poniedziałek, 21 października 2019

Od Lind „Los zawsze daje szansę” cz. 1

Luty 2024
Ten dzień nie zapowiadał się na nic nadzwyczajnego. Skończywszy swój patrol, wyruszyłam na kolejny połów małży. Dziś w tym zajęciu miała towarzyszyć mi Leah. Wadera i tak stosunkowo często brodziła w morzu; odparowująca z sierści woda pozwalała chociaż na chwilę ochłodzić się właścicielom grubych futer. Przynajmniej wtedy, kiedy nie zmieniali formy na ludzką.
Pomysł wspólnego „polowania” powstał, kiedy rozmawiałyśmy o podopiecznej Leah - Sileenthar. Moja przyjaciółka wspomniała coś wtedy, że jak dotąd dawała małej do jedzenia tylko mięso ryb morskich. Wtedy zaproponowałam, żeby spróbowała zaznajomić Silee ze smakiem małży. Leah wyglądała na nastawioną trochę sceptycznie. Koniec końców zdołałam jednak przekonać przyjaciółkę do swojego pomysłu. Mieszkaliśmy na tej plaży już dwa miesiące i nikomu z watahy jeszcze ten rodzaj mięsa nie zaszkodził.
Skoro zabrałyśmy ze sobą na połów Silee, trzymałyśmy się tylko i wyłącznie płycizny. Tego dnia fale przy brzegu unosiły wiele otwartych, już pustych pancerzyków. Znalezienie pośród nich nienaruszonych małży, nie było aż tak proste. Trochę to zajęło, ale we trzy (Silee nie pozwoliła, by jej ślepota powstrzymała ją przed zaangażowaniem się w łowy) znalazłyśmy ich nawet sporo. Mnie przypadło po raz kolejny dziesięć sztuk.
Miłym dodatkiem do zdobytego przeze mnie pożywienia były kolejne dwa błyszczące kamyki. Kiedy pokazałam je Leah, usłyszałam od niej, że to perły. Zdziwiłam się; to słowo wcale nie brzmiało obco. Miałam absolutną pewność, że już znałam to określenie. Czemu więc nie dopasowałam go do tych przedmiotów już za pierwszym razem?
Po zakończeniu „polowania”, Leah i Silee poszły gdzieś w głąb plaży. Moja przyjaciółka mówiła, że ma jakieś swoje prywatne sprawy do załatwienia. Nie wytłumaczyła szczegółów.
Pożegnawszy waderę i jej podopieczną, postanowiłam zobaczyć, czym zajmują się akurat moi towarzysze. Może jeśli teraz nie trwa kolejne jam session, będą w stanie mi powiedzieć, czy perły mają jakieś praktyczne zastosowania; na przykład w wyrobie magicznych wisiorków. Bardzo liczyłam na to, że Strażnicy wiedzą cokolwiek o tej sztuce.
Wypatrzyłam oba odmieńce w cieniu paprocio-drzew. Kiedy byłam już parę metrów od nich, nagle koło mnie rozległ się potężny huk. Dźwięk był bardzo krótki, ale tyle wystarczyło, by zapiszczało mi w uszach. Mimowolnie odskoczyłam, a oba odmieńce natychmiast przybrały pozycje bojowe. Wszystkie wilki w pobliżu zwróciły oczy w tę stronę, szukając przyczyny hałasu. Otrząsnąwszy się po ataku na mój wrażliwy zmysł słuchu, dołączyłam do nich.
Spostrzegłam, że w piasku powstał nieduży krater; jakby coś małego spadło na ziemię z bardzo dużej wysokości. Wyciągnęłam szyję, żeby zajrzeć do dołu. Na jego dnie leżał fioletowy, obłupany kamień. Było w nim coś znajomego. Moją szczególną uwagę przyciągnął zapach, którym ten przedmiot był przesiąknięty.
Zanim jednak mogłam się nad tym zastanowić, do krateru wskoczył Eitrao. Złapał odłamek w łapy i niewątpliwym było, że zamierza go stąd zabrać. Nie chciałam na to pozwolić. Wezwałam wiatr, by przetrzymać basiora, ale on wydostał się już z dołu. Gnał przed siebie, przemykając pośród gapiów ze swojej watahy. W tej sytuacji, postawiłam ścianę z wichru kawałek dalej na jego drodze. Eitrao wykazał się spostrzegawczością i zatrzymał tuż przed ledwo widoczną barierą. Podbiegłam do niego i spojrzałam nań z góry (z jego wzrostem nie było to wcale trudne).
– Oddaj mi to – zażądałam.
– Bo co? Co mi zrobisz? – wybełkotał wilk.
Mówił tak szybko, że ledwo go zrozumiałam. Przygotowałam się do odpowiedzi, ale basior kontynuował:
– Znalezione, nie kradzione – Zmrużył złośliwie oczy, podrzucając kamień. Spróbowałam schwytać przedmiot w locie, ale bez powodzenia. – Od teraz należy do mnie – mówił dalej Eitrao. – Pogódź się z tym, Opierzony Kuraku – zadrwił. – Żebym nie musiał...
Zanim ja zdążyłam zareagować, w stronę basiora wystrzelił Ting. Nawet nie zauważyłam, kiedy nas dogonił. Odmieniec uczepił się sierści na grzbiecie wilka szponami tylnych łap, a przednimi mocno opiął gardło delikwenta. Eitrao sapnął głośno, podduszany przez Strażnika Wichury.
– Pożałujesz, Trujący! – ryknął mój towarzysz.
– Spokój, spokój! – zawołał nagle Kai, wyłaniając się spośród obserwujących sytuację wilków. – Ting, masz natychmiast przestać – rozkazał.
Odmieniec spojrzał na starszego basiora. Nieznacznie rozluźnił uścisk. Tymczasem ja nadal nie mając pewności, czego oczekiwać, trzymałam na podorędziu skumulowaną moc wichru. Wreszcie Strażnik Wichury wyzwolił gardło Eitrao i zeskoczył na piasek. Kai nie skończył na tym swojej interwencji.
– O co tutaj chodzi? Do kogo należy ten kamień? – spytał.
– Do mnie – rzucił opryskliwie Eitrao.
– Po prostu go sobie zabrałeś, konusie – warknęłam.
– Lind – skarcił mnie Kai. – Więc kamień jest twój? – mruknął.
– Pojawił się znikąd – wyjaśniłam. – Ale czuje od niego znajomy zapach – dodałam szybko.
Starszy wilk popatrzył po naszej trójce.
– I co z tego? – rzucił członek Watahy Czarnego Kruka. – Ja czuję znajomy zapach od twojego Medalionu Nieśmiertelności.
– Pokaż jej ten kamień – powiedział Kai. – Trzeba ustalić, dlaczego się tutaj pojawił. Otacza go aura magiczna.
Eitrao skrzywił się; ewidentnie nie miał ochoty brać udziału w tej pogadance, ani tym bardziej pozwalać komuś, by dyktował mu, co ma robić. Jednak świadomość o sile Kai'a powstrzymywała go przed oporem. Rzucił kamień na ziemię. Wyciągnęłam łapę, by podnieść przedmiot. Ledwo musnęłam jego powierzchnię pazurem, a całe moje ciało przeszyła jakby iskra. Usłyszałam we własnych myślach cudzy głos:
– Lind – Znałam tę osobę. Na pewno znałam. – Musisz do nas wrócić!
Nagle w mojej pamięci odświeżyło się odpowiednie wspomnienie. Mówiła teraz do mnie Haslaye - córka starego Juana. Odkąd pamiętam, mieszkała ze swoim ojcem tuż obok mojego rodzinnego domu. Nie mogłam uwierzyć w to, co się działo.
– Tarnie jest bardzo słaba – kontynuował nieposiadający ciała głos.
Zamarłam. Haslaye mówiła o mojej Babci.
– Prawdopodobnie niedługo umrze. Chce się z tobą jeszcze raz spotkać, zanim odejdzie. W tym przedmiocie zawarliśmy zaklęcie, którego możesz użyć by się do nas przenieść. W ten sam sposób też wrócisz. Nie trać czasu! – Po tym zdaniu głos już nie powrócił.
Teraz rozumiałam wszystko. Absolutnie wszystko. Kto, jak kto ale córka Juana na pewno znała się dobrze na zamykaniu zaklęć w przedmiotach. Nie miałam nawet cienia wątpliwości, że powinnam uwierzyć wiadomości.
– Przysłano go mnie! – oznajmiłam głośno.
Eitrao przekrzywił nieco głowę. W jego oczach widziałam, że nadal nie chciał mi pozwolić na zachowanie tego przedmiotu. Pomyślałam, że pewnie wierzył, iż kamień jest coś wart i chciał oń dalej walczyć.
– Masz jakieś zastrzeżenia? – Kai zwrócił się do członka drugiej watahy.
– Być może – parsknął tamten.
– Mamy potwierdzenie pochodzące bezpośrednio od nadawcy, możesz iść – mruknął spokojnie starszy wilk.
Eitrao splunął na ziemię, obrócił się i ruszył w swoją stronę. Zniknął pośród innych wilków, z których wiele już straciło zainteresowanie sytuacją. Zgaduję, liczyli na prawdziwą walkę.
Spojrzałam na Kai'a pytająco. Nie byłam pewna, co się działo dookoła mnie, kiedy słyszałam głos Haslaye. Wszyscy dookoła słyszeli to samo, co ja, czy...?
Basior westchnął i odwrócił głowę z powrotem w moją stronę.
– Kiedy energia magiczna dotarła do twojego umysłu, obawiałem się, że może wyrządzić w nim szkody – powiedział. – Nawet jeśli jej aura nie wyglądała na niebezpieczną. Pozwoliłem sobie wejść do twoich myśli, więc siłą rzeczy też usłyszałem wiadomość – wytłumaczył mi.
– A... Rozumiem – pokiwałam głową. – Dziękuję za pomoc.
– Nie ma sprawy – Wilk uśmiechnął się lekko.
Podniosłam kamień za pomocą wiatru. Byłam gotowa od razu sięgnąć po energię, która pozwoli mi się przenieść do rodzinnego domu. Kai widząc, co zamierzam, postanowił mnie jeszcze przez chwilę powstrzymać:
– Zaczekaj. Jeśli masz zniknąć na nie wiadomo ile, wypadałoby najpierw powiadomić o tym Hitama, nie sądzisz?
– A... tak. Tak, powinnam – przyznałam. – Gdzie jest Hitam? – Zaczęłam się rozglądać.
– Tego nie wiem – mruknął basior.
– Ja wiem, gdzie on jest, Pierzasta – wtrącił Ting.
– Świetnie. Prowadź – powiedziałam.
Chciałam jak najszybciej wyruszyć. Spełnienie prośby mojej Babci było teraz moim jedynym celem. Momentalnie zapomniałam o dotkliwych słowach Eitrao i tej całej nieprzyjemnej sytuacji.

<C. D. N.>

Uwagi: Silee jest chyba mimo wszystko nadal wciąż zbyt mała by faktycznie łowić.