wtorek, 21 kwietnia 2020

Od Leah "Wybacz, moje złoto!"

Maj 2025 r.
Tropiki zdecydowanie nie należały i nigdy nie będą należeć do moich ulubionych klimatów. Egzotyce zasiedlonej przez nas krainy nie można było odmówić urzekającego piękna, ale swojego pochodzenia i wynikających z niego skutków nie mogę zmienić. Jak najwięcej czasu starałam się spędzać w swojej ludzkiej formie, która znosiła zawrotne temperatury zdecydowanie lepiej. Byłam osamotniona w swoim problemie, większości wilków pogoda nie robiła wielkiej różnicy (szczęściarze!). Arkan również nie podzielał mojego odczucia, ba, jako gad był bardzo zadowolony, przynajmniej do czasu gdy spadły pierwsze deszcze. Silee, pomimo swojego krótkiego futerka, czasami uskarżała się na ukrop, ale ogółem miewała się całkiem nieźle.
Moja podopieczna zmieniała się bardzo szybko. Nadal była drobna i bardzo szczupła, ale znacząco urosła, niemal dościgając inne szczeniaki. Ciężko było mi uwierzyć, że już niedługo rozpocznie naukę - dalej miałam przed oczami to maleństwo, zwinięte w koszyku, w którym niedługo przestanie się mieścić. Z jednej strony cieszyłam się, że ją przygarnęłam, z drugiej miałam wątpliwości czy nadaję się na jej opiekunkę. Lata mijały, nie byłam już taka młoda, ale w dalszym ciągu tak się czułam. Zdecydowanie bardziej jak ktoś, kto sam potrzebuje opieki, by dalej się rozwijać i przeżywać swoje życie...
Korzystając z przyjemnego chłodu drobnego deszczu w swojej ludzkiej formie obserwowałam jak maleńka bawi się, próbując schwytać na płyciźnie umykające spod jej łap małe ryby. Gdy już jakąś dostrzegła rozchlapywała gwałtownie wodę wokół siebie i jedynie delikatnie uderzała o powierzchnię wody, jakby chciała poklepać dostrzeżone stworzonka po łuskowatych grzbietach. Dziwiłam się, że ryby w ogóle jeszcze do niej podpływają, ale chyba po prostu nie uznały ją za wystarczająco groźną, by uciekać. Największą krzywdę jaką mogłaby im wyrządzić było potknięcie się i wywrócenie na jakąś w pogoni. W tej całej swojej determinacji była bardzo pocieszna.
Coś nagle uderzyło mnie w bok. Poczułam jak zsuwam się ze skały i zanim zdążyłam zareagować już leżałam do połowy zanurzona w wodzie ze zdartą skórą na prawym przedramieniu. Natychmiast zaczęło szczypać, dzięki uprzejmości morza i zaległej w nim soli. Gdy podniosłam wzrok, napotkałam spokojne, tryumfalne spojrzenie Arkana, rozłożonego wygodnie na moim miejscu. Silee przestała ścigać ryby i znieruchomiała zaniepokojona.
- Zabawne - fuknęłam, podnosząc się do siadu.
- Bardzo - przytaknął wesoło.
- Wszystko w porządku? - spytała cicho Silee, zapewne wietrząc krew. Czasami zazdroszczę jej tak świetnego węchu.
- Tak, to tylko draśnięcie - uspokoiłam ją.
- Myślałem, że jest głębsza - Wyvern trochę zszedł z tonu.
- Uznam to za przeprosiny.
Na chwilę zapadła cisza, podczas której obejrzałam dokładniej otarcie. W rzeczywistości nie było w nim niczego interesującego i wykorzystałam okazję, by ukryć uśmiech - nie gniewałam się, nawet specjalnie nie bolało, po prostu bawiło mnie to, że zepsułam mu głupi żart.
Silee drgnęła i podniosła lekko głowę, jakby chciała coś powiedzieć. Zawahała się, ale ostatecznie zebrała na odwagę:
- A jak ty to robisz, że cię w ogóle nie słychać?
Przez chwilę zastanawiałam się co ma na myśli i doszłam do wniosku, że chodzi o zaskakująco cichy sposób w jaki przemieszcza się Arkan. Biorąc pod uwagę jego gabaryty (w kłębie przewyższa moją ludzką formę co najmniej o głowę) czasami zastanawiałam się czy to nie jest jakiś efekt magiczny czy coś w tym stylu.
- Praktyka - Smoczysko napuszyło się jak kogut.
- A nie teoria? - machnęła żywo ogonem.
Parsknęłam śmiechem. Arkan jakby trochę się skurczył, ale spokojnie wytłumaczył małej jaka jest różnica między teorią a praktyką. Trochę się zawstydziła, ale szybko odzyskała rezon. Ostrożnie wpełzła na skałę i ciągnęła temat dalej.
- A z czego można robić praktykę i teorię?
- Ze wszystkiego. - odparłam, wychodząc z wody i siadając na piasku.
- Ale jak ze wszystkiego? Z ryb też?
- Możesz wiedzieć co to ryba, wtedy to jest teoria.
- Czyli praktyka to... Bycie rybą?
Zbiła mnie z tropu. Na chwilę zamilkłam.
- Tak... Chyba tak.
Arkan mruknął coś pod nosem z rozbawieniem, ale powstrzymał się od komentarza.
- Czyli nie wszystko? Bo ja nie umiem być rybą - zmartwiła się.
- To inny przykład. Możesz wiedzieć jak łowić ryby, ale nigdy tego nie próbować. Masz wiedzę teoretyczną, ale bez praktyki.
- Czyli do cichego chodzenia potrzeba praktyki?
- Dokładnie tak.
Silee fuknęła z przejęciem i skierowała uszy ku leżącemu obok Arkanowi.
- A... A do czego jeszcze?
Zamyślił się krótko, bezwiednie przesuwając ogonem po piasku.
- Do latania.
- Latania?! - pisnęła. - Ty umiesz latać?
- Tak. Leah też. I Lind.
Mała otworzyła pyszczek w niemym zachwycie.
- Ja też chcę, ja też! - zerwała się na nogi i zaczęła podskakiwać. - Proszę, proooszę!
- Niestety nie każdy tak może. - niemal pożałowałam, że w ogóle się odezwałam na widok jej gwałtownie malejącego entuzjazmu. - To ściśle związane z żywiołem albo rasą.
- Czyli ja nie...? - posmutniała Silee.
- Jeszcze nie wiemy. - uspokoiłam ją szybko, widząc jak w białych ślepkach zbierają się łzy. - Kto wie, może też będziesz władać powietrzem? Kosmosem, tak jak Magnus? Albo wodą, jak Cess, i będziesz tak świetnie pływać, że prawie latać!
- To nie to samo - odburknęła.
- Ale coś równie pięknego. Nie wiemy jaka będzie przyszłość.
Waderka nie zmieniła wyrazu pyszczka, ale wyprostowała stulone uszy. Przez myśl mi przeszło, że nie mogłam być tak gwałtownym szczeniakiem jak ona. Drugi głos gdzieś z tyłu głowy podszepnął mi za to, że owszem, mogłam, a nawet jeszcze bardziej.
- Okej - zaczęła nagle Silee tonem dyplomatki, z miną godną Baldora w trakcie obserwacji mrówek, transportujących w równym rzędzie fragmenty liści. - Nie mogę latać, ale wy tak. Zabierzecie mnie ze sobą!
Arkan zaśmiał się krótko, a ja nie zareagowałam od razu. Niby powinnam spodziewać się takiego obrotu sprawy, ale i tak trochę mnie zaskoczyła. Zanim zdążyłam przemyśleć jej pomysł, już gdzieś z tyłu mojej głowy wykwitł twardy bunt:
- Nie sądzę, żeby to był najlepszy pomysł.
- No ale proszę! Ja też chcę zobaczyć jak to jest! - upierała się dalej Silee.
Nagle poczułam się strasznie niekomfortowo. Wyczuwałam, że łatwo nie odpuści, a jeśli już jakoś ją przekonam, to obrazi się za wszystkie czasy. Na samą myśl o tym miałam wrażenie, że robię się zmęczona. Na pewno nie byłam tak upartym szczeniakiem. Nie ma mowy.
- To niebezpieczne, Silee. Co jeśli spadniesz, a my cię nie złapiemy?
- Będziecie lecieć nad wodą! Jak wpada się do wody to nie boli!
- Hola, co rozumiesz przez to "będziecie"? - oburzył się smok, ale razem z małą zignorowałyśmy go.
- Ale woda może być głęboka. A nawet musi, upadek z wysokości do płycizny też jest niebezpieczny. Umiesz dość dobrze pływać?
Waderka zamilkła na chwilę z lekko otwartym pyszczkiem.
- Nie spadnę! - podniosła lekko łamiący się głos.
- Silee, nie. Jesteś za mała - fuknęłam stanowczo.
- Jak będę większa, to już nikt mnie nie uniesie - zeszła z tonu, z drgającą poddańczo nutą w głosie.
- Na pewno coś się znajdzie - dodałam spokojniej.
Zerknęłam na Arkana z cichą nadzieją, ale ku mojemu przerażeniu ten machnął ogonem i cały się najeżył, co mała natychmiast wyczuła i odsunęła się szybko.
- Nie obiecuj jej takich rzeczy! - syknął gniewnie.
- Dobra, nie to nie! - pisnęła przestraszona.
Zerwała się na nogi i odbiegła w głąb plaży, potykając się o nierówności podłoża. Zatrzymała się pod wysoką palmą, przez chwilę drobiła w miejscu, pewnie licząc kroki, i zwinęła się w mały, szary, obrażony kłębek.
Przez kilka chwil chciałam za nią pobiec i przeprosić, ale wrażenie szybko odparł gniew. Tak ciężko jej zrozumieć co będzie dla niej lepsze? Bezpieczniejsze? To takie oczywiste, ale i tak tego nie rozumie! Nie umie po prostu odpuścić, gra jeszcze na sumieniu, licząc, że pęknę? Jak można być tak dziecinnym...!
...będąc tylko dzieckiem.
Na miejsce frustracji wstąpiła rezygnacja. Z dzieckiem... Chyba nie da się walczyć.
- Naprawdę musiałeś? - mruknęłam do Arkana po dłuższej ciszy.
- Tak - odparł pewnie. - Moi pobratymcy - wypluł to słowo z jadem. - może i pozwalają na robienie z siebie środków transportu, ale ja nie zamierzam. Tym bardziej dla uciechy szczeniaka.
- Straszny ewenement z ciebie.
- Dzięki wielkie - parsknął.
Przez dłuższą chwilę po prostu wsłuchiwaliśmy się w szum morza, ja, bo nie wiedziałam co mam teraz zrobić, a on pewnie z braku lepszego zajęcia. W oczy rzucił mi się nagle pewien szczegół, który wcześniej musiałam zignorować - łuska na bokach smoka lśniła od wody, zbyt wyraźnie jak na efekt deszczu tak drobnego, że podchodził pod mżawkę. Jak na niego było to dosyć niezwykłe, bo zdecydowanie nie przepadał za wodą.
- Przysnęło ci się w locie i wpadłeś do morza?
Arkan spojrzał na mnie zaskoczony, a potem w niesamowity sposób wygiął długą szyję, by przyjrzeć się swojemu grzbietowi.
- Ryby łowiłem - odparł, dalej mrożąc się wzrokiem, jakby chciał onieśmielić i przegonić całą wodę.
- Zabrakło ci innych ofiar?
- No. Nic dzisiaj nie mogłem znaleźć - westchnął.
Parsknęłam cichym śmiechem.

Uwagi: brak.

Od Ismanise "Moja historia" cz. 4 (cd. Infernum)

Luty 2026 r.
Infernum znowu buchnął ogniem z futra. To sprawiło, że po raz kolejny Isa odskoczyła przestraszona. Na Infinite zaś nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Znowu, nie mrugnąwszy okiem, ugasił za pomocą swojej mocy ogień basiora.
 Przestań mnie gasić – Warknął  Nie potrzebuję nikomu o tym gadać.
Infinite ledwo słyszalnie westchnął. Isa jednak doskonale wiedziała, że jej chłopak czuł się co najmniej rozczarowany.
 Dołączę – powiedział po chwili, ale to, że przeszło mu to z trudem, nie umknęło uwadze Isy. Infinite zaś ponownie się uśmiechnął.
 Liczyłam, że sobie pójdziesz – oświadczyła dumnie Isa.
 To masz pecha – Stwierdził z krzywym uśmieszkiem Infernum  Gdzie te wasze Alfy?
Spojrzenie Isy skrzyżowało się z Infinite. W jej głowie pojawił się pewien plan.
Ruszyła przodem, a Infinite oraz Infernum bez zastanowienia ruszyli w ślad za nią. Nie widzieli jej miny, więc pozwoliła sobie na uśmiech. Złowieszczy uśmiech. Nie pozwoli, by jakiś "nowy" z wygórowanym mniemaniem o sobie będzie straszyć lub irytować jej chłopaka.
Po drodze nie rozmawiali. Kiedy dotarli na nieco częściej odwiedzane tereny, cała trójka spotkała się z wieloma pytającymi spojrzeniami reszty wilków. Nikt jednak nie zadawał pytań. Infernum dumnie ignorował wszystkie spojrzenia. Infinite szedł dwa kroki za basiorem, co pozwalało mu na obserwowanie jego mimiki. Miał mieszane odczucia co do jego osoby.
Nagle Isa skręciła nieco na lewo. Infinite w pierwszej chwili pomyślał, że Isa wypatrzyła gdzieś Hitama lub Navri, lecz zatrzymała się tuż przed... Danem – naprawdę wysokim i umięśnionym basiorem. Miał niebieskie, posiwiałe futro i przenikliwy wzrok. Popatrzył pytająco na wnuczkę, a później na jej chłopaka. Najwięcej swojej uwagi poświęcił jednak na osobie Infernum.
Kiedy Isa lekko się pokłoniła, Infinite pojął, co planowała zrobić.
 To Alfa – oświadczył, również się kłaniając.
 Lepiej okaż mu należny mu szacunek – powiedziała ostro Isa w stronę Infernum.
Infinite widział, że Dan z trudem powstrzymał zdumienie. Najwyraźniej zdecydował nie polemizować z tym, co właśnie się działo i wkręcić się w realizację planu.
 Nie jestem głupi – burknął Infernum, naśladując gest Isy i Infinite. Zrobił to jednak dość niedbale i szybko.
 Kim jesteś? – zapytał nieco za głośno Dan.
 Jestem Infernum. Moja wataha zginęła w pożarze, który wywołałem, a który zniknął. Ale to prawda! Mogę dołączyć do twojej watahy?
Wypowiedź Infernum zdumiała jeszcze bardziej Dana. Powiedział to jednym ciągiem, zupełnie bez wahania. Posłał pytające spojrzenie Infinite, ale ten tylko wzruszył ramionami. Isa zaś całkowicie pochłonięta była powstrzymywaniem uśmiechu na pysku.
 Możesz – powiedział po chwili wahania Dan  Infinite i Ismanise pokażą ci tereny. Nie ma tego dużo, ale jednak coś...
 Ok – odparł Infernum, niemal wchodząc mu w słowo. Odwrócił się natychmiast tyłem do Dana. Patrzył gniewnie w kierunku Infinite, czego już nie widział dziadek Isy.
– To... chodźmy – rzekł Infinite z dość koślawym uśmiechem na pysku. Dan zaś nadal wyglądał na kompletnie zbitego z tropu.
– Co byś chciał zobaczyć jako pierwsze? – zapytał Infinite, kiedy już nieco się oddalili.
– A co macie najciekawszego? – odparował bez cienia zainteresowania Infernum.
– Chcesz zobaczyć rafę koralową? To dobra okazja, żeby cię... 
– Nie, Isa, nie – potrząsnął głową Infinite. Cały zapał z Isy nagle wyparował – Mamy zrobić dobre wrażenie, a nie straszyć nowych.
Isa westchnęła.
– Tak naprawdę to obecnie głównie możemy się poruszać po plaży i skraju dżungli. Nasze ekipy zwiadowcze nadal badają tereny, czy aby na pewno są bezpieczne dla reszty stada. Nie wiemy kiedy się skończą, ale dostępne miejsca powinny się zwiększać z miesiąca na miesiąc. Póki co trochę się nudzimy. Głownie się kąpiemy w morzu, uczymy się, chodzimy w tą i z powrotem i zbieramy to, co znajdziemy w dżungli. To co mamy, to jest to, co masz teraz w zasięgu wzroku. Tak naprawdę nie ma do końca po czym oprowadzać.
Infinite słuchał Isy, kiwając głową. Szli wzdłuż brzegu morza.
Słońce już niemal całkowicie zaszło. Ich sylwetki rzucały długie cienie na już chłodnący piasek. Isę znowu zaczynało ogarniać znużenie.

<Infernum?>