poniedziałek, 6 lipca 2020

Od Morgana "Przeczytam ci bajkę" cz. 1

Styczeń 2026
Kiedy mama powiedziała, że na dzisiejszy dzień przygotowała dla mnie coś specjalnego, nie mogłem się doczekać. Tata i Ting zawsze mówili, że mama była odrobinę nieprzewidywalna. Tego dnia zdałem sobie sprawę, że może mieli trochę racji. Spędzałem z nią tyle czasu, ale w ogóle nie miałem pomysłu, co takiego mogła wymyślić. I wręcz pękałem z niecierpliwości, żeby się dowiedzieć. 
Z tego też powodu nie mogłem w ogóle skupić się na zajęciach kreatywnych. Tego dnia mieliśmy za zadanie ułożyć jakiś wierszyk lub piosenkę. Według pana Derneta nie musiał być idealny. Chodziło tylko o przelanie swoich uczuć w słowa. W tej chwili jedyne co czułem to ciekawość i zniecierpliwienie; lekcja zdawała się dłużyć w nieskończoność. Niestety nie miałem pomysłu jak mógłbym stworzyć z tego ładny wiersz. Ba, nie wiedziałem jak mam ułożyć jakikolwiek utwór. To chyba było najtrudniejsze z zadań, które kiedykolwiek zadał nam pan Dernet. Gorsze nawet od zagadek pani Adory!
– Pst, Morgan!
Gwidon trącił mnie łapką. Spojrzałem na niego zaskoczony. Nigdy nie rozmawialiśmy zbyt wiele. Szczeniak zwykle trzymał się ze swoimi braćmi, chociaż czasem zagadał też do kogoś innego. Widocznie teraz przyszła kolej na mnie.
– Tak?
– O czym napisałeś swój wierszyk? 
Westchnąłem. Nie chciałem przyznawać, że nie mam jeszcze ani słowa. Gdyby nie to, że kłamstwa były złe, skłamałbym. 
– Jeszcze o niczym.
Gwidon spojrzał na mnie zaskoczony.
– To się lepiej pospiesz. Dernet wygląda jakby kończył rozmowę z Dannanem. Pewnie niedługo tu przyjdzie i nas zapyta – poradził, ruchem pyska wskazując na nauczyciela. Spojrzałem w tamtą stronę. Według mnie nie wyglądali jakby mieli przestać rozmawiać. Oni mogli gadać i żartować w nieskończoność. Nie powiedziałem jednak tego na głos.
– Jasne... Postaram się – mruknąłem jedynie. – Tylko o to chciałeś zapytać?
– Nie, nie. Chodzi o m ó j wiersz – przyznał samczyk. – Napisałem go dla Eunice, a ty się z nią przyjaźnisz. Myślisz, że polubi mnie bardziej, jeśli go usłyszy? 
Teraz to ja spojrzałem na niego zaskoczony. Eunice? Jak Gwidon mógł wpaść na pomysł napisania wierszyku dla mojej przyjaciółki? Podobno basiorki pisały takie wiersze tylko dla swoich ukochanych, a przecież Eunice nie nadawała się na ukochaną. Była tylko Eunice. Co prawda była wilczycą, ale...
– Masz na myśli wiersz miłosny? – zapytałem, czując jak kręci mi się w głowie. Ta sytuacja nie miała sensu!
– No... Powiedzmy. Nie wiem – Basiorek rozejrzał się dookoła. – Po prostu powiedz, co sądzisz, dobra?
– Yhm... Dobra – mruknąłem nadal skołowany. 
– Odkąd cię spotkałem, się w tobie zakochałem. Chcę spędzać z tobą czas i nie patrzeć sam w las. Jesteś piękna jak jaszczurka... Piękna jak jaszczurka... – przerwał – O nie! Zapomniałem, co miało być dalej! Ale jak na razie jest w porządku, nie?
Chyba przytaknąłem. Nie byłem pewien. Miałem w głowie taki mętlik, że gdyby ktoś zapytał mnie o własne imię, nie wiedziałbym co odpowiedzieć. Gwidon napisał wiersz dla Eunice, w którym powiedział, że się w niej zakochał. To było n a p r a w d ę dziwne. Przecież my byliśmy tylko szczeniakami! Miłość jeszcze nie była dla nas...
Od tego czasu utwór Gwidona przeplatał się z niespodzianką zapowiedzianą przez mamę, nie pozwalając mi ułożyć własnego wierszyka. Kiedy w końcu przyszedł do nas pan Dernet i zapytał mnie o mój utwór, przyznałem mu to. Czułem na sobie zadowolone spojrzenie Yvara, ale zignorowałem go. Miałem inne zmartwienia na głowie.
Eunice po usłyszeniu wierszyka Gwidona wyglądała na równie zdziwioną co ja. Uśmiechnęła się jednak i zaczęła z nim o czymś rozmawiać już po lekcji.
– Myślisz, że się z nim umówi? – zagadał mnie Kaiju.
– Umówi? – powtórzyłem. 
– No wyjdzie z nim na spacer i zostaną parą czy coś. Nie wiem jak to działa.
– Ja też nie... 
– Mam nadzieję, że nie. Gwidon zarywa do każdej – burknął Kaiju, a ja spojrzałem na niego zaskoczony. 
– Jak to do każdej?
– No, do Yngvi też próbował. Zanim ona zainteresowała się Mortim – wyjaśnił szczeniak.
– Co? Yngvi lubi Mortiego? Ale że w TAKI sposób? – zapytałem, mrużąc oczy. Nigdy tego nie zauważyłem! Kaiju już otwierał pyszczek, ale przerwał mu głos mamy. Wołała mnie na tę swoją niespodziankę. – Przepraszam, Kaiju, ale muszę już iść. Pogadamy o tym potem, dobra?
Szczeniak przytaknął, a ja pobiegłem prosto do mamy. Wilczyca od razu zaczęła mnie dokądś prowadzić. Nie chciała jednak powiedzieć ani słowa na temat tego, co zaplanowała, a jej minę można było określić jednym szczególnym słowem: tajemnicza. W związku z tym nie było raczej niczym dziwnym, że zapomniałem o sytuacji na lekcji kreatywności.
W końcu dotarliśmy do miejsca, gdzie siedział Ting. Uśmiechnąłem się szeroko. 
– Cześć Ting! Co robisz
– Czekam na was. Pierzasta mówiła, że mam to dla niej przechować – odpowiedział i obrócił się. Z zainteresowaniem obserwowałem jak podnosi i otrzepuje z piasku kolorową książeczkę. W niczym nie przypominała tych, które czasem pokazywał nam pan Kai na lekcjach historii. Zmrużyłem oczy.
– Dokładnie tak – Mama od razu mu ją zabrała i położyła na piasku obok nas.
– Naprawdę nie rozumiem, po co to było. Niewielu tutaj interesuje się tymi książkami...
– Nie chciałam stracić tej jednej. Nie wszystko z biblioteki nada się dla młodszych.
Przekrzywiłem główkę. Dowiedziałem się już, że większość książek jakie posiadaliśmy (jeśli nie wszystkie!) pochodziła z ogromnej biblioteki na naszych starych terenach. Nie znałem jednak konkretów. Pan Kai mówił, że na to jeszcze przyjdzie czas, kiedy omówimy inne tematy. 
– Ale ja nie umiem czytać – poruszyłem zamiast tego inną ważną kwestię. – Na co mi ta książka?
– Ja mogę ci ją przeczytać. Myślę, że to naprawdę wartościowa historia – oznajmiła mama. 
Ting parsknął.
– Nie daj się oszukać, Mały. Jest najwyżej przeciętna.
Postanowiłem zignorować słowa odmieńca; on zawsze był do wszystkiego negatywnie nastawiony. Podszedłem bliżej książki i ostrożnie ją obwąchałem. Wyczułem woń Tinga, co nie było niczym dziwnym w związku z tym, że ją przechowywał. Poza tym był jeszcze inny zapach. Bardzo ładny. Zaciągnąłem się i westchnąłem zadowolony. Ciekawiło mnie, czy treść faktycznie będzie równie ładna.
Nagła myśl całkiem mnie zmroziła. A co gdybym sam potrafił odczytać jej treść i przeczytać wszystkie inne książki? Przecież to byłoby niesamowite!
– Mamo...? – zagadnąłem. – A mogłabyś mnie nauczyć? To byłoby jeszcze lepsze!
Wadera wygląda na odrobinę zdziwioną. Ting odłożył na bok te swoje ohydne owady, które jadł z wielkim zaangażowaniem. Czy moje pytanie było aż tak dziwne? Ja tylko chciałem nauczyć się czegoś nowego! To chyba normalne, prawda?
– Naprawdę chcesz?
– Tak, bardzo! – przyznałem szczerze, a mój ogon poruszał się na lewo i prawo. Lubiłem się uczyć, ale teraz wizja poszerzania swojej wiedzy była jeszcze bardziej kusząca! – Widziałem kilka książek u pana Kai'ego. Często opowiada nam o tym, co się tam znajduje, ale o wiele fajniej byłoby móc o tym samodzielnie przeczytać! Mamo, prooszę... – Zrobiłem odpowiednią minę, której nauczyła mnie kiedyś Yngvi. Według niej robiąc ją było o wiele łatwiej wyprosić coś u dorosłych. – Nie wiedziałem, że potrafisz czytać. Tata nie umie.
Opuściłem uszka. Przypomniało mi się moje zaskoczenie, kiedy dowiedziałem się, że tata nie potrafił czytać. Zawsze myślałem, że tata wiedział wszystko. Gdybym nauczył się dobrze czytać, może mógłbym go nauczyć. Albo mama mogłaby to zrobić! Tak, to genialny pomysł!
Na pyszczek mamy wkradł się uśmiech. 
– No dobrze. Nauczę cię.
– Chcę przy tym być – dorzucił Ting. – To będzie ciekawe.
Nie zdołałem powstrzymać pisku radości. Zabrzmiałem jak mały szczeniak i przez moment było mi wstyd. Szybko jednak stwierdziłem, że to nie było przecież nic złego. Byłem przy mamie (i Tingu, ale on się nie liczył), więc chyba mogłem zachowywać się jak maluch. 
Usiadłem na piasku i patrzyłem na przemian na mamę i książkę. Mój ogon ciągle uderzał o piasek. Nie mogłem się doczekać lekcji!
Mama zerknęła na Tinga i otworzyła książkę. Położyła ją tuż przede mną.
– Więc tak... To wszystko są litery. Odpowiadają one dźwiękom, z których powstają całe wyrazy.
– Wyglądają bardzo dziwnie. I jest ich tak wiele! Skąd mam wiedzieć które są które? Nigdy tego nie zapamiętam! – Otworzyłem szeroko oczy. Moje serce zabiło szybciej. To wszystko przedstawiało się znacznie straszniej, niż myślałem chwilę temu!
– Zapamiętasz, nie martw się – Mama położyła łapkę na mojej. Uspokoiłem oddech i kiwnąłem główką. – Po prostu nauka trochę nam zajmie. Ting, masz jeszcze papier?
Odmieniec mruknął coś na potwierdzenie i zdjął swój plecak ze skarbami. Zaczął go przeglądać i wyciągać przeróżne rzeczy. Niektóre z nich wyglądały na magiczne przedmioty, inne jak zwyczajne śmieci.
– Zaczniemy od pojedynczych liter. Nie każdy dźwięk może powstać z jednej litery, ale o to będziemy martwić się później.
Spojrzałem spanikowany na mamę. Nawet nie zrozumiałem co właściwie powiedziała! Nie miałem najmniejszych szans, żeby się tego nauczyć! Mój oddech zaczął znowu przyspieszać, a oczy piec.
– Spokojnie, będziemy się uczyć powoli. Jesteś bystrym szczeniakiem, na pewno dasz radę. 
– A co jeśli nie?
– Będziemy się martwić, jeśli nie dasz. Na razie nawet nie zaczęliśmy.
Kiwnąłem powoli głową. Mama zawsze wiedziała co powiedzieć, żebym poczuł się lepiej. Z nową energią (ale również pewnym strachem) spojrzałem na książkę.
– Tak, chyba masz rację... To od czego zaczynamy?
Wilczyca zerknęła w stronę Tinga, który nadal grzebał w plecaku.
– Ting, co z tą kartką?
– Już, już – mruknął odmieniec i wyciągnął pomiętą kartkę o nieco żółtawym odcieniu. Miała podobny kolor co piasek; kiedy ją na nim położył, była widoczna tylko dzięki innej fakturze.
– Potrzebuję jeszcze czegoś do pisania.
Ting burknął coś czego nie zrozumiałem. Nie brzmiał na zadowolonego.
– Nie mam. Nie mam nic.
– Jak to?
Podszedłem do niego i zajrzałem mu przez ramię. Ostatnio trochę urosłem i było to możliwe. Przynajmniej kiedy siedział. Patrzyłem na porozstawiane przez niego rzeczy. Faktycznie brakowało tam rzeczy, której moglibyśmy wykorzystać do pisania. Wydało mi się to dziwne; zawsze myślałem, że nie istnieje rzecz, której nie byłoby w plecaku Tinga. Opuściłem uszy zawiedziony.
– Mamo, czyli mnie nie nauczysz?
– Zaraz coś wymyślimy, zaraz coś... Hmm... – Mama rozejrzała się dookoła jakby odpowiednia rzecz miałaby być tuż obok.
Wróciłem na swoje miejsce i grzecznie czekałem. Jednak kiedy cisza się przeciągała, nie zdołałem powstrzymać pytania. One zawsze same cisnęły mi się na język!
– A po co nam właściwie była ta kartka? 
– Łatwiej będzie, jeśli pokażę ci jak wyglądają litery z osobna... – Mama przewróciła kilka stron książki. – Ale dziś chyba będziemy musieli to sobie darować...
Ponownie opuściłem uszy.
– Czyli nie będziemy się uczyć?
– Nie, nie! Mówię oczywiście o spisywaniu liter. Po prostu dzisiaj pouczymy się bezpośrednio z książki. – Kątem oka widziałem, że Ting składa kartkę na dziwne sposoby. Trochę mnie to rozpraszało. Mama też musiała to zauważyć, bo zawołała – Ting, nie składaj tej kartki! Będziemy jej jeszcze potrzebować.
– Do czego skoro nie mamy czym pisać? – zapytałem, po czym nagle zdałem sobie sprawę z czegoś bardzo ważnego. – O, mamo!
– Hm, o co chodzi?
– A czemu nie narysujesz czegoś na piasku? – zapytałem, przejeżdżając pazurkiem po ziemi. Piasek od razu zasklepił dziury w taki sposób, że został tylko ślad. Wiedziałem jednak, że kiedy zabierze się tą sypką część, będzie można rysować na bardziej ubitej. Czasem robiliśmy tak na zajęciach kreatywnych.
– O, dobra myśl, Morgan!
Wilczyca musiała też o tym wiedzieć, bo z pomocą wiatru uniosła suchy piasek. Widziałem wiele razy jak robi różne rzeczy dzięki swojej mocy, ale nadal mnie to zachwycało. Ja nadal nie znałem swojej...
Otrzepałem się z piasku, bo kilka drobinek spadło też na mnie. Ting zrobił to samo i od razu wrócił do składania kartki papieru. Była już całkiem pogięta. Szybko odwróciłem wzrok.
– Zaczniemy od wyrazu... "mama". Jest krótki i prosty.
– Mama... Tak jak ty – zauważyłem.
– Właśnie. Znasz to słowo.
Samica uśmiechnęła się i rozejrzała wokół. Przywołała od siebie jakiś patyczek, będący pozostałością po na wpół zniszczonym zamku z piasku, który znajdował się kawałek od nas. Wzięła go do łapki i z wielkim skupieniem zaczęła coś pisać. Wyglądała przy tym naprawdę dziwnie.
– Pierzasta, użyj pazurów! – upomniał ją Ting. Coś w jego głosie kazało mi stwierdzić, że to chyba nie był pierwszy raz, kiedy jej to mówił.
– Wolę tak... – mruknęła.
Uważnie przypatrywałem się kreskom, które wykwitały na piasku. Wyglądały kosmicznie! Poza tym miałem wrażenie, że mama miała mały problem z pisaniem; litery były krzywe i nie przypominały w pełni tych, które widziałem wcześniej w książce. Ale może po prostu było ich tak wiele i te po prostu jeszcze się nie pojawiły? Nie znałem w końcu ani jednej!
– Ta i ta litera się powtarza – wskazałem na pierwszą i trzecią. Byłem z siebie bardzo dumny, że to zauważyłem. 
– Tak, zgadza się – odpowiedziała mama i uśmiechnęła się. Miałem nadzieję, że też była ze mnie dumna!
– Zostaw to. Nie chcę tu siedzieć do wieczora.
Ting zabrał wilczycy patyczek i pazurem skończył rysować ostatnią literkę. Wtedy okazało się, że ona również już wystąpiła. 
– Więc tak... "Mama" zaczyna się dźwiękiem "m". Tak czyta się tę literę – Samica wskazała na pierwszy symbol.
– Ale przecież mówimy "ma" i "ma"... 

To nie miało sensu. Dlaczego tu było tyle liter? To przecież ani trochę nie oddawało rzeczywistości!

– Otóż za "a" odpowiada ten znaczek – Wskazała na kolejną literkę. 
– To trudniejsze niż myślałem... – przyznałem trochę zrezygnowany.
Mama ponownie położyła łapkę na mojej. Spojrzałem na nią. Uśmiechała się łagodnie. Wygląda bardzo ładnie, kiedy się uśmiecha, pomyślałem.
– Spokojnie, dopiero zaczynamy.
Ting ziewnął głośno, a ja westchnąłem. Wszystko wskazywało, że czeka nas naprawdę duuużo pracy...


<c.d.n.>



Zdobyto: 168 czerwonych⎹ 96 pomarańczowych⎹ 175 zielonych⎹ 176 niebieskich⎹ 97 granatowych⎹ 130 fioletowych⎹ 62 różowych odłamków



>> Następna część >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz