wtorek, 3 grudnia 2019

Od Lind „Los zawsze daje szansę” cz. 2

– Nie powiadomisz o zajściu Srebrzystej, ani nawet Rudej? – zapytał mnie Ting, oglądając się przez ramię. – Tylko Przywódcę?
– Nie ma na to czasu – wymamrotałam. – Haslaye wyraziła się jasno!
– Doceniam, że wyjaśniłaś mi, co ci powiedziała przez ten kamień – rzucił odmieniec, mrużąc oczy.
– Szczegóły nie są ważne – prychnęłam. – Grunt, że muszę przenieść się do rodzinnego domu. Jak najszybciej – dodałam. – Resztę opowiem ci po powrocie.
– Trzymam za słowo, że powrócisz w jednym kawałku, Pierzasta – mruknął Strażnik Wichury. 
– Przyśpieszyłbyś nieco kroku – ponagliłam, ignorując ostatni komentarz.
– Już jesteśmy na miejscu – oznajmił Ting.
Zatrzymaliśmy się. Zlokalizowanie Hitama pośród innych wilków z watahy Czarnego Kruka zajęło mi chwilę. Dostrzegłam, że Alfa rozmawiał z kilkoma wojownikami. Ignorując wszelkie zasady dobrych manier (nie miałam na nie wówczas czasu), wcięłam się w środek ich konwersacji. Wyjaśniłam pokrótce Hitamowi sprawę mojej wyprawy. Wspomniałam, że nie mam pewności ile ona potrwa. 
Przywódca zmarszczył nieco czoło. Tymczasem jeden ze wspomnianych wojowników rzucił jakiś złośliwy komentarz pod moim adresem. Nie mogę powiedzieć, że mnie to ruszyło. Oczekiwałam tylko z niecierpliwością na werdykt Alfy. Nie jestem pewna ile Hitam kontemplował moje słowa; wiem tylko, iż z każdą chwilą coraz bardziej się niepokoiłam. A co jeśli w ogóle nie uzyskam zgody na to przedsięwzięcie?
Wreszcie przywódca stada otworzył pysk, żeby coś powiedzieć. Zagłuszył go jednak kolejny komentarz tego samego wojownika. Podirytowana użyłam wiatru, żeby zacisnąć gębę tamtego wilka. Wtedy usłyszałam, że samiec Alfa wyznaczy kogoś, kto zastąpi mnie na patrolu. Więc mogę wyruszyć!
Wybełkotałam coś na kształt słów podziękowania i uwolniłam pysk wojownika z drugiego stada. Następnie, oddaliłam się od tej grupy. Usłyszałam, jak Ting drepce tuż za mną.
Znalazłszy na plaży odrobinę wolnej przestrzeni, zrzuciłam torbę i wydobyłam z niej kamień, w którym zawarto zaklęcie teleportacji. Odłożyłam go na piasek przed sobą. Towarzyszący mi odmieniec, uważnie obserwował każdy mój ruch. Otrzepałam się; zupełnie jakbym liczyła, iż to pozwoli chociaż trochę uspokoić dygoczące ze stresu ciało.
Miałam szczerą nadzieję, że pamiętam, jak użyć energii magicznej zawartej w przedmiocie. Ostatni raz ćwiczyłam tę sztukę lata temu; kiedy jeszcze mieszkałam w domu Babci. Postanowiłam zacząć od położenia łapy na kamieniu. Zacisnęłam oczy i skupiłam wszystkie myśli na swoim zadaniu. Pewnie całość będzie podobna do sięgania po moc wichru; jedyną różnicę stanowi umiejscowienie źródła energii magicznej.
Po chwili poczułam, jak specyficzna aura otacza moje ciało. Miałam pewność, że właśnie uzyskałam nad nią całkowitą kontrolę. Była gotowa do wykorzystania; jedynie czekała na moją ostateczną zgodę. Nabrałam w płuca więcej powietrza i skupiłam się na uwolnieniu zaklęcia. 
Usłyszałam szum i dziwne rzężenie. Potem grunt pod moimi łapami rozpłynął się w nicość. Nie śmiałam otworzyć oczu. Nie chciałam rozkojarzyć się i zakłócić działanie energii magicznej.
Czy to groziło czymś poważnym w przypadku tego typu zaklęć? Nie pamiętam. Wiem tylko, że nie chcę niczego sprawdzać na własnej skórze.
Nagle moje łapy zatonęły w czymś niewyobrażalnie zimnym. Momentalnie cała zesztywniałam. Po ciele przebiegły mi dreszcze. Moich nozdrzy dosięgnął lodowaty zapach igliwia. Zdecydowałam się wreszcie otworzyć oczy. Pierwszym, co dostrzegłam, była lśniąca biel. W mig zrozumiałam, że stoję po łokcie w śniegu. Więc istotnie jest teraz zima.
Podniosłam wzrok. Znalazłam się na małej łące tuż przed chatą Babci. Wszystko było dokładnie takie samo, jak zapamiętałam. Dach budynku nadal chylił się minimalnie na lewo, a kawałek za ogrodem wciąż rosły te same trzy sosny. Nie mógł być to sen. 
Podniosłam łapę i postawiłam pierwszy krok naprzód. Zaczęłam się już przyzwyczajać do zimna. Zauważyłam, iż na dłuższą metę jest ono łatwiejsze do zniesienia, niż upał plaży. Chociaż nikomu się do tego nie przyznałam, na nowym terenie często doskwierał mi fakt, że grube futro zatrzymywało zbyt dużo dużo ciepła.
Nagle śnieg za mną zaskrzypiał. Zanim zdążyłam się odwrócić, coś uderzyło o mój grzbiet. Podskoczyłam, ledwo utrzymując równowagę. Dopiero po kilku sekundach zrozumiałam, kto był przyczyną tego zjawiska.
– B-błagam, Pierzasta... W-wejdźmy już do środ-dka – wymamrotał Ting, chowając łapy w mojej sierści.
– Co ty tutaj robisz?! – rzuciłam, odwracając głowę. – Myślałam, że doszliśmy do porozumienia, że ty zostajesz z watahą!
– Nie pytałem cię, cz-czy mogę iść z tobą, bo wiedziałem, że się n-nie z-zgodzisz.
Otworzyłam pyszczek, ale nie wiedziałam, co powinnam mu powiedzieć. Strażnik Wichury po raz kolejny wykazał się brakiem szacunku do zdania Właścicielki Wichury. Po tylu latach znajomości przestało mnie to już dziwić, jednak nadal straszliwie denerwowało.
– Jak to w ogóle zrobiłeś? – spytałam, marszcząc czoło.
– S-specyfika takich zak-klęć. Wystarczy stać odpow-wiednio b-blisko – mruknął odmieniec. – Idź-dź już do t-tej chaty!

<C.D.N>

Uwagi: Nie musisz przy każdej wypowiedzi komentować, co kto mówi. Szczególnie gdy są tylko dwie postacie. Można się wówczas bardzo łatwo domyślić. Takie ciągłe wtrącenia nieco utrudniają czytanie. Jakby było tego mało - nie musisz zawsze informować, że ktoś powiedział coś ze złością, czy też nie. Często wynika to z kontekstu i sposobu, w jaki zdanie zostało wypowiedziane.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz