wtorek, 30 czerwca 2020

Od Sileenthar "A ja to tej pani nie lubię" cz. 9


Listopad 2025 r.
- Nie znoszę obrony - narzekałam, po raz enty drepcząc obok skupiska wielkich kwiatów o delikatnym zapachu. - Wszyscy mamy doskonale znać swoje terytorium... To robota dla patrolu, nie uczniów!
- Lepiej żebyś wiedziała gdzie jesteś już teraz. - odparła niewzruszenie Leah, krocząc powoli na swoich ludzkich nogach kawałek z tyłu.
Nie byłam pewna, czy jestem zła na panią Navri za pracę domową, czy podekscytowana tym, że dzięki niej mogę pospacerować po dżungli. Mniejsza o to, że skupiałam się głównie na zapachach, nie szukaniem możliwych kryjówek. Promienie zachodzącego słońca, przenikające miejscowo gęste listowie, przyjemnie ogrzewały moje boki, a tropikalny las szeleścił usypiająco. Jak skupić się na pracy w tak miłym miejscu?
- Wiem gdzie jestem, a wiedziałabym jeszcze lepiej gdybyście puszczali nas dalej do dżungli. - odparowałam.
- Dżungla nie jest bezpieczna...
- Ale to nasz teren, więc powinnam go znać! Bo inaczej zawalę obronę!
- Nie zawalisz - Leah westchnęła. - No chyba, że nie skupisz się jak należy na pracy, którą zadała ci nauczycielka.
- Ty nic nie rozumiesz - fuknęłam.
- Oczywiście, że nie. - odfuknęła mi, nagle poirytowana.
Zaskoczyła mnie. Bardzo rzadko się denerwowała, a tym razem nic na to nie wskazywało. Uznałam, że to dobry moment by zamknąć pyszczek. Burknęłam coś tylko pod nosem i kopnęłam jakiś korzeń żeby przypadkiem nie pomyślała, że się z nią zgadzam.
Szmer wiatru w wyższych partiach lasu zagłuszył odgłos czegoś ciężkiego, przedzierającego się przez roślinność. Na chwilę zamarłam i nadstawiłam uszu. Po chwili moja opiekunka również zareagowała, w skoku zmieniając postać i przystając dopiero gdy znalazłam się między jej przednimi łapami. Nie protestowałam. Dopiero w takich momentach mogłam wyczuć jej przytłaczającą siłę, drzemiącą w silnych mięśniach gdzieś pod grubym, miękkim futrem. Nie ważyłam się jej sprzeciwić.
Nasłuchiwałam źródła hałasu i z przerażeniem stwierdziłam, że się rozdzieliło. Jedno stworzenie z miękkim łopotem skrzydeł i sporadycznym chrobotem pazurów na korze jakiegoś drzewa pędziło ku górze i wkrótce musiało odlecieć, bo dźwięki zamarły. Jednak drugie wydało z siebie tylko przenikliwy, wściekły wrzask i dalej podążało w naszą stronę! W gardle Leah zaczął narastać warkot...
Kiedy stwór wypadł zza drzew, sycząc jak rozgniewana kobra i tańcząc w miejscu ze świstem rozrywanego powietrza, łapy pode mną zmiękły. Leah skoczyła na napastnika. Byłam pewna usłyszeć szarpaninę, ale...
- Ty imbecylu! - wykrzyknęła, obskakując obcego, ale za każdym razem upadając na ziemię z ciężkim uderzeniem wszystkich czterech łap. Stworzenie zamilkło i zaczęło się niezgrabnie wycofywać. - Co ty sobie wyobrażałeś?!
I w tym momencie do mojego nosa dotarł jego zapach, charakterystyczny, świeży zapach, od podszewki przesiąknięty wyziewami ognia. To przecież Arkan! Nigdy tylko nie słyszałam jak tak głośno syczy!
- Co...? - Leah znowu do niego doskoczyła i tym razem by jej uniknąć musiał zaryzykować utratę równowagi. Postawił parę niepewnych kroków i załopotał krótko skrzydłami. - Stój, ej! Co ja znowu zrobiłem? - parsknął z wyrzutem.
- Myślałyśmy, że biegnie tu jakiś wściekły stwór - Leah odetchnęła, ale w jej głosie dalej pobrzmiewała irytacja.
- Bo biegł, poniekąd - mruknął.
- Co?
- Ten hipogryf, towarzysz Magnusa. Dorwał się do mojej zdobyczy!
Nie zważając na oburzone prychnięcie Leah, wyminął ją i schylił nieco swój wielki łeb. Poczułam jak owiewa mnie jego ciepły oddech i zdałam sobie sprawę, że leżę skulona na boku, z uszami przyciśniętymi ciasno do głowy. Zagrożenia nigdy nie było, ale serce dalej waliło mi w piersi zdecydowanie za szybko.
- Przepraszam, że cię wystraszyłem - powiedział łagodnie, na co tylko kiwnęłam głową, nie potrafiąc wyrzucić z siebie ani słowa.
- Mnie też wystraszyłeś - warknęła moja opiekunka. Tyle że już wcale nie pachniała strachem, w przeciwieństwie do mnie.
- Ty jesteś już dużym szczeniakiem. - odparł jej Arkan gładko i trącił mnie nosem. - No, wstawaj. Wszystko w porządku.

***

Następnego dnia na zajęciach ze sztuk kreatywnych zajmowaliśmy się malowaniem. Z oczywistych powodów nie uważałam tego za specjalnie ciekawe, ale fakt, że moje prace nie były oceniane tak surowo jak inne pozwalał mi myśleć o lekcji jak o obowiązkowej przerwie. Pan Dernet szczególnie zwracał uwagę na to bym pamiętała nazwy i znaczenia kolorów. Kiedy spytałam go, dlaczego ma mieć to dla mnie znaczenie, skoro i tak nigdy nie zrozumiem, o co z nimi chodzi, powiedział, że są zbyt piękne by po prostu ich nie znać. Z jakiegoś powodu polubiłam go wtedy jeszcze bardziej.
Tym razem to całe malowanie wypadło w dobrym momencie, bo mogłam zastanowić się nad tym, co zrobię na obronie. Byłam pewna swoich umiejętności, jeśli chodzi o odszukanie szczeniaka udającego wrogo nastawionego wilka i schowanie się, ale bronić się...? To nigdy mi nie wychodziło. Może z atakiem pójdzie mi trochę lepiej...
Na mojej deseczce zaczynało coś powstawać. Zainspirowałam się sytuacją z poprzedniego dnia, kiedy Arkan najpierw mnie wystraszył, a później uspokoił. Podzieliłam wybrane farbki na dwie grupy - pierwszy zestaw kolorów odpowiadał niepokojowi przed nieznaną bestią (kilka szarych, czarny i niebieski), a drugi uldze gdy okazało się, że jest niegroźna (zielony, biały, pomarańczowy i znowu niebieski). Część strachu była po lewej, ulgi po prawej.
W złym fragmencie obrazka odcisnęłam porowate kamyczki, które znalazłam wcześniej na plaży. Z pomocą Kaiju i pana Derneta udało mi się rozpołowić i trochę potrzaskać wewnętrzną skorupę kokosa, tak żeby wyszły ostre kawałki. Je również odcisnęłam (kilka chyba nawet się przykleiło i już za żadne skarby nie chciało odpaść). Na sam koniec, po chwili zastanowienia, przejechałam jeszcze po farbie pazurami.
Dobrą część obrazka przyozdobiłam kamykami o łagodniejszych krawędziach i nakreśliłam trochę zawijasów chorągiewkami moich piórek, po której specjalnie w tym celu pobiegłam do Leah. We wzorze znalazło się też parę odcisków spiralnych muszelek.
Kiedy uznałam pracę za skończoną, zabrałam się za sprzątanie farbek i umaczanych w niej przedmiotów. Wpierw upewniłam się jednak, że moje kolorowe piórka leżą bezpiecznie dociśnięte kamieniem. W skupieniu ledwie ucho mi drgnęło, gdy usłyszałam za sobą ciężkie kroki pana Derneta.
- Skończyłaś? - zapytał.
- Tak - odparłam, zgarniając na stosik skorupki kokosa. - Ale jeszcze nie mogę go obejrzeć, farba nie wyschła.
- Co przedstawia?
Opowiedziałam mu o sytuacji z dnia poprzedniego i o tym co reprezentują części obrazka. Z jakiegoś powodu trochę się obawiałam reakcji nauczyciela, jednocześnie rozpierana dumą ze swojej pracy. Tylko to była taka dziwna duma. Zarezerwowana tylko dla mnie.
- Świetna metafora - pochwalił pracę pan Dernet. - To świetnie, że tak do tego podeszłaś. Sztuka ma za zadanie uzewnętrzniać uczucia.
Trochę zapiekł mnie pyszczek, ale w głębi ducha bardzo się ucieszyłam.
- Szczególnie podoba mi się to przejście na środku, od ciemnego do jasnego błękitu. Wykorzystałaś wszechstronną symbolikę tego koloru, jeśli dobrze rozumiem
- Chyba nie rozumiem - zakłopotałam się. - O co chodzi z tym jasnym i ciemnym?
Nauczyciel zamilkł na chwilę. Często mu się to zdarzało, gdy powiedział coś czego nie rozumiałam. Myślę, że to dlatego, że czasami zapominał o moich zepsutych oczach. Ale to oznaczało, że dobrze wychodziło mi nie sprawianie tym kłopotów!
- Może na przykładzie niebieskiego właśnie. Wiesz co oznaczają granatowy i błękitny? - odezwał się w końcu.
- Tak. - mruknęłam, niezbyt pewna do czego zmierza.
- To dwa odcienie niebieskiego. Granatowy jest ciemniejszym niebieskim, a błękitny jaśniejszym. Powiedzmy... Że tak jakby leżą w jednym zbiorze. O, wszystkie są takimi skorupkami kokosa, różniącymi tylko się kształtami. Tak jest z jasnymi i ciemnymi kolorami. Jasne są zazwyczaj weselsze, a ciemne smutniejsze, ale to też nie jest reguła. Każdy odcień może mieć własne znaczenie.
Przez chwilę układałam to sobie w głowie, ale chyba zaczynałam rozumieć. To o wiele bardziej skomplikowanie niż myślałam!
- I mi wyszło takie połączenie granatowego i błękitnego? O tu, na środku? - trąciłam deseczkę.
- Dokładnie tak. Ładnie razem wyglądają, bo należą do tej samej grupy, niebieskiego. Ich połączenie wygląda naturalnie, tak jak kolory połączyłyby się na futrze wilka.
Tknęła mnie nagła myśl.
- A jakiego ja jestem koloru? - zapytałam z ekscytacją.
- Głównie szarego. Jasnoszarego. Z elementami bieli.
- Szary? Ten nudny kolor? - poczułam jak uszy mi oklapły w wyrazie gorzkiego zawodu.
- Od razu nudny - parsknął. - Ja bym raczej powiedział, że spokojny.
- A pan jakiego jest koloru?
Na chwilę umilkł, pewnie by się sobie przyjrzeć.
- Karmelowego - odpowiedział w końcu.
- Jakiego? - zdziwiłam się.
- Takiego złotobrązowego.
- Królewski kolor! - ożywiłam się.
- Czy ja wiem... Ta domieszka brązu jest mało królewska. I chyba nie kojarzy się najlepiej.
Parsknęłam śmiechem.
- Twoja praca chyba już wyschła - zmienił temat pan Dernet. - Obejrzyj ją i dokończ sprzątać. Niedługo skończymy lekcję. I tak z góry, powodzenia na tej obronie - dodał weselej. - Navri mogłaby troszeczkę wyluzować.
- Dziękuję - odparłam uprzejmie, dalej się śmiejąc.
- Tylko jej tego nie powtarzaj! - dorzucił, oddalając się. - Bo obedrze mnie ze skóry!

<C.D.N.>

Uwagi: brak.

Zdobyto: 43 czerwonych⎹ 112 pomarańczowych⎹ 105 zielonych⎹ 42 niebieskich⎹ 62 granatowych⎹ 105 fioletowych⎹ 27 różowych odłamków


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz