czwartek, 26 września 2019

Od Lind „(Nad)zwyczajne dni w podróży” cz. 9

Październik 2024
Wciągnęłam w płuca ciepłe powietrze. Stałam teraz na otwartym polu, całkiem daleko od pozostałych wilków. Wpatrywałam się w mój cel, czyli samotny głaz. Dzieliło mnie od niego dwadzieścia metrów. Po chwili spojrzałam jeszcze raz na niebo. Od rana zasłaniały je warstwy ciemnoszarych chmur. Idealne warunki do pierwszej próby. Zwróciłam oczy z powrotem na skałę. 
– Nad czym jeszcze myślisz, Pierzasta? Zaczynaj, bo robi się nudno – usłyszałam. 
Jedyną osobą, która mi towarzyszyła na tym polu, był Ting. Przycupnął gdzieś za mną i obserwował moje poczynania. Dotychczas siedział cicho, ale wiadomym było, że długo tak nie wytrzyma. Nie odpowiedziałam nic na jego uwagę. Skupiłam się i użyłam swojej mocy. Posłałam ją wysoko, w siwe kłęby pary wodnej. Zacisnęłam powieki, by nic mnie nie rozproszyło. Pozwalałam wichrowi krążyć pośród chmur jeszcze parę minut. W końcu uznałam, że nadeszła odpowiednia chwila. Spięłam wszystkie mięśnie i rzuciłam energię magiczną w dół. 
Usłyszałam głośne uderzenie. Poczułam się nieco słabsza.
Piorun uderzył; to nie ulegało wątpliwości. Sukces! 
Otworzyłam oczy i podniosłam pyszczek. Jednak na kamieniu, w który chciałam wycelować, nie było ani śladu. Wtedy mój wzrok przyciągnął jakiś blask w oddali. Wcześniej go tam nie było. Zrozumiałam, że to ogień. Czemu...? Co się stało? 
Ruszyłam w tamtym kierunku. Najpierw powoli, potem przyspieszyłam do truchtu, wreszcie do biegu. Pomarańczowy słup ognia był coraz bliżej. Spostrzegłam, że to płonące drzewo. Zatrzymałam się dopiero bezpośrednio przed nim. Spojrzałam na towarzyszącego mi cały czas Tinga, oczekując podpowiedzi, o co tutaj chodzi. 
– Nie wiem, czy to jest sukces... – mruknął Odmieniec. – Piorun uderzył, ale... trafił pięćdziesiąt metrów dalej. 
– Naprawdę? – Usiadłam z wrażenia. – Przecież... przecież... 
– A, czyli znów używałaś mocy z zamkniętymi oczami – Mój towarzysz przejechał łapą po czaszce zasłaniającej mu pysk – Pogratulować roztropności. 
– To nie ma z niczym związku! Wiedziałam, gdzie był kamień. Piorun miał uderzyć w niego! – rzuciłam. - Tak miało być! 
– Miał, miało... – wymamrotał Ting prześmiewczo, naśladując łapą ruch mojego pyszczka. – Przestań udawać kota i zacznij myśleć, co zrobiłaś nie tak. 
– Co mogłam zrobić nie tak?! – Zwróciłam pyszczek w jego stronę. Zaczynał mnie naprawdę denerwować. 
– A mnie skąd wiedzieć? – rzucił bez wyrazu. – Ty tu masz magiczne zdolności. 
– Po coś cię wzięłam ze sobą. 
Strażnik Wichury mruknął coś i pokręcił głową, spoglądając gdzieś w niebo. Patrzyłam na mojego towarzysza jeszcze chwilę, ale oczywistym stało się, iż skończył ze mną rozmawiać. Na domiar złego, poczułam, że zaczynał padać deszcz. 
– Chodźmy się gdzieś schować – mruknął Odmieniec i ruszył z powrotem w kierunku, z którego przyszliśmy. 
Nie otwierając pyska, zaszurałam zębami. Następnie spojrzałam jeszcze raz na płonące, samotne drzewo. Gdybym obrała na cel właśnie je, efekt moich starań byłby naprawdę satysfakcjonujący. Westchnęłam ciężko i poszłam za Tingiem, zwieszając ogon. Dotarliśmy z powrotem pod przerzedzone korony drzew, akurat przed początkiem prawdziwej ulewy. W tym samym miejscu była większość watahy, a także niektóre smoki, które nie lubiły moknąć. Przerzedzone listowie nie chroniło przed deszczem idealnie, ale nie było tutaj wielu lepszych opcji. 
– Pierzasta – zaczepił mnie znów Ting. – Patrz kto tu jest. 
Odmieniec niezbyt dyskretnie wskazał łapą Joela. Basior akurat próbował uspokoić swoje starsze szczenięta i wyperswadować im pomysł pobiegnięcia do mamy. 
– On ma moc elektryczności, może zdoła ci pomóc - oznajmił mój towarzysz. - Idź go spytać o sprowadzanie piorunów
– Uch, może lepiej nie... – odwróciłam wzrok. 
– Nie musisz przecież zdradzać, że sama próbowałaś i z jakim efektem.
Ten argument był akurat dobrze dobrany. Na tyle, by zachęcić mnie do zaczepienia Joela. Wstałam z miejsca i podeszłam bliżej znajomego basiora. Próbowałam zacząć rozmowę, ale wtedy Morti pobiegł do mnie powtarzając "Cześć ciociu" i nie zamierzał odpuścić, dopóki nie zwrócę na niego uwagi. Odpowiedziałam mu więc i już wszystko wskazywało na to, że będę mogła pogadać z Jo, ale wtedy doskoczył do nas także Theo. Ten również czuł nieodpartą potrzebę przywitania się ze mną. Kiedy jemu też odpowiedziałam, Morti zaczął wypytywać swojego tatę, kiedy dostaną coś do jedzenia. I tak mniej więcej wyglądały kolejne minuty, aż wreszcie Jo stwierdził, że raczej nie damy rady teraz porozmawiać. Miał sam na głowie wszystkie starsze szczenięta, bo Yuki była zajęta karmieniem młodszych. Tak więc, pożegnałam wilka, zanim w ogóle miałam możliwość przedstawienia tematu. Wróciłam do Tinga. Nie musiałam mu opowiadać, jak to się skończyło; sam wszystko widział.
Przysiadłam na skraju lasu i spojrzałam na otwarty teren, z którego wcześniej wróciliśmy. Najgorszy moment ulewy się skończył, więc widoczność była całkiem niezła. Dostrzegłam po chwili na polu sylwetkę jakiegoś zwierzęcia. Nie był to wilk, ani też smok. Stwór kłusował jak koń. Wytężając wzrok, rozpoznałam w tym hipogryfa. Wtenczas przypomniałam sobie, że ten konkretny był towarzyszem Magnusa.
Właśnie, Magnus... On też jest wilkołakiem, a te wykazują się całkiem niezłą wiedzą z różnych dziedzin. W końcu starzeją się wolniej, jeśli pozostają w ludzkiej formie. A Magnus miał już ponad trzydzieści lat. To strasznie dużo. Może wie co nieco o piorunach - pomyślałam.

<C. D. N.>

Uwagi: brak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz