środa, 7 sierpnia 2019

Od Lind "Koniec koszmarów" cz. 3 (cd. Leah)

Listopad 2023
Ludzka-Leah pierwsza opuściła się po znalezionej drabinie na parter. Ciasno oplatając kolejne szczeble tymi chudymi palcami, wkrótce zniknęła pod podłogą. Ja oczywiście nie planowałam obrania podobnej strategii; nie z paskudnie bolesną zmianą formy. Tak więc odczekałam chwilę; tudzież tyle, ile uznałam będzie potrzebować moja przyjaciółka, żeby odsunąć się od zejścia. Następnie zeskoczyłam na dół, amortyzując upadek skrzydłami z wiatru. Jeszcze zanim wylądowałam, poczułam wyraźniejszy zapach tantibusów. Jesteśmy na bardzo dobrym tropie.
- Uważaj trochę! - skarciła mnie Leah szepto-krzykiem. 
Pokręciłam pyszczkiem, nie rozumiejąc jej reakcji Przecież zeskoczyłam odpowiednio daleko od niej.
Obejrzałam się za siebie. Ting dosłownie zbiegł po drabinie i stanął obok nas. Wtedy Leah wróciła do formy wilczej. Powęszyła, a potem coś zamruczała, zerkając ku górze. Prawdopodobnie myślała o tym, że Ark nadal nie miał dogodnej ścieżki, która pozwoliłaby mu dostać się z nami do kamienicy. Dla pewności, spytałam ją o to. Wadera potwierdziła skinięciem głowy. 
- Na pewno we trójkę też sobie poradzimy - mruknęłam pocieszająco, spoglądając na spowite w mroku otoczenie. Dzięki delikatnemu światłu bijącemu od sierści Leah, rozróżniłam zarysy stojących najbliżej mebli i kilku spróchniałych półek z zakurzonymi naczyniami. Zaczęłam się zastanawiać, jaki rodzaj towarów tutaj kiedyś sprzedawano. Z zamyślenia wyrwała mnie Leah. Ruszyła naprzód, przenosząc ze sobą niebieskawy blask. Poszłam za nią, wodząc wzrokiem po naszym otoczeniu. Szukałam ścieżek prowadzących do właściwego leża tantibusów. Wtem odniosłam wrażenie, że łuszcząca się farba na ścianach zafalowała. 
- Ting... - szepnęłam. Dziwne zjawisko powtórzyło się. - Zapal jedną z tych czaszek.
Odmieniec posłusznie wyjął z plecaka swoją klekoczącą broń i przywołał z niej ogień. Momentalnie rozświetlił w ten sposób całe pomieszczenie. 
Wtedy rozległ się jakby syk stada węży. Kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do blasku,
dostrzegłam, że w prawie każdym kącie tego długiego, nieco zagraconego pomieszczenia głównego, siedziała spowita czarną mgłą sylwetka. 
Zaskoczona, odruchowo cofnęłam się ku centrum pokoju. Zatrzymałam się dopiero, kiedy wpadłam na Leah. Towarzysząca mi wadera już szczerzyła kły, gotowa do walki.
- Mamy je - warknęła.
- My je, czy one nas? - mruknął sceptycznie Ting, wyciągając z plecaka drugą broń.
Siedzące najbliżej tantibusy bez namysłu zaatakowały intruzów, którzy zbyt wcześnie przerwali im odpoczynek. 
W ostatnim momencie zdołałam uderzyć wiatrem pierwsze monstrum. Niestety nie zdążyłam dowiedzieć się, gdzie to coś poleciało, bo już miałam przed oczami kolejnego tantibusa. Tym jednak zajęła się Leah. W locie schwyciła kłami jego łapę i rzuciła go na ziemię. W międzyczasie Ting mocował się z trzecim. Chociaż może powinnam powiedzieć, że potwór koszmaru próbował zrzucić podduszającego go Odmieńca, a nie z nim walczyć. Wtem zdawało mi się, że pośród tego zgiełku usłyszałam kłapanie paszczy smoka. Dochodziło z góry, więc mógł to być Arkan.
Na takiej defensywie upłynęło nam paręnaście następnych minut. Cały czas znikąd wyskakiwały kolejne wściekłe Tantibusy. Kto by pomyślał, że są tak wrażliwe na punkcie swojego legowiska. 
Wreszcie czarna chmara zaczęła się przerzedzać. Tak skupiłam się na walce, że jak zabrakło mi kolejnego atakującego tantibusa, przez chwilę nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Zrozumiałam, że pokonaliśmy pierwszą grupę. Nie mniej jednak na pewno nie zabiliśmy wszystkich, które tu siedziały.
Popatrzyłam po pozostałych uczestnikach przedsięwzięcia. Leah zrobiła dokładnie to samo.
- Wszyscy są cali? - spytała.
- Tak... tak... - wydusiłam, nieco zdyszana po walce. Miałam co prawda kilka mniejszych lub większych ran, ale lada chwila wszystkie się zagoją dzięki Medalionowi Nieśmiertelności.
- Tak - zawtórował mi Ting. 
- Gdzie pozostałe tantibusy? - Zaczęłam się rozglądać. - Na pewno było ich więcej. 
- Muszą mieć gdzieś tutaj drogę ucieczki - odparła Leah. - Prowadzącą w głąb leża. 
- Chyba ją znalazłem - oznajmił Ting. Wskazał ptasią czaszką dziurę w ścianie za przewróconą szafą. - Ale nie wszystkie pobiegły w tamtą stronę, Srebrzysta.
- Niech drugą grupą zajmie się Ark - zaproponowałam. - Niewykluczone, że już to zrobił - przypomniałam sobie wyłapany na początku walki dźwięk. - Leah, przekażesz mu to telepatycznie? - W końcu już parę razy używała tej techniki w mojej obecności. 
(Przyznam, trochę jej zazdrościłam tego drugiego żywiołu.)
- Jasne. Dobry plan. Będzie naszym Cerberem - uśmiechnęła się wadera. 
- Pewnie gdyby nie zbyt małe przejście nikt by o tym nawet nie pomyślał - rzucił Odmieniec. 
Czekając, aż Leah skończy przekazywać informacje Arkanowi, podeszłam bliżej przejścia tantibusów. Charakterystyczny dla nich zapach był tutaj naprawdę mocny. 
- Jeśli skargi miały być od ponad... dwu... dwu... - zacięłam się, nie mogąc przypomnieć sobie nazwy tej liczby. 
- Dwustu - dokończył za mnie Ting. 
- Dwustu obywateli... - kontynuowałam. - Więc tantibusów raczej nie będzie tutaj więcej. 
- Bardzo odkrywcze, Pierzasta - mruknął. 
- Ech, zmierzam do tego, żeby cię spytać, ile pokonaliśmy tutaj - Zgarnęłam grzywkę sprzed oczu.
- Maksymalnie trzydzieści pięć - odparł Strażnik. - Musimy wymyślić coś lepszego, niż zwykła walka wręcz, jeśli chcemy jednego wieczora pozbyć się wszystkich - Z tego zdania mogłam wywnioskować, że "trzydzierści" to raczej mała część z "dwustu".
- Chyba że jest ich znacznie mniej - skwitowałam. 
- Niewykluczone. 
- Możemy iść dalej - wtrąciła Leah. 
Nie trzeba było mi tego dwa razy powtarzać. Pierwsza ruszyłam wygryzionym przez tantibusty tunelem. Chociaż z pozoru ta misja była dosyć niebezpiecznym wyzwaniem, mnie wydawała się być raczej niezwykle interesującą przygodą. Aczkolwiek niewykluczone, że istotnym czynnikiem wpływającym na moje subiektywne odczucia, był Medalion Nieśmiertelności. Przede wszystkim; znieczulał na ból i zmniejszał moje wszelkie obawy do minimum. Nie wątpiłam też w umiejętności Leah, a co dopiero Tinga. Byłam pewna, że i oni wyjdą z tego zupełnie bez szwanku.
Tunel zaczynał się szeroko (zapewne sprzyjało to przeciskaniu się paru tantibusów naraz), jednak w kilku miejscach znacznie się zwężał. Zauważyłam, że przez to Leah zostawała trochę w tyle, ale nie na długo. Zamykający pochód Ting nie miał żadnych trudności, poza tym, że gryf jego banjo co chwila obijał się o, nazwijmy to, strop przejścia. 
Wkrótce wynurzyłam się z tunelu do nowego pomieszczenia. Poczułam niezbyt przyjemny zapach wilgoci i rozwiniętej pleśni. Byłam prawie pewna, że trafiliśmy do piwnicy. Wskazywało na to surowe, kamienne podłoże oraz wspomniany swąd. Rozprostowałam nogi i odsunęłam się, by moi przyjaciele mogli do mnie dołączyć. Po raz kolejny, jedynym źródłem światła w pomieszczeniu było futro Leah. Wadera zaczęła węszyć. Skrzywiła się i oznajmiła szeptem:
- Kiedyś przechowywano tu wino. 
- Ciekawe, czy dobre wino - Jako jedyna z towarzystwa wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
Pozostali nie byli aż tak skorzy do żartów. Widząc ich powagę, poczułam się odrobinę niezręcznie. Chrząknęłam i zgarnęłam z oczu grzywkę, jak gdyby nigdy nic.
Ting znów zapalił ptasią czaszkę w formie pochodni. Ściskając ją w długiej, chudej łapie, uniósł nad głową. W ten sposób zmusił siedzące na suficie Tantibusy do nieznacznego odsunięcia się. Warczały wściekle. Nie widziałam nawet koloru ścian; tylko czarną mgłę i świecące ślepia potworów. Czas na rundę drugą.

<Leah?>

Uwagi: "Znikąd" piszemy łącznie. "W głąb" piszemy oddzielnie. Mówi się (oraz pisze) "wymyślić", nie "wymyśleć". Literówki i sporadyczny brak polskich znaków.