wtorek, 8 października 2019

Od Mortimera "Pierwsze polowania" cz. 1 (cd. Naida)

Styczeń 2025 r.
Morti siedział wpatrzony w falujący spokojnie ocean. Słońce dopiero wschodziło, więc niebo było nadzwyczaj barwne. Oddychał niespiesznie. Cały czas nadsłuchiwał nadejścia Naidii, jednak jedyny bodziec jaki dochodził do jego uszu był szum fal. Przymknął ślepia, relaksując się. Cisza. Spokój. Podobało mu się tutaj. Całkowicie zamknął oczy, dając się pochłonąć tej chwili. Uchylił wargi, chłonąc słone powietrze w płuca. Wdech, wydech. Po jakimś czasie przestał w ogóle słyszeć fale. Wszystko zlewało się w jeden szum i... melodię...?
Nagle coś chlupnęło tak mocno, że obryzgało jego futro. Chcąc się ratować odskoczył do tyłu, lecz upadł na chłodny piasek. Podczas gdy kopał na oślep tylnymi łapami, do jego uszu dobiegł znajomy głos:
– Cześć, Morti!
Jego głowa opadła z ulgą na piasek. Z wody wytruchtała Naida.
– Ha! Przestraszyłeś się?
– Tak nie wolnoo... – jęknął. Przeturlał się na bok i wstawszy otrzepał futro.
– Ach, tak? A co mi zrobisz? – zakpiła waderka, gotując się do ucieczki – Dziewczyn nie wolno bić!
Kłapnął w jej kierunku zębami, lecz wystarczająco wolno, aby zdołała odskoczyć. Ku jego zaskoczeniu upadła na ziemię.
– Ała! – pisnęła, mimo że nawet jej nie drasnął – Nie bij mnie!
Rozbawiony skoczył kilka razy na boki, a ona siląc się z trudem na powagę, powstała i spróbowała oddać mu łapą. Udał, że próbuje ją ugryźć, warcząc ostrzegawczo.
– Zaraz będziesz... E... – zająknął się – Pięciołapą Naidą!
– Pięciołapą? Liczyć nie umiesz! Nie pięco, ale dwułapą! – krzyknęła, rzucając się do ucieczki w kierunku wody. Morti popędził tuż za nią. Miał wrażenie, Naida że poruszała się tak szybko i zgrabnie, jakby w ogóle nie była w wodzie. On zaś niemiłosiernie chlapiąc, szedł coraz wolniej i wolniej.
– Nie chlap tak! – zawyła teatralnie – Zachowujesz się jakbyś nie umiał pływać!
Podniósł wzrok. Teraz tylko głowa Naidy wystawała ponad powierzchnię wody.
– Bo jeszcze mam dno! – odgryzł się, śmiejąc się złowrogo. W głębi jednak czuł, że nie ma z nią szans we wodzie.
– I tak nie powinieneś tak chlapać! Chodzisz jak ranna kaczka! – krzyczała, pływając sprawnie w jedną i w drugą stronę.
Morti już przygotował plan. Rzucił się w wodę, wiedząc doskonale, że na tamtym odcinku była zapaść, na której teoretycznie nie powinien się nigdy pojawiać. Przebierał łapkami, lecz okazało się to dla niego znacznie trudniejsze, niż początkowo sądził. Jeszcze nigdy nie pływał. W momencie, kiedy powoli zaczynał łapać rytm, zalała go fala wody. Kiedy tylko zdołał, wynurzył się i zaczął głośno kaszleć. Woda była wszędzie. Oczy piekły, ledwo widział. Szumiało mu w uszach, czuł też jak zimna ciecz przepływa do jego brzuszka. Ogarnęła go panika.
– Topisz się? Mam jakoś zareagować? – pytała szybko, niczym z karabinu, Naida.
Zakaszlnął jeszcze kilka razy, przebierając coraz szybciej łapkami. Wtedy wadera poklepała go po głowie.
– Oddychaj! – krzyknęła.
Nim zdołał jej powiedzieć, że nic mu to nie dało, ponownie zalała go fala wody. Tym razem była znacznie wyższa, a przed jego pyskiem przemknęła żółta ryba. Chciał krzyknąć, ale tylko wciągnął więcej wody. Kiedy ponownie wybił się na powierzchnię, słyszał tylko skrawek wypowiedzi Naidy. "Dorosłego" - to było jedyne, co zarejestrował, kiedy przez uszy przebiegł kolejny strumyk morskiej wody.
Naida uderzyła w jego pierś własną głową, lecz nie mocno. Wystarczająco, aby go popchnąć. Nie był pewien, jaki wybrała kierunek. Stracił całkowicie jego poczucie. Wiedział jednak, że mimo drobnej budowy ciała waderki, kryła się w niej zaskakująca siła. Po raz kolejny odniósł wrażenie, jakby ona wcale nie była pod wodą. Jakby wcale nie sprawiała jej oporu.
Cały czas kaszlał i krztusił się. Na szczęście zdołał wyrzucić z siebie wystarczająco dużo wody, by odzyskać spokój na tyle duży, by iść o własnych siłach na płyciźnie. Było mu słono i chłodno. Ledwo widział. Oczy go szczypały. Tata mawiał, żeby się w takich momentach wypłakać, ale czuł, jakby mu zupełnie zaschły.
– Przestań się topić! Jak umrzesz to oberwę! – krzyknęła Naida. Dopiero wtedy zwrócił uwagę, że ta cały czas biegała wokoło niego. Nie był pewien, czy wrzeszczała coś wcześniej. Nadal w jego uszach się przelewało. Odkaszlnął jeszcze kilka razy, i odpowiedział jej zachrypniętym głosem:
– Topię się...?!
Naida zwolniła.
– Nie wiem, ale jak umrzesz to będę wiedziała.
– Nie chcę umrz... – urwał, ponownie zanosząc się kaszlem. Po jego brodzie spłynął kolejny strumyk wody. 
– Kiedyś słyszałam, że jak ktoś się topi powinien pozbyć się wody z... siebie? – Zrobiła pauzę – Pluj, to może ci przejdzie.
Potrząsnął głową, próbując wylać wodę również z uszu. Zaraz potem zgodnie za jej radą zaczął nieszczególnie elegancko pluć. Nie czuł jednak najmniejszej różnicy.
Naida ruszyła biegiem przed siebie.
– O, cześć! – krzyknęła.
Morti podniósł głowę, a zauważając brata, uśmiechnął się nieco nerwowo. Exan patrzył na niego krytycznym wzrokiem. Jak zwykle.
– Brat ci się topi... Ale to nie moja wina! Sam chciał! – próbowała się wytłumaczyć Naida.
Morti zauważył jeszcze człapiącą w ich kierunku mamę z Theo u boku. Choć nie wyglądała na zachwyconą, to w duchu ucieszył się na jej widok.
– Gdzie się topi? – warknęła. Theo wskazał w jego kierunku łapką. Morti uśmiechnął się koślawo, mrugając nieregularnie puchnącymi oczami.
– Właśnie widzę... – mruknęła ze znużeniem mama.
– E... dzień dobry! – przywitała się Naida, z przestrachem wskazując na Mortiego – Uratowałam mu życie!
Morti chcąc dodać wiarygodności jej słowom, wysilił się na jeszcze szerszy uśmiech. Mama jednak nadal mierzyła ich wzrokiem. Nie wyglądało na to, aby planowała cokolwiek zrobić. W tamtym momencie jego ciche nadzieje na przytulenie w ramach pocieszenia zupełnie wyparowały.
Wtedy zza krzaków wybiegła dość duża gromadka szczeniaków, które Morti doskonale znał. To była reszta ich grupy. Morti przyspieszył kroku, Naida zaś na ich widok wydała się zdumiona.
– Co tak stoisz? Jazda na zajęcia – warknęła mama.
Morti nabrał ochoty, by ją obronić, ale tylko zacisnął mocniej zęby. Z mamą nie było warto się kłócić.
– T-tak jest, proszę pani! – wydukała, biegnąć tuż za Mortim – Przepraszam, jeśli źle go ratowałam... Ale pozbył się wody.
Morti nie widział miny koleżanki, jednak minę mamy już owszem. Patrzyła na nią z góry, niepochlebnie. Jej wzrok bez większego zainteresowania przeniósł się na zbierającą się grupę. Morti zakaszlnął po raz kolejny. Najchętniej by się otrząsnął z wody, ale miał świadomość, że obryzgałby wtedy resztę uczniów. Mama mówiła mu, że tak nie wolno robić.
– Wszyscy są? – zapytała chłodno wadera.
Odpowiedziała jej cisza. Nie trwała ona na szczęście długo, bo inaczej mogłoby to się źle dla nich wszystkich skończyć.
– Tak! – pisnął ktoś.
Morti dopiero widząc wzrok Isy siedzącej nieopodal, domyślił się, że musiała to być Sinope. Przeszły go dreszcze na wspomnienie ich bójki na lekcji.
– No dobrze... – mówiła już spokojniej mama – Dzisiaj będziemy polować na kraby.
Łapka Sino powędrowała w górę.
– A co to kraby?
– Zobaczysz jak przyjdzie – odparła mama.

<Naida?>

Od Morgana "Życie kołem się toczy" cz. 6 (cd. Crane)

Listopad 2024
Otaczające mnie ze wszystkich stron ciepło znikło. Do moich uszek dotarł świst. Pierś niepewnie się podniosła. Poczułem gdzieś w środku coś chłodnego. Chciałem przestać to wdychać, jednak nie potrafiłem. Pisnąłem zdezorientowany.
Co się działo?
Jakaś mokra i wielka rzecz przejechała po moim łebku. Uniosłem główkę, nic z tego nie rozumiejąc. Rzecz odsunęła się, a ja ponownie pisnąłem. Chciałem, żeby wróciła. Była taka cieplutka!
Poruszyłem łapkami i chyba udało mi się przesunąć. Spróbowałem ponownie i faktycznie w podłożu zachodziły delikatnie zmiany. Byłem gotów wyruszyć na poszukiwania tej cieplutkiej i mokrej rzeczy.
Uderzyłem nosem w jakieś wąskie niteczki. Kichnąłem i potrząsnąłem łebkiem. Do nozdrzy dotarł przyjemny zapach. Kiedy tylko go wyczułem, coś zaczęło dziwnie ssać w moim brzuszku. Popiskując cichutko próbowałem odnaleźć źródło tej smakowitej woni.
W pewnej chwili wilgotne - ale nie mokre! - coś popchnęło mnie. Z mojego pyszczka wydobył się przerażony pisk, gdy upadłem. A już szło mi tak dobrze.
Nagle zauważyłem, że woń nabrała intensywności. Bez trudu znalazłem jej źródło i zacząłem ssać. Cieplutkie jedzonko było takie pyszne!
Kiedy już napełniłem swój brzuszek, poczułem prawdziwą błogość. Przymknąłem oczy i wtuliłem się w niteczki, od których biło przyjemne ciepło.

Grudzień 2024
Dzień, w którym otworzyłem oczka był... Dziwny. Światło natychmiastowo mnie poraziło, zmuszając do zaciśnięcia powiek. Minęło naprawdę wiele długich chwil nim zdołałem się do niego przyzwyczaić. Najtrudniejsze było powiązanie rzeczy, które poznałem z pomocą innych zmysłów do ich wyglądu. Nieustannie czułem na sobie badawcze spojrzenia jakichś wielkich stworzeń, które podobnie jak ja miały łapki, uszka, ogonki i... wszystko. Poza tym futerko postaci, która nigdy mnie nie zostawiała, było identyczne co moje. Kiedy się w nie wtulałem, miałem problem z odróżnieniem, gdzie kończyło się jej, a gdzie zaczynało moje. A przecież nie mogły się ze sobą łączyć w tych chwilach! To nie byłoby możliwe. Chyba...
Zauważyłem, że czasem wokół było ciemno, nawet jeśli miałem otwarte oczka. Za pierwszym razem wystraszony zapadającą ciemnością zacząłem skowyczeć. Nie chciałem stracić niedawno zdobytego zmysłu, a na to się zanosiło. Otwierałem mocno ślepia i szukałem pociechy w ciepłym futerku. Stworzenie, do którego ono należało, zaczęło coś mówić. Dziwne i skomplikowane wyrazy mieszały się ze sobą. Jedyne, co było w tym zrozumiałe to kojący głos. Odgonił przerażenie i dał poczucie, że jestem bezpieczny. Kochałem ten głos. Nawet jeśli nie zawsze był tak przyjazny.
Któregoś wieczora ciemniejsze stworzenie (ale bardziej puszyste i milutkie!) było dziwnie... Zdenerwowane. Skuliłem się i wtopiłem w ciało jaśniejszego. Czekałem na te dziwne dźwięki pocieszenia, jednak zamiast nich nadszedł skowyt bólu. Pisnąłem zdezorientowany i odskoczyłem. Nie wiedziałem, co się działo. Czemu wszyscy byli tak niespokojni?
Wycofałem się na drugi koniec posłania i z przerażeniem obserwowałem, co robiły wilki. Jasny cicho popiskiwał, jednocześnie próbując coś powiedzieć. Ciemny nachylał się nad tamtym. Z głosu dawało się wyczytać taki smutek, że aż zamilkłem skołowany. Nigdy nie słyszałem takiej rozpaczy...
Z moich oczu zaczęły płynąć łezki. Zamazywały i tak trudny do zrozumienia obraz. Jeden z wilków szamotał się z materiałową chustą. W serce uderzyła iskierka zazdrości. Ja nigdy nie mogłem się nią bawić...
Obserwowałem jak materiał upada. Czekałem na wznowienie zabawy, jednak ciemny stracił już nią zainteresowanie. Teraz bawił się tymi wisiorami o niedobrym, metalicznym smaku. Parsknąłem cicho na samo wspomnienie.
Trąc brzuchem o posłanie, ruszyłem w stronę chusty. Może w końcu uda mi się nią pobawić!
Niestety, nie udało mi się do niej zbytnio zbliżyć. Wilk zdjął jeden z ohydnych medalionów i zarzucił na szyję tamtego. Przyglądałem się im, szukając dobrego momentu, by wznowić moje próby, jednak ten nie nadchodził. Jasny co prawda się nie poruszał, ale ciemny (który był o wiele straszniejszy) wszystko utrudniał.
Minęło kilka niewyobrażalnie długich chwil. Z pyska właściciela chusty wydobył się głośny skowyt smutku. Nie wiedziałem, co było nie tak, ale podszedłem do jasnej postaci. Liczyłem, że zdoła ona pocieszyć zarówno mnie, jak i tamtego wilka. Kiedy jednak wtuliłem się w jej futerko cicho popiskując, ta nie zareagowała.
Spróbowałem jeszcze raz. Tym razem przycisnąłem łebek do miejsca, gdzie sierści było mniej. Zawsze było tym najcieplejszym ze wszystkich.
Ciemny nieustannie płakał. Chciałem go jakoś pocieszyć, ale bałem się podejść. Wobec tego po prostu leżałem, czekając na jakiś ruch jasnego. Jednak ten nie nadchodził. W końcu ciało wilka stało się nienaturalnie zimne... Było to tak dziwne, że również zacząłem płakać i piszczeć.
Co się działo...? 

<Crane?>