poniedziałek, 11 listopada 2019

Od Leah "Tydzień albo dwa w dziczy" cz. 2 (CD. Dante/Asgrim)

Grudzień 2024 r.
Szczerze mówiąc, odkąd tylko wkroczyliśmy do dżungli, przestałam słuchać rozmów. Jeszcze nigdy nie widziałam niczego tak niesamowitego. Z czasów dzieciństwa nie pamiętam wiele kolorów – okolica w której się wychowałam obfitowała głównie w odcienie szarości, burej zieleni, trochę brązu i oczywiście wszechobecną biel. Lepszym porównaniem były stare tereny naszej watahy i miejsca które odwiedziliśmy w podróży. Zieleń mijanych lasów po części zawierała się w tym dziwacznym miejscu, a niektóre kwiaty przypominały powiększone wersje tych z Wrzosowej Łąki. Poza tym, dżungla nie przypominała mi niczego.
Nad ścieżką którą kroczyliśmy jak baldachim rozpościerała się plątanina konarów. Mozaika w chyba wszystkich możliwych odcieniach zieleni zatrzymała co prawda uciążliwe promienie słońca, ale panowała pod nimi nieznośna wilgotna duchota. Spomiędzy gęstych paproci, roślin o szerokich liściach i dziwacznych elementów tutejszej flory, których nie byłam nawet w stanie opisać, wyrastały czasem kwiaty o fantastycznych kolorach. Moją szczególną uwagę przykuł niebieski, o gęstych, cieniutkich płatkach i dziwacznej strukturze w jego środku. W ostatniej chwili powstrzymałam się przed powąchaniem okazu.
Tropikalny las, jak go nazywały czasem wilkołaki, obfitował też w najróżniejszą zwierzyną. Wysoko w gałęziach skrzeczały dziwacznie kolorowe ptaki o zakrzywionych dziobach, a spod moich łap co chwila umykały jaszczurki, później nawet parę żab. Miałam wrażenie, że co i rusz kręcą się koło mnie jakieś latające owady. Raz wydawało mi się, że dostrzegłam węża, ale okazał się tylko pojedynczą lianą, kołyszącą się na wietrze w wyższych partiach lasu.
Dziwna puszcza obfitowała w tyle mieszających się zapachów i dźwięków, że już nawet nie wiedziałam gdzie zwracać wzrok. Wszystko było takie... niespotykane i obce. Czułam się tak, jakbym tam nie pasowała i chyba w istocie tak było. W nieprzystosowanym do tak ciepłego środowiska futrze przeżywałam istne katusze. A to dopiero zima...
- A ty? Chciałabyś mieć szczeniaki?
Drgnęłam, gdy ktoś odezwał się tuż nad moim uchem. Przez chwilę nie wiedziałam co odpowiedzieć, ale udało mi się przywołać mgliste fragmenty rozmowy reszty zwiadowców.
- Myślę, że nie, przynajmniej nie teraz. - odparłam po namyśle.
- Ja też – Zev uśmiechnął się szeroko.
Poczułam się trochę nieswojo. Nietoperze skrzydła basiora praktycznie stykały się z moim bokiem.
- Zresztą, nie wiem jak zareagowałaby Silee.
- Właśnie, jak się miewa Silee? - zagaił Dante.
- Radzi sobie. Powoli zaczyna chodzić, ale Volga stwierdził, że raczej nie możemy przywrócić jej wzroku.
- Biedaczysko - skwitowała Janey.
- Silee, twoja podopieczna? - uściślił Zev.
- Tak.
Skrzywił się nieznacznie, ale z uśmiechem. Pokiwał krótko głową.
- Co jak co, ale to miejsce robi wrażenie - ogniście ruda wadera, której imię wyleciało mi z głowy zmieniła temat po chwili ciszy.
- Zdecydowanie - odmruknęła Jasmine. - Spójrzcie tylko na to.
Wszystkie pary oczu powędrowały za jej wzrokiem. Niewysoko nad naszymi głowami przycupnęło człekokształtne stworzenie o ciemnym, szczecinowatym futrze. Długie ramiona miało zwieszone, zaś tylne kończyny podkurczone. Bystre, acz trochę przerażające spojrzenie wlepiało w naszą grupę. Z jakiegoś powodu osobliwy stwór skojarzył mi się z Tingiem i Baldorem. Pewnie przez te ramiona.
- Małpa - skwitował Joel. - Ale nie mam pojęcia jaka.
- Zaatakuje nas? - spytał Gayle, nie spuszczając "małpy" z oczu.
- Jedna? Myślę, że nie - wilkołak zawahał się - Ale jeśli pojawią się w grupie lepiej założyć, że tak.
- Pokraczny stwór - Zev parsknął.
Skrzydlaty basior rozłożył skrzydła i wzniósł się na równy poziom z tym dziwacznym stworzeniem. Przewodnik naszej grupy wezwał go z powrotem, ale ten go zignorował. Wilk i osobliwy mieszkaniec dżungli przez chwilę się w siebie wpatrywali w bezruchu (nie licząc oczywiście miarowych uderzeń skórzastych skrzydeł). Gdy Zev spróbował się zbliżyć, małpa skrzeknęła tak nieprzyjemnie, że mimowolnie stuliłam uszy i umknęła, zaskakująco zgrabnie jak na swoje gabaryty, przeskakując z gałęzi na gałąź.
- Zev, nie możesz bez mojej zgody... - ofuknął go Gayle, ale basior nie dał mu dokończyć:
- Chciałem mu się tylko przyjrzeć - wylądował i wzruszył ramionami - Jeden jest niegroźny, tak?
- Skąd wiedziałeś, że nie było ich więcej?
- Z wysoka nie widziałem żadnych innych.
- Nie popieram co prawda takiego przyglądania się, ale nie sądzę by pojawiło się ich więcej - wtrącił Joel - A nawet jeśli, raczej nie zaatakowałyby zbyt chętnie.


<Dante? Asgrim?>


Uwagi: brak.