czwartek, 8 sierpnia 2019

Białe Królestwo: "Nigdy nie wiesz co się wydarzy" cz. 2

Wczesny grudzień 2023 r.

Patrick
Willcan stał na środku areny, patrząc w skupieniu na swoje dłonie. Kilka metrów od niego, konkretniej naprzeciwko, znajdował się Patrick. To właśnie on od ponad roku miał za zadanie uczyć nastolatka posługiwania się swoimi mocami, rozpoznawania i walczenia z zagrożeniem oraz refleksu.
– I co? Wypatrzyłeś coś?
Willcan pokręcił głową. Raz jeszcze zacisnął dłonie w pięści, a następnie ponownie je rozluźnił i na nie popatrzył. Patrick cicho westchnął i z utęsknieniem powędrował wzrokiem ku wyjściu z areny. Wolałby się w tym czasie zajmować segregowaniem dokumentów, które po ostatnim ataku nietoperzy walały się po całym jego biurze. Wydał nakaz wytępienia co najmniej połowy z ich siedlisk, ale teraz nawet nie mógł kontrolować swoich ludzi – czy też zwierząt – podczas pracy. Doskonale znał ich tendencje do lenistwa pod jego nieobecność. Glory mawiał, że dopóki Patrick nie przejął stanowiska generała w wojsku panował dość duży nieład, a poukładanie żołnierzy oraz strażników nie należało do najłatwiejszych procesów. Wciąż niektórzy sądzili, że jest to praca łatwa i jednocześnie dobrze płatna...
– Chyba coś widziałem!
Patrick spojrzał na niego, ale właśnie wtedy z Willcana uleciało całe powietrze.
– To był jednak jakiś owad...
Patrick spojrzał w niebo, jakby z nadzieją, że zaraz coś z niego spadnie, co pozwoliłoby mu zniknąć aż do momentu, aż młodzieniec nie wymyśli czegoś, co aktywowałoby choć iskrę magii.
– Sądzę, że jesteś wciąż za mało skupiony. Coś stale cię rozprasza. Stoimy tak już od ponad godziny, ale ty ani nie wyglądasz na skupionego, ani na znudzonego. Jeśli chcesz to zrobić dobrze, nie możesz tego robić na odczepne – zaczął się zbliżać do chłopaka, ale Willcan właśnie wtedy opuścił dłoń i odsunął się od niego o kolejne kilka kroków.
– Nie zbliżaj się! – wrzasnął. Patrick się zatrzymał. Już przywykł do takiego zachowania. Doskonale widział, że nastolatek był na coś chory, ale nie mógł postawić żadnej diagnozy. Choćby dlatego, że nie miał wykształcenia na psychiatrę... Acz w zasadzie na terenie Białego Królestwa nie było ani jednej osoby, która by się w tym faktycznie specjalizowała.
– Spokojnie, nic złego się nie dzieje... – powiedział Patrick cicho – Nie chciałem być dla ciebie niemiły.
Willcan zaczął płakać.
– Skup się na moim głosie. Nie słuchaj tamtych. Jedyną osobą, która może ci zrobić krzywdę, jestem ja. Z tym, że ja nie mam nawet takiego zamiaru. Jestem tu po to, aby ci pomagać, a nie szkodzić. Uważam, że jesteś zdolnym, ale mało skupionym chłopcem...
– Staram się! – wrzasnął – Dlaczego ty tego nie rozumiesz?!
Patrick zamilkł. Rozumiał w czym tkwi problem, ale nie chciał się narzucać jego rodzinie. Ani teraz, ani nigdy potem. Jego podejście nie różniło się zbyt wiele od tego, jak Willcana traktowali jego najbliżsi. Nie miał pewności, czy to aż tak dobra decyzja, ale był jednak zdania, że nie warto się wtrącać... To mogło mu przynieść tylko więcej kłopotów. I jemu samemu, i Willcanowi.
– Chcę dla ciebie jak najlepiej, Will.
Willcan wrzasnął, chwycił się za głowę i nachylił. Szarpnął za włosy. Patrick zamknął oczy. Słyszał płacz chłopca jak przez szybę. Wolał nie nabierać skojarzeń z samym sobą w momentach załamania. Wolał zachować dystans... Zbytnie angażowanie się mogłoby być destrukcyjne nawet dla niego samego.
– NIC NIE ROZUMIESZ! – krzyczał dalej.
Patrick ani drgnął. Dopiero po kilku dłuższych chwilach powiedział:
– Nie wiesz, kiedy ktoś ukrywa jakiś problem. Nie wiesz o chorobach, nie wiesz z czym kto się zmaga na co dzień. Nie znasz niczyich prawdziwych motywacji. Tak naprawdę nie wiesz nic – zrobił pauzę – Nie chcę ci powiedzieć przez to, że inni mają gorzej. Moi psychiatrzy mawiali, że nie wolno mi tak myśleć. Nigdy. Każdy problem liczy się tak samo bardzo.
Dopiero wtedy uchylił powieki. Willcan patrzył na niego z przerażeniem, osłupieniem. Nadal miał policzki zalane od łez, ale teraz przynajmniej już nie szlochał. Słuchał go.
– Zgadza się: sugeruję, że potrzebujesz pomocy farmakologicznej, jednak mam do dyspozycji wyłącznie własne leki i nie mam prawa, aby przypisywać ci coś bez pewnej diagnozy.
– D-diagnozy...?
– Sądzę, że jest to schizofrenia, jednak zastrzegam, że mogę się mylić.
Willcan ciężko oddychał. Cały się trząsł. Patrick jednak nie czuł nic. Po prostu na niego patrzył. Nie był zmartwiony, nie współczuł mu.
– Moje leki zaliczają się jako neuroleptyczne. Mogłyby ci ulżyć choć trochę...
Wzrok Willcana stał się całkowicie pusty. Patrick powoli się do niego zbliżył i przytulił. Tym razem nastolatek nie uciekał. Położył nawet dłoń na jego brzuchu. Miał charczący oddech. Patrick przytulił go odrobinę mocniej.
– Nic ci nie grozi, jestem tutaj – szeptał, lekko kołysząc się z nim na boki. Mimo że nigdy nie byli sobie szczególnie bliscy, Willcan rzeczywiście poczuł się spokojniejszy i bezpieczniejszy. Patrick nie czuł, aby to była jego jakaś wielka zasługa. Miał poczucie, że tak po prostu powinien postąpić.

<C.D.N.>