poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Od Asgrima "Huczne wesele" cz. 2 (cd. chętny)

Sierpień 2023
Nic nie mogło zniszczyć mojej radości na myśl o weselu, które szykowało się w watasze. A to, że zostałem głównym organizatorem... No, to było coś. W końcu ktoś dostrzegł mój potencjał.
Joel wymieniał rzeczy, którymi powinienem się jeszcze zająć. Nie oszukujmy się - było tego całkiem sporo. Jednak wystarczyła jedna myśl o cudownej zabawie wśród muzyki, ogólnej radości i miłości w powietrzu oraz wybornego jedzenia, by powrócił mój entuzjazm.
- Jeśli masz jeszcze jakieś pomysły, to możesz się nimi ze mną podzielić - powiedział na koniec swojego wywodu odnośnie tego, co powinno być na jego ślubie.
- Nie, raczej nie. Za to gdy ja będę biegał po wszystkich członkach watahy, ty możesz zastanowić się nad tym, czego jeszcze potrzebujesz. A co do tego... - Przeniosłem ciężar ciała z lewych łap na prawe - Mogę już biec? Mam dużo do roboty.
Joel skinął powoli głową, więc posławszy mu jedynie szybki uśmiech, pobiegłem w stronę, gdzie widziałem wcześniej kilka innych wilków.
W głowie powtarzałem swoją osobistą listę do zrobienia: nazbierać owoców i warzyw, znaleźć kogoś kto umie gotować w formie ludzkiej oraz zrobić wianek, zwerbować muzyków, poprosić jakąś waderę o ładną sukienkę, znaleźć jakiegoś satyryka czy kogoś w tym stylu i w końcu spytać Alfy...
Sporo tego było. Miałem szczerą nadzieję, że o niczym nie zapomnę, bo to zwiastowałoby jakąś katastrofę. Bądź co bądź, ale ślub brała Yuki, która całkowitym przypadkiem była kimś ważnym dla Tori. Jeśli coś zepsuję, wilczyca będzie próbowała mnie zrzucić ze smoka i nawet moje piękne pieśni mnie nie uratują. 
Tak jak zapamiętałem niedaleko znajdowała się grupa wilków z byłej Watahy Czarnego Kruka. Rozmawiali o czymś wesoło, a gdy mnie zauważyli, z uśmiechem spytali jak idą przygotowania. Postanowiłem być szczery.
- Wszystkim podoba się pomysł hucznego weselicha i obiecali się pojawić, ale będę potrzebował pomocy w wielu sprawach. Któraś z pięknych pań potrafi może zmieniać się w człowieka i ma do pożyczenia jakąś ładną suknię? Albo potrafi gotować?
Jedna z wader pokręciła głową jak tylko wspomniałem o zmienianiu postaci, więc całą nadzieję pokładałem w tej drugiej.
- Same spodnie - odparła samica. 
To będzie znacznie trudniejsze niż myślałem - stwierdziłem.
Widząc jednak moją zawiedzioną minę, wilczyca postanowiła się nade mną zlitować.
- Ale wydaje mi się, że Misty powinna mieć coś ładnego. Jest piosenkarką, więc dba o to, by dobrze wyglądać na scenie. Zapytam ją - obiecała.
- Dzięku... Czekaj, piosenkarką?! - zawołałem, zanim zdołałem się powstrzymać.
- No tak... - mruknął jeden z basiorów. Miał długie brązowe futro - Niech zgadnę, potrzebujecie muzyków? 
Szybko pokiwałem łbem.
Rudy wilk, dotychczas milczący, szturchnął wtedy swojego brązowego kolegę.
- A może tak, całkiem przypadkiem, potrzebny wam ktoś z poczuciem humoru? Bo tak się składa, że ten tutaj - Wskazał na basiora - jest satyrykiem. Dość marnym, ale lepsze to niż nic, nie?
Przyjrzałem się uważnie samcowi. Nie wyglądał na kogoś wyluzowanego, ale z drugiej strony Ting nigdy bym nie przypuszczał, że może być utalentowany muzycznie, a to co wyczyniał na tym swoim banjo... No, robiło wrażenie.
- Mógłbyś...?
- Chyba nie mam wyboru po tym jak Kurt mnie wrobił - Basior szturchnął kolegę - Z czymś jeszcze potrzebujesz pomocy, młody?
Ponownie postawiłem na szczerość. Wilki obiecały wypytać o kogoś z tajemną umiejętnością gotowania oraz zwerbować resztę zespołu muzycznego i innych stanowisk rozrywkowych. Chociaż tyle z głowy...
Wobec tego, serdecznie podziękowawszy napotkanym członkom watahy, ruszyłem nieść dalej wieść o ślubie. Zatrzymywałem każdego wilka, który się napatoczył i pytałem, czy mógłby w czymś pomóc. Nie wszyscy byli ma tyle kochani, bywało, że kręcili nosem, mówiąc "że mają lepsze rzeczy do roboty", jednak zdecydowana większość była naprawdę wspaniała.
W którymś momencie, napotkawszy piękny krzaczek malin, zmieniłem postać. Od tego momentu zbierałem także wszystkie napotkane owoce do zwiniętej w odpowiedni sposób bluzy. 
Miałem zamiar znaleźć Alfy. Okazało się to znacznie trudniejsze, niż mogłem przypuszczać. Suzanna i Hitam zawsze kręcili się gdzie w pobliżu. Dosłownie zawsze, oprócz tego dnia. Wydawać się mogło, że para Alfa zapadła się pod ziemię. Gdybym ich nie znał, pomyślałbym, że są gdzieś sam na sam i stanowczo nie chcą, by im przeszkadzano. Zdążyłem jednak poznać naszą samicę Alfa i wiedziałem, że cokolwiek nie robili, wataha nie miała doczekać się za kilka miesięcy kolejnego szczeniaka. A przynajmniej nie ich.
Chociaż tyle dobrego, że w trakcie tych całych poszukiwań, natknąłem się na jedną z magicznych odmian róż. Po krótkiej chwili zastanowienia, zdecydowałem się kilka zabrać. Mogłem dać kilka Joelowi, żeby miał co wręczyć ukochanej. A jeśli ich nie zechce... Cóż, nigdy za mało magicznych kwiatków. Zwłaszcza takich, z których dało się stworzyć lecznicze i pobudzające miksturki.
Odłożyłem na moment zebrane wcześniej rośliny i uważnie zerwałem wszystkie rozkwitnięte róże. Nie udało mi się jednak uchronić przed ostrymi kolcami. Mogłem za to powiedzieć, że (prawie) nie krzyknąłem, kiedy kilka wbiło mi się w palce.


<Ktoś? Wybaczcie mi wszyscy za to tragiczne op. :(>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz