środa, 2 września 2020

Od Morgana "Szczeniak w wielkim mieście" cz. 6


Lipiec 2026
Mnóstwo pytań kłębiło się w mojej głowie jednocześnie. Mama jako kryminalistka... Nawet nie umiałem sobie tego wyobrazić. Ta wizja była po prostu zbyt abstrakcyjna. Mama była dobra. To musiało być jakieś nieporozumienie. Nie było innej opcji.
Zerknąłem na wilczycę. Milczała, wpatrzona w jeden punkt. Przysunąłem się do niej i z całej sił objąłem jej sylwetkę. Miała ciepłe i milutkie w dotyku futerko. Nigdy nie czułem go tak wyraźnie jak teraz, w tej jednej wypełnionej niepokojem chwili. Wtuliłem twarz w jej sierść i delikatnie pogładziłem dłońmi jej grzbiet. Ze wszystkich sił pragnąłem dać jej chociaż odrobinkę poczucia bezpieczeństwa, jakie ja czułem, gdy ją przytulałem.
Mama po chwili oddała uścisk. Trwaliśmy tak, wilk i człowiek, wtuleni w siebie przez kilka chwil. Kiedy się od niej odsunąłem, na jej pyszczku widniał delikatny uśmiech.
– Te czasy już minęły. Wszyscy ciągle mówią, że Białe Królestwo jest już inne – rzekłem. 
– To prawda. Teraz jest całkiem inaczej.
Pokiwałem głową i między nami zapadła cisza. Niepewnie położyłem dłoń na jej łapie i zacisnąłem lekko palce wokół niej. Była taka malutka w porównaniu z ludzką. 
– Może wrócimy do liczenia? – zaproponowałem.
– Tak, to chyba najlepsze wyjście.
Zabrałem dłoń i podniosłem liczydło. Upadek nie zrobił na nim największego wrażenia, co bardzo mnie uspokoiło. Mimo wszystko nie należało do nas i wolałem go nie zniszczyć. 
Mama zaczęła przepytywać mnie z dopiero co poznanych nazw. Przekładałem koraliki, próbując jak najszybciej dojść do odpowiednich. Było to męczące, zwłaszcza, kiedy pytała o jakieś bardzo wielkie. 
– Nie ma jakiegoś szybszego sposobu? Takie liczenie jest nudne i nieopłacalne! – jęknąłem po jakimś czasie. Zaczynałem mieć już tego serdecznie dość.
– Oczywiście, że jest – odparła mama. – Skoro w każdym rzędzie jest po dziesięć koralików, to w dwóch będzie już dwadzieścia. Dziesięć i dziesięć to dwadzieścia. 
– A jak wezmę pięć rzędów to będzie pięćdzieścia?
– Pięćdziesiąt – poprawiła mnie od razu mama. 
– To miałem na myśli – mruknąłem niezadowolony, że znowu pomyliłem nazwę. To już był... Sam nawet nie wiedziałem, który raz.
– Tak. Tak samo ma się to do pozostałych koralików. Jeżeli stąd weźmiesz pięćdziesiąt i z kolejnego jeszcze siedem, to będzie to już...
– Pięćdziesiąt siedem! To logiczne – ucieszyłem się. 
– Dokładnie. Jesteś bardzo mądry – pochwaliła mnie mama. – Bardziej skomplikowane jest już dodawanie na przykład szóstki i ósemki. – Otworzyłem szerzej oczy. Sześć i osiem? Przecież to... – Spróbuj policzyć to na liczydle.
– Ale ja nie wiem jak...
– Chociaż spróbuj – powiedziała i przesunęła wszystkie korale na jedną stronę. – Na pewno dasz radę. Jesteś inteligentnym basiorkiem.
Westchnąłem i, nie chcąc zawieść mamy, zacząłem liczyć. Najpierw doliczyłem do sześciu, potem zacząłem liczyć od nowa, aż do ośmiu. Skończyło mi się miejsce na pierwszym rzędzie. Dotknąłem palcem drugiego i niepewnie zerknąłem na wilczycę. Skinęła głową z uśmiechem. Dodało mi to odwagi na tyle, by skończyć. Kiedy potem to przeliczyłem, okazało się, że sześć i osiem to dokładnie czternaście.
Spojrzałem z nadzieją na mamę. Na jej pysku widniał jeszcze szerszy uśmiech.
– Mówiłam, że dasz radę.

<c.d.n.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz