środa, 11 września 2019

Od Eterny "Siła mięśni to nie wszystko" cz. 3

Wrzesień 2024 r.
Eterna malując po kamieniu rozmoczonym skrawkiem węgla, cały czas zerkała na Mortimera. Praca całkowicie go pochłonęła. Stawiał zgrabne linie za pomocą łapek, raz za razem maczając koniuszek pazura w słoiczku z farbą.
Jej malunek z kolei składał się z kilkunastu krzywo nakreślonych czarnych kresek. Nie była w stanie wymyślić niczego lepszego, ani tym bardziej przelać na kamień. Nie miała głowy do typowo twórczych rzeczy. W przeciwieństwie do Mortimera... Zawsze przodował w ich całej grupie pod tym względem.
Nigdy nie potrafiła zrozumieć, jak można być tak uzdolnionym plastycznie. Znała kilka wilków, które umiały działać cuda. Ona zaś nie miała nawet bladego pojęcia, jak się za to zabrać. Kai mawiał, że trzeba mieć do tego predyspozycje i nie powinna się tym martwić, a jej specjalnym talentem pewnie jest coś zupełnie innego. Z tym, że nie odczuwała tego jako powód do kompleksów, a raczej chłodne zainteresowanie. Zupełnie, jakby w momencie obserwowania artystów wkraczała w inny, jeszcze bardziej abstrakcyjny świat.
– Jak wam idzie? – pytał Dernet, przechadzając się między uczniami i zerkając im przez ramiona. Tuż za nim dumnie kroczył Dannan, który z kolei nie wyrażał większego zainteresowania ich pracą. 
Eterna nie przepadała za żadnym z nich.
Dernet zwolnił przy jej malunku. Domyśliła się, że jak zwykle nie był usatysfakcjonowany jej dziełem. Na szczęście tym razem darował sobie komentowanie i poszedł dalej. Dannan z kolei wykazał się mniejszą dyskrecją i parsknął cicho. Dernet go skarcił, ale nie obchodziło jej to nawet. Nie czuła nigdy przywiązania do żadnej z prac plastycznych, jakie wykonała.
Ponownie przeniosła wzrok na skuloną sylwetkę Mortimera. Wciąż skubał coś pazurkiem umazanym od farby, od czasu do czasu sięgał w zęby pędzelek. Dernet mówił, że nie muszą się starać, ale on i tak jak zwykle robił po swojemu. Uśmiechnęła się pod nosem, myśląc czy powinna znowu do niego zagadać po zajęciach. Wyszło im za pierwszym razem, ale może za drugim będzie lepiej.
– Widzę, że większość z was już zakończyło pracę – Powiedział w końcu Dernet. Domyśliła się, że Dannan już zdążył się ulotnić. – Możecie kończyć swoje malunki, ale tym, którzy już skończyli powiem co dalej. Otóż... – Zrobił dramatyczną pauzę – Możecie do woli porzucać kamieniami. Jak wam się tylko podoba. O ziemię, o drzewa... Byleby nie zranić królików, ani tym bardziej siebie wzajemnie. Proszę o zachowanie ostrożności. Dannan będzie was pilnować.
Na wysoką trawę przykuł jej uwagę dopiero wodzący po niej nieobecnym wzrokiem Dernet. Sponad najwyższych, delikatnie gibiących się źdźbeł powiewał pęczek gęstych brązowych włosów. Kiedy wiatr zawiał odrobinę mocniej, dostrzegła również postawione w szpic uszy oraz skupiony wzrok Dannana. Wcale nie poszedł, jak wcześniej się jej wydawało. Dzieliło ich raptem kilka metrów... a może kilkanaście?
– Możecie zacząć się wyżywać – powiedział Dernet, wycofując się do cieni drzew.
Eterna wzięła w zęby kamień. Postąpiła kilka kroków, a następnie wykonała najmocniejszy jak tylko umiała zamach. Jej dzieło poszybowało tak wysoko ku niebu, że musiała mrużyć oczy, lecz... niezadowalająco. Zmarszczyła nos. Obserwowała jak spada z łomotem na ziemię i dopiero wtedy potruchtała naprzód. Nad nią miotały się kolejne pociski, a Dannan biegał w tą i wew tę, usiłując wydawać polecenia tak, aby nikt w nikogo nie wycelował. Kilka razy o mało na nią nie wpadł.
Chwyciła znowu kamień i tym razem wykonała prawdziwy półobrót. Wiatr zaświszczał jej w uszach, a później powietrze przeciął jej pocisk. Z trzaskiem uderzył w cudzy. Oba mało spektakularnie padły na ziemię. Warknęła z niezadowoleniem. Odczekała, aż szczeniak, którego nie znała z imienia, z przestrachem poszedł po swoją własność i dopiero potem się zbliżyła.
Spróbowała ponownie. Rozejrzała się wpierw, czy nie ma nikogo w pobliżu i cisnęła kamieniem z maksymalną siłą. Tym razem poszybował tak daleko, że straciła go z oczu. Uśmiechnęła się z satysfakcją. Pozbyła się go. Trzymając głowę nisko przy ziemi, aby nie oberwała niczym w oko, potruchtała do Derneta. Wciąż obserwował strzelaninę z bezpiecznej odległości. Widząc Eternę, na jego pysku zajaśniał szeroki uśmiech.
– Prawie jak na wojnie, prawda?
– Proszę pana, zgubiłam swój kamyk – oznajmiła, ignorując jego próbę zagadnięcia.
– Och – Wyrwało mu się – I co teraz?
Eterna obejrzała się przez ramię. Mortimer wciąż malował. Z trudem zwalczyła pokusę pójścia do niego.
– Nie wiem. Chyba wrócę do siebie.
– Jeśli chcesz... – Wzruszył ramionami.
– Dziękuję... – Skinęła głową, uśmiechając się delikatnie – Do widzenia.
– Do zobaczenia, Elanor.
Kiedy go minęła, uśmiech całkowicie opuścił jej pysk.
W duchu obiecywała sobie próbę zagadania do Mortimera następnym razem.

<C.D.N.>