wtorek, 6 sierpnia 2019

Od Edel "Czuję tylko zagubienie" cz. 7 (cd. Crane)

Styczeń 2024
Nigdy nawet nie przyszło mi do głowy, że nie tylko ja mogę umrzeć tak wcześnie. Sylwetka Crane'a - choć dość drobna jak na samca - była zdrowa, a on sam wyglądał młodo. Sprawiał wrażenie pełnego sił, jednak teraz w głowie szumiały mi jego słowa. Nie wiedział, ile czasu mu zostało. Śmierć cały czas czyhała na życie jego i innych młodych wilków z watahy, powoli wyciągając w ich stronę pazury. W którymś momencie miała zaatakować i wykończyć. Tak zabójczo skutecznie, jak umiała tylko ona.
Basior opiekuńczym gestem otarł łzy, które nieproszone opuściły moje oczy. Ten niemy gest sprawił, że miałam jeszcze większą ochotę płakać. Dlaczego musiał się urodzić tutaj i tym samym być narażonym na przedwczesną śmierć?
- Nie martw się. Na razie oboje tu jesteśmy - mruknął.
- Ale każdego dnia, któreś z nas może odejść. Na zawsze.
Słowa same wyrwały się z mojego pyska. Były ciężkie od żalu i lęku, który cały czas się gdzieś we mnie tlił. Wiedziałam, że od tego momentu już zawsze będę się martwić o tego sympatycznego samca. W każdej chwili, kiedy nie będę go widzieć, w moim umyśle zalśni obraz jego martwego ciała.
Potrząsnęłam delikatnie łbem, próbując odegnać od siebie ponure myśli. Na próżno.
Crane niepewnie zmniejszył dzielący nas dystans. Zwykle to ja wykonywałam pierwszy krok, jednak w tamtym momencie nie myślałam o tym. Wdzięcznie wtuliłam się w sierść basiora. Ze swojego miejsca dokładnie słyszałam rytm, który wybijało jego serce. Skupiłam się na nim oraz cieple, które otaczało jego ciało. Były to najprostsze oznaki życia, które nadal w nim było.
Gdy łzy zaschły w moich oczach, zdobyłam się na zadanie pytania, które ciągle chodziło mi po głowie.
- Nie ma jakiegoś sposobu na pokonanie... tego?
- Jeśli pytasz o lekarstwo, to nie - odparł cicho. Kiedy mówił, jego oddech rozwiewał moją sierść.
Opuściłam uszy, jednocześnie myśląc na najwyższych obrotach. Czułam, że musiał być jakiś sposób, by zwyczajne wilki z Watahy Czarnego Kruka także mogły dożyć starości.
Nagła myśl poraziła moje ciało. Niektóre wilki nosiły na swoich szyjach medaliony, które - jak wyjaśniła mi kiedyś Tori - dawały nieśmiertelność do czasu, aż ich właściciel miał je na szyi. Nie myślałam nigdy o nich zbyt wiele. Po przeżyciach w Zakonie byłam przeciwniczką wszystkiego, co wiązało się z nieśmiertelnością, jednak Crane... On nie mógł umrzeć. Byłam gotowa poświęcić wszystkie swoje moralne zasady, a nawet - jakby zaszła taka potrzeba - swoje życie, byle tylko on dożył starości. Zasługiwał na życie.
- A medaliony?
Czułam, jak ciało Crane'a momentalnie się spięło. Basior odsunął się i spojrzał prosto w moje oczy. Przyglądał im się badawczo, jakby czegoś w nim szukając. Nie odezwałam się, grzecznie czekając na jego słowa.
- Masz na myśli Medaliony Nieśmiertelności? - mruknął.
Przytaknęłam.
- Wiem, że ktoś w stadzie przechowuje te przeznaczone na sprzedaż, ale jest ich tylko kilka; nie wystarczy dla wszystkich członków mojej watahy. Zresztą, cena też nie ułatwia sytuacji. Kogoś takiego jak ja nie stać nawet na pół medalionu.
- Nigdy nie byłam specjalnie wybitną alchemiczką - rzuciłam, myśląc na głos. - Nie dałabym rady sama go stworzyć, ale...
Crane zdawał się rozumieć do czego zmierzam, nawet jeśli ja sama nie byłam jeszcze tego pewna.
- Nie. Dam sobie radę.
- Ale... - spróbował znowu zacząć, jednak pod naporem zdecydowanego spojrzenia basiora zamilkłam.
Spuściłam wzrok na drewnianą podłogę. Bałam się, tak bardzo się o niego bałam. I najgorsze w tym strachu było, że nic nie mogłam poradzić. Dosłownie nic. Gdybym mogła oddałabym mój własny czas, byle tylko on mógł dożyć starości. Znaleźć miłość i doczekać się własnych szczeniaków (jakkolwiek by ta myśl nie była bolesna...).
Crane odchrząknął cicho, wybudzając mnie z moich rozmyślań. Patrzył w stronę okna, za którym świat zapadał się powoli w ciemności. Nie sądziłam, że nasza rozmowa trwała tak długo.
- Zanim wyjdziemy, chciałbym wziąć coś ze swojego pokoju. Spotkamy się, kiedy słońce zacznie zachodzić, dobrze?
Skinęłam głową, zmuszając się do delikatnego uśmiechu.
- Jasne. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia - powiedział i posyłając mi ostatnie spojrzenie, wyszedł.

<Crane?>