wtorek, 27 sierpnia 2019

Od Lind "Trzecia albo piąta doba" cz. 3

Styczeń 2024
Nie rozmawiałam już z Freeze'm przez resztę popołudnia. Po ostatniej wymianie zdań, która nastąpiła po zakończeniu lekcji liczenia, zwyczajnie straciłam ochotę na słuchanie jego głosu, czy choćby oglądanie jego pyska. Niemniej jednak nadal byliśmy zamknięci w sąsiadujących celach. Tak więc, pozostało mi tylko odwrócić się w przeciwnym kierunku i ewentualnie odsunąć trochę od dzielących nas krat, żeby nie czuć jego zapachu tak wyraźnie. 
Kolejne minuty, może godziny, spędziłam na trącaniu łapą mojej miski. Drewniane naczynie zaczynało wtedy delikatnie toczyć się po brzegach. Nigdy nie pozwalałam mu uciec zbyt daleko; nie chciałam ganiać go po całej celi. Nie było to jednak dostatecznie ciekawe zajęcie. Może gdybym była... pięć lat młodsza, sprawiałoby mi to więcej frajdy. Ba, z całą pewnością. Skakałabym wtedy dookoła miski i szczekała jak najęta.
Kiedy ostatecznie znudziło mi się już turlanie naczynia, położyłam pysk na ziemi i spróbowałam policzyć pionowe kraty, oddzielające moją celę od tej pustej, o której wspomniałam wcześniej. Nie próbowałam tego samego z poziomymi prętami; zdawało mi się, że będzie ich zbyt dużo. Na razie potrafię liczyć do... jeden-nastu. Ale dziwna nazwa. 
Niestety już po chwili odkryłam, że krat było więcej, niż jeden-naście. Wtedy przypomniałam sobie, że Freeze mówił o jakiś powtarzających się schematach w liczbach. 
Może w takim razie po jeden-naście jest dwa-naście, potem trzy-naście, cztery-naście, pięć-naście... Brzmi jeszcze dziwniej, ale chyba miałoby to sens. Tylko co wtedy by było po dziesięć-naście? Jeden-naście-naście? 
Przed zachodem słońca przyszedł czas na obchód dowódcy straży, o którym wspominał mój sąsiad. Stosunkowo niedługo po tym, nadeszła piękna chwila na rozdanie więźniom racji mięsa. Tym razem dostaliśmy coś, co przypominało baraninę. Znałam ten smak, ponieważ kiedyś stary Juan przyniósł nam do domu Babci część swoich łupów z polowania. To było kiedy jeszcze wychodził poza obręb naszej doliny. Tak, pamiętałam to wyraźnie. Moja opiekunka była bardzo wdzięczna za podarek, dopóki nie dowiedziała się, że mięso zostało skradzione ludziom Potwornie jej się to nie spodobało, nawet biorąc pod uwagę fakt, że (według jego zapewnień) Juan polował pod osłoną nocy. Twierdził, że potworną stratą byłoby przegapić taką okazję, skoro ludzie zagnali swoje stada tak blisko nas.
Po strasznie skromnym posiłku, wróciłam do liczenia krat. Konkretniej; zaczęłam liczyć od nowa. Postanowiłam jednak zaniechać użycia nazw, o których myślałam wcześniej. Przez całe życie nie słyszałam, żeby ktokolwiek, nawet Ting, użył dokładnie takich słów. Po prostu coś mi się nie zgadzało. Kiedy dotarłam po raz drugi do jeden-nastej kraty, postawiłam przy niej pustą miskę, żeby zapamiętać, gdzie skończyłam. Od tego momentu odliczałam od nowa. W ten sposób dowiedziałam się, że od moich sąsiadów oddzielało mnie jeden-naście i osiem stalowych prętów. 
Byłam całkiem zadowolona z tego odkrycia, ale chciałam wiedzieć, jaka liczba naprawdę powstawała z połączenia tych dwóch. Niestety w obecnej sytuacji, jedyną opcją na odkrycie tajemnicy było rozpoczęcie rozmowy z Freeze'm. 
Westchnęłam ciężko. Odwróciłam się z powrotem do mojego sąsiada w celi obok. Leżał pośrodku swojego kawałka przestrzeni z głową opartą na łapach. Może trochę przysypiał... 
- Freeze - mruknęłam, podchodząc do dzielących nas krat. 
Basior podniósł jedno ucho (tego z lodu zdaje się nie potrafił w ogóle ruszyć, odkąd zablokowali jego moce) i spojrzał na mnie, przekręcając odrobinę łeb. 
- Co powstaje z połączenia jeden-nastu i ośmiu? - spytałam niepewna, czy mi odpowie. Nie wiem, czy to się zaliczało do lekcji matematyki. 
- Dziewiętnaście. Już chcesz przejść do dodawania? - Basior podniósł głowę. 
- Nie wiem... - odparłam. - Jak będzie lepiej? - Usiadłam, spoglądając w jego stronę. Może średnio miałam ochotę na rozmowy z nim, ale na dłuższą metę naprawdę wolałam jego wykłady o matematyce od własnych myśli i paskudnej nudy. 
- Najpierw wyjaśnijmy sobie system liczbowy do stu. Przynajmniej do stu. Dotarliśmy dopiero do dziesięciu. 
- Okej - skinęłam głową. Zastanawiałam się, ile nam jeszcze w takim razie zostało.
- Wszystkie liczby między dziesięcioma, a dwudziestoma (co jak już mówiłem jest równe dwóm dziesiątkom) kończą się na "-naście". Jednak żeby uzyskać konkretne nazwy, czasem trzeba zmienić kilka liter w nazwie odpowiedniej liczby. 
- Mogę prosić o jakieś konkrety? - Nie rozumiałam kompletnie o czym ten basior do mnie mówił. 
- Jedynce odpowiada "jedenaście" - podał pierwszy przykład. 
- Jeden-naście, tak? 
- Podkreślam, że powinno się wymawiać tylko jedno "n". To już jest drobna zmiana w słowie, które jest bazą. Powtórz - skinął głową w moją stronę. 
- Jeden... aście... Jedenaście - wydukałam. 
- Dobrze - pochwalił Freeze. - Kolejną liczbą jest "dwanaście". Tu akurat nic się nie zmienia. 
W ten sam sposób wytłumaczył mi, jak utworzyć nazwy kolejnych liczb. Okazało się, że niektóre z nich odgadłam poprawnie już wcześniej. Sama jednak bym nie wpadła, na to, że "sześć", zmienia się w "szes-naście" albo "dziewięć" w "dziewięt-naście". 
Idąc tą drogą, wreszcie dotarliśmy do tej magicznej "dwudziestki". Od tamtej pory liczby miały przybierać znacznie prostszy schemat tworzenia; wystarczyło do "dwadzieścia" dokleić "jeden" lub "dwa" i tak dalej. Szczerze mówiąc, obawiałam się, że będzie to trudniejsze. Dzięki temu nie musiałam uczyć się już na pamięć aż tylu nazw. Jedynym, co było teraz ważne, to zapamiętać, jak brzmiały liczby kończące się na "dzieści" oraz "dziesiąt". 
Przez cały wieczór i część kolejnego dnia zajmowaliśmy się utrwalaniem tych wszystkich nazw, chociaż ja miałam wielką ochotę przejść już dalej; ponad liczbę "sto", której tak wielu używało. Myślałam nawet nad tymi "rachunkami", o których wspominał wcześniej mój nauczyciel. 
W chwilach, kiedy przestawałam myśleć o Freeze'ie jako o powodzie moich wszelkich problemów i skupiałam się na poznawaniu liczb, było mi trochę lżej w tym więzieniu. Czas płynął odrobinę szybciej, a moje myśli odrobinę rzadziej powracały do otwartej przestrzeni, głodu i lęków. Niemniej jednak brakowało mi przyjaznych, znajomych pyszczków moich przyjaciół. A zwłaszcza obdrapanej czaszki, wiecznie zasłaniającej mordę Tinga. 
Brzdęk, brzdąk... Tak brzmiało jego banjo. W najśmielszych snach bym nie pomyślała, że zatęsknię za tym dźwiękiem.
Brzdęk, brzdąk...

<C.D.N.>

Uwagi: "Niemniej jednak" piszemy łącznie.

Od Crane'a "Nowa nadzieja" cz. 2 (cd. Alexander)

Marzec 2024
Pierwszy raz od dawna opuściłem mury Białego Miasta. Kiedy tylko dotarł do mnie zapach lekkiego powietrza i szum liści wysokich drzew, sam zacząłem się sobie dziwić, że nie robiłem tego częściej. Tutaj atmosfera była znacznie przyjemniejsza; wilk nie czuł się tak oddzielony od świata. Wtedy jednak przypomniałem sobie, iż prawdopodobnie pozostawałem w Mieście ze względu na Edel. Kiedy mogłem, spędzałem czas tylko z nią. Przez myśl mi nawet nie przeszło, żeby ciągnąć ją taki kawał drogi do bramy, skoro z jej zdrowiem było coraz gorzej. 
Dziś jednak zostałem wysłany poza mury Białego Miasta na mocy werdyktu Hitama. Samiec Alfa kazał, także nie mogłem stawiać oporu. Pierwsza zasada: nie podpadać przywódcy stada. Oprócz mnie, na tę małą wyprawę szli także Riddick i Delmor. Naszym zadaniem było sprawdzenie, jak miewają się przebywające poza Białym Miastem smoki, zanim zmienią chwilowe miejsce pobytu. Wystarczyło, że wykonamy krótki obchód i porozmawiamy z opiekunami naszych przewoźników. 
Żaden z tych wilków nie miał obowiązku przesiadywać na miejscu stacjonowania smoków całe dnie; Janey (zanim została matką) bywała tam tylko raz na kilka dni; Faelan pewnie tak samo. Jednakże trzeci opiekun - Clayton, ani razu nie wrócił do Miasta. Siedział przy smokach dzień i noc, niczym stróż. Wiedziałem, że nie miało to na celu faktycznego pilnowania ich przed zagrożeniem. (Błagam, jak jeden wilk miałby obronić stado smoków?). Niewątpliwie basior chciał w ten sposób wykorzystać okazję, do przebywania z dala od miejskiego tłoku i zgiełku. Warunki panujące wewnątrz murów absolutnie mu nie przypadły do gustu.
Dotarłszy na miejsce, nasz patrol rozdzielił się. Ja zatoczyłem łuk dookoła polany, a następnie postanowiłem rozmówić się z Raurą. Ta wilczyca była tak naprawdę organizatorką ruchu, ale obecnie zastępowała Janey jako opiekunka smoków. Okazało się, że podjąłem dobrą decyzję, zaczepiając akurat ją. Wadera opowiedziała mi przy okazji o wilku, który wczoraj plątał się po okolicy.
- Chciałam nacieszyć się klimatem otwartej przestrzeni i zdrzemnąć się. Wtedy tamten wskoczył mi na ogon - zrelacjonowała, wywracając oczami.
- To był wróg, czy tylko jakiś przypadkowy osobnik? - spytałem, swoim starym zwyczajem. 
- Zbyt niezdarny jak na szpiega i zbyt płochliwy jak na zabójcę - odparła, wzruszając ramionami. - Dowiedziałam się, że ostatecznie dołączył do nas.
- Do watahy? - podniosłem uszy.
- A gdzie, do cyrku? Oczywiście, że do watahy - rzuciła z przekąsem Raura. - Coś ty taki rozkojarzony ostatnio, Crane? 
- Ja? Um... Wydaje ci się - odparłem i poszedłem dalej w swoją stronę. Postanowiłem znaleźć tego wilka, o ile jeszcze jest w pobliżu. Skoro mamy nowego członka stada, trzeba będzie dowiedzieć się o nim czegoś więcej. A potem wracam do Edel. Już za nią tęsknię.
Wtedy zauważyłem dwie wilcze sylwetki. Jedną z nich był Clayton. Drugiego osobnika jednak nie rozpoznałem. Za to z daleka poczułem, że pachniał zupełnie obco; nie jak mieszkaniec miasta, ani tym bardziej ktoś z nas. To na pewno ten nowy. 
- Jak się nazywasz? - spytał wilk, patrząc na Claytona. Podchodząc odrobinę bliżej dostrzegłem, że był to młody osobnik o czarno-białej sierści.
- Nie powiem ci. Skąd mogę wiedzieć, że nie jesteś szpiegiem? - mruknął ponuro stary opiekun smoków. 
- Em... - Basior zawahał się. Opuścił odrobinę uszy.
- Więc nie dowiesz się, jak mam na imię, dopóki ja nie dowiem się czegoś o tobie. 
Wtedy postanowiłem podejść do nich i sam zapoznać się z tym nowym wilkiem. Przy okazji zapamięta, że wyciągnąłem go z niezręcznej rozmowy z Claytonem.
- Cześć - uśmiechnąłem się przyjaźnie. - To ty jesteś nowym członkiem watahy, prawda? - spytałem. 
- Zgadza się - basior skinął głową.
- Musisz wybaczyć mojemu znajomemu - skinąłem na opiekuna smoków. - Dużo już przeżył, więc nauczył się, że trzeba być ostrożnym... Czasem aż za bardzo - dodałem szeptem, żeby Clayton nie usłyszał.
Odruchowo zwiększyłem dystans dzielący mnie od wspomnianego, starego wilka. Nie dość, że był nieśmiertelny, to widać po nim, że jest silniejszy od nas dwóch razem wziętych. Tyle wystarczyło, bym zachowywał większą ostrożność w jego obecności. 
- Jasne... - odparł młody samiec. 
- Ja nazywam się Crane. A ty? - Chciałem pokazać, że ja nie jestem tak zdystansowany jak Clayton. 
Chociaż co do ostrożności... może w tej kwestii byliśmy do siebie podobni. Z tą różnicą, że moje strategie mają większy sens. Wiedziałem, że sama znajomość imienia nie pozwoli nowemu wilkowi od razu poznać wszystkich słabości danego osobnika. 
- Alex - usłyszałem. - To cała wasza wataha? - spytał, przejeżdżając wzrokiem po okolicy. Zatrzymał go na Riddicku i Delmorze. Akurat wracali z obchodu i rozglądali się za mną. Dałem im znak, że dołączę do nich później, skoro nic się nie dzieje. 
- Reszta stada jest po drugiej stronie murów Białego Miasta - kontynuowałem rozmowę. 
Skinąłem w stronę, z której przyszedłem. Przez coraz gęściej rosnące drzewa, stąd nie było widać ani zabudowań, ani otaczających je wodospadów. 
- Yhym... Ciekawe - mruknął Alex. - Ja też będę mógł tam chwilowo zamieszkać?
- Prawdopodobnie - odparłem. - Tylko będę musiał zaprowadzić cię do Hitama - naszego samca Alfa, żeby załatwić wszelkie formalności. 
Kątem oka dostrzegłem, że Clayton już nie stał obok nas; wrócił do "pilnowania smoków". 

<Alexander?>

Uwagi: brak.

Od Eterny "Małe-duże śledztwo" cz. 1

Sierpień 2024 r.
Eterna zmierzała przez samo centrum miasta delikatnie zamiatając ogonem ziemię. Znużona obserwowała sklepowe wystawy. Wciąż te same wysokie ceny, brak klientów i zamykanie interesu. Otwieranie nowego, próby wybicia, plajtowanie i tak w kółko. Im dłużej przebywała w Białym Królestwie, tym większe wrażenie o bezcelowości tego wszystkiego miała. Każdy starał się jak mógł, ale oczywiste było, że zwyciężą tylko najlepsi. Tych też jednak zamieszkiwało Biało Miasto wielu. Na myśl o tym, że trafiła do stada, które składało się głównie z nieumiejętnych ofiar życiowych przeszły ją przyjemne dreszcze. Nietrudno będzie ich wszystkich pokonać. Przeszkodę w osiągnięciu tego celu stanowiło raptem kilka wilków...
– O czym myślisz? – zapytał nagle Kai.
– O tym, że mają tutaj piękne wystawy.
Kai zmarszczył nos.
– Jesteś pewna? Wyczułem od ciebie całkiem inną aurę.
– Jestem pewna – odparła pogodnie.
Basior westchnął cicho i obrócił głowę w przeciwnym kierunku.
– Chciałabyś coś kupić do jedzenia?
– Nie jestem głodna.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Wiesz... chciałabym trochę pobyć sama. Mogę? – spojrzała na niego wyczekująco.
– Niech ci będzie – odpowiedział nieco zrezygnowany – Ale masz wrócić do zmroku do karczmy. Jasne?
– Jak słońce – Uśmiechnęła się radośnie – Dziękuję.
Dopiero wtedy na pysku również Kai'ego zajaśniał uśmiech.
– To powodzenia. Zdaje się, że masz kilka groszy. Jak coś się będzie dziać, to wiesz co robić.
– Wysłać ci myśl telepatycznie – wyrecytowała z pamięci.
– Dokładnie. Do zobaczenia!
Basior się oddalił, a ona nie obróciwszy głowy w jego kierunku, wciąż niespiesznie zmierzała przed siebie. Choć wyglądało na to, że nie rozważa o niczym konkretnym, w jej mózgu miały miejsce zaawansowane procesy myślowe. Obiecywała sobie nauczyć się jak blokować dostęp do jej aury. Kai stanowczo zbyt często miał świadomość o jej prawdziwych intencjach.
Już miała skręcić do biblioteki, kiedy jej drogę zagrodziła nie za wysoka wadera. Musiała być o kilka lat młodsza od Kai'ego.
– Tak? – zapytała Eterna.
– Witaj, słonko. Znasz może Kashiela?
– Kogo?
Wadera zwiesiła głowę ze zrezygnowaniem.
– To mój synek... Martwię się o niego. Jest w twoim wieku i myślałam, że... – urwała. Eterna odczekała chwilę, a kiedy odpowiedź nie nadchodziła, dopytała:
– Że co?
– Że się znacie. Ma swoich kolegów, ale nigdy żadnego nie poznałam. Sądzę, że coś przede mną ukrywa... Och, kochanie – Wadera spojrzała na nią załzawionymi oczami – Może mogłabyś mi pomóc?
– Chciałam iść do... – zaczęła, ale nieznajoma jej przerwała:
– Zapłacę.
Eterna patrzyła na nią z lekko rozchylonymi wargami.
– Ile?
– Pięćdziesiąt Bellos.
– To dużo?
– Wystarczająco, aby kupić tuzin śniadań w karczmie – Zrobiła krótką pauzę – Do tego dodam jeszcze Kamień Umiejętności!
Eterna się zastanowiła. Nie czuła współczucia do tej wadery, ale myśl zarobku dodawała jej chęci do współpracy. Tuzin to dużo, przynajmniej tak wynikało z jej informacji. Nie miała pewności jak działa ten Kamień, jednak brzmiało jak coś dość silnego. Próba dopytywania mogła się skończyć oszustwem. Nie mogła po sobie okazać, że nie jest tak doinformowana jak jej zleceniodawczyni.
– Wchodzę to – zadecydowała.
– To świetnie! – Wadera objęła Eternę ramieniem i pociągnęła w kierunku jednej z przydrożnych kamienic. – Jestem Urthia. Mój synek jest szarym basiorkiem ze złotymi runami na ciele... Takie same ma jego ojczym. Mogę ci pokazać obraz.
– Nie trzeba. Brzmi dość charakterystycznie.
– Dobrze – Wadera za pomocą mocy otworzyła drzwi i wprowadziła do środka Eternę. Nastolatkę uderzyła fala gorąca, jeszcze gorsza niż ta na zewnątrz. Zakaszlała lekko. Wszechobecne szkarłatne obicia na ścianach ani trochę nie ochładzały wnętrza. Eterna miała wrażenie, jakby miała się zaraz udusić.
– Ach, przepraszam, skarbie. Jesteśmy wilkami ognia... Tylko ja w rodzinie mam jeszcze żywioł powietrza – zaśmiała się Urthia. Zaraz potem do Eterny dotarł orzeźwiający podmuch wiatru. Odetchnęła z ulgą. Wtedy o blat komody z hukiem trzasnął wazon z suszonymi kwiatami. Rozsypały się po podłodze.
– Przesadziłam... – powiedziała smętnie Urthia – Nie przejmuj się tym. Zaraz ci przedstawię szczegóły twojej misji. Chodźmy do salonu.
Eterna nie odpowiedziała. Zmierzała tam, gdzie prowadziła ją szara wadera. Po drodze pobieżnie zerkała na rozwieszone w korytarzu obrazy z – jak podejrzewała – członkami rodziny Urthii. Wszyscy mieli niemal identyczny wyraz pyska. Poważny, lecz z nonszalancko lśniącymi ślepiami. To na myśl przywodziło jej Kai'ego. Ramy, w których umieszczono obrazy były pokryte płatami złota. Odrywając na moment wzrok od malowideł dostrzegła, że nawet obicia ścian zawierały w sobie złote nici.
– Twoim zadaniem będzie prześledzić go, jak tylko się pojawi. Powinien przyjść tutaj pod wieczór, by coś zjeść. Wtedy za nim pójdziesz i powiesz mi, jeśli zobaczysz coś podejrzanego.
Skinęła głową. Zapamiętała, aby później przesłać Kai'emu wiadomość, że jednak wróci później, niż było to mówione z początku.
– Do tego czasu mogę robić co chcę. Prawda?
– Może coś zjesz? Kucharka dzisiaj upiekła pyszne ciasto cytrynowe... – uśmiechnęła się Urthia.
Eterna wcale nie była głodna. Kai jednak nauczył ją, że w niektórych sytuacjach należało zachować grzeczność.
– Chętnie.
– Świetnie – odpowiedziała uradowana wadera, po czym puściła Eternę i zniknęła z salonu. Nastolatka wbiła wzrok w marmurowy kominek i radośnie skaczące w nim płomyki ognia. Przez powstałą za pomocą mocy Urthii klimatyzacji nie czuła bijącego od niego żaru. Leniwie przeniosła wzrok na również złocony kryształowy żyrandol. Może i był piękny, ale nie odkurzony. Cała ta kamienica prócz tego całego przepychu, sprawiała wrażenie chaosu. Wszystko musiało być kosztowne, ale co z tego, skoro niewłaściwie o to dbano? To przypomniało jej skrawki stłuczonego wazonu malowanego w jakieś egzotyczne kwiaty. O niego Urthia również się nie zatroszczyła.
– Przepraszam, skarbie, że musiałaś tyle czekać...
Eterna obróciła się za siebie. Urthia patrzyła na nią zza progu.
– Możesz już przyjść do kuchni. Wszystko gotowe.
– Nic nie szkodzi – wymamrotała nastolatka i niespiesznie ruszyła w tamtym kierunku.
Jadalnia okazała się być równie do przesady ozdobionym pomieszczeniem, jednak dla miłej odmiany całkiem czystym. Eterna zaobserwowała osiadły kurz wyłącznie na świeczniku stojącym na stołku pod ścianą oraz na kolekcji figurek słoni z podniesioną trąbą.
Stół był długi i lśniący. Eterna mogła bez problemu się w nim przejrzeć. Nie miała ochoty patrzeć na Urthię, toteż skupiła się na widoku samej siebie i ciasta. Jadła powoli i bez większego zaangażowania. W pewnym momencie przelotnie zerknęła na odbicie Urthii. Stale obserwowała ją z szerokim uśmiechem. Eternie zaczynało się robić niedobrze na ten widok. Czym prędzej odwróciła wzrok.
– Pamiętasz, jak miał na imię mój synek?
– Kashiel.
Znowu zapanowała cisza. Urthia podejmowała próby rozmowy jeszcze kilka razy, lecz za każdym kończyły się porażką. Po jakimś czasie finalnie dała jej spokój.

<C.D.N>

Od Edel "Czuję tylko zagubienie" cz. 9

Styczeń 2024
Drzwi zamknęły się za basiorem z cichym trzaskiem. Westchnęłam cicho i zerknęłam na swoje odbicie w niewielkim, nieco porysowanym lustrze. Jedna z rys przechodziła przez mój pysk, nadając mu jeszcze bardziej żałosny wygląd. Jasna sierść sterczała na wszystkie strony. Przejechałam po niej łapą i wzdrygnęłam się. Była szorstka i nieprzyjemna. 
Pod wpływem mojego dotyku włosy wypadły z cebulkami. Opadały, nieznacznie zmieniając kierunek lotu. Czasem ponownie unosiły ku górze. Ciągnąca się nieskończoność podróż ku ciemnobrązowej podłodze. 
Potrząsnęłam pyskiem i zgarnęłam z szafki sakiewkę z pieniędzmi. Miałam wychodzić, kiedy w mojej głowie stanął obraz Rediana. Kociak znowu gdzieś wędrował i nie miałam pojęcia, kiedy zamierzał wrócić. Westchnęłam głośno i uchyliłam drzwi w taki sposób, by mógł z łatwością wślizgnąć się do środka pod moją nieobecność. Na szczęście nie posiadałam w pokoju żadnych wartościowych rzeczy. 
W jadalnej części karczmy było zaskakująco mało gości. Szybko rozejrzałam się po pomieszczeniu i zatrzymałam wzrok na jednym z największych stolików. Moją uwagę przyciągnęła potargana sierść o rudej barwie. Torance musiała wyczuć na sobie moje spojrzenie, bo odwróciła się jednym, szybkim ruchem. Od razu zmarszczyła brwi i szturchnęła siedzącego obok Asgrima. Odwróciłam wzrok gotowa umknąć w stronę wyjścia, jednak wadera nie zamierzała mi na to pozwolić. 
- Hej, Edel! 
Przymknęłam nieznacznie oczy, obracając ponownie pysk w jej stronę. Wilczyca machała przyzywająco łapą w moim kierunku.
- Cześć - mruknęłam, podchodząc do stolika. 
Odpowiedziało mi kilka głosów należących do pozostałych wilków, które przy nim siedziały. Jedynie Cess była zbyt zaoferowana czymś, co pokazywał jej Elvin i jedynie mruknęła coś, co nawet nie przypominało słowa. 
- Chciałabyś się może do nas przyłączyć? Elvin uczy nas jak grać w… Libanę – Tori wskazała na porozstawiane na stole karty. 
- Leevanę – poprawił ją karczmarz. Wilczyca jedynie machnęła łapą. 
Poruszyłam nerwowo ogonem. Crane już pewnie czekał na mnie na zewnątrz. Nie miałam czasu na dłuższą rozmowę, nie wspominając o nauce gry. 
- Nie, dzięki. Może kiedy indziej. 
Torance wymieniła spojrzenie z Asem. 
- Och, dawaj. Co ci szkodzi? – Do rozmowy włączyła się Lind. Posłałam jej spojrzenie spod przymrużonych powiek, na co wilczyca zmarszczyła brwi. 
- Mam już plany. 
- Idziesz gdzieś z Cranem – Bardziej stwierdził, niż powiedział Asgrim. 
- Jeśli tak, to co w związku z tym? – spytałam, mimowolnie zaciskając zęby. 
Tori wyciągnęła w moją stronę łapę. Prawdopodobnie chciała mnie uspokoić z pomocą magii. Uchyliłam się przed nią tak gwałtownie, że omal nie wpadłam na sąsiedni stolik. 
Moja przyjaciółka już otwierała pysk, żeby coś powiedzieć, jednak przerwałam jej głośnym warknięciem. Czułam na sobie zdezorientowane spojrzenia reszty grupy. Pewnie nie wiedzieli, jak powinni zareagować na tę nietypową sytuację. Nie rozumieli całego tego konfliktu.
Mimowolnie zerknęłam na Lind, a moje serce nieznacznie zabolało. Wilczyca była jedyną osobą, która była na tyle blisko Crane’a, że mogła wiedzieć o wszystkim. A nawet o wielu innych rzeczach. Zacisnęłam mocniej zęby. 
- Bawcie się dobrze – warknęłam cicho i na tyle szybko, na ile pozwalały mi łapy, ruszyłam w stronę wyjścia. 
Przed drzwiami faktycznie już czekał na mnie Crane. Momentalnie całe zdenerwowanie zaczęło zanikać. Nikt nie potrafił mnie tak uspokoić swoją obecnością jak basior. A przynajmniej, kiedy chodziło o nerwy tego rodzaju.
- Przepraszam, że musiałeś tyle czekać – zawahałam się, nie wiedząc czy powinnam podawać powód, dla którego tak długo mnie nie było. Zacisnęłam powieki gotowa się odezwać, jednak nieświadomy tego samiec mi przerwał. 
- Nie szkodzi. Sam przed chwilą przyszedłem. 
Otworzyłam oczy, by zobaczyć, że uśmiechał się do mnie ciepło. Pewnie wziął moje zachowanie za objaw wstydu i chciał mnie uspokoić. Kochany. 

<c.d.n.>