niedziela, 8 września 2019

Od Lind "Ogień i wiatr" cz. 1

Wrzesień 2024
Passer przechylił się na prawo i śmignął tuż przed nosem Caprei. Smoczyca uderzyła wielkimi skrzydłami, żeby uniknąć zderzenia. Przez nagły wstrząs, jej pasażerowie (trzy wilki z Watahy Czarnego Kruka) o mało nie pospadały z łuskowatego grzbietu. Tymczasem Passer wystrzelił dumnie w powietrze cienki strumień ognia. Ofiara jego żartu przyspieszyła, lecąc w jego stronę. Poczułam, że nasz przewoźnik także bynajmniej nie zwalniał.
- Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz? - ryknął rozbawiony Passer. 
- Zaraz się dowiesz! - odparła Caprea. Na jej pysku zagościł szeroki uśmiech. 
Była już bardzo blisko nas. Wtedy nasz przewoźnik wzleciał wyżej; w gęste, zabarwione na różowo chmury. Przez zmiany kąta nachylenia, co chwila któryś z pasażerów (w tym i ja) wpadał na sąsiadów. Dobrze, że nikt nie siedział za Baldorem. 
Z czasem świat dookoła nas stawał się coraz bardziej niewyraźny; jak zasnuty gęstą mgłą. Wkrótce inne smoki zniknęły zupełnie pod szaroróżową osłoną chmur. Całkiem ciekawy widok. Po chwili kolejne uderzenia skrzydeł Passera stały się bardziej oddalone od siebie. Zwolnił i znów leciał prosto. Na jakiś czas zrobiło się spokojniej. 
- To na pewno dobry pomysł, ganiać się z pasażerami na grzbiecie..? - mruknęła Leah.
- Ci... Zdradzisz naszą pozycję - Zaśmiał się Asgrim. Oczywistym było, że to żart; w końcu uderzenia skrzydeł smoka były znacznie głośniejsze, niż głos wadery. 
Mnie także podobały się te wyścigi w powietrzu. Nie pierwszy raz zresztą widzieliśmy taką sytuację. Passer nie był jedynym smokiem, który podczas podróży zaczepiał inne. 
- Myślałeś, że zdołasz się tu przede mną schować? - usłyszeliśmy nagle głos Caprei. 
Zaraz potem poczułam nad sobą uderzenia wiatru, ewidentnie wywołane przez wielkie skrzydła smoczycy. Jednak nadal nie mogłam jej wypatrzeć. Passer nie czekał na kolejny ruch przeciwnika. Postanowił spaść z powrotem poniżej chmur. 
***
Przed południem zarządzono postój. Tym razem padło na dosyć nierówny teren. Tuż po lądowaniu, zleciałam z grzbietu smoka i rozejrzałam się po okolicy. Pagórki, na które trafiliśmy, porastała miękka trawa. Ta okolica nie wyglądała na nic nadzwyczajnego; trochę otwartej przestrzeni na skraju lasu, ale mnie podobało się tutaj. 
Odkąd wyruszyliśmy, z każdym dniem podróży czułam się coraz lepiej. Dwa miesiące po wyjściu z więzienia (które spędziliśmy jeszcze w Białym Mieście) nie były najweselszym okresem mojego życia. Trwałam wówczas w jakiejś dziwnej niezdolności do robienia czegokolwiek. Nie mówiąc już nawet o tym, jak fatalny humor miałam przez ten czas. Teraz było już znacznie lepiej. "Może wreszcie wracam do normalności" - pomyślałam. 
Wkrótce obok mnie stanęli moi sąsiedzi z podróży; Leah, potem Ting, dalej Asgrim, Torance (z Eleną w pyszczku), na końcu Baldor. 
- Uważałbyś z tymi igłami, za każdym razem rysujesz mi łuski - Mruknął Passer do ostatniego Odmieńca. 
Strażnik Lasu obejrzał się na wspomniany element swojego wyglądu. Przejechał po szpilkach łapą, ale widocznie nie miał pomysłu, co mógłby z nimi zrobić. 
Torance wraz z Asgrimem pierwsi oddalili się nieco od nas. Para spoglądała na siebie nawzajem, ale nic nie mówili. Wyglądało to trochę dziwnie. W międzyczasie ich kotka zaczęła czyścić futerko. Natomiast Leah poszła porozmawiać ze swoim towarzyszem - Arkanem, który wylądował kawałek dalej - na zboczu wzgórza. 
Postanowiłam, że w takim razie ja zajmę się czytaniem "książki", którą przepisał mi Ting. Trawa była zupełnie sucha, a pojedyncze chmury nad nami nie wskazywały, że zacznie padać. Warunki były więc jak najbardziej odpowiednie. Podleciałam do kosza, który był na grzbiecie Passera. (Smok już zdążył się ułożyć wygodnie na trawie, więc nie chciałam go drażnić, skacząc po jego łapach.). Zdobywszy plik związanych kartek, wróciłam na ziemię i usiadłam, by zacząć czytać. 
Zaraz po otrzymaniu tomu, niezbyt miałam ochotę na spędzanie nad nim więcej czasu. Tak więc skończyło się na tym, że dotąd nie doszłam do tego rozdziału, o którym wspominał mi Ting. Miało pojawić się tam coś naprawdę ciekawego. Odmieniec spytał mnie tydzień temu, jak mi idzie czytanie. Wtedy ze wstydem musiałam przyznać, że po dwóch miesiącach nadal nie dotarłam do tajemniczego fragmentu.
Pierwszy rozdział (który skończyłam jeszcze w Białym Mieście) przedstawiał ogólne fakty o królestwie, którego historia jest przytaczana. Drugi (ten był wyjątkowo krótki, więc przeczytałam go w jeden dzień) był o najważniejszej wojnie w dziejach tego małego kraju. Obecnie zbliżałam się do końca trzeciego rozdziału. Wspomnę, że nad tym małym państwem władzę sprawowała dynastia wilkołaków, które NIE posiadały magicznych zdolności. Dlatego żyli pod ciągłym strachem; gdyż bliscy sąsiedzi władali potężną magią i mocami wielu żywiołów. 
Koniec końców dzisiejszego dnia czytałam dobre parędziesiąt minut. Lektura nie zwalała z nóg, ale to, jak była napisana, utrzymywało moją uwagę. Wreszcie dotarłam do TEGO momentu. Brzmiał on tak: 
"... Władca znalazł więc elfa, który zgodził się wykonać to zadanie. Po pięciu latach zamknął moce żywiołów w czterech przedmiotach, by wreszcie wilkołaki miały broń, której nawet tamte państwo będzie się lękać. W pierwszym - Ogień i Wiatr. Drugim - Ziemię i Naturę. Trzecim - Wodę i Lód. W czwartym - Czas i światło..."

<C.D.N.>

Uwagi: brak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz