wtorek, 27 sierpnia 2019

Od Lind "Trzecia albo piąta doba" cz. 3

Styczeń 2024
Nie rozmawiałam już z Freeze'm przez resztę popołudnia. Po ostatniej wymianie zdań, która nastąpiła po zakończeniu lekcji liczenia, zwyczajnie straciłam ochotę na słuchanie jego głosu, czy choćby oglądanie jego pyska. Niemniej jednak nadal byliśmy zamknięci w sąsiadujących celach. Tak więc, pozostało mi tylko odwrócić się w przeciwnym kierunku i ewentualnie odsunąć trochę od dzielących nas krat, żeby nie czuć jego zapachu tak wyraźnie. 
Kolejne minuty, może godziny, spędziłam na trącaniu łapą mojej miski. Drewniane naczynie zaczynało wtedy delikatnie toczyć się po brzegach. Nigdy nie pozwalałam mu uciec zbyt daleko; nie chciałam ganiać go po całej celi. Nie było to jednak dostatecznie ciekawe zajęcie. Może gdybym była... pięć lat młodsza, sprawiałoby mi to więcej frajdy. Ba, z całą pewnością. Skakałabym wtedy dookoła miski i szczekała jak najęta.
Kiedy ostatecznie znudziło mi się już turlanie naczynia, położyłam pysk na ziemi i spróbowałam policzyć pionowe kraty, oddzielające moją celę od tej pustej, o której wspomniałam wcześniej. Nie próbowałam tego samego z poziomymi prętami; zdawało mi się, że będzie ich zbyt dużo. Na razie potrafię liczyć do... jeden-nastu. Ale dziwna nazwa. 
Niestety już po chwili odkryłam, że krat było więcej, niż jeden-naście. Wtedy przypomniałam sobie, że Freeze mówił o jakiś powtarzających się schematach w liczbach. 
Może w takim razie po jeden-naście jest dwa-naście, potem trzy-naście, cztery-naście, pięć-naście... Brzmi jeszcze dziwniej, ale chyba miałoby to sens. Tylko co wtedy by było po dziesięć-naście? Jeden-naście-naście? 
Przed zachodem słońca przyszedł czas na obchód dowódcy straży, o którym wspominał mój sąsiad. Stosunkowo niedługo po tym, nadeszła piękna chwila na rozdanie więźniom racji mięsa. Tym razem dostaliśmy coś, co przypominało baraninę. Znałam ten smak, ponieważ kiedyś stary Juan przyniósł nam do domu Babci część swoich łupów z polowania. To było kiedy jeszcze wychodził poza obręb naszej doliny. Tak, pamiętałam to wyraźnie. Moja opiekunka była bardzo wdzięczna za podarek, dopóki nie dowiedziała się, że mięso zostało skradzione ludziom Potwornie jej się to nie spodobało, nawet biorąc pod uwagę fakt, że (według jego zapewnień) Juan polował pod osłoną nocy. Twierdził, że potworną stratą byłoby przegapić taką okazję, skoro ludzie zagnali swoje stada tak blisko nas.
Po strasznie skromnym posiłku, wróciłam do liczenia krat. Konkretniej; zaczęłam liczyć od nowa. Postanowiłam jednak zaniechać użycia nazw, o których myślałam wcześniej. Przez całe życie nie słyszałam, żeby ktokolwiek, nawet Ting, użył dokładnie takich słów. Po prostu coś mi się nie zgadzało. Kiedy dotarłam po raz drugi do jeden-nastej kraty, postawiłam przy niej pustą miskę, żeby zapamiętać, gdzie skończyłam. Od tego momentu odliczałam od nowa. W ten sposób dowiedziałam się, że od moich sąsiadów oddzielało mnie jeden-naście i osiem stalowych prętów. 
Byłam całkiem zadowolona z tego odkrycia, ale chciałam wiedzieć, jaka liczba naprawdę powstawała z połączenia tych dwóch. Niestety w obecnej sytuacji, jedyną opcją na odkrycie tajemnicy było rozpoczęcie rozmowy z Freeze'm. 
Westchnęłam ciężko. Odwróciłam się z powrotem do mojego sąsiada w celi obok. Leżał pośrodku swojego kawałka przestrzeni z głową opartą na łapach. Może trochę przysypiał... 
- Freeze - mruknęłam, podchodząc do dzielących nas krat. 
Basior podniósł jedno ucho (tego z lodu zdaje się nie potrafił w ogóle ruszyć, odkąd zablokowali jego moce) i spojrzał na mnie, przekręcając odrobinę łeb. 
- Co powstaje z połączenia jeden-nastu i ośmiu? - spytałam niepewna, czy mi odpowie. Nie wiem, czy to się zaliczało do lekcji matematyki. 
- Dziewiętnaście. Już chcesz przejść do dodawania? - Basior podniósł głowę. 
- Nie wiem... - odparłam. - Jak będzie lepiej? - Usiadłam, spoglądając w jego stronę. Może średnio miałam ochotę na rozmowy z nim, ale na dłuższą metę naprawdę wolałam jego wykłady o matematyce od własnych myśli i paskudnej nudy. 
- Najpierw wyjaśnijmy sobie system liczbowy do stu. Przynajmniej do stu. Dotarliśmy dopiero do dziesięciu. 
- Okej - skinęłam głową. Zastanawiałam się, ile nam jeszcze w takim razie zostało.
- Wszystkie liczby między dziesięcioma, a dwudziestoma (co jak już mówiłem jest równe dwóm dziesiątkom) kończą się na "-naście". Jednak żeby uzyskać konkretne nazwy, czasem trzeba zmienić kilka liter w nazwie odpowiedniej liczby. 
- Mogę prosić o jakieś konkrety? - Nie rozumiałam kompletnie o czym ten basior do mnie mówił. 
- Jedynce odpowiada "jedenaście" - podał pierwszy przykład. 
- Jeden-naście, tak? 
- Podkreślam, że powinno się wymawiać tylko jedno "n". To już jest drobna zmiana w słowie, które jest bazą. Powtórz - skinął głową w moją stronę. 
- Jeden... aście... Jedenaście - wydukałam. 
- Dobrze - pochwalił Freeze. - Kolejną liczbą jest "dwanaście". Tu akurat nic się nie zmienia. 
W ten sam sposób wytłumaczył mi, jak utworzyć nazwy kolejnych liczb. Okazało się, że niektóre z nich odgadłam poprawnie już wcześniej. Sama jednak bym nie wpadła, na to, że "sześć", zmienia się w "szes-naście" albo "dziewięć" w "dziewięt-naście". 
Idąc tą drogą, wreszcie dotarliśmy do tej magicznej "dwudziestki". Od tamtej pory liczby miały przybierać znacznie prostszy schemat tworzenia; wystarczyło do "dwadzieścia" dokleić "jeden" lub "dwa" i tak dalej. Szczerze mówiąc, obawiałam się, że będzie to trudniejsze. Dzięki temu nie musiałam uczyć się już na pamięć aż tylu nazw. Jedynym, co było teraz ważne, to zapamiętać, jak brzmiały liczby kończące się na "dzieści" oraz "dziesiąt". 
Przez cały wieczór i część kolejnego dnia zajmowaliśmy się utrwalaniem tych wszystkich nazw, chociaż ja miałam wielką ochotę przejść już dalej; ponad liczbę "sto", której tak wielu używało. Myślałam nawet nad tymi "rachunkami", o których wspominał wcześniej mój nauczyciel. 
W chwilach, kiedy przestawałam myśleć o Freeze'ie jako o powodzie moich wszelkich problemów i skupiałam się na poznawaniu liczb, było mi trochę lżej w tym więzieniu. Czas płynął odrobinę szybciej, a moje myśli odrobinę rzadziej powracały do otwartej przestrzeni, głodu i lęków. Niemniej jednak brakowało mi przyjaznych, znajomych pyszczków moich przyjaciół. A zwłaszcza obdrapanej czaszki, wiecznie zasłaniającej mordę Tinga. 
Brzdęk, brzdąk... Tak brzmiało jego banjo. W najśmielszych snach bym nie pomyślała, że zatęsknię za tym dźwiękiem.
Brzdęk, brzdąk...

<C.D.N.>

Uwagi: "Niemniej jednak" piszemy łącznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz