sobota, 12 września 2020

Od Sileenthar "A ja to tej pani nie lubię" cz. 12


Listopad 2025 r.
Ogarnął mnie wstyd, tak jakby pani Navri stała tuż obok i zaraz miała wyliczyć wszystkie okazje do ataku, które przegapiłam. Ponaglona przez jej wyimaginowane polecenie ruszyłam lekko za wilkiem. Starałam się nie wychylać poza osłonę roślin, obsadzających posterunki przy wydeptanej ścieżce, ale nie było to najłatwiejsze zadanie dzisiejszego dnia.
Może do tego właśnie przydaje się sprawny wzrok? To podobno działa tak, że nie trzeba dotykać ani węszyć żeby zlokalizować absolutnie bezgłośny przedmiot. Warunkiem jest tylko to, że trzeba na niego patrzeć, czyli skręcić oczami w jego stronę. Jak dla mnie brzmiało to magicznie, zwłaszcza ta część ze skręcaniem oczami (czasem nawet po cichu próbowałam to zrobić, jednak nigdy nie odczułam różnicy), ale na pewno byłoby przydatne w mojej sytuacji.
Przeszłam już spory kawałek kiedy w końcu odnalazłam Emeralda. Powęszyłam jeszcze trochę, by uzyskać pewność. Nie było mowy o pomyłce. Wilk stał niemal na początku naszej trasy i węszył zapalczywie, nie tak ostrożnie i cicho jak wcześniej. Czuć było od niego frustracją, na co mój pyszczek rozciągnął uśmiech.
Odetchnęłam głęboko i przymierzyłam się do skoku. Wszystkimi zmysłami próbowałam jak najdokładniej określić położenie przeciwnika, przypominając sobie jednocześnie co mówiła o podobnych sytuacjach pani Navri. Przede wszystkim wytężyłam słuch, nasłuchując węszenia, żeby wiedzieć gdzie jest głowa, a gdzie ogon. Chciałam skoczyć tak, żeby uderzyć go bezpośrednio w bok i wytrącić z równowagi. Był ode mnie większy i lepiej walczył, więc chyba najlepiej od razu go wywrócić. Mniejsza o to jeśli przednimi łapami trafiłabym w głowę albo szyję - pani Navri mówiła, że takich uderzeń musimy unikać przede wszystkim, bo pierwsze może nas zamroczyć a drugie pozbawić oddechu - gorzej jeżeli trafiłabym w biodro albo w ogóle gdzieś obok. Najwyżej by się potknął i od razu odpowiedział zębami.

To... Chyba brzmi logicznie? Tak? Lepiej żeby tak było, bo inaczej zostanie ze mnie mniej niż z dzisiejszego śniadania Arkana! Przełknęłam ślinę i zjeżyłam sierść ze zdenerwowania.
Trzy, dwa, jeden.

Wyskoczyłam w powietrze.
Zanim poczułam pod łapami krótkie futro na lewym barku Emeralda, wilk zawarczał głucho. Przez myśl ledwie zdążyło mi przebiec, że coś zrobiłam źle i zostałam zauważona w kluczowym momencie. Pchnęłam przeciwnika wszystkimi czterema łapami, a wstrząs i głuche łupnięcie poinformowało mnie, że całym swoim ciężarem zdołałam go powalić. Zębami sięgnęłam do jego szyi, ale basior był szybszy. Zarzucił łbem, żeby moje kły napotkały jego, zamiast zaciśnięcia się na sierści w symbolicznym zwycięstwie. Uskoczyłam w bok z prychnięciem, zupełnie przypadkiem unikając przy okazji odepchnięcia tylnymi łapami, które jedynie musnęły mój bok. Emerald zdążył unieść się na przednich łapach zanim znowu na niego skoczyłam. Tym razem był jednak przygotowany - jego grzbiet niespodziewanie opadł, a ja prześlizgnęłam się po nim gładko na drugą stronę.
Zaryłam pyskiem w ściółkę, która pomimo rozpaczliwych prób wyhamowania i tak dostała mi się do nosa. Kichnęłam i spróbowałam wstać, ale coś docisnęło mnie do podłoża z tym rodzajem siły, który nie robił mi krzywdy dopóki nie próbowałam uciekać. A tym czymś był oczywiście Emerald i jego słoniowe jestestwo, którego ciężar za pośrednictwem dwóch przednich łap wgniatał mnie w ziemię.
- Ale ty cuchniesz - parsknął z odstręczającą wesołością basior. - Wytarzałaś się w starej rybie?
- No chyba ty - odburknęłam.
No i klapa. Znowu. Tym razem nawet oszustwo nie pomogło.
Dlaczego choć raz rzeczywistość nie może być po mojej stronie?


<C.D.N.>

Uwagi: brak.

Od Morgana "Miłość w promieniach słońca" cz. 1

Wrzesień 2026
– Dzisiaj chciałbym omówić z wami recepturę na Eliksir Miłości – powiedział pan Asgrim, gdy tylko rozpoczęła się lekcja eliksirów. Siedziałem tuż przed nim, jak zwykle słuchając z pełnym skupieniem. Te zajęcia były zdecydowanie moimi ulubionymi i żałowałem, że mamy ich tak mało względem reszty. – Czy ktoś mógłby mi powiedzieć, co on takiego daje?
– Noo... Wilki się w sobie zakochują – powiedziała od razu Yngvi. – To wynika z nazwy, nie?
– Oba? – drążył z uśmiechem nauczyciel.
– Tak...? – zaryzykowała wilczyca. 
Asgrim pokręcił głową i spojrzał wyczekująco na resztę grupy. Niepewnie uniosłem łapkę. 
– Wilk, który go wypije, zakochuje się w pierwszej osobie, którą zobaczy – odparłem, kiedy nauczyciel udzielił mi głosu. 
– Nawet jeśli jest tej samej płci? – Gwidon uniósł brwi.
Przytaknąłem i zerknąłem nauczyciela. Omawialiśmy już ten eliksir na zajęciach dodatkowych, ale nie byłem pewien, czy dobrze zapamiętałem. Asgrim pokiwał głową na znak, że nic nie pomyliłem. Odetchnąłem z ulgą.
– Ohyda – stwierdził basiorek.
Kaiju przewrócił oczami.
– Sam jesteś ohydny.
– Mówisz tak, bo lubisz basiorki? 
– Daj mu spokój – warknęła Eunice, mierząc Gwidona wściekłym spojrzeniem.
– Boisz się, że obraża też ciebie? – wtrącił Yvar. 
– Nie. Boję się, że wasz idiotyzm przejdzie na kogoś innego – parsknęła samica. Spojrzałem na nią zaskoczony. Zazwyczaj nie dawała się tak łatwo sprowokować i to jeszcze przez takie głupoty.
Pan Asgrim odchrząknął, próbując zwrócić na siebie uwagę uczniów. Minęła chwila wypełniona kilkoma kolejnymi chrząknięciami, nim wszyscy na niego spojrzeli. 
– Czy ktoś jest w stanie powiedzieć mi, jakie są składniki Eliksiru Miłości?
Widząc, że nikt inny nie kwapi się do odpowiedzi, podniosłem łapkę i zacząłem je wymieniać. Ktoś wymieniał szeptem jakieś komentarze, co bardzo mnie rozpraszało. W końcu westchnąłem i, opuściwszy uszy, urwałem, pozwalają, by to nauczyciel kontynuował
– Czemu oni są tak niedojrzali? – burknęła Eunice.
– Nie zwracaj na nich uwagi.
Kaiju położył łapę na jej łapie. Wilczyca uśmiechnęła się delikatnie. Patrzyłem na nich zaskoczony. Zazwyczaj to Eunice uspokajała basiorka, nie na odwrót. Dziwnie było obserwować ich w takiej sytuacji.
Moi przyjaciele poczuli na sobie moje spojrzenie. Kaiju zabrał łapkę i zaśmiał się nerwowo. Wymienił spojrzenie z Eunice, a ta skinęła głową. 
Patrzyłem na nich z rosnącym zdziwieniem. To nie była pierwsza taka sytuacja, przez co miałem wrażenie, że już od jakiegoś czasu graliśmy w jakąś dziwną grę i tylko mnie nikt nie wytłumaczył jej zasad. Poruszałem się całkiem po omacku... A nawet jeszcze gorzej, bo Silee, chociaż niewidoma, nie odstawała od reszty szczeniaków tak, jak ja odstawałem teraz od reszty moich przyjaciół.
Chciałem już dawno ich o to zapytać, ale ciągle nie ułożyłem odpowiedniego pytania. Miałem wrażenie, że każde brzmiało... Źle, dziwnie, nienaturalnie...
Westchnąłem głośno i zacząłem w zamyśleniu malować w piasku. Nie wychodziło mi najlepiej; raczej nie miałem zdolności plastycznych. Nie było mi z tego powodu żal. Już jakiś czas temu zdałem sobie sprawę, że nikt nie był wszechstronnie uzdolniony.
Nagle Kaiju szturchnął mnie w łapę, niszcząc efekt mojej nie w pełni świadomej pracy.
– Musimy z tobą pogadać po zajęciach.
Westchnąłem, całkowicie zamazując krzywą palmę, którą narysowałem.
– My?
– Ja i Eunice – Wskazał na przyjaciółkę, która patrzyła na nas, marszcząc brwi. Nic dziwnego; tuż za mną na niebie wisiało słońce. Musiało palić ją w oczy. Skrzywiłem się na samą myśl. – To jak?
– Mam wybór?
Kaiju wyszczerzył zęby i pokręcił głową. Uniosłem wzrok, uśmiechając się. 

<c.d.n.>