czwartek, 24 października 2019

Od Lind „Jak można spędzać czas na plaży” cz. 2

Luty 2025
Lind spoglądała na owoce wiszące u podstawy „korony” paprocio-drzewa. Rosły ściśnięte razem w kilku kiściach. Patrząc na nie z tej perspektywy, wadera nabierała wątpliwości, czy w ogóle chce próbować je zdobyć. Szczególnie zniechęcał zielony kolor; Lind kojarzył się tylko i wyłącznie z niedojrzałymi owocami. Wadera przypomniała sobie jednak, że ekipa polowań przyniosła watasze ów przysmak we właśnie takiej formie. Wszystko wskazywało, że są gotowe do zbiorów już teraz.
Pierwszą myślą wadery, było rzucenie czymś w „koronę” drzewa. Kiedy była szczenięciem, tak samo podchodziła do kwestii zbierania jabłek i gruszek, które czasem można było znaleźć niedaleko jej rodzinnego domu. Rozejrzała się dookoła, ale pogranicze lasu i plaży nie obfitowało w nic, co mogłoby być odegrać rolę pocisku.
Wtedy wilczycy przyszło do głowy, że może wystarczy zwykłe uderzenie wiatru. Sama się sobie dziwiła, że nie pomyślała od razu o tak prostym rozwiązaniu, Przywołała energię magiczną i wycelowała nią w podstawę paprocio-podobnych liści. Nieproporcjonalne drzewo od razu wygięło się pod naporem wichru. Kiedy chudy pień odzyskiwał swój pierwotny kształt, z jego czubka spadły dwa owoce, na których zależało Lind. Wadera w ostatnim momencie uskoczyła z trajektorii lotu jednego z nich.
Obie zdobycze wylądowały na piasku. Wilczyca wzięła jeden z owoców w łapy i obróciła. Zaczęła się zastanawiać, jaki jest następny krok. Nie pamiętała już, jak inni się zabierali się do zjedzenia czegoś takiego. Owoc był stanowczo zbyt duży, żeby tak po prostu go rozgryźć.
Lind poskrobała pazurem powierzchnię owocu. Skorupa wydawała się być bardzo twarda. Wadera pomyślała, że może dałoby się to czymś przeciąć na mniejsze kawałki. Ewentualnie, rozbić.
Z pewnej odległości jej poczynaniom przyglądał się Ting. Nadal co prawda dostrajał banjo, ale kolejne akrobacje Właścicielki Wichury z czasem odciągały uwagę odmieńca od instrumentu. Przyglądał się z zainteresowaniem, jak Lind uderzała kokosy łapami. Niezbyt wiedziała, co robi, także jedyne, co udało jej się w ten sposób osiągnąć, to zakopać swoją zdobycz głębiej w piasku. Ting pokręcił głową i zawołał do niej:
– Pierzasta, znajdź lepiej jakiś głaz. Tak to spędzisz nad tym kokosem jeszcze parę godzin.
– Po co mi głaz? – zdziwiła się Lind. Potrzebowała kilku sekund, żeby zrozumieć, o co chodziło jej towarzyszowi.
Na jej szczęście „paprotko-drzewo”, które obrała wcześniej na cel, znajdowało się niedaleko ledwie wystającej z ziemi, szerokiej skały. Lind podeszła do niego, turlając kokos ze sobą. Dotarłszy na miejsce, wzięła owoc w łapy i zaczęła uderzać nim o powierzchnię głazu. Musiała użyć całkiem dużo siły, żeby wreszcie dostrzec jakieś efekty. W zielonej skorupie powstały głębokie pęknięcia. Wystarczyły, żeby Lind mogła ich się uczepić zębami i już samodzielnie rozerwać tę część owocu na pół.
W ten sposób odsłoniła coś, co wyglądało raczej jak włochaty, przerośnięty orzech, a nie owoc. Wilczyca wyglądała na bardzo zdziwioną, że to jeszcze nie koniec walki o przekąskę.
Ta skorupa wygląda na jeszcze twardszą od poprzedniej. Wtedy Lind wpadła na lepszy pomysł, jak można rozbić orzech. Położyła go na szczycie skały, potem ponownie skumulowała energię magiczną w jednym miejscu i uderzyła w skorupę wichrem od góry.
Ta strategia okazała się oszczędzić jej naprawdę wiele czasu. Cel roztrzaskał się na kilka części, odsłaniając białe wnętrze. Lind obwąchała uważnie swoje dzieło. Zdaje się wreszcie dotarła do tego, co było jadalne.
Złapała zębami kawałek białej warstwy i z łatwością oderwała od skorupy. Zaczęła przeżuwać zdobyty przysmak. Wkrótce jednak zrozumiała, że nie będzie nawet w stanie przełknąć tego czegoś. Smak skojarzył jej się z przesiąkniętym wodą sianem i niczym więcej. Wypluła odgryziony kawałek i potrząsnęła głową, wykrzywiając pyszczek.
– Jest niedojrzały? – spytał Ting, podchodząc bliżej. Wskoczył na skałę i wziął w łapy największy kawałek rozłupanego orzecha.
– Nie wiem – parsknęła z niesmakiem wadera. – Jest paskudny.
Odmieniec powąchał wnętrze brązowej skorupy. Zauważył w niej jeszcze resztki wody, która znajdowała się w środku. Wychłeptał jej trochę swoim cienkim językiem. 
– Według mnie wszystko jest z nim w porządku, Pierzasta – Oblizał kły.
– To życzę smacznego – mruknęła Lind. Na jej pyszczku malowało się szczere niezadowolenie. W swoim mniemaniu, zmarnowała tylko czas i energię. Była najzwyczajniej w świecie zawiedziona.
Ting nie miał jednak w planach jeść wnętrza rozbitego orzecha. Wyglądał teraz, jakby zastanawiał się nad jego innymi możliwymi wykorzystaniami. Tymczasem Lind trąciła od niechcenia łapą drugi, jeszcze ukryty w zielonej skorupie. Westchnęła głośno.
– Ciekawe, czy ktoś zechce to kupić – mruknęła, próbując pocieszyć samą siebie.
– Z całą pewnością. Zwłaszcza jak zaproponujesz dobrą cenę – rzucił Ting. – Widziałaś, że pozyskanie ich nie jest trudne. Do tego na tej plaży jest tyle palm, ze starczyłoby kokosów dla całej watahy – Machnął niedbale łapą. – Przez cały okrągły rok.
– Czekaj, co mówiłeś? – Wadera spojrzała na swojego towarzysza. – Czego jest tyle na tej plaży?
– Palm – powtórzył Odmieniec. – Palma; takie drzewo, co rośnie tuż za tobą, Pierzasta.
<C. D. N.>

Uwagi: brak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz