czwartek, 10 września 2020

Od Morgana "Szczeniak w wielkim mieście" cz. 10


Lipiec 2026
– Jedną z ciekawszych przygód, które spotkały naszą watahę były wyścigi w zbieraniu jajek – rzekł Kai. Nie widziałem tego ze swojego miejsca, ale mógłbym przysiąc, że uśmiechał się delikatnie. Zawsze to robił, kiedy żartował.
– W zbieraniu jaj? – powtórzyła z niedowierzaniem Luka.
– Owszem.
– Żartuje pan! – oskarżył go Priam.
– Skądże znowu. Miało to miejsce dokładnie trzy lata temu. Wówczas przez wyjątkowo kapryśną pogodę, zostaliśmy zmuszeni do dłuższego postoju w wielkim lesie. Niespodziewanie do Suzanny oraz Hitama przybiegł ogromny królik. Nosił przy sobie łuk, kołczan, zioła oraz pustą torbę. 
– Na jaja?
Nauczyciel przytaknął.
– Zbierał porzucone przez rodziców jaja i zajmował się nimi do czasu ich wyklucia. Niestety ktoś zabrał jego maluchy i rozrzucił po całej okolicy. Widząc dużą grupę wędrowców, zdecydował się poprosić ich o pomoc. W zamian za pomocą obiecał podarować coś watasze.
– Co takiego?
– Medalion wykonany z drewna i piór. Miał w sobie klejnot, który najpewniej nadawał mu magiczne właściwości.
Moje uszy drgnęły, gdy usłyszałem ten opis. Jeden z wisiorków, które nosił tata spełniał wszystkie wymagania. Nigdy nie pytałem taty, skąd go miał, ani co dawał. Nie interesowało mnie to. Jednak teraz... Niewinny naszyjnik zwrócił moją uwagę i już planowałem, żeby później o niego zapytać. 
– Kto go dostał?
– Ten, kto odnalazł najwięcej jaj – odparł Kai. Otworzyłem szerzej oczy i uśmiechnąłem się. Czyli tata był najlepszy. – Chyba żadne z was nie zdziwi fakt, że spora część watahy zaangażowała się w poszukiwania. Niektórzy zbierali samemu, inni pracowali w grupach. Niezależnie od pobudek – czy szukali skuszeni wizją nagrody, czy aby pomóc Aratrisowi – została wykonana wspaniała praca.
Bardzo zastanawiało mnie, skąd wiedzieli, które jaja należały do królika. W końcu mogli nieuważnie zabrać nieporzucone jaja i nastraszyć ich rodziców! Liczyłem, że ktoś zada to pytanie, ale widocznie nikt inny na to nie wpadł. Pan Kai przeszedł do kolejnych etapów przeprowadzki. Skończywszy na dotarciu do naszych terenów, zarządził koniec lekcji.
Rzuciłem ostatnie spojrzenie jajku, które jadłem (jakoś nie miałem serca go skończyć po opowieści o Aratrisie) i podszedłem do Kai'ego. Basior musiał mnie zauważyć, bo wyszedł mi naprzeciw.
– Następnym razem, kiedy przyjdziesz spóźniony, nie skradaj się, tylko po prostu usiądź.
– Jest pan zły?
Pokręcił głową, unosząc nieznacznie kąciki ust.
– Dobrze się czujesz? Gerrant mówił, że twoja przemiana, zarówno w jedną i w drugą stronę, nie była planowana.
– Tak... Mógłby mi pan powiedzieć, co się stało po moim upadku? Miałem wrażenie, że wróciłem na nasze tereny i...
– Gorączkowałeś – wyjaśnił nauczyciel, kiedy jasnym stało się, że nie wiem, co powiedzieć dalej.
Pokiwałem powoli głową.
– Dlaczego? Przemiana podobno nie jest taka zła.
– Pierwsze mogą być bolesne i przypadkowe. Dopiero z czasem wilk uczy się nad nimi w pełni panować. Tak jest z każdą mocą.
– Ale...
– Nie musisz się martwić, Morgan – przerwał mi pan Kai. – Wszystko przyjdzie z czasem – powtórzył frazę, którą w ostatnich dniach słyszałem naprawdę często.
Westchnąłem cicho. Sam nie wiedziałem, co powinienem o tym myśleć. Bałem się kolejnych przemian. Bałem się tego bólu. Bałem się, że znowu nie będę wiedział jak wrócić. Nie powiedziałem jednak o tym nauczycielowi. Spodziewałem się, co mi odpowie. A ja nie chciałem tego słyszeć. Zamiast tego zadałem całkiem inne pytanie:
– Skąd wiedzieliście, które jajka należały do Aratrisa?
Na pysk nauczyciela wstąpił uśmiech.
– Królik ten był artystą o niebywałym talencie. Każde swoje jajo malował w niesamowite wzory. Chyba najpiękniejszym jakie widziałem było... – Basior ożywił się i zaczął opisywać malunki Aratrisa. Słuchałem go z uśmiechem. Jednak gdzieś we mnie cały czas żył strach związany z moimi nowoodkrytymi mocami. Strach, który musiałem pokonać.

Od Lind "Opowieść o władcy i czterech artefaktach" cz. 1

Lipiec 2026
O samym królestwie, z którego pochodziły nasze artefakty, nie brakowało informacji. Znaleźliśmy w Bibliotece różne kroniki, opisy historyków, ale one nie zawierały tego, co nas interesowało. Okazuje się, że artefakty miały być tajną bronią; narzędziem do obrony w kryzysowej sytuacji. Tak więc, jedyne wiadomości o nich pochodziły ze źródeł zewnętrznych; niestety, nieraz niepokrywających się.
– Chwila, tutaj piszą o namiestniku, nie o królu... – Magnus zaczął przewracać kartki swojego tomiska; w formie ludzkiej szło mu to bardzo sprawnie.
– Daty się zgadzają, Stalowooki – Ting wskazał rząd liczb u góry strony. Po tym, wrócił na drabinę, by sięgnąć wyższych półek. Kiedyś wspinał się bezpośrednio po nich, ale zagrożono mu zakazem wstępu do Biblioteki.
– Mamo, kim jest namiestnik? – spytał Morgan.
– Widzisz, jeśli władca... – zaczęłam wyjaśniać, ale nie dane mi było dokończyć.
– Pierzasta, znalazłem oryginał!
Ting z hukiem zeskoczył na blat stołu, przy którym siedzieliśmy. W łapach ściskał jakąś sfatygowaną książkę. Magnus podskoczył.
– Uch, co ty wyprawiasz! Mogłeś zmiażdżyć moje okulary – warknął wilkołak, podnosząc wspomniany przedmiot.
– Zostań w formie wilczej, to nie będziesz ich w ogóle potrzebował – Ting odkopnął na bok egzemplarz, nad którym ślęczał Crane, by zrobić sobie więcej miejsca na stole. – To oryginał tej kroniki, którą skopiowałem. Uch, jak oni mogli powierzyć to tak niekompetentnemu tłumaczowi... – Odmieniec zaczął kartkować swoje znalezisko. Sporo stron wyglądało, jakby miało zaraz wypaść.
– Więc... czego się dowiedziałeś? – ponagliłam.
– To czwarty artefakt został skradziony; nie trzy pozostałe – zakomunikował odmieniec. – A to znaczy...
– Że ten sam władca, który chciał je stworzyć, odpowiadał za ich ukrycie – dokończył Morgan. – Albo przynajmniej to samo państwo.
Ting zamknął książkę. Przymrużył oczy, spoglądając gdzieś w dal w zamyśleniu.
– Ciekawe czy to oni wyhodowali Strażników... – Zeskoczył ze stołu, by odłożyć tom na miejsce. Odniosłam wrażenie, że poruszał się mniej sprawnie, niż przed chwilą.
– Czemu nie ma tu z wami tego kolczastego? – spytał Magnus. – Jak on miał...
– Baldor. Ciężko go wyciągnąć z zajazdu... z resztą... – Westchnęłam. – Nie powinien wiedzieć wszystkiego. Ma osobisty zatarg z Władcą Burzy. Zabraniam ci z nim o tym rozmawiać – Spojrzałam Magnusowi prosto w oczy. – Jasne?
– Um... jasne – mruknął, odrobinę zmieszany. – Tak w ogóle... ja już wychodzę. Wiesz, miałem spotkać się z...
– Pewnie, idź. I tak dziękuję, że tu jesteś – dodałam łagodniejszym tonem. 
Wilkołak wygiął na chwilę kąciki ust w przyjacielskim uśmiechu, po czym ruszył w stronę wyjścia z Królewskiej Biblioteki. Powiem, nie planowałam wciągać w ten bałagan Magnusa; o tym, że w ogóle będzie w Białym Królestwie dowiedziałam się dopiero po dotarciu na miejsce. Jednak jego pomoc w przeszukiwaniu Biblioteki robiła różnicę; na tym etapie bylibyśmy co najmniej dziesięć książek do tyłu.
Kiedy Magnus już zniknął mi z oczu, pomyślałam, że to dobry moment na zaczepienie któregoś z regularnych bywalców Biblioteki. Bez podpowiedzi osób postronnych moglibyśmy błądzić o wiele dłużej. Każdy trop był przydatny.
Wypatrzyłam między regałami człowieka. Na pewno widziałam go tu już kilka razy; zapamiętałam ten nietypowy wygląd. Jego ubranie pochodziło z "normalnego" ludzkiego miasta, ale twarz ukrywał za drewnianą maską.
Zostawiłam stół zajmowany przez moich znajomych i podeszłam do wspomnianego jegomościa. Zadałam mu te same pytania, co wszystkim. Przeszkadzało mi jednak, że nie mogłam od razu wyczytać z jego twarzy, czy bardzo mu przeszkadzam. Ugh, nie znoszę masek.
– Sprawdźcie zbiór notatek Atruxa – odparł człowiek wyjątkowo ciepłym głosem. – To podróżnik ze wschodu; na pewno był w tamtej okolicy. Kolokwialnie mówiąc, lubił wtykać nos w nie swoje sprawy, więc mógł czegoś się dowiedzieć.

<C. D. N.>

Uwagi: brak.

>> Następna część >>