała mnie na przesiadywanie całymi dniami w jaskini. Dowiedziałam się wtedy, że tarcie może rozgrzewać, nawet zapalać przedmioty, a także wytwarzać elektryczność. Pamiętałam, iż to drugie bardzo mnie interesowało. W mojej głowie znów zawitał pomysł, by wypróbować to w praktyce. Dostrzegłam na horyzoncie kilka chmur. Podobno tarcie w chmurach wytwarzało pioruny. 
Znów pogrążyłam się w głębokim zamyśleniu. Tymczasem delikatny powiew wiatru zmienił kierunek. Przyniósł ze sobą miłą woń kwiatów. Podniosłam pyszczek i zaczęłam węszyć. Ten zapach to... Nie, nie potrafiłam przywołać w myślach nazwy. Jednak pozytywne skojarzenia sprawiły, że wstałam i poszłam znaleźć źródło przyjemnego zapachu. Paręnaście metrów za pniakiem, przy którym siedzieliśmy, zastałam charakterystyczne fioletowo - różowe krzaki. Róże Hery. Aż dziwne, że nie zwróciłam na nie uwagi wcześniej. Podeszłam bliżej i wyciągnęłam łapę, by zerwać trochę kwiatów. Kiedy uznałam, iż nazbierałam ich już dość, wróciłam do Odmieńców. Co za tym szło, powróciłam do rozmyślań na temat przywoływania piorunów. 
Chyba mam coś, co może mi pomóc w osiągnięciu tego efektu... 

<C. D. N.>

Uwagi: brak.