niedziela, 27 października 2019

Od Lind „Jak można spędzać czas na plaży” cz. 4

Luty 2025
Z jakiegoś powodu Lind nie mogła zapomnieć o słowach Magnusa. Po krótkiej rozmowie ze wspomnianym wilkołakiem, myśl o zmianach formy, uporczywie wracała do umysłu wadery. Do zachodu słońca Lind jakoś dawała radę ją tłumić; odwracać swoją własną uwagę jakimikolwiek zajęciami; głównie rozmowami z przyjaciółmi. Natomiast kiedy zapadła noc, Lind nie mogła już w żaden sposób uciec od tematu przechodzenia z wilka w człowieka. Nie była w stanie zasnąć; myślała tylko i wyłącznie o tym.
Nadal bała się bólu. Był to jedyny ból, którego Medalion Nieśmiertelności nie był w stanie stłumić. Lind nurtowało pytanie, dlaczego tak jest. Zastanawiała się, czy wiele wilków to spotyka.
Wilczyca podniosła się do siadu. Przypomniała sobie, jak powiedziano jej, że może z czasem ból zniknie. Pomyślała, czy jest możliwość, że sytuacja już uległa zmianie. Jednak jedynym sposobem, by się o tym przekonać...
– Dlaczego nie śpisz, Pierzasta?
Wilczyca drgnęła i odwróciła się w stronę źródła głosu. Była święcie przekonana, że jeszcze chwilę temu sylwetka odmieńca również spoczywała na ziemi. Mogłaby przysiąc, że spał.
– Myślałam... – odparła Lind.
– O czym? – kontynuował odmieniec.
– Musisz wiedzieć? – W jednej chwili znów zdjął ją paniczny strach. W jej głowie zawrzała myśl, że z całą pewnością skończy się to tak samo - tylko i wyłącznie bólem. Wilczyca mimowolnie przyspieszyła oddech.
– Tak mi się wydaje – mruknął Ting. – Jak mi powiesz, co chcesz zrobić, będę wiedział, dokąd biec, jak będziesz potrzebować mojej pomocy – wyjaśnił.
– Dzięki za troskę – westchnęła Lind. – I tak już straciłam ochotę.
– Hm, coś zbyt szybko zmieniłaś zdanie – podsumował Strażnik Wichury. Po tych słowach zmierzył ją dokładnie wzrokiem, jakby czegoś szukał.
– O co ci chodzi? – spytała wadera.
Odmieniec nie odpowiedział nic. Usiadł tylko z powrotem na piasku, oparł się o pień palmy i spojrzał w górę. Wadera zrobiła coś zupełnie odwrotnego; spuściła smętnie wzrok. Po chwili Ting to zauważył.
– Nie przyłączysz się? – spytał. Miał teraz na myśli oglądanie gwiazd. – Wolisz całą noc skupić się tylko i wyłącznie na piasku i swoich przygnębiających myślach?
Lind uznała, że jego wypowiedź nie była pozbawiona sensu. Szurając nogami, podeszła bliżej i usiadła obok swojego towarzysza.
Podniosła wzrok na nocne niebo. Fakt faktem, nadal trudno było jej wyjść z podziwu, jak bardzo różniło się ono od tego, które widywali podczas podróży. Konstelacje nadal były zawieszone w tych samych miejscach, a jednak tutaj sklepienie nieba miało w sobie jakieś nowe piękno. Ten widok pozwolił wkrótce Lind ochłonąć nieco i zebrać się w sobie, by wyjaśnić Tingowi, co ją dręczyło:
– Chciałam znów zmienić się w człowieka – oznajmiła cicho wadera. – Ale boję się, że znów będzie temu towarzyszył ten straszny ból...
– Boisz się bólu? Tylko i wyłącznie tego? – spytał odmieniec, nie spuszczając wzroku z nieba.
– W zaistniałej sytuacji; tak – przyznała z ciężkim sercem Lind. – Dziwisz mi się? Odkąd mam Medalion Nieśmiertelności nie musiałam w ogóle go odczuwać. Jest to...
– Wygodne – dokończył za nią Ting.
– N... nie to chciałam powiedzieć – oznajmiła Właścicielka Wichury, nieco zmieszana.
– Ale taka jest prawda. Wytęż ślepia i spójrz jej w oczy, Pierzasta – rzucił odmieniec. – Próbujesz uniknąć czegoś, co i tak zawsze będzie częścią twojego życia.
– Przecież...
Ting znów jej przerwał:
– Odzwyczajasz się od bólu, a potem boisz się go znów doświadczyć – oznajmił jednym tchem. –Nie jest tak?
Lind nie odpowiedziała nic. Sama nie wiedziała, czy chce przyznać rację towarzyszowi.
– Robisz się słabsza przez ten Medalion, Pierzasta – westchnął odmieniec. – Gorzej znosisz ból fizyczny, a co za tym idzie, psychiczny.
– Myślisz...? – mruknęła cicho wadera.
– Takie odnoszę wrażenie, obserwując cię – odparł Ting. – Ale nie będę cię nakłaniał, żebyś go zdjęła – dodał. – W prawdziwie kryzysowej sytuacji, jest naprawdę przydatny. Czasem masz wyjątkowe szczęście do takich... „przygód”.
Lind zmarszczyła czoło. Nie miała pewności, co należałoby odpowiedzieć. Czuła, że odmieniec ma swoje racje, ale z drugiej strony, chciała je negować. Tak właściwie nie podobały jej się obserwacje Tinga.
Wilczyca spróbowała skupić myśli z powrotem na rozgwieżdżonym niebie. Niestety już nie zdołała. Narastała w niej potrzeba ruszenia z miejsca. Wreszcie, pozwoliła sobie ulec temu napięciu i wstała
– Jesteś strasznie niezdecydowana – stwierdził odmieniec.
– Idę tylko na mały spacer. Może potem będę w stanie zasnąć – rzuciła sucho Lind i oddaliła się od drzewa, pod którym dotychczas siedzieli.
Liczyła, że Ting nie pójdzie za nią; nie miała ochoty na kolejne rozmowy. Sama nie wiedziała, czego konkretnie teraz potrzebowała, żeby być znów spokojna. Miała jedynie nadzieję, że idąc przed siebie po plaży, znajdzie to.
***
Lind wędrowała prawie pół godziny. Poruszała się przy samym brzegu, pozwalając falom raz po raz podmyć swoje łapy. Nocą woda zdawała się być znacznie zimniejsza, niż za dnia.
Wadera wsłuchała się w odgłosy nocy. Poza szumem morza i liści, czułe uszy Lind wyłapały także odległe krzyki ptaków. Słysząc nawoływania tych stworzeń, wilczyca przystanęła i spojrzała na czarną ścianę lasu. Zupełnie jakby wierzyła, że dostrzeże chociaż jednego z właścicieli głosów. Wkrótce jednak zrozumiała, że to na nic. Ptaki nie zamierzały opuścić bezpiecznego, znanego sobie terytorium. Lind ruszyła więc dalej.
W pewnym momencie wilczyca poczuła pod łapami coś ostrego; prawie skaleczyła sobie poduszki. Cofnęła się, by sprawdzić, co fale mogły odsłonić spod piasku. Okazało się, że na brzegu leżała połyskująca, kanciasta bryłka. Już na pierwszy rzut oka oczywistym było, iż to skrawek jakiegoś metalu. W pierwszej chwili Lind pomyślała, że znów ma do czynienia ze srebrem. Jednak pod osłoną nocy trudno było określić dokładniej.
Kiedy wadera podniosła odłamek za pomocą wiatru, w oczy rzucił jej się kolejny; bardzo podobny. Nie zastanawiając się wiele, zdecydowała, że spakuje oba do torby i zabierze ze sobą. Jej nawyk zbieractwa trwał już dosyć długo i nic nie wskazywało, że szybko zniknie.

<C. D. N.>

Uwagi: brak.

piątek, 25 października 2019

Od Lind „Jak można spędzać czas na plaży” cz. 3

Luty 2025
Ktokolwiek czytał poprzednią część tej serii, zapewne już wie, że zbieranie kokosów nie pozwoliło Lind zaspokoić głodu. Tak więc, zdecydowała poszukać lepszego źródła pożywienia nad wodą. Ting już wiele razy dawał jej do zrozumienia, że nie podejdzie do brzegu, więc w tym momencie się rozdzielili. Odmieniec zabrał ze sobą oba kokosy (jednego całego i jednego w kawałkach), po czym poszedł odszukać Baldora. Zapewne nie sprawiło mu to problemów, skoro jego „kuzyn” nie miał w zwyczaju często włóczyć się po okolicy.
W tak zwanym międzyczasie, Lind wybrała sobie miejsce, gdzie zacznie połów ryb. Przejrzystość wody po raz kolejny pozwoliła wilczycy szybko namierzyć wzrokiem kilku przedstawicieli tego gatunku. Próbowała się zbliżyć, ale fale powstałe z każdego kolejnego kroku, skutecznie odstraszały łuskowate stworzenia. Za każdym razem instynkt podpowiadał rybom ucieczkę, zanim Lind znalazła się dostatecznie blisko, by faktycznie zaatakować.
Wadera zatrzymała się, kiedy woda sięgnęła jej brzucha. Po raz kolejny nie wiedziała, jak powinna wyglądać jej strategia. Największe doświadczenie miała w łapaniu ryb w potokach. Warto jednak wspomnieć, że wówczas siedziała na brzegu. Nie pamiętała, kiedy ostatnio próbowała podejść zdobycz w wodzie. Podawała w wątpliwość, czy kiedykolwiek miało to w ogóle miejsce.
Mam tutaj stać aż ryba sama do mnie podpłynie? - pomyślała Lind.
Nie można powiedzieć, że wilczycy bardzo podobała się taka perspektywa. Jednak po krótkim namyśle, uznała, że na razie to jedyna opcja. Westchnęła i postawiła jeszcze kilka kroków ku głębszej wodzie. Odczekała jedną minutę, potem drugą. Wreszcie dostrzegła parę metrów od siebie kilka większych ryb. Zaczęła prosić je w myślach, by podpłynęły nieco bliżej. Łuskowate stworzenia nie paliły się jednak do spełniania żądań Lind. Przynajmniej nie od razu. Tymczasem wadera czuła, jak jej żołądek coraz bardziej uciążliwie domagał się pożywienia.
Wilczyca czekała kolejne minuty. Nareszcie jedna ryba popłynęła w tę stronę. Lind miała już absolutną pewność, że lada chwila będzie mogła zaatakować.
Wtem czułych uszu wadery dobiegły miarowe pluśnięcia. Ich właścicielka ze zgrozą zauważyła, że kolejne uderzenia o taflę były coraz głośniejsze. Chwilę później, pod wodą niedaleko od Lind śmignęła Cess. Pół-wilk z szerokim uśmiechem raz po raz wynurzał się, po czym nurkował z powrotem. Sama obecność tej wadery nie byłaby wielkim problemem. To znaczy, nie byłaby, gdyby każde wystawienie rogatej głowy nad wzburzoną taflę, nie skutkowało rozchlapywaniem wody na wszystkie strony. To zamieszanie ostatecznie wypłoszyło z okolicy wszystkie ryby, które chciała upolować Lind.
Opierzona wadera myślała, że zaraz wybuchnie ze złości. Zaszurała zębami i zawróciła w kierunku brzegu. Chociaż nie miała tego w zwyczaju; odpuściła. Tę sytuację uznała za wystarczający wyjątek. Była zbyt głodna, by tracić kolejne minuty na wyczekiwanie w wodzie. Zdecydowała poszukać czegoś innego do zaspokojenia głodu.
Zobaczyła, jak dwie grupki szczeniąt ganiały coś po plaży. Dostrzegła, że w obu przypadkach maluchy próbowały schwytać stworzenie, które wyglądało, jak jakiś czerwonawy owad. Lind przez chwilę pomyślała o poszukaniu innego osobnika tego dziwnego gatunku. Potem jednak uznała, że nie jest na tyle zdesperowana. Sam wygląd stworzenia dostatecznie ją odpychał.
Wilczyca skierowała wzrok na pogranicze plaży z lasem. Dokładnie naprzeciwko niej, wyrastały inne odmiany „plam” (tak Lind zapamiętała podaną przez Tinga nazwę); nie-kokosowe.
Co ciekawsze, przy jednym z tych drzew, wadera wypatrzyła Magnusa w formie ludzkiej. Wilkołak akurat sięgał do jednej z niżej zawieszonych, żółtych kiści owoców. Lind rozpoznała, że jej kolega zbierał te żółte, zakrzywione przedmioty; one również zaliczały się do przysmaków, które ekipa polowań zaserwowała watasze pierwszego dnia. Wilczyca podbiegła bliżej.
– Cześć Magnus – zaczęła. – Czy to są te... te jadalne? – nieudolnie ułożyła pytanie odnośnie interesującego jej pożywienia. Zbyt cieszyła się wizją zaspokojenia tego długotrwałego głodu, by skupić myśli.
Wilkołak spojrzał na znajomą wilczycę. Potem, zerknął na trzymany w dłoni owoc, następnie znów na koleżankę.
– Masz na myśli banany, tak...?
– Um... tak myślę – odparła Lind. – To jest to samo, co przyniosła nam niegdyś ekipa polowań, tak? – powtórzyła pytanie, licząc, że tym razem zabrzmiało zrozumiale.
– Mhm – przytaknął Magnus. Złapał długimi palcami czubek banana i zaczął obierać go ze skórki.
W międzyczasie Lind wspięła się na tylne łapy i spróbowała dosięgnąć owoców. Niestety w formie wilczej była na to za niska. Opadła z powrotem na cztery nogi, po czym odsunęła się odrobinę od pnia. Następnie, podskoczyła, pomagając sobie wichrem. W ten sposób zdołała złapać w zęby jeden owoc i oderwać go od kiści. Rzuciła zdobycz na ziemię i spróbowała rozerwać zębami. Udała jej się ta sztuka, chociaż efektem ubocznym takiej taktyki, było zmiażdżenie większości słodkiego wnętrza na papkę. Lind jednak nie zraziła się tym i zaczęła jeść.
Magnus przyglądał się wszystkiemu z boku. Po chwili mruknął:
– Byłoby ci łatwiej, gdybyś zmieniła formę na ludzką. Słyszałem, że to potrafisz.
Lind zastygła w bezruchu. Miesiącami nie wykorzystywała tej umiejętności. Pamiętając, jak straszny ból jej to sprawiało, po prostu zrezygnowała. Co więcej, nie myślała już nawet o wykorzystaniu owej zdolności. To jest, do teraz.
– Lind? – odezwał się znów Magnus, widząc, że jego koleżanka nie odpowiada.
– Bardzo to smaczne... – oznajmiła, kiwając na skórkę po bananie.
– Coś nie tak? – spytał wilkołak.
– Nie, skądże. Co mogłoby być nie tak? – mruknęła wadera.
Po tych słowach, zerwała w ten sam sposób, jak poprzednio, kolejny owoc. Powtórzyła to jeszcze parę razy, dopóki nie poczuła, że w miarę zaspokoiła dokuczający jej od jakiegoś czasu głód.

<C. D. N.>

Uwagi: brak.

czwartek, 24 października 2019

Od Glücka "Nie taka nudna szkoła" cz. 1

Styczeń 2025 r.
Glück przyszedł na lekcję polowania. Obok niego usiadła Naida.
- Skoro wiecie już jak polować na kraby, to podzielcie się na dwójki. Każda para ma upolować co najmniej jednego kraba - powiedziała Yuki.
Co to są kraby? Zastanowił się Glück. Po chwili przypomniał sobie, że Naida mówiła mu coś o krabach. Nie mógł sobie przypomnieć co, więc postanowił zapytać Sticky'ego. Może on pamięta.
- Co to są kraby, Sticky?
Patyk nie odpowiedział.
- No to mi pomogłeś - powiedział z sarkazmem.
- Kraby to małe opancerzone stworzenia ze szczypcami - wtrąciła Nadia.
- Aha.
Glück zobaczył jak Nadia się oddala i idzie w kierunku jakiegoś wilka. Chwilę później do waderki podeszła różowo-fioletowa wilczyca.
- Ja idę z Mortim - powiedziała Naida.
- Ja byłam pierwsza, możesz iść z kimś innym - odpowiedziała druga.
Basior ominął kłócące się wilki i podszedł do Glücka.
- Cześć, jestem Morti.
- Cześć, ja jestem Glück.
- Po co ci ten patyk?
- To jest mój najlepszy przyjaciel - Sticky. Chcesz iść ze mną polować na kraby?
- Okej.
Glück zobaczył zawiedzione spojrzenia dwóch waderek. Wilki poszły polować na kraby. W trakcie poszukiwań basior dowiedział się od Mortiego jak dokładnie wyglądają kraby i jak je zabić. Po dłuższej chwili Morti zapytał:
- Dlaczego ten patyk to twój przyjaciel?
- To jest Sticky! - oburzył się. - Kiedy byłem mały, musiałem uciekać z watahy. Byłem sam przez kilka tygodni... może nawet miesięcy, aż znalazłem Sticky'ego. Od tej pory to mój jedyny przyjaciel...
Basiory szły dalej. W końcu zobaczyli poruszenie za wydmą. Morti skoczył, jednak zamiast kraba złapał Naidę.
- Uważaj!
- Przepraszam, myślałem że jesteś krabem - powiedział basior.
Wtedy Glück zobaczył prawdziwego kraba. Pobiegł do niego i nie mając wyboru, wbił Stickyego prosto w sam środek głowy kraba. Glück wyjął ze zwierzęcia swojego przyjaciela. Następnie wziął trupa i zaniósł go do Mortiego i Naidy.
- Brawo! - pochwalił go Morti.
- Z kim jesteś w parze? - zapytał Naidę.
- Jestem sama.
- Czemu? - spytał Morti.
- Bo została mi tylko Elanor.
- To czemu nie poszłaś z nią? - zapytał Glück.
- Bo jej nie lubię!
- Możemy ci pomóc... - zaproponował Morti.
- Dzięki!
Trzy szczeniaki poszły dalej szukać krabów. Po drodze spotkali parę wilków, które wracały już z krabem do Yuki.
- Cześć - powiedzieli.
- Łał, wy też złapaliście kraba! - krzyknęła Naida.
Szli dalej przez plażę. Po krótkim czasie nareszcie zobaczyli swoją kolejną ofiarę. Glück odłożył Sticky'ego i trupa, a Naida pobiegła po patyk. Morti i Glück rzucili się na kraba, jednak ten zrobił unik. Zaczęli go gonić. Po chwili Naida wróciła z patykiem i chcąc zabić kraba trafiła Glücka w nos. Kij wbił się głęboko w piasek. Glückowi łzy pociekły z bólu. Morti gonił kraba jeszcze przez chwilę, ale ten umknął.
- Jak on mógł nam uciec - powiedziała sfrustrowana.
Wilki zabrały patyki i trupa. Zawiedzeni ostatnią porażką poszli dalej. Szukali ich przez długi czas. Po kilku minutach zobaczyli kraba, Morti wziął patyk i trafił w zwierzę. Kiedy basior wyjął patyk, poruszając przy tym lekko krabem, Naida wyrwała mu go i dźgnęła go jeszcze raz.
- Zabiłam go!
- Nie, ja go zabiłem! - zirytował się Morti.
- Jeszcze się ruszał - odpowiedziała.
- Ta, na pewno - burknął.
Szczeniaki wzięły swój łup i ruszyli w drogę powrotną. Szli przez chwilę, aż dotarli do watahy. Zanieśli trupy do Yuki i skończyli lekcję.

<c.d.n.>

Uwagi: Jeśli od kogoś nie ma odpowiedzi, nie zapisujemy tego z pomocą kropek. Zamiast tego mówimy o tym w narracji. Powtórzenia.

Od Lind „Jak można spędzać czas na plaży” cz. 2

Luty 2025
Lind spoglądała na owoce wiszące u podstawy „korony” paprocio-drzewa. Rosły ściśnięte razem w kilku kiściach. Patrząc na nie z tej perspektywy, wadera nabierała wątpliwości, czy w ogóle chce próbować je zdobyć. Szczególnie zniechęcał zielony kolor; Lind kojarzył się tylko i wyłącznie z niedojrzałymi owocami. Wadera przypomniała sobie jednak, że ekipa polowań przyniosła watasze ów przysmak we właśnie takiej formie. Wszystko wskazywało, że są gotowe do zbiorów już teraz.
Pierwszą myślą wadery, było rzucenie czymś w „koronę” drzewa. Kiedy była szczenięciem, tak samo podchodziła do kwestii zbierania jabłek i gruszek, które czasem można było znaleźć niedaleko jej rodzinnego domu. Rozejrzała się dookoła, ale pogranicze lasu i plaży nie obfitowało w nic, co mogłoby być odegrać rolę pocisku.
Wtedy wilczycy przyszło do głowy, że może wystarczy zwykłe uderzenie wiatru. Sama się sobie dziwiła, że nie pomyślała od razu o tak prostym rozwiązaniu, Przywołała energię magiczną i wycelowała nią w podstawę paprocio-podobnych liści. Nieproporcjonalne drzewo od razu wygięło się pod naporem wichru. Kiedy chudy pień odzyskiwał swój pierwotny kształt, z jego czubka spadły dwa owoce, na których zależało Lind. Wadera w ostatnim momencie uskoczyła z trajektorii lotu jednego z nich.
Obie zdobycze wylądowały na piasku. Wilczyca wzięła jeden z owoców w łapy i obróciła. Zaczęła się zastanawiać, jaki jest następny krok. Nie pamiętała już, jak inni się zabierali się do zjedzenia czegoś takiego. Owoc był stanowczo zbyt duży, żeby tak po prostu go rozgryźć.
Lind poskrobała pazurem powierzchnię owocu. Skorupa wydawała się być bardzo twarda. Wadera pomyślała, że może dałoby się to czymś przeciąć na mniejsze kawałki. Ewentualnie, rozbić.
Z pewnej odległości jej poczynaniom przyglądał się Ting. Nadal co prawda dostrajał banjo, ale kolejne akrobacje Właścicielki Wichury z czasem odciągały uwagę odmieńca od instrumentu. Przyglądał się z zainteresowaniem, jak Lind uderzała kokosy łapami. Niezbyt wiedziała, co robi, także jedyne, co udało jej się w ten sposób osiągnąć, to zakopać swoją zdobycz głębiej w piasku. Ting pokręcił głową i zawołał do niej:
– Pierzasta, znajdź lepiej jakiś głaz. Tak to spędzisz nad tym kokosem jeszcze parę godzin.
– Po co mi głaz? – zdziwiła się Lind. Potrzebowała kilku sekund, żeby zrozumieć, o co chodziło jej towarzyszowi.
Na jej szczęście „paprotko-drzewo”, które obrała wcześniej na cel, znajdowało się niedaleko ledwie wystającej z ziemi, szerokiej skały. Lind podeszła do niego, turlając kokos ze sobą. Dotarłszy na miejsce, wzięła owoc w łapy i zaczęła uderzać nim o powierzchnię głazu. Musiała użyć całkiem dużo siły, żeby wreszcie dostrzec jakieś efekty. W zielonej skorupie powstały głębokie pęknięcia. Wystarczyły, żeby Lind mogła ich się uczepić zębami i już samodzielnie rozerwać tę część owocu na pół.
W ten sposób odsłoniła coś, co wyglądało raczej jak włochaty, przerośnięty orzech, a nie owoc. Wilczyca wyglądała na bardzo zdziwioną, że to jeszcze nie koniec walki o przekąskę.
Ta skorupa wygląda na jeszcze twardszą od poprzedniej. Wtedy Lind wpadła na lepszy pomysł, jak można rozbić orzech. Położyła go na szczycie skały, potem ponownie skumulowała energię magiczną w jednym miejscu i uderzyła w skorupę wichrem od góry.
Ta strategia okazała się oszczędzić jej naprawdę wiele czasu. Cel roztrzaskał się na kilka części, odsłaniając białe wnętrze. Lind obwąchała uważnie swoje dzieło. Zdaje się wreszcie dotarła do tego, co było jadalne.
Złapała zębami kawałek białej warstwy i z łatwością oderwała od skorupy. Zaczęła przeżuwać zdobyty przysmak. Wkrótce jednak zrozumiała, że nie będzie nawet w stanie przełknąć tego czegoś. Smak skojarzył jej się z przesiąkniętym wodą sianem i niczym więcej. Wypluła odgryziony kawałek i potrząsnęła głową, wykrzywiając pyszczek.
– Jest niedojrzały? – spytał Ting, podchodząc bliżej. Wskoczył na skałę i wziął w łapy największy kawałek rozłupanego orzecha.
– Nie wiem – parsknęła z niesmakiem wadera. – Jest paskudny.
Odmieniec powąchał wnętrze brązowej skorupy. Zauważył w niej jeszcze resztki wody, która znajdowała się w środku. Wychłeptał jej trochę swoim cienkim językiem. 
– Według mnie wszystko jest z nim w porządku, Pierzasta – Oblizał kły.
– To życzę smacznego – mruknęła Lind. Na jej pyszczku malowało się szczere niezadowolenie. W swoim mniemaniu, zmarnowała tylko czas i energię. Była najzwyczajniej w świecie zawiedziona.
Ting nie miał jednak w planach jeść wnętrza rozbitego orzecha. Wyglądał teraz, jakby zastanawiał się nad jego innymi możliwymi wykorzystaniami. Tymczasem Lind trąciła od niechcenia łapą drugi, jeszcze ukryty w zielonej skorupie. Westchnęła głośno.
– Ciekawe, czy ktoś zechce to kupić – mruknęła, próbując pocieszyć samą siebie.
– Z całą pewnością. Zwłaszcza jak zaproponujesz dobrą cenę – rzucił Ting. – Widziałaś, że pozyskanie ich nie jest trudne. Do tego na tej plaży jest tyle palm, ze starczyłoby kokosów dla całej watahy – Machnął niedbale łapą. – Przez cały okrągły rok.
– Czekaj, co mówiłeś? – Wadera spojrzała na swojego towarzysza. – Czego jest tyle na tej plaży?
– Palm – powtórzył Odmieniec. – Palma; takie drzewo, co rośnie tuż za tobą, Pierzasta.
<C. D. N.>

Uwagi: brak.

środa, 23 października 2019

Od Glücka "Nie chcę do watahy!"

Styczeń 2025 r.
Glück zatrzymał się zdyszany. Nie wiedział gdzie jest. Wczoraj w nocy szedł przez jakiś las, aż doszedł do plaży, na której postanowił się przespać. Spał sobie, aż uszczypnęło go dziwne sześcionogie stworzenie. Zaczął przed nim uciekać i nagle wpadł na niego jakiś wilk.
- Au! - powiedziała czarno-biała waderka. - Przepraszam, kim jesteś? - spytała.
- Cz-cześć, jestem Glück - odpowiedział.
- Co tu robisz?
- Sam nie wiem.
- Po co ci ten patyk? - zapytała, wskazując na patyk w ustach Glücka.
- To jest Sticky. Jak się nazywasz? - powiedział zawstydzony.
- Jestem Naida. Jesteś stąd?
- Nie - odpowiedział.
- Proszę pani! - krzyknęła niespodziewanie.
Glück wymienił zakłopotane spojrzenie ze Sticky'm.
- Czego znowu chcesz? - krzyknęła jakaś waderka.
- Znalazłam nowego!
Glück przeraził się wizją, że znowu będzie należał do watahy. Chwycił mocno Sticky'ego i zaczął uciekać.
- Wracaj! - krzyknęła Naida.
Basior uciekał ile sił w łapach. Słyszał za sobą odgłosy pościgu. Wilczyca rzuciła się na niego. Chwilę później leżał przygwożdżony na ziemi.
- Uciekaj, Sticky! - krzyknął Glück, rzucając patyk metr dalej. - Uciekaj! - krzyczał wilk, jednak Sticky ani drgnął.
- Nie chcemy ci zrobić krzywdy - powiedziała Naida.
Krzaki obok zadrżały i wyszła z nich ciemnoszara wilczyca.
- Czego uciekasz? Ona nie jest taka straszna - powiedziała.
- Aaaa! Chcą mnie zabić! - krzyknął Glück.
- Może do nas dołączyć? - zapytała podekscytowana Naida.
- No niech ci będzie - odpowiedziała druga wilczyca.
- Ale ja nie chcę! - krzyknął.
- Czemu? - zapytała Naida.
- Bo nie chcę - odpowiedział basior.
- Chodź już - rzuciła waderka.
Naida zeszła z niego. Glück wstał i podniósł Sticky'ego.
- Czemu mam iść z wami?
- Bo jak nie, to ona nie da mi spokoju - powiedziała starsza wilczyca.
- Nie jestem jedyna, nie jestem jedyna... - cieszyła się Naida.
- W czym nie jesteś jedyna? - zapytał.
- Ja też nie jestem stąd. A przy okazji to jest Yuki, moja nauczycielka.
Glück poszedł za Naidą i Yuki. Szli, a w tym czasie Naida opowiadała mu o latających krabach, kłótniach z pewną wilczycą i topieniu się jakiegoś Mortiego. Ale Glücka to nie interesowało. Był zbyt zestresowany, aby się na czymś skupić.

Uwagi: Kiedy odmieniasz imię Sticky'ego raczej powinieneś robić to z apostrofem. Kiedy każemy komuś iść, mówimy "chodź", nie "choć".

wtorek, 22 października 2019

Od Lind „Jak można spędzać czas na plaży” cz. 1


Luty 2025
Lind znów zajmowała się przeszukiwaniem wyrzuconych na brzeg, jak to określił Magnus, „odpadków organicznych”. Pośród kawałków rozpadającego się drewna, otoczaków i fragmentów pancerzyków małży, wypatrywała bursztynów. Ta sterta odrzuconych przez morze śmieci znajdowała się dostatecznie daleko od wody, by wilczycy towarzyszył Ting. Odmieniec siedział na ziemi i stroił banjo, raz po raz zerkając na poczynania Lind. Widząc, że pozyskiwanie obłupanych odłamków bursztynu nie idzie jej zbyt dobrze, postanowił zaoferować swoją poradę:
– Już przekopałaś te miejsce wzdłuż i wszerz, Pierzasta – mruknął, naciągając mocniej jedną strunę. – Po prostu ktoś cię uprzedził. Idź gdzieś dalej.
– Ostatnim razem jeden był zakopany naprawdę głęboko – odparła Lind. – Mam przeczucie, że i tym razem tak będzie.
– Jasne, przeczucie – odparł Odmieniec, przeciągając samogłoski. – Twoje przeczucia nigdy nie mylą – dodał ironicznie.
Wadera podniosła wzrok znad sterty patyków i kamieni. Spróbowała dać rozmówcy do zrozumienia swoim wyrazem pyska, że nie spodobały jej się te słowa. Jednakże Ting już na nią nie spojrzał, tak więc odpuściła po paru sekundach i wróciła do poszukiwań. Chwilę jeszcze kontynuowała w milczeniu, ale wkrótce znów zatęskniła za rozmową. Zaczęła nowy temat:
– Po czym poznałeś, że ten konkretny naszyjnik to Klucz? – spytała, kiwając głową w stronę przedmiotu obijającego się o pierś Tinga. – Co by było, gdyby ktoś chciał ci wcisnąć inny bursztyn na sznurku?
– Hm... Pierwszy raz od dawna zadałaś jakieś mądrzejsze pytanie – mruknął Odmieniec. – Mam wrażenie, że ma to związek z jakimś zablokowanym wspomnieniem – Naciągnął mocniej kolejną strunę w banjo. – Jak tylko zobaczyłem Klucz, od razu wiedziałem, że to to.
– Ciekawe... – podsumowała Lind. – A może te przedmioty są zaklęte? – zastanowiła się na głos.
– Nie sądzę... Ktoś z watahy już by zwrócił na to uwagę.
– Może... Chyba że, przekazane Strażnikowi, tracą moc – Lind spojrzała na swojego towarzysza.
– Hm... To brzmi nawet prawdopodobnie – pokiwał głową Ting.
Wilczyca podniosła wzrok ku niebu. Wtedy przypomniał jej się pierścień, który widziała na palcu Strażniczki Burzy. Zdała sobie sprawę, że jedynym ze znanych jej opiekunów artefaktów, który jeszcze nie otrzymał Klucza, był Baldor.
– Ciekawe, co powinien otrzymać od dziedzica „twój kuzyn” - mruknęła.
– Dziedzica? – zdziwił się Ting.
Tak zaintrygowało go użyte przez waderę słowo, że na chwilę odstawił banjo na kolana. Tymczasem Lind zrozumiała, że nie powinna była się tak wyrażać. Serce podeszło jej do gardła. To Freeze określał siebie dziedzicem i mówił jej o zasadzie, że tylko członkowie TEJ rodziny mogą przekazać Strażnikowi Klucz. A przecież miała absolutnie nie rozmawiać z odmieńcami na temat Freeze'a!
Lind zaczęła nerwowo rozgarniać łapami wyrzucone przez morze śmieci. Jednocześnie gorączkowo szukała w głowie pretekstu do zmiany tematu. Wówczas jeden prawie dosłownie spadł jej z nieba. Pod warstwą przegniłego drewna znalazła duży bursztyn.
– Aha! Jednak coś tutaj było!– zawołała wilczyca, podnosząc z triumfem swoje znalezisko.
Odmieniec chwilę przyglądał się jej zdobyczy, po czym wrócił do strojenia instrumentu. Lind odetchnęła z ulgą, widząc, że tyle wystarczyło, by jej towarzysz zignorował tamto potknięcie. Ze spokojem wróciła do poszukiwań. Od tej pory szły jej o wiele, wiele lepiej. Wkrótce znalazła dwa następne kawałki bursztynu. Jeden podłużny; bardzo podobny do poprzedniego i jeden okrągły. Wszystkie okazały się być niemal identycznego koloru. Wilczyca zaczęła podejrzewać, że może niegdyś były jednym kawałkiem.
Lind pokazała i te nabytki odmieńcowi. On oczywiście obejrzał każdy z nich, ale nie wyrażał aż tak wielkiego podziwu, jak niegdyś przy okazji innych kruszców. Zdaje się wisiorek, który zawsze nosił, zbyt przyzwyczaił go do widoku bursztynu.
– Przydałaby ci się większa torba – stwierdził po chwili Ting.
Wadera rzuciła okiem na swój skórzany worek. Fakt faktem, było w nim coraz mniej miejsca. Zaczęła się zastanawiać, czy noszenie wszystkiego przy sobie istotnie jest dobrym rozwiązaniem, skoro stale powiększała swoją kolekcję o nowe przedmioty. Pojawiała się jednak zagwozdka, gdzie w takim razie można by zorganizować sobie mały magazyn na to wszystko? Wataha mieszka pod gołym niebem, nikt już nie ma własnej jaskini.
– To może teraz przeniesiesz się z tym poszukiwaniem? – odmieniec wyrwał Lind z zadumy.
– W sumie mogę – odparła.
Wstała z miejsca i przeciągnęła się. Spędzili w tym jednym miejscu prawie pół godziny. Wtem wilczyca poczuła nagłe łaknięcie.
– Zjadłabym coś... – mruknęła.
– Znów małże? – Zapytał bez wyrazu Ting.
– Wiesz... Chyba nie. Spróbowałabym tych owoców z... – Lind na chwilę zacięła się. Zabrakło jej odpowiedniego słowa. – Tych drzew – dokończyła.
Wadera pamiętała, że wspomniany przysmak podano członkom watahy podczas pierwszego posiłku w nowym domu. Ona jednak do dziś nie spróbowała tego. Czas to zmienić.

<C. D. N.>

Uwagi: brak.

Od Naidy "Pierwsze polowania" cz. 5 (cd. Eterna)

Styczeń 2025 r.
Naida siedziała zamyślona wpatrując się w Yuki, która zmieniła się właśnie w człowieka. Nudziło jej się na tej lekcji. A przynajmniej na tej części o otwieraniu kraba. Reszta była nawet ciekawa. Przestała już nawet słuchać co mówi nauczycielka.
- Ciekawe jak ja bym wyglądała jako człowiek... - pomyślała na głos.
Wszyscy spojrzeli nagle w jej stronę. Parę szczeniaków zaczęło się cicho śmiać. Naida zorientowała się co właśnie zrobiła i zawstydzona spuściła głowę.
- Przeszkadzam Ci w pogaduszkach? - zapytała oburzona Yuki.
- Nie! Niech pani kontynuuje! - pisnęła przestraszona.
Waderka zmierzyła ją spojrzeniem i dopiero po chwili kontynuowała rozbrajanie kraba. Wszyscy skupili się ponownie na instrukcjach nauczycielki. Naida także starała się już bardziej uważać. Spokój nie trwał jednak długo.
- Co pani powie... - odezwała się Sino - na nowy przedmiot? Gotowanie.
- Gotowanie? Lepsze to niż polowanie! - wykrzyknęła Naida. - Zawsze można coś sobie zjeść podczas lekcji...
- Tu cię zdziwię, bo na moich lekcjach można jeść. Ale tylko jak pozwolę. A z takimi pomysłami to do Alfy - odpowiedziała Yuki.
Sino odwróciła się do Naidy merdając ogonem.
- Pójdziemy? - zapytała.
- Jasne! Tylko kiedy? I gdzie znajdziemy Alfę?
- Zapytam Navri i możemy po lekcji.
- Uzgodnicie sobie wszystko później. Teraz skupmy się na tym - przerwała znużona Yuki, unosząc połowę kraba do góry. - Skoro teraz już wiecie jak wygląda krab i wiecie jak go rozkroić, możecie iść szukać kolejnych.
Yuki rozejrzała się po zebranych wokół niej wilkach. Wszyscy patrzyli na nią wyczekując dalszych poleceń.
- A teraz sio! Macie mi przynieść co najmniej siedem krabów.
- A ile to? - wtrąciła się Sino.
- Podzielę was na grupy i każdy ma mi przynieść upolowanego kraba - westchnęła nauczycielka.
- A jak komuś nie uda się złapać ani jednego? - zapytała cicho Naida.
- To po tyłku.
Szczeniaki oburzyły się na te słowa. Naida nie mogła uwierzyć, że nauczycielka właśnie użyła brzydkiego słowa. Nie powinna tak do nich mówić. Zwłaszcza na lekcji! Yuki wciąż wpatrywała się w Naidę.
- Będziesz w grupie z... - zaczęła rozglądać się po uczniach.
- Może z Mortim? Albo z Sino...
Naida spojrzała z niepokojem na Elanor. Nie chciała trafić do jednej grupy z kimś takim jak ona. Zerknęła na śnieżnobiałą waderkę siedzącą trochę dalej. Jeśli dobrze pamiętała, kiedy Morti i Sino przedstawiali jej niektóre wilki, mówili jej, że wilczyca ma na imię Isa. Nie wydawała się należeć do tych wesołych i miłych wilków, ale Naida wolałaby już nawet ją od Elanor.
- Infinite i Elanor - dokończyła Yuki.
Naida poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. Nerwowo zaczęła rozglądać się za ową Infinite. Miała nadzieję, że będzie ona jakimś miłym wilkiem.
- Co to za szczeniak? Może jakoś pomoże mi przeżyć z Elanor? - mamrotała pod nosem.
- Szkoda, że będziemy oddzielnie... ale powodzenia! - powiedział Morti.
- Dzięki! Mam nadzieję, że złapię więcej krabów od ciebie! - zaśmiała się.
- Nie dam ci tak łatwo wygrać!
Naida patrzyła jak Morti odchodzi ze swoją grupą. Przyglądała mu się z uwagą. Był taki miły! Na dodatek wydawał się ją lubić. Gdyby tylko nie ta Elanor...
- Hej! - wykrzyknął jakiś jasny szczeniak.
Naida podskoczyła. Nie zauważyła nawet kiedy młody basior pojawił się obok niej. Patrzyła się na niego przez dłuższy czas. Nie rozumiała, czego on może od niej chcieć. Pewnie pomylił grupy. Chyba, że to on był Infinite.
- Ty jesteś tym szczeniakiem z mojej grupy?
- Infinite! - odpowiedział urażony.
Elanor niespiesznie podeszła do nich i spojrzała na szczeniaka. Naida poczuła, jak po jej ciele przechodzi dreszcz. Nie ufała już waderce. Było w niej coś, co wprawiało Naidę w niepokój. Chyba już nigdy się nie zaprzyjaźnią. Ciekawe czy są już wrogami? Lepiej nie.
- Skoro wszyscy już są, to chodźmy szukać krabów! - zawahała się. - To gdzie zaczynamy nasze poszukiwania, Elane?
- Proponuję bliżej wody.
- Mi pasuje! Połóżmy się na piasku i poczekajmy. Tak znalazłam tamtego kraba.
Pobiegła w stronę brzegu wody i położyła się wygodnie. Zaraz obok niej położył się też Infinite. Elanor raczej niechętnie podeszła do nich i spojrzała na Naidę.
- I gdzie tym razem ma cię uszczypnąć? W nos czy ogon?
- Tym razem może uszczypnąć ciebie lub Infinite. Ja już miałam okazję pocierpieć! Kładź się.
Elanor jednak zignorowała ją i nie położyła się na piasku. Stała tylko wypatrując krabów. Wydawała się taka spokojna.
- Nie chcę być szczypany - oburzył się Infinite.
- Spokojnie. Jak powiesz krabom, że nie chcesz być szczypany, na pewno cię posłuchają! Tylko ich nie przestrasz.
Naida uśmiechnęła się nerwowo. Chciała, aby szczeniak jej uwierzył. Jednak Infinite nadal wyglądał na zaniepokojonego. Był gotów do ucieczki. Naida pomyślała, że też najchętniej by stąd uciekła. Miała łapać groźne kraby oraz była w jednej grupie z Elanor. Była już podwójnie zestresowana. Cała trójka została jednak na miejscu i rozglądała się za małymi stworzeniami. Elanor nadal nie miała zamiaru się położyć. Naida już zamierzała to skomentować, lecz coś przyciągnęło jej uwagę. Po piasku, tuż za Elanor, spacerował sobie krab. Waderka chyba go nie zauważyła. Źle byłoby nie wykorzystać okazji i nie złapać go samodzielnie.
- Jest! Złapię go! - wykrzyknęła Naida skacząc w jego stronę.
W momencie, kiedy Elanor odskoczyła, tak aby na siebie nie wpadły - Naida przypomniała sobie sytuację z poprzednim krabem. Odbiła się spanikowana tuż obok zwierzęcia i odbiegła od niego kawałek. Nie chciała, aby wyglądało na to, że zwyczajnie stchórzyła. Zrobiła więc to, co zrobiłby każdy na jej miejscu. A przynajmniej taką miała nadzieję.
- Infinite, złap go!
Szczeniak niewiele myśląc ruszył za uciekającym krabem. Teraz Elanor pomyśli, że Naida jest tylko dobrą koleżanką, która daje szansę innym. Przez chwilę zastanawiała się czy nie pobiec po kolejnego bambusa, jednak zrezygnowała. Powinna zabić kraba bez pomocy ostro zakończonych patyków. Tym razem jej się uda. Pierwsza upoluje tego kraba.

<Eterna?>

Uwagi: "Śnieżnobiały" zapisujemy bez myślnika w środku. Niewielkie liczby zapisujemy w opowiadaniach słownie. To nie jest list; słowa takie jak "ciebie" czy "cię" nie należy pisać z wielkiej litery. Nie jestem pewna, czy "Elene" nie jest tu ksywką, więc w razie czego zostawiam. Kiedy dajemy możliwość wyboru, nie dajemy przecinka przed czy. No chyba, że pojawia się kilka razy w zdaniu.

poniedziałek, 21 października 2019

Od Lind „Los zawsze daje szansę” cz. 1

Luty 2024
Ten dzień nie zapowiadał się na nic nadzwyczajnego. Skończywszy swój patrol, wyruszyłam na kolejny połów małży. Dziś w tym zajęciu miała towarzyszyć mi Leah. Wadera i tak stosunkowo często brodziła w morzu; odparowująca z sierści woda pozwalała chociaż na chwilę ochłodzić się właścicielom grubych futer. Przynajmniej wtedy, kiedy nie zmieniali formy na ludzką.
Pomysł wspólnego „polowania” powstał, kiedy rozmawiałyśmy o podopiecznej Leah - Sileenthar. Moja przyjaciółka wspomniała coś wtedy, że jak dotąd dawała małej do jedzenia tylko mięso ryb morskich. Wtedy zaproponowałam, żeby spróbowała zaznajomić Silee ze smakiem małży. Leah wyglądała na nastawioną trochę sceptycznie. Koniec końców zdołałam jednak przekonać przyjaciółkę do swojego pomysłu. Mieszkaliśmy na tej plaży już dwa miesiące i nikomu z watahy jeszcze ten rodzaj mięsa nie zaszkodził.
Skoro zabrałyśmy ze sobą na połów Silee, trzymałyśmy się tylko i wyłącznie płycizny. Tego dnia fale przy brzegu unosiły wiele otwartych, już pustych pancerzyków. Znalezienie pośród nich nienaruszonych małży, nie było aż tak proste. Trochę to zajęło, ale we trzy (Silee nie pozwoliła, by jej ślepota powstrzymała ją przed zaangażowaniem się w łowy) znalazłyśmy ich nawet sporo. Mnie przypadło po raz kolejny dziesięć sztuk.
Miłym dodatkiem do zdobytego przeze mnie pożywienia były kolejne dwa błyszczące kamyki. Kiedy pokazałam je Leah, usłyszałam od niej, że to perły. Zdziwiłam się; to słowo wcale nie brzmiało obco. Miałam absolutną pewność, że już znałam to określenie. Czemu więc nie dopasowałam go do tych przedmiotów już za pierwszym razem?
Po zakończeniu „polowania”, Leah i Silee poszły gdzieś w głąb plaży. Moja przyjaciółka mówiła, że ma jakieś swoje prywatne sprawy do załatwienia. Nie wytłumaczyła szczegółów.
Pożegnawszy waderę i jej podopieczną, postanowiłam zobaczyć, czym zajmują się akurat moi towarzysze. Może jeśli teraz nie trwa kolejne jam session, będą w stanie mi powiedzieć, czy perły mają jakieś praktyczne zastosowania; na przykład w wyrobie magicznych wisiorków. Bardzo liczyłam na to, że Strażnicy wiedzą cokolwiek o tej sztuce.
Wypatrzyłam oba odmieńce w cieniu paprocio-drzew. Kiedy byłam już parę metrów od nich, nagle koło mnie rozległ się potężny huk. Dźwięk był bardzo krótki, ale tyle wystarczyło, by zapiszczało mi w uszach. Mimowolnie odskoczyłam, a oba odmieńce natychmiast przybrały pozycje bojowe. Wszystkie wilki w pobliżu zwróciły oczy w tę stronę, szukając przyczyny hałasu. Otrząsnąwszy się po ataku na mój wrażliwy zmysł słuchu, dołączyłam do nich.
Spostrzegłam, że w piasku powstał nieduży krater; jakby coś małego spadło na ziemię z bardzo dużej wysokości. Wyciągnęłam szyję, żeby zajrzeć do dołu. Na jego dnie leżał fioletowy, obłupany kamień. Było w nim coś znajomego. Moją szczególną uwagę przyciągnął zapach, którym ten przedmiot był przesiąknięty.
Zanim jednak mogłam się nad tym zastanowić, do krateru wskoczył Eitrao. Złapał odłamek w łapy i niewątpliwym było, że zamierza go stąd zabrać. Nie chciałam na to pozwolić. Wezwałam wiatr, by przetrzymać basiora, ale on wydostał się już z dołu. Gnał przed siebie, przemykając pośród gapiów ze swojej watahy. W tej sytuacji, postawiłam ścianę z wichru kawałek dalej na jego drodze. Eitrao wykazał się spostrzegawczością i zatrzymał tuż przed ledwo widoczną barierą. Podbiegłam do niego i spojrzałam nań z góry (z jego wzrostem nie było to wcale trudne).
– Oddaj mi to – zażądałam.
– Bo co? Co mi zrobisz? – wybełkotał wilk.
Mówił tak szybko, że ledwo go zrozumiałam. Przygotowałam się do odpowiedzi, ale basior kontynuował:
– Znalezione, nie kradzione – Zmrużył złośliwie oczy, podrzucając kamień. Spróbowałam schwytać przedmiot w locie, ale bez powodzenia. – Od teraz należy do mnie – mówił dalej Eitrao. – Pogódź się z tym, Opierzony Kuraku – zadrwił. – Żebym nie musiał...
Zanim ja zdążyłam zareagować, w stronę basiora wystrzelił Ting. Nawet nie zauważyłam, kiedy nas dogonił. Odmieniec uczepił się sierści na grzbiecie wilka szponami tylnych łap, a przednimi mocno opiął gardło delikwenta. Eitrao sapnął głośno, podduszany przez Strażnika Wichury.
– Pożałujesz, Trujący! – ryknął mój towarzysz.
– Spokój, spokój! – zawołał nagle Kai, wyłaniając się spośród obserwujących sytuację wilków. – Ting, masz natychmiast przestać – rozkazał.
Odmieniec spojrzał na starszego basiora. Nieznacznie rozluźnił uścisk. Tymczasem ja nadal nie mając pewności, czego oczekiwać, trzymałam na podorędziu skumulowaną moc wichru. Wreszcie Strażnik Wichury wyzwolił gardło Eitrao i zeskoczył na piasek. Kai nie skończył na tym swojej interwencji.
– O co tutaj chodzi? Do kogo należy ten kamień? – spytał.
– Do mnie – rzucił opryskliwie Eitrao.
– Po prostu go sobie zabrałeś, konusie – warknęłam.
– Lind – skarcił mnie Kai. – Więc kamień jest twój? – mruknął.
– Pojawił się znikąd – wyjaśniłam. – Ale czuje od niego znajomy zapach – dodałam szybko.
Starszy wilk popatrzył po naszej trójce.
– I co z tego? – rzucił członek Watahy Czarnego Kruka. – Ja czuję znajomy zapach od twojego Medalionu Nieśmiertelności.
– Pokaż jej ten kamień – powiedział Kai. – Trzeba ustalić, dlaczego się tutaj pojawił. Otacza go aura magiczna.
Eitrao skrzywił się; ewidentnie nie miał ochoty brać udziału w tej pogadance, ani tym bardziej pozwalać komuś, by dyktował mu, co ma robić. Jednak świadomość o sile Kai'a powstrzymywała go przed oporem. Rzucił kamień na ziemię. Wyciągnęłam łapę, by podnieść przedmiot. Ledwo musnęłam jego powierzchnię pazurem, a całe moje ciało przeszyła jakby iskra. Usłyszałam we własnych myślach cudzy głos:
– Lind – Znałam tę osobę. Na pewno znałam. – Musisz do nas wrócić!
Nagle w mojej pamięci odświeżyło się odpowiednie wspomnienie. Mówiła teraz do mnie Haslaye - córka starego Juana. Odkąd pamiętam, mieszkała ze swoim ojcem tuż obok mojego rodzinnego domu. Nie mogłam uwierzyć w to, co się działo.
– Tarnie jest bardzo słaba – kontynuował nieposiadający ciała głos.
Zamarłam. Haslaye mówiła o mojej Babci.
– Prawdopodobnie niedługo umrze. Chce się z tobą jeszcze raz spotkać, zanim odejdzie. W tym przedmiocie zawarliśmy zaklęcie, którego możesz użyć by się do nas przenieść. W ten sam sposób też wrócisz. Nie trać czasu! – Po tym zdaniu głos już nie powrócił.
Teraz rozumiałam wszystko. Absolutnie wszystko. Kto, jak kto ale córka Juana na pewno znała się dobrze na zamykaniu zaklęć w przedmiotach. Nie miałam nawet cienia wątpliwości, że powinnam uwierzyć wiadomości.
– Przysłano go mnie! – oznajmiłam głośno.
Eitrao przekrzywił nieco głowę. W jego oczach widziałam, że nadal nie chciał mi pozwolić na zachowanie tego przedmiotu. Pomyślałam, że pewnie wierzył, iż kamień jest coś wart i chciał oń dalej walczyć.
– Masz jakieś zastrzeżenia? – Kai zwrócił się do członka drugiej watahy.
– Być może – parsknął tamten.
– Mamy potwierdzenie pochodzące bezpośrednio od nadawcy, możesz iść – mruknął spokojnie starszy wilk.
Eitrao splunął na ziemię, obrócił się i ruszył w swoją stronę. Zniknął pośród innych wilków, z których wiele już straciło zainteresowanie sytuacją. Zgaduję, liczyli na prawdziwą walkę.
Spojrzałam na Kai'a pytająco. Nie byłam pewna, co się działo dookoła mnie, kiedy słyszałam głos Haslaye. Wszyscy dookoła słyszeli to samo, co ja, czy...?
Basior westchnął i odwrócił głowę z powrotem w moją stronę.
– Kiedy energia magiczna dotarła do twojego umysłu, obawiałem się, że może wyrządzić w nim szkody – powiedział. – Nawet jeśli jej aura nie wyglądała na niebezpieczną. Pozwoliłem sobie wejść do twoich myśli, więc siłą rzeczy też usłyszałem wiadomość – wytłumaczył mi.
– A... Rozumiem – pokiwałam głową. – Dziękuję za pomoc.
– Nie ma sprawy – Wilk uśmiechnął się lekko.
Podniosłam kamień za pomocą wiatru. Byłam gotowa od razu sięgnąć po energię, która pozwoli mi się przenieść do rodzinnego domu. Kai widząc, co zamierzam, postanowił mnie jeszcze przez chwilę powstrzymać:
– Zaczekaj. Jeśli masz zniknąć na nie wiadomo ile, wypadałoby najpierw powiadomić o tym Hitama, nie sądzisz?
– A... tak. Tak, powinnam – przyznałam. – Gdzie jest Hitam? – Zaczęłam się rozglądać.
– Tego nie wiem – mruknął basior.
– Ja wiem, gdzie on jest, Pierzasta – wtrącił Ting.
– Świetnie. Prowadź – powiedziałam.
Chciałam jak najszybciej wyruszyć. Spełnienie prośby mojej Babci było teraz moim jedynym celem. Momentalnie zapomniałam o dotkliwych słowach Eitrao i tej całej nieprzyjemnej sytuacji.

<C. D. N.>

Uwagi: Silee jest chyba mimo wszystko nadal wciąż zbyt mała by faktycznie łowić.

niedziela, 20 października 2019

Od Ismanise "Siła mięśni to nie wszystko" cz. 10

Grudzień 2024 r.
Isa smętnie stała we wodzie i wpatrywała się we własne odbicie. Analizowała to, co się stało zaledwie godzinę temu. Nadal emocje nie zeszły z niej do końca. Nie mogła uwierzyć w to co zrobiła. Była na siebie wściekła.
Reszta grupy właśnie kończyła lekcje, a Sino wylegiwała się na piasku, obserwując ją. Niedługo potem nieopodal położył się Infinite.
– Powodzenia! – krzyknął.
Isa nie odpowiedziała. Chciała, aby ktoś jej pomógł, bo nigdy nie radziła sobie z polowaniem ryb. Ani w polowaniu ogóle czegokolwiek. Chodziła w kółko, a jedyna ryba, którą chwyciła w zęby wyślizgnęła się jej jeszcze nim dotarła do brzegu. Spróbowała pójść i polować kawałek dalej, ale ryb wciąż nie było w pobliżu.
Nagle usłyszała chapanie dobiegające zza jej pleców. Założyła, że to jakiś szczeniak, który chce popływać, więc z początku nie przywiązała do tego większej wagi.
– Pomóc ci? – zapytał nagle ów szczeniak.
Dopiero wtedy odwróciła się i poznała w nim jednego z synów Yuki. Tego największego. Nie pamiętała jednak jego imienia.
– Jestem Morti – powiedział, widząc zagubienie na jej pyszczku.
– Jasne. Znaczy... tak, możesz pomóc.
– Więc... chodźmy bliżej skał. Tam zawsze jest więcej ryb. Takich w paski. Są bardzo smaczne.
Poszła w ślad za nim. Zerknęła na Infinite. Uśmiechał się do niej zachęcająco. Sino zaś wyglądała na niepocieszoną. Pewnie spodziewała się, że będzie oglądać jej spektakularną porażkę. Isa upewniwszy się, że nikt nie patrzy, wytknęła na nią język.
– Tutaj – powiedział Morti, zatrzymując się nagle. Isa zrobiła to samo – Musisz być najszybsza, jak tylko potrafisz. I mocno zagryzać zęby. Tak mocno, żeby strzelił kręgosłup i przestała się ruszać. Patrz.
Zanurzył pyszczek, a kiedy go wynurzył, podrygiwała w nim pomarańczowo-czarna rybka. Kiedy wzmocnił uścisk, coś faktycznie chrupnęło i przestała się ruszać. Isa na wspomnienie własnego chrupnięcia w szczęce, które zapoczątkowało bójkę z Sino, wzdrygnęła się.
– Wsysko ogej? – zaniepokoił się basiorek. Wciąż w pyszczku trzymał rybę.
– Tak – Odpowiedziała, ciągnąc zębami za koniuszek ogona rybki – Zaniosę na brzeg.
Morti oddał jej zdobycz, a następnie przygotował się do ponownego łowienia. Isa odłożyła rybę tuż obok Infinite.
– Będę pilnować – oznajmił.
Isa skinęła głową i zawróciła do Mortiego. Czekał na nią z kolejną rybą w pyszczku i merdał ogonem. Uniosła brwi w zdumieniu.
– Chyba lubisz łowić... – Powiedziała, kiedy była już wystarczająco blisko, aby nie zagłuszył ją szumiący ocean – Może ty będziesz polować, a ja zanosić na brzeg?
Oddał jej rybę.
– Może być. Jakby mama się denerwowała, że nie jesteś sama, to powiedz, że robię to z własnej woli. I że później nauczę cię jak się poluje.
Niepewnie skinęła głową i zawróciła do brzegu.


– O czym tak gadacie? – zapytał zaintrygowany Infinite już przy którymś z kolei kursie Isy.
Sino na szczęście już jakiś czas temu zasnęła z nudów.
– O niczym ciekawym. Głównie o rybach. To tylko pojedyncze zdania. Nic szczególnego. Gadka jakich wiele.
– A może cię podrywa? – mrugnął do niej Infinite.
– Daj spokój – prychnęła – Mówił, że po prostu lubi pomagać.
– Ale żeby aż tak?
– Tak, aż tak.
– Tam była taka wielka ryba! Niestety nie złapałem jej – krzyknął nagle Morti. Isa uśmiechnęła się pod nosem i odkrzyknęła:
– Łów dalej, żebym miała co zanosić!
Infinite spojrzał na dość okazałą kupkę ryb. Część z nich już zabrała Yuki, aby rozdać niektórym członkom watahy w formie obiadu. Powinno starczyć dla wszystkich. Praca szła im wyjątkowo sprawnie, szczególnie od momentu, kiedy Sino przestała ich obserwować.
Isa ponownie zawróciła do Mortiego.

<C.D.N.>

Od Naidy "Opowiedz nam historię" cz. 1

Styczeń 2025 r.
Naida siedziała zamyślona na piasku. Miała akurat lekcję sztuk kreatywnych, ale nie za bardzo interesowało ją słuchanie jak inne szczeniaki fałszują. Nie miała też ochoty niczego malować. Rozglądała się dookoła nie wiedząc co ma ze sobą zrobić. Z nudów zaczęła szukać jakiś ciekawych rzeczy na piasku. Niedaleko niej leżało parę kamieni. Zaczęła układać z nich różne wzorki. Przynajmniej nauczyciel nie będzie się czepiał, że nic nie robi. Przecież zabawa kamieniami też jest bardzo kreatywna, prawda?
- A ty, co robisz Naido?
Waderka podskoczyła nagle wyrwana z zamyślenia. Podniosła wzrok i ujrzała swojego nauczyciela. Dernet spojrzał na koślawy rysunek z kamieni.
- Co robisz? - powtórzył.
- Em... Układam uśmiechniętą buźkę.
Naida miała nadzieję, że nie będzie jej kazał śpiewać za karę, że się obija. Czekała więc niecierpliwie na jego reakcję. Basior patrzył przez jakiś czas na jej dzieło.
- Nie jestem pewien czy to wygląda jak uśmiech... Potrafisz może zrobić coś bardziej... kreatywnego?
- Raczej nie.
- Może lubisz śpiewać albo tańczyć?
- Nie, nie za bardzo.
- Patrząc na to coś, stwierdzam że rysowanie też nie idzie Ci najlepiej...
Naida spojrzała na niego z oburzeniem. Jej kamyczkowy uśmiech był przecież piękny! Była pewna, że Dernet nie dałby rady ułożyć lepszego. Powstrzymała się jednak od niemiłych komentarzy. Nie chciała narobić sobie wrogów wśród nauczycieli.
- To może umiesz wymyślać jakieś ciekawe opowiadania? - zaśmiał się cicho. - Yuki mówiła mi ostatnio, że czasami potrafisz stworzyć bardzo ciekawe historie... Na przykład o latających krabach albo królikach w dżungli!
Naida mruknęła coś w odpowiedzi. To z mewami nie było celowe. Nie wiedziała przecież jak wyglądają kraby. Miała prawo się pomylić! Nie znała też tego miejsca na tyle dobrze, aby zdawać sobie sprawę z tego, że króliki zwykle żyją w zupełnie innych miejscach niż dżungle.
- Jak tylko szczeniaki przestaną śpiewać, możesz spróbować coś nam opowiedzieć. Dasz radę, prawda?
Nim zdążyła zaprzeczyć, nauczyciela już nie było. Naida poczuła nagle wielki stres. Nie miała ochoty występować przed tymi wszystkimi wilkami. Zerknęła jeszcze raz na kamienie. Dwa z nich zalśniły lekko w słońcu. To nie były zwykłe kamienie. Naida postanowiła wziąć je ze sobą. Może są magiczne i przyniosą jej szczęście? Miała taką nadzieję. Chwyciła szybko dwa najzwyklejsze bursztyny i podbiegła trochę bliżej miejsca, gdzie miała za chwilę wystąpić. Chciała za wszelką cenę wymyślić coś niesamowitego, tak aby zaimponować Mortiemu. Nie wiedziała dlaczego tak bardzo zależało jej na tym, aby mu się spodobało. Rozejrzała się dookoła. Niedaleko niej stała Elanor. Naida poczuła, że nie może się teraz zbłaźnić. Chciała pokazać waderce, że jest w czymś od niej lepsza. Szczeniaki przestały właśnie śpiewać, więc Dernet ogłosił, że chętni mogą podejść i posłuchać opowiadania młodej wilczycy. Na szczęście niewielu było zainteresowanych jej występem. Wokół niej zgromadziła się mała grupka słuchaczy. Wśród nich Naida dostrzegła Mortiego wraz z braćmi.
- Tylko nas tym nie zanudź - szepnął ktoś do jej ucha.
Była to oczywiście Elanor, która przeszła obok Naidy i usadowiła się naprzeciwko niej z lekkim uśmieszkiem. Niedobrze. Przerażona zaczęła się lekko trząść. Wbiła wzrok w bursztyny. Błagała w duchu, aby przyniosły jej szczęście. Siedziała tak jeszcze przez jakiś czas. Ze stresu zaczęła się lekko uśmiechać.
- Co ona się tak szczerzy do tych kamieni? - zapytał jeden ze szczeniaków. - Zacznie w końcu?
- J-już... Zastanawiam się jeszcze.
Nie miała pomysłu na żadne opowiadanie. I po co Yuki mówiła mu o tych królikach? Miała ochotę uciec i ukryć się pod wodą. Wiedziała jednak, że jeśli to zrobi, Elanor będzie się z niej śmiała. Nie mogła też nic nie mówić. Zorientują się, że nie wie co powiedzieć. Odetchnęła głęboko.
- Dawno temu, w pewnej dżungli żył sobie królik o imieniu... - rozejrzała się po wilkach. Jej wzrok zatrzymał się na Mortim - Timor. Był on bardzo przystojny i miły. Pewnego razu poznał innego królika o imieniu Nadia. Timor bardzo się z nią zaprzyjaźnił. Często bawili się razem i spędzali ze sobą dużo czasu. Byli bardzo szczęśliwi. Aż do dnia, kiedy w ich dżungli pojawił się pewien nieproszony gość. Okazało się, że był to kret o imieniu - przerwała i zerknęła ukradkiem na Elanor - Norela... Kiedy Timor i Nadia spotkali nieznajomą, stwierdzili że może zostać ich przyjaciółką. Pierwsze parę dni mijało im dobrze, ale Nadia czuła, że nie może ufać Noreli. Okazało się, że kret... krecica... - przerwała na chwilę nie wiedząc jak nazwać samicę kreta - bardzo zazdrościła królikom ich przyjaźni. Zaczęła więc powoli ją niszczyć. Minęło parę dni, a Nadia została bez przyjaciela. Była bardzo smutna. Chciała za wszelką cenę odzyskać Timora. Postanowiła więc, że będzie śledzić Norelę. Ku zaskoczeniu królika, kret dosypał coś do jej jedzenia. Były to trujące owoce... kokosów. Nadia widząc to zaatakowała ją. Gdy Timor dowiedział się co się właśnie stało, postanowił wygnać...
- Nadię? - zapytała z nadzieją Elanor.
- Oby nie! - odpowiedział jeden ze szczeniaków.
- Postanowił wygnać Norelę - kontynuowała Naida. - Za karę, trafiła do miejsca zwanego plażą, gdzie piasek palił ją w łapy i nigdzie nie było cienia. Żyły tam też krwiożercze i latające kraby. Timor i Nadia byli szczęśliwi, że udało im się pozbyć niebezpiecznego kreta. Szybko zapomnieli o tej nieprzyjemnej sytuacji... I żyli długo i szczęśliwie. Koniec!
Naida siedziała zestresowana czekając na reakcję reszty. Nie wiedziała, czy im się spodobało. Elanor wyglądała na zdenerwowaną. Pewnie znowu zrobiła coś źle...
- Wow! To było niesamowite! - odezwał się jakiś szczeniak.
- I to jak! Bałem się, że Norela wygra! - odpowiedział mu inny głos.
- Mi się nie podobało... Ciekawiej by było, gdyby kret okazał się zwykłą i miłą osobą. Wtedy okazałoby się, że tak naprawdę to Nadia jest tą złą - prychnęła Elanor.
Parę szczeniaków zaczęło protestować. Z dwa czy trzy przytaknęły waderce. Naida zauważyła, że Morti nie popiera pomysłu ze złą Nadią. Odetchnęła z ulgą. Może zdenerwowała tym opowiadaniem Elanor, ale przynajmniej podobało się ono Mortiemu.
- To była bardzo zabawna historia. Brawo - zaśmiał się Dernet. - Na dzisiaj koniec lekcji. Zmykajcie!
Wszyscy zaczęli się powoli rozchodzić. Naida była zadowolona ze swojego opowiadania. Wierzyła, że to wszystko dzięki jej szczęśliwym bursztynom. Zaraz po lekcji postanowiła poszukać ich jeszcze więcej. Słońce zaczynało już zachodzić, kiedy znalazła kolejny bursztyn. Szukała po całej plaży, ale coraz trudniej było coś znaleźć. Kolejne dwa znalazła na brzegu wody. Jeden leżał na widoku, ale aby znaleźć tego drugiego, musiała trochę pokopać w piasku.
- Znalazłam magiczne bursztyny! - krzyczała od czasu do czasu.
Biegała po plaży jeszcze przez jakiś czas, aż do momentu, gdy jeden ze starszych wilków nie kazał się jej uspokoić. Możliwe, że zakłócała trochę ciszę nocną. Szczęśliwa zakopała wszystkie pięć znalezisk pod jednym z tych dziwnych drzew na skraju dżungli, tak aby nikt ich nie znalazł.
- Słyszałam, że szukałaś jakiś kamieni. Ile udało Ci się ich znaleźć? - zapytała Sino, kiedy tylko Naida wróciła nad wodę.
- Nie kamieni, tylko bursztynów! A znalazłam ich aż dwadzieścia.
- Tak mało?
Naida postanowiła, że musi znaleźć takich więcej. Przynosiły jej szczęście. Była tego pewna. Z takimi bursztynami da radę dokonać wszystkiego! Nawet nauczyć się liczyć.

Uwagi: Przecinek przed "albo" stawiamy, kiedy używamy go kilkukrotnie w zdaniu. "Niedobrze" piszemy łącznie. Niewielkie liczby zapisujemy w opowiadaniach słownie. 

sobota, 19 października 2019

Od Sinope "Siła mięśni to nie wszystko" cz. 9

Grudzień 2024 r.
Ku niezadowoleniu Sinope Isa zniknęła z ostatniej lekcji szybciej, niż by tego chciała. Nie mogła jej później znaleźć, nawet jeśli bardzo się starała. Nie widziała jej też ani razu po samych zajęciach. Pozostawało jej jedynie czekać na kolejną lekcję polowania. Na pytania rodziców o to, jak podobało się jej na zajęciach odpowiadała pozytywnie, jednak nie pisnęła ani słówka o kłótniach z Isą, czy nauczycielką. Yuki na całe szczęście najwyraźniej była zbyt leniwa na interwencję.
W końcu nadszedł kolejny dzień z zajęciami z polowania. Idąc na zbiórkę, widziała Isę rozmawiającą ze swoim kolegą już z daleka.
– Isa! – krzyknęła radośnie.
Isa mruknęła coś pod nosem i kontynuowała rozmowę z basiorkiem. Patrzył na Sino odrobinę zaniepokojony. Przestał dopiero wtedy, kiedy Sino usadowiła się tuż obok niego.
– O czym rozmawiacie?
Isa zamilkła.
– Nie chcemy się z tobą zadawać – powiedział basiorek.
– Jak ci na imię?
Przeniósł wzrok na Isę, ale ta patrzyła w zupełnie innym kierunku.
– Infinite.
– Więc mam jedno pytanie, Infinite – kontynuowała Sino.
– Tak?
– Jesteś adwokatem Isy?
Powoli wypuścił powietrze. Jego duże błękitne oczy badały jej pyszczek.
– Usiądź z kimś innym – oznajmił po dłuższej chwili.
– Ale ja chcę z wami.
– Ale my z tobą nie – wtrąciła Isa.
– Dlaczego?
– Jesteś denerwująca – warknęła Isa.
– Dlaczego?
– Naprawdę tego nie widzisz?
Infinite patrzył błagalnie na Isę.
– Nie, a dlaczego?
– Powiedz jeszcze słowo, a...
– A.
Isa zacisnęła szczękę tak mocno, że aż coś strzeliło w jej żuchwie. Sino zachichotała.
– Kruszysz się przeze mnie?
– Kruszyć mogą się zaraz twoje kości – warknęła Isa.
– Udowodnij.
– Isa... – zaczął Infinite, ale wadera już wstała z piasku. Jej jasne oczy płonęły.
Sino uśmiechnęła się szeroko. Patrzyła prosto w jej groźne ślepia, uśmiechając się szeroko. Isa patrzyła na nią w milczeniu. Infinite odczuwał między nimi napięcie tak duże, że zbliżenie się groziło poparzeniem. Zbyt bał się odezwać.
– Na co czekasz, siostrzeniczko? Maluszku, dzidziusiu, szczeniaczku... – podjudzała Sino.
Isa nie wytrzymała. Rzuciła się na waderkę. Przewróciła ją do tyłu i zdołała przytrzymać swoją łapą jedną jej łapę. Warcząc zażarcie, starała się ją ugryźć, ale Sino cały czas robiła uniki. Zaczęła krzyczeć boleśnie głośno i piskliwie. Broniła się jedyną wolną łapką. Isie udało się ją ugryźć kilka razy. Sino miotała się, jednak niewiele to dawało. Isa była większa i dużo silniejsza.
Infinite obserwował to spanikowany. Zaczął wołać o pomoc. Szczeniaki stojące na zbiórce na lekcję patrzyły na tę dwójkę jak sparaliżowane. Basiorek spojrzał na nie raz jeszcze i dostrzegł cieknącą po łapie Sino stróżkę krwi. Zaczął krzyczeć jeszcze głośniej.
W końcu przybiegł jakiś basior. Krzyczał, jednak nie głośniej niż piszczała Sino i warczała Isa. Nie miała zamiaru się uspokoić, ani odpuścić. Basior próbował je od siebie oderwać, ale zamiast tego zaczęły się turlać po piasku na boki. Musiał pobiec po wsparcie.
W końcu przybyła na miejsce również Yuki, ale jej krzyki też na niewiele się zdały. Po ostatnich zajęciach straciła całkowicie swój autorytet i szacunek u waderek. Może i nawet nie tylko u nich.
Ostatecznie w procesie odrywania ich od siebie uczestniczyły cztery dorosłe wilki. W końcu się udało. Uspokojenie Isy graniczyło z cudem. Sino zaś zwinęła się w kłębek kawałek dalej, powtarzając, że potrzebuje lekarza. Isa krzyczała, że to wszystko wina Sino, że ona to zaczęła. Dorośli jednak pozostawali zupełnie głusi na jej słowa.
Sino tymczasem dostrzegła, że jedyną osobą, która jakkolwiek się przejęła napastniczką, była Yuki. Kiedy już ją puszczono i leżała zmachana na piasku, zbliżyła się do niej i po chwili milczenia oznajmiła, iż ma do niej propozycję. Isa podniosła na nią pytający wzrok.
– Możesz oczyścić swoją kartę przez pomoc reszcie stada. Mam nawet pomysł, jak.
– Jak...?
– Złowisz trochę ryb. Dzisiaj niestety nie będziesz pracować z grupą.
Sino patrzyła na to spod zmrużonych powiek. Kiedy pielęgniarka bandażowała jej łapkę, pomyślała, że Isa nie zasługuje na tak małą karę.
– Niech łowi aż do wieczora! – krzyknęła, kiedy Isa miała odpowiedzieć.
Yuki popatrzyła na nią bezradnie.
– Niech będzie do późnego popołudnia. Nie masz chyba innych zajęć do końca dnia?
– Nie... – odburknęła ponuro Isa.
Sino położyła głowę za zdrową łapką uśmiechnęła się triumfalnie.

<C.D.N.>

piątek, 18 października 2019

Od Sinope "Siła mięśni to nie wszystko" cz. 8

Grudzień 2024 r.
– Coś ty powiedziała? – warknęła nauczycielka. Sino nie sięgała jej nawet do ramienia, ale mimo tego bez trwogi patrzyła prosto w jej oczy.
– Isa tak mówi.
– Ja?! – wrzasnęła.
– Ismanise... – nauczycielka zwróciła się groźnie do jej siostrzenicy.
– Nic takiego nie mówiłam! To ona sobie coś wymyśla!
– Jak to nie? – prychnęła Sino.
– W życiu!
– Porozmawiam sobie z waszymi rodzicami po lekcjach – powiedziała lodowato Yuki, nieco się odsuwając.
Sino ostrożnie zerknęła przez ramię. Pozostała część grupy patrzyła na nich ze zgrozą.
– Teraz może wróćmy do tego, co mieliśmy zrobić od samego początku, czyli lekcji – Zaczęła Yuki, starając się zachować spokój – Wszyscy mamy iść w jednej grupie, nie ma oddalania się. Poruszamy się parami, więc znajdźcie sobie swoich towarzyszów.
Sino spojrzała wyczekująco na Isę. Isa zaś krzywiąc się na pysku zwróciła się do siedzącego obok białego basiorka. Sino zwiesiła głowę zawiedziona. Miała nadzieję na podenerwowanie jej jeszcze trochę.
– Jeśli ktoś odejdzie od grupy na więcej, niż niecały metr, zjedzą go dzikie bestie z dżungli.
– A co to jest dżungla...? – zapytała nagle ożywiona Sino.
Nauczycielka ją zignorowała. Zaczęła przydzielać do par pozostałe szczeniaki, które jeszcze tego nie zrobiły. Sino trafił się szaro-biały basior we wzorzystym szaliku. Patrzył przed siebie, ani razu nie zerknął na swoją parę. Sino zmrużyła ślepia.
– Hej.
– H-hej... – odpowiedział cicho.
– Jak masz na imię?
– Chase.
– Ja jestem Sino. Ale nie jestem sina. Czaisz żart? – Zaśmiała się – Sina Sino. Czaisz?
– Tak, chyba tak...
– Ale ja nie jestem sina, tylko ruda, więc to imię jest głupie.
– A ja sądzę, że ładne.
– Naprawdę? – ucieszyła się.
Nauczycielka akurat skończyła ich ustawiać w szeregu, więc nakazała im ciszę. Ruszyli przed siebie.
Sino i Chase byli bliżej końca, niż początku, powstałego ze szczeniaków węża. Waderka raz na jakiś czas przydeptywała łapkę dużo starszego basiora idącego przed nią i za każdym razem przepraszała.
– Nie rozumiem. Byłaś wredna, a teraz jesteś miła – powiedział nagle Chase.
– Ja zawsze jestem miła – oburzyła się Sino.
Chase zacisnął usta w wąską kreskę. Sino zmarszczyła brwi z brakiem zrozumienia wymalowanym na pyszczku.
– Przerażasz mnie – oznajmił po chwili.
Sino wywróciła oczami.
Yuki starała się opowiadać o mijanych terenach, ale były krótko mówiąc nudne. Jej opowieść nawet się nie kleiła. Wiedziała dokładnie tyle, co oni.
– Proszę pani, ale my wiemy, że to się nazywa "drzewo" – wypaliła nagle Sino.
Yuki posłała jej mordercze spojrzenie. Sino uśmiechnęła się szeroko.
– A tam jest kamień – kontynuowała ostentacyjnie nauczycielka.
– Wiemy – podkreśliła Sino.
– Dalej... jakiś krzak. Chyba ma owoce, ale lepiej ich nie jedzcie. Jeśli ktoś ma się zatruć, to tylko Bezumstvo.
Kilka wilków się zaśmiało. Sino znowu wywróciła oczami i popatrzyła ponownie na Chase'a. Patrzył na nią z mieszanką niedowierzania i zniesmaczenia.
– Mam coś na pyszczku, że tak się gapisz?
– I znowu jesteś wredna.
Sapnęła z niezadowoleniem.
– Nie to nie. Nie podoba ci się to spadaj.
Do końca lekcji Chase nie spojrzał na nią już ani razu.

<C.D.N>

Od Ismanise "Siła mięśni to nie wszystko" cz. 7

Grudzień 2024 r.
W końcu nadszedł ten dzień. Dzień, w którym lekcje Isy przestały być tak przyjemne, jak do tej pory. Na zajęciach zawitała najbardziej znienawidzona przez nią osoba – Sinope. Trudno było jej w ogóle wyrazić niechęć do tej wadery. Irytowało w niej Isę chyba wszystko – od wrednych oczu, bijących po ślepiach kolorem włosów, irytującej maniery, czy na samym zachowaniu kończąc. Lub to, że ją rodzice kochają. I to, że ma tatę. I że w dodatku lubi się z tego powodu przechwalać.
– To nowa uczennica. Sinope. Możecie ją przywitać – powiedziała ze znużeniem Yuki. Robiła to prawdopodobnie tylko dlatego, że tuż za jej plecami stał uśmiechnięty od ucha do ucha dziadek Isy. Szczeniaki krótko wiwatowały na widok małej, a potem wróciły do porządku dziennego. Dziadek szybko się ulotnił, a Isę przeszedł dreszcz. Nie był to jednak wcale przyjemny dreszcz.
Sino usiadła tuż obok Isy.
– Co to za lekcja? – wyszeptała o pół głowy mniejsza waderka.
– Idiotka – warknęła Isa.
– W związku z tym, że jesteśmy na nowych terenach, które dla odmiany mamy dobrze poznać, ta lekcja będzie inna niż dotychczasowe. Urządzimy sobie wycieczkę krajoznawczą.
– A co to znaczy? – wypaliła Sino.
Isa zaczęła ją w duchu przeklinać. Już wiedziała, co się szykuje – setki niepotrzebnych pytań co dwa zdania.
– Będziemy zwiedzać.
– A co to znaczy "zwiedzać"?
– Chodzić.
– Chodzić to znaczy spacerować. Czemu pani nie powiedziała po prostu spacerować?
– Bo to nie jest spacer.
– A co? Przecież też jest chodzenie.
– Ale inne chodzenie.
– Czym się różni od chodzenia na spacerze?
– Nie zadajemy głupich pytań i oglądamy krajobraz.
– Co to znaczy "krajobraz"?
– Okolica.
– To coś w oku? Lica jak ulica, czy jak buzia?
Yuki zamilkła, patrząc na nią z mieszanką złości i zrezygnowania. Isa zaś zaczęła lekko drżeć. Chciała się odsunąć, ale postanowiła to zrobić dopiero, kiedy nauczycielka popatrzy w inną stronę.
– Masz zakaz na zadawanie durnych pytań do końca lekcji, inaczej przetrzepię ci dupsko – syknęła Yuki.
Isa nie mogła się powstrzymać. Wybuchnęła śmiechem.
– Co cię tak bawi? – zapytała ostro Yuki.
– Nic, proszę pani. Nic takiego – wykrztusiła, nadal się śmiejąc. Im dłużej to robiła, tym bardziej niepokojąco to brzmiało.
– Co znaczy dupsko? – zapytała nieśmiało Sino, na co Isa zaśmiała się jeszcze głośniej. Zagłuszyła resztę rozmów. Spłoszone ptaki poderwały się do lotu. Szczeniaki w pierwszej chwili wydały się poważnie speszone.
– Tobie grozi to samo, młoda damo – zagroziła Yuki – Jeśli tylko nie przestaniesz z łaski swojej się śmiać.
– Przestać? Ja?
– Nikt inny się nie śmieje.
– Mam się bać klapsa w zad? Mogę zawsze oskarżyć panią o...
– I komu to zgłosisz? Mamusi? Na pewno potraktuje cię poważnie. Już to widzę.
Isa popatrzyła wyzywająco na Yuki.
– Nie. Zgłosiłabym to prosto do Alfy.
– I on niby coś mi zrobi? – kpiła dalej nauczycielka – On?
– Chce się pani przekonać?
Yuki postąpiła kilka kroków w jej kierunku.
– Nie będziesz mi grozić, ty mała... – stała już na tyle blisko, że Isa czuła jej gorący oddech na pysku.
– Niech pani dokończy.
Warknęła coś i odsunęła się.
– Nie zrobi tego pani przy dzieciach, co? – zaśmiała się ironicznie Isa.
– Isaaa, psujesz nam lekcję! – jęknęła przeciągle Sino.
– Właśnie! – zawtórowała jej reszta grupy.
Z gardła Isy wydarł się warkot. Sino wyglądała na dumną z siebie. Wyraz głupiutkiej waderki zniknął z jej pyska. Teraz była Sino-niszczycielem.
– Tylko spróbuj, powiedzieć coś jeszcze, a cię zabiję.
– Proszę pani, ona mi grozi! – powiedziała Sino.
– Uspokójcie się, bo będziecie musiały być rozdzielone, a nikt z nas tego nie chce.
– My chcemy – odparowała Isa.
– Co ci do łba strzeliło, Ismanise? – syknęła Yuki – Coś się zmieniło, że nie możesz usiedzieć choć chwili w spokoju, bez obrażania innych?
– Może – uśmiechnęła się wstrętnie.
– Porozmawiam z twoją mamą.
– Wie pani, że nie obchodzę mojej mamy – odpowiedziała słodko Isa – Więc po co to robić?
– Odbierzemy jej prawa do opieki i...
– I dobrze.
W Yuki aż się gotowało. Nie mogła zebrać słów. Isa widziała to doskonale na jej pysku.
– A więc to tak...
– Złość piękności szkodzi – dodała Isa.
– Pani już zaszkodziła – powiedziała cicho Sino. Niestety dostatecznie głośno, by pobudziło to wściekłość Yuki.

<C.D.N.>

czwartek, 17 października 2019

Od Torance "Turyści z mapą w kamieniu" cz. 1 (cd. Lind/Kai)

Początek stycznia 2025
Kiedy zdecydowałam się na zostanie zwiadowcą, nie przyszło mi do głowy, że podróż będzie równoznaczna z opuszczeniem szczeniaków. Chciałam jakoś odwołać swoją decyzję, jednak Hitam nie udzielił mi na to zgody. Potrzebowaliśmy zwiadowców, a maluchy mogły zostać pod opieką Asgrima. Gdy wypomniałam mu, że mój partner również należał do ekipy, basior jedynie przypomniał mi o istnieniu opiekunów. Niechętnie przyznałam mu rację.
Z tego też powodu trzymałam w pyszczku Yvara i niosłam go w zacienione miejsce, gdzie Peggy oraz Helga sprawowały pieczę nad mniej lub bardziej rozbrykanymi szczeniakami. Od razu zauważyłam Yngvi. Waderka piszczała, poruszając się niezgrabnie. Serce zabiło mi mocniej na jej widok. Podbiegłam w jej stronę, co z kolei wywołało przestraszony skowyt ze strony Yvara. Zwolniłam nieznacznie i odłożywszy go obok jego siostrzyczki, zaczęłam nerwowo wylizywać ich ciałka. Dopiero wówczas uspokoili się.
Obserwowałam, jak Yngvi próbuje odepchnąć brata, walcząc o moją uwagę. Na moim pysku widniał delikatny uśmiech. Rozkoszne maluchy.
- Nie musisz się o nich martwić.
Podskoczyłam, słysząc tuż za sobą głos Helgi. Nie zauważyłam, kiedy do mnie podeszła.
- Nie martwię - skłamałam.
Wilczyca uśmiechnęła się z łatwością wyczuwając fałsz w moim głosie. Powstrzymałam grymas i skupiłam ponownie uwagę na szczeniakach. Ostatni raz polizałam ich po pyszczkach, czując dziwny ból w sercu. To miał być pierwszy raz, gdy zostawiałam je pod opieką kogoś innego...
- Mamusia wróci - obiecałam.
Jakimś cudem zdołałam zmusić się do pożegnania z opiekunkami i pójścia w stronę miejsca zbiórki mojej grupy zwiadowczej. Szybki rzut okiem uświadomił mi, że przyszłam jako ostatnia. Wilki siedziały zapewne już od jakiegoś czasu. Na mój widok jeden z basiorów wstał i ostentacyjnie się rozciągnął. Chwilę mi zajęło, nim przypomniałam sobie, że miał na imię Nevil.
- No wreszcie. Dłużej się nie dało?
- Odprowadzałam szczeniaki do opiekunek - mruknęłam, zerkając niepewnie na Claytona, który pełnił rolę dowódcy. Z tego co kojarzyłam, samiec miał dobre kilkaset lat, więc (delikatnie mówiąc) budził mój niepokój.
Basior skinął łbem, przyjmując moje usprawiedliwienie.
- Następnym razem bądź na czas - powiedział tylko.
- Oczywiście.
Opuściłam uszy. Grzecznie poczekałam, aż odwróci ode mnie wzrok i dopiero wtedy chyłkiem podeszłam do Lind oraz Tinga. Zdążyliśmy jedynie wymienić powitania, nim Clayton zarządził rozpoczęcie zwiadów.
Odmieniec od razu zaczął narzekania na tych, co wybrali lewy klif jako miejsce, które miel;iśmy eksplorować. Twierdził, że nie wygląda on interesująco i znacznie bardziej wolałby zobaczyć, co też mieści się w dżungli. Milczałam, nie mając najmniejszego zamiaru powiedzieć mu, że między innymi to ja nalegałam na pójście w lewą stronę. Mimo wszystko zostałam niedawno matką i choć Peggy oraz Helga były wyśmienitymi opiekunkami, nie chciałam zostawiać swoich maluchów na zbyt długo. Już wystarczyło, że Asgrim wraz ze swoją grupą ruszył na podbój dżungli, jak to sam stwierdził.
Skierowałam uwagę na otoczenie. Szmer rozmów mieszał się z szumem morza. Fale miarowo uderzały o piasek, wydając przy tym kojący odgłos. Gdzieś ze strony wielkiego lasu wypełnionego dziwacznymi drzewami, które Lind trafnie porównywała do przerośniętych paproci, nadchodził radosny świergot ptaków. Grały swoje melodie pod akompaniament morza. Do tego dochodził jeszcze stały rytm łap tonących w piasku.
Wielu z nas nadal nie mogło uwierzyć, że trwała zima. Przywykliśmy do śniegu lub przynajmniej nieustannych deszczy. Lodowatego wiatru, wywołującego dreszcze. Zamiast tego słońce ogrzewało nasze grzbiety, a piach popołudniami nawet delikatnie palił nienawykłe poduszeczki łap.
Ogromny kamień, będący centrum naszego zainteresowania, rósł w oczach z każdym krokiem. Widząc go, miałam wrażenie, że to jakiś olbrzym zostawił swoją zabawkę na środku plaży. Z drugiej strony coś mi przypominał...
Musiało minąć kilka chwil, nim dotarło do mnie, że wyglądał dziwnie podobnie do Wschodniego Klifu na naszych starych terenach. Zrobiło mi się głupio, że tak długo zajęło mi wygrzebanie wspomnienia dotyczącego miejsca, gdzie spędziłam dobrą połowę życia.
Lind musiała zauważyć mój wyraz pyska, bo nie minęła chwila, a już mnie zagadała. Chyba stwierdziła, że martwię się o Yvara i Yngvi, bo to o nich spytała.
- W porządku. Yvar zdecydowanie dominuje nad Yngvi. Jest znacznie większy i silniejszy, więc czasem jestem zmuszona go odgonić, żeby nakarmić i małą - odpowiedziałam, mimowolnie uśmiechając się na wspomnienie maluchów oraz ich drobnych przepychanek.
Lind pokiwała ze zrozumieniem łbem.
- Niezły łobuziak z niego, co?
Roześmiałam się i pokręciłam głową.
- A skąd. Jak na ironię to właśnie Yngvi woli eksplorować miejsca, które nie powinna. 
- Pierzastej też to się zdarza, chociaż jest znacznie starsza - wtrącił Ting.
- Nieprawda!
Lind posłała swojemu towarzyszowi groźne spojrzenie, na które ten odpowiedział jedynie wzruszeniem ramion.
- Przypomnieć ci o...?
- Nie - przerwała mu wilczyca, wymownie unosząc wzrok ku górze - Zresztą, zwykle i tak mi towarzyszysz.
- Pilnuję, żebyś nie wplątała się w coś głupiego - odparł odmieniec, dodatkowo akcentując pierwsze słowo.
Parsknęłam cicho śmiechem, sprowadzając tym na siebie chmurne spojrzenia przyjaciół.
- Dobrze, że teraz OBYDWOJE możecie legalnie eksplorować.
Lind otworzyła pyszczek gotowa mi jakoś odpowiedzieć, jednak przerwał jej Clayton. Basior nakazał nam dobranie się w grupy oraz ostrożne podejście do klifu i zorientowanie się, czy w pobliżu nie ma jakiegoś większego zagrożenia. No i oczywiście mieliśmy odnaleźć ewentualną drogę na jego szczyt.
Ze względu na to. że i tak byłam obok Lind oraz Tinga stworzyliśmy jedną grupę. Rozglądałam się jeszcze w poszukiwaniu wilków, które zechciałyby do nas dołączyć. Clayton miał rację; nie znaliśmy terenu i nawet samotny wstęp do eksploracji był zwyczajną głupotą.

środa, 16 października 2019

Od Eterny "Pierwsze polowania" cz. 3 (cd. Naida)

Styczeń 2025 r.
Eterna nieszczególnie emocjonalnie obserwowała Naidę z trudem broniącą się przed szczypcami małego żyjątka. Miało ciemne, wyłupiaste oczy, dość długie odnóża i wyjątkowo twardy pancerz. Nie do końca tak sobie je wyobrażała, ale brak pretensji nauczycielki upewniły ją w tym, że to w rzeczy samej jest krab, którego tak poszukiwali.
– Przyniosę jakiś patyk, to go załatwimy! – wrzasnęła waderka. Jej głos ponownie podrażnił czułe uszy Eterny. Najchętniej pozbyłaby się natrętnej małej. Sama jej obecność wzbudzała w niej odrażającą niechęć do robienia czegokolwiek.
Morti i Theo rzucali się z wielkim zaangażowaniem na kraba, sypiąc wokół piaskiem. Zrobiła dwa kroki w tył.
– A może odetniemy mu głowę? – zapytała Eterna powoli.
– Jak?! – odkrzyknął Morti, po raz kolejny usiłując uderzyć kraba łapą.
Wtedy Theo udało się naskoczyć całym ciężarem ciała na żyjątko. Krab przestał uciekać, ale wciąż usiłował mu się wyślizgnąć.
– Szybciej, bo mi ucieknie! – wył Theo.
– Mam kija! – krzyknęła waderka, znowu wracając do ich grupy.
W jej pysku znajdował się stanowczo zbyt długi jak na nią badyl. Haczyła jego końcami o ziemię, kiedy szła. Nie utrzymywała równowagi. Nim Eterna zdołała to jakoś skomentować, samiczka rzuciła się na kraba i zaczęła go uderzać na tyle, ile potrafiła. Eterna odsunęła się dosłownie w ostatniej chwili, inaczej oberwałaby końcem kija. Z bliska rozpoznała, że był to bambus. Ostry na końcu.
– Dawaj, dawaj! – dopingował ją Morti.
– Właśnie! Bij go, bij go! – wtórował Theo, raz po raz unikając uderzeń waderki.
Yuki w milczeniu obserwowała ich poczynania. Eterna zauważyła kątem oka, że dookoła nich zaczyna się zbierać mały wianek widzów. Niektóre ze szczeniaków dołączyły do dopingowania.
Nagle koniec bambusa utknął w piasku, ale mała zauważyła to zbyt późno. Z impetem uderzyła w niego głową, aż zabrzęczało.
– Ała! – pisnęła – Zabiłam go?!
– No nie za bardzo – mruknęła Isa stojąca teraz tuż za plecami waderki.
Eterna westchnęła przeciągle i wyrwała z piasku bambus. Następnie używając maksymalnej siły, wbiła go ostrym końcem w sam środek kraba. Przeszedł na drugą stronę z zaskakującą łatwością. Wycofała się, oczekując na aprobatę nauczycielki.
– O ile na co dzień jesteś bezużyteczna... To akurat było niezłe – skomentowała Yuki.
– Nie można być dobrym we wszystkim – odparła Eterna.
– Zapytaj o to Navri.
Szczeniaki śmiały się piskliwie jeden przez drugiego. Eterna zerknęła na Isę, która położyła po sobie uszy. Patrzyła dziko na resztę grupy.
– Ja przynajmniej nie jestem wredna.
Szczeniaki zareagowały na tę uwagę równie żywiołowo.
Kiedy Eterna już niemal zapomniała o tej małej niedojdzie, jaką była łaciata wadera, ta znowu zabrała głos:
– Brawo, załatwiłaś go! Ja bym nie dała rady.
Eterna spojrzała na nią groźnie. Mała patrzyła na swoje łapy i uśmiechała się głupio. Eterna nabrała ochoty naplucia jej na czubek głowy, ale miała zbyt wiele dumy, by to zrobić. Poza tym Morti wciąż na nią patrzył.
– Podsumowując – zaczęła Yuki – Polowanie na kraby nie jest tak oczywiste i banalne, jak polowanie na króliki. Mają twardy pancerz, więc należy go przebić lub celować prosto w głowę – Popukała koniuszkiem pazura w punkt, o którym mówiła – Dużo łatwiej mają wilki, które znają już swoją moc, bo mogą się nią wspomóc. Używając żywiołu ognia macie od razu przysmażone mięso.
– W tym w ogóle jest mięso? – zapytała Isa z pretensją w głosie.
– Jest... Ale najlepiej zostawić to dorosłym zmieniającym się w ludzi, bo trzeba rozerwać pancerz za pomocą noża, aby dostać się do mięsa.
– Nie wyglądają na smaczne... Są też strasznie małe! – wtrąciła irytująca waderka – Po co mamy się tyle męczyć łapiąc je, skoro i tak się tym dobrze nie najemy? One są bez sensu!
– A masz lepszy pomysł, cwaniaku?
Eterna pożałowała, że Yuki nie użyła mocniejszego określenia.
– Zostawmy kraby i zacznijmy polować na coś większego – mówiła niby stanowczo, ale jej niepewny uśmiech ją zdradził.
– Na przykład?
– N-na przykład... – zająknęła się mała – Jelenie albo króliki... Albo jakieś większe ptaki... em...
Waderka przeleciała błagalnym wzrokiem po reszcie grupy. Wszyscy milczeli jak zaklęci.
– I gdzie znajdziesz królika? – wtrąciła ironicznie Isa.
– No... zwykle są pod ziemią w swoich norach, albo gdzieś na ziemi... Może będą tam?
Eterna skierowała swój wzrok we wskazywany przez nią kierunek. Pokazywała na wulkan. "Sama się pogrążasz, mała", pomyślała. Poniekąd bawiło ją to, jak bardzo ośmieszała się przed resztą.
– Tutaj jest dżungla, i zapewniam, że nie znajdziemy królików, ani jeleni – powiedziała Eterna.
– Więc będziemy jeść tylko kraby?
– Są jeszcze ryby – oznajmiła Yuki.
– Fuj! – pisnął jakiś szczeniak.
– A co z tymi ptakami, które widzieliśmy wcześniej? – nie poddawała się mała.
Eternę na nowo zalała fala irytacji. Chciałaby rozszarpać tę waderkę na strzępy.
– Przy odrobinie szczęścia – może, ale latają szybko, a my nie powinniśmy póki co wchodzić do dżungli – mówiła Yuki.
Eterna zaczęła się dziwić jej iście anielskiej cierpliwości.
– To może jedzmy rośliny, tak jak robią to króliki? One jakoś z tego żyją.
Nauczycielka już nie wytrzymała. Wybuchnęła perlistym śmiechem.
– To... może znajdziemy jakieś kozy? – zapytała drżącym głosem mała. Eterna z rozbawieniem dostrzegła łzy w jej oczach.
– I gdzie je znajdziesz? Wspinając się po bananowcach?
Mała się skuliła.
– Możemy... Jeść te kraby, jeśli trzeba... Chociaż nadal wierzę, że jest lepsze wyjście...
– Póki co – nie.
Łaciata wciąż rozdygotana pokiwała głową i wskazała łapką na dziurawego kraba.
– Więc będę jeść to coś... Ale nie mam zamiaru ich łapać. To trudne!
– Kiedyś się nauczysz.
Wtedy Eternę ogarnęła trudna do opisania wściekłość. Najczystsza, najprawdziwsza nienawiść. Gniew.
Morti położył łapę na plecach Łaciatej.
Położył. Łapę.
Zrobił to. Dotknął jej.
Martwił się? O tę małą cholerę?
– Kiedyś wszyscy się nauczycie. Niekoniecznie teraz.
Eternę już nie obchodziły słowa nauczycielki. Wbijała palące spojrzenie w tę dwójkę. Szeptali coś między sobą. Miała ochotę ją odtrącić, a później wgryźć się w jej szyję. Rozszarpać i rozrzucić po całej plaży.
Morti i mała zaczęli na nią patrzeć. Eterna zmusiła się do wyjątkowo krzywego uśmiechu. Morti chyba nie zauważył, jak sztuczne to było, bo wrócił do swobodnego szeptania z Łaciatą, która jednak ciągle na nią zerkała. Raz nawet popatrzyła na nią wyjątkowo dziwnie, akurat wtedy kiedy nareszcie przestali rozmawiać, a łapa Mortiego zniknęła z jej grzbietu. Dlaczego pocieszał akurat Łaciatą, a nie ją? Dlaczego nigdy nie kładł tak łapki na jej plecach? Bo była za stara? Bo mu się nie podobała?
Dlaczego podobała mu się akurat Łaciata? 
Yuki zaczęła prezentację rozłupywania kraba, ale Eterna nadal nie mogąc się uspokoić wewnętrznie, obserwowała tę kulkę cuchnącej sierści. Obiecywała sobie w duchu, że w końcu ją zabije. Nie wiedziała jeszcze kiedy to nadejdzie, ale zrobi to na pewno. O niczym innym nie marzyła. Chciała krwi, chciała zemsty. Brutalnej i jak najboleśniejszej. Za to, że ją dotknął.

<Naida?>