piątek, 27 września 2019

Od Lind „(Nad)zwyczajne dni w podróży” cz. 11

Październik 2024
Uderzyłam rozdziawionym pyskiem w wodę. Moje kły nawet nie musnęły ryby, w którą celowałam. Łuskowate stworzenie przyspieszyło i zniknęło za zakrętem płytkiego potoku. Westchnęłam. Nie chciało mi się ruszać z miejsca, zwłaszcza, że te nadawało się idealnie na połów. Postanowiłam zaczekać po prostu na kolejną małą rybę. Ten rodzaj nie wystarczyłby na solidny posiłek, ale i ja nie byłam bardzo głodna. Po prostu nadarzyła się okazja na schwytanie jednej czy dwóch. 
Po chwili moim oczom ukazał się następny, pokryty srebrną łuską kąsek. Przyczaiłam się przy brzegu i czekałam, aż podpłynie bliżej. Kiedy nadszedł odpowiedni moment, zaatakowałam po raz drugi. Znów chybiłam, a ryba zdążyła uciec. Zamruczałam niezadowolona, strząsając wodę z futra na pyszczku.
Odwróciłam się, by sprawdzić, czy nie jestem obserwowana przez moje Odmieńce. Na szczęście dzisiaj Strażnicy mieli jakieś ciekawsze zajęcie. Siedzieli na ziemi i coś ostrożnie układali na płaskim kamieniu. Znad strumienia nie mogłam dostrzec, co tam konkretnie mieli, więc zdecydowałam podejść bliżej. Wyjątkowe skupienie moich towarzyszów bardzo mnie zaintrygowało. 
Stanęłam nad Tingiem i spojrzałam na głaz. Mniejszy Odmieniec przytrzymywał na nim dwa zielone odłamki, a Baldor próbował jedną łapą dołożyć do tego trzeci element. Rozpoznałam, że to kawałki szmaragdu, które znalazłam pod ziemią w Komnacie, której niegdyś strzegł Baldor. To jest; zanim przyszedł do niego Freeze. Rozpoznawszy przedmiot w ich łapach, nie musiałam już pytać co robią. Chwilę przyglądałam się poczynaniom Odmieńców, ale później zaczęło mnie to nudzić. Wszystko robili niewyobrażalnie wolno, a co jakiś czas musieli zaczynać od nowa, zauważywszy, że popełnili błąd. Jednocześnie obaj byli tak pochłonięci próbami złożenia szmaragdu w całość, że nawet nie zauważyli mojej osoby.
Wróciłam na żwirowany brzeg strumienia. Przysiadłam nad wodą i zaczekałam na kolejną rybę. Zawiesiłam pyszczek tuż nad połyskującą taflą, by skrócić czas ataku. Kiedy kolejny potencjalny kąsek znalazł się pode mną, spróbowałam go schwytać. Poczułam w pysku zimne ciało ryby, ale ta wyślizgnęła się, zanim zdążyłam zacisnąć mocniej kły. Trzecia próba, która spełzła na niczym. Wynurzyłam nos spod wody i zakasłałam. Mój brak wprawy w takich łowach dawał o sobie znać.
Wtedy dostrzegłam, że pośród kamieni na dnie strumienia lśnił kawałek jakiegoś ciekawego przedmiotu. Odchrząknęłam jeszcze raz, po czym włożyłam łapę do zimnej wody, by odgarnąć otoczaki na bok. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Odkryłam w ten sposób Medalion Rosnącej Potęgi. Po prostu sobie leżał tam, pod lustrem czystej wody. Ot tak! Natychmiast wyciągnęłam wisiorek na powierzchnię. Przyjrzałam mu się z bliska; nie było mowy o pomyłce. Niebywałe. 
Zanim woda skończyła ściekać z mojego futra, już w odcinku strumienia przede mną pojawiła się nowa ryba. Odłożyłam wisiorek na bok i zaatakowałam po raz czwarty. Tym razem wreszcie udało mi się złapać to stworzenie w zęby. Wyciągnęłam swoją zdobycz z wody i rzuciłam na brzeg. Przez jej niewielkie rozmiary wygryzienie całego, słonego mięsa nie trwało długo. Oblizałam pysk po tej skromnej przekąsce. Była naprawdę pyszna. Zostawiłam skórę i ości gdzieś w trawie i odeszłam od strumienia. Jakoś nie miałam już ochoty łapać kolejnych ryb. Zerknęłam na Strażników. Nadal zajmowali się tym samym.
– Może trzeba wam z tym pomóc? – zaproponowałam, zakładając znaleziony wisiorek na szyję.
Ting odwrócił głowę i spojrzał na mnie.
– Hm, wiesz... Twoje moce faktycznie mogą się na coś przydać – mruknął po chwili. – Umiesz przetrzymać w miejscu małe przedmioty, prawda?
– Tak – Podeszłam do nich.
– To od teraz ty będziesz przetrzymywać w całości już dopasowane kawałki szmaragdu – zarządził Strażnik Wichury.
– A ile już dopasowaliście? – spytałam.
– Tylko trzy – oznajmił Ting. – Przygotuj się, zaraz będę powoli puszczał szmaragd. Spróbuj niczego nie zepsuć.
Wykonałam polecenie i ostrożnie objęłam wiatrem dopasowane kawałki drogiego kamienia, by trzymały się razem. Odmieniec odsunął łapy. Wszystko pozostało na swoim miejscu. Baldor pokiwał głową z uznaniem. 
Z moją pomocą składanie szmaragdu zaczęło iść Strażnikom nieco sprawniej. Dzięki temu, że teraz ja podtrzymywałam dopasowane elementy zielonego kamienia, moi towarzysze zyskali dodatkową parę wolnych szponów. Wkrótce umieścili w odpowiednim miejscu czwarty i piąty kawałek. Byli już mniej więcej w połowie drogi. Przyglądając się z bliska tej odtwarzanej bryle dostrzegłam, że nawet pomiędzy z pozoru idealnie pasującymi do siebie kawałkami, nadal były minimalne ubytki; niewiele większe, niż ziarnka piasku. Niestety będąc wtedy w Komnacie nie miałam szans na znalezienie tego zielonego pyłu. Szmaragd Baldora prawdopodobnie już nigdy nie będzie wyglądał jak dawniej. 
Zaczęłam się zastanawiać, jak w ogóle doszło do tego, że ten drogi kamień został rozbity. Podobno takie materiały są wyjątkowo twarde; miały należeć do najtwardszych materiałów na świecie. Nurtowało mnie też pytanie, dlaczego Freeze to zrobił; dlaczego rozbił klucz do skrytki z artefaktem. Pomyślałam, że prawdopodobnie nigdy nie uzyskam odpowiedzi na te wszystkie pytania. A ich liczba wciąż rośnie.
Kiedy spełniałam ważną rolę w odtwarzaniu szmaragdu, obserwowanie Odmieńców przy pracy nie było już tak nudne. Czas zaczął płynąć w moim odczuciu znacznie szybciej. Może minęło paręnaście minut, może ponad godzina, ale nadszedł moment, w którym dopasowano ostatni kawałek.
– Już prawie gotowe. Przetrzymaj to jeszcze chwilę, Pierzasta – kazał Ting.
Otworzył swój plecak. Wyciągnął stamtąd cienki rzemyk, którym zaczął obwiązywać złożony szmaragd. Podczas tego, kazał mi go delikatnie unieść. Odmieniec pilnował, by przy takim zabezpieczaniu całości, nie pominąć żadnego kawałka. Po paru minutach Ting zawiązał ostatecznie końce paska razem.
– Gotowe. Możesz już puścić – mruknął. Tymczasem Baldor wyciągnął otwartą łapę przed siebie, pod unoszący się w powietrzu kamień.
Zrobiłam, co chciał. Złożony i zabezpieczony przed ponownym rozpadnięciem się klucz do skrytki spadł w łapę prawowitego właściciela.
– Teraz pozostaje tylko znaleźć kogoś, kto da radę go znów zbić w jedną całość – podsumowałam z lekkim uśmiechem. - Jakiegoś wilka z żywiołem ziemi. Może nawet...
– W watasze nie ma nikogo, kto to potrafi – rzucił Baldor.
Zamilkłam. Brzmiał na bardzo zasmuconego. Poczułam, że lepiej by było, gdybym ugryzła się w język.
<C. D. N.>

Uwagi: brak.