sobota, 20 kwietnia 2019

Od Kai'ego "Poszukiwania" cz. 2 (cd. Luna)

Lipiec 2023 r.
Drugiego dnia postanowiłem wybrać się na jajeczne łowy jeszcze przed świtem. Gdy podniosłem głowę, łąka na której spaliśmy była pokryta gęstą mgłą. Cicho jak makiem zasiał. Mimo półmroku widziałem, że jeszcze nikt nie wpadł na taki pomysł jak ja. Prawdopodobnie byli wykończeni po poprzednim dniu... Ja o dziwo miałem mnóstwo energii. Czy to moja kolejna nietypowa cecha? Być może. Podobno im jesteś starszy, tym więcej leżysz, ale ja chyba wciąż pozostawałem młody duchem. Mimo że miałem jeszcze kilka lat temu gorszy okres...
Nie chcąc dalej tego roztrząsać zebrałem się z trawy i cichutko oddaliłem od stada. Zapamiętałem, w którym kierunku nie szło zbyt wielu z nas. No może zajrzałem dodatkowo do głów kilku innych losowych uczestników naszego małego konkursu, aby się w tym upewnić... Tak czy owak był to północny wschód. Im dalej się szło, tym teren się bardziej obniżał. Zastrzygłem uszami, słysząc niedaleki potok. Prawdopodobnie rzeka, przy której odnalazłem poprzedniego dnia Jo musiała otaczać miejsce, na którym się zatrzymaliśmy. No, może prawie. Gdy szliśmy z łysego wzniesienia do lasu z całą pewnością nie musieliśmy przekraczać żadnej rzeki. Domyśliłem się, że rzeka miała w takim razie kształt półkola.
Zatrzymałem się dopiero widząc nie za wysoki wodospad. Wciągnąłem powietrze nosem, a następnie wypuściłem ustami. O tej porze było takie rześkie... Może niezbyt ciepłe, ale przyjemne. Inaczej niż w okolicach południa, kiedy słońce prażyło grzbiet. Co prawda nie tutaj, za co byłem wdzięczny drzewom, ale wciąż miałem w głowie to, jak czułem się lecąc na smoku. Naszym jedynym ratunkiem były powiewy na wysokości, ale miałem dość gęste futro, co nie kończyło się raczej szczególnie dobrze... Gdybym miał naturę marudy, pewnie wyraziłbym swoje niezadowolenie całemu światu. Skoro jednak tak nie jest, wolałem trzymać język za zębami i przeklinać swój los tylko w myślach.
Nagle mój wzrok przykuło jakieś świecidełko tuż za wodospadem. Wyciągnąłem szyję, aby być bliżej, ale na niewiele mi się to zdało. Ewidentnie coś tam było, w dodatku zapewne cennego. Czułem w mostku nosa bliską wibrującą energię. Magiczne jajo? Zwykle różne cuda były właśnie za wodospadami. To jest właśnie to, czego nauczyło mnie doświadczenie życiowe.
Niechętnie zerknąłem na wzburzoną wodę, ale na szczęście nie wyglądała na zbyt głęboką. W razie czego powinienem zdołać bez większego problemu dopłynąć. Miałem nadzieję, że nie była trująca... Choć nic na to nie wskazywało, patrząc na pływające nieco dalej rybki, kaczki oraz kompletnie nienaruszoną trzcinę. Powoli zacząłem wchodzić do wody. Była lodowata. Zacisnąłem zęby, ale szedłem dalej. Znowu wróciło do mnie wspomnienie tego jednego razu, kiedy omal się nie utopiłem. Razem z Nari. Po raz kolejny do moich oczu napłynęły łzy, ale obiecywałem sobie być silnym. Wtedy woda była zimniejsza, mówiłem sobie w myślach. Jest środek lata, nic złego ci się nie stanie.
Pociągnąłem nosem i będąc już na odpowiedniej głębokości, by utracić grunt pod łapami, zacząłem nimi szybko przebierać. Na szczęście prąd nie spychał mnie tak bardzo, więc dopłynąłem stosunkowo szybko. Wstrzymałem oddech, zanurkowałem, a następnie wynurzyłem się po drugiej stronie wodospadu. Na jednej z niżej usytuowanych skał znajdował się lśniący kamień, którego energię czułem teraz jeszcze wyraźniej. Uśmiechnąłem się do siebie z zadowoleniem. To był kamień Siwobrodego. Dość rzadki, wykorzystywany do wielu magicznych medalionów.
Za pomocą kolejnego rozerwania przestrzeni zgarnąłem znalezisko, a następnie wypłynąłem na brzeg. Kiedy otrzepałem futro, przystanąłem i zapatrzyłem się na promień jasnożółtego światła prześwitującego przez liście. Musiało świtać. Uśmiechnąłem się z zadowoleniem i potruchtałem w tamto miejsce. Usiadłem idealnie w miejscu, gdzie padało słońce, aby wysuszyć sobie futro. Delektowałem się niezbyt nachalnym ciepłem, jednocześnie badawczo skanując wzrokiem okolicę. Poprzez samo siedzenie tak w bezruchu namierzyłem co najmniej pięć jaj w pobliżu. Zanosiło się na owocne łowy.
Siedziałem tak dość długo. Dopiero gdy poczułem, że ciepło się nasiliło i zaczęło mnie nieprzyjemnie prażyć, postanowiłem się zebrać i skierować powoli do pierwszego mojego znaleziska. Było malutkie, zupełnie jak gadzie. Aratris umalował je tym razem w maleńkie podobizny zajęczych wojowników. Nadal nie mogłem się nadziwić jego zdolnościom manualnym. Musiał mieć naprawdę maleńki pędzelek, aby zaznaczyć tyle szczegółów. Oraz lupę.
To jajko również posłałem tam, gdzie miałem całą resztę. Nim jednak podniosłem głowę, coś uderzyło w mój bok. Znowu. Tym razem jednak było znacznie mniejsze i nie poczułem, abym miał mieć z tego powodu jakiegokolwiek siniaka. Ba, w dodatku się odbiło od mojego boku i upadło w trawę. Nieco zaskoczony spojrzałem w tamtym kierunku. Dopiero gdy zorientowałem się, że to szczeniak, zrobiło mi się głupio. W dodatku różowy. Wpadł we mnie i upadł, a na mnie to nawet nie zrobiło wrażenia... Nim jednak zapytałem, czy wszystko w porządku, maluch podniósł główkę i spojrzał na mnie wielkimi niebieskimi oczyma i krzyknął:
- Dziadek?!
Uniosłem brwi w jeszcze większym zdumieniu. Co prawda dla większości watahy byłem takim jakby dziadkiem, ale bez przesady. Zacząłem mieć obawy, że ten szczeniak jednak uważał to za dość dosłowne, a nie przenośnię, tak jak pozostali.
- Kim jesteś? - zapytałem ostrożnie. Byłem pewien, że nie uczyłem tego malucha. Rzuciłby mi się w oczy.
- Luna. Co tu robisz?
Luna. Ciekawe połączenie. To słowo oznaczało księżyc, a ta waderka była różowa, a nie niebieska, czy srebrna. Może ironia rodziców lub wybór wedle samego brzmienia? Bądź w jej stronach oznaczało coś kompletnie innego?
- Szukam pisanek - oświadczyłem, wzruszając ramionami.
- Aha. Ja też - odparła dumnie Luna. Uśmiechnąłem się lekko. Była taka pocieszna...
- Chcesz poszukać ze mną? - zapytałem nagle.
- Tak!!! - wrzasnęła, zerwała się z ziemi i wtuliła się swoim maleńkim łebkiem w moją pierś. Nieco zaskoczony objąłem ją łapą. Choć właściwie... Ostatecznie nie ona jedyna tak na mnie reagowała. Całkiem nieźle dogadywałem się ze swoimi uczniami.
- Widziałam jajko. O, tam - Wskazała kierunek łapką. Było to co prawda kolejne, które zauważyłem już wcześniej, ale tylko cierpliwie pokiwałem głową. Wolałem, aby to ona się cieszyła.
- Zatem chodźmy - oświadczyłem, robiąc krok w tamtym kierunku. Dopiero wtedy Luna się ode mnie odsunęła i razem podeszliśmy bliżej. Jako okazało się być biało-szare w czerwone paski. Miało również maleńkie fioletowe groszki...
- Wygląda jak ty! - wykrzyknęła nagle Luna. Aż podskoczyłem wystraszony, co nie uszło uwadze waderki.
- Dziadku?
- Nie jestem twoim dziadkiem - odpowiedziałem niechętnie. Tak jak się spodziewałem, Luna natychmiast zaczęła wyglądać na absolutnie przerażoną. Jednak faktycznie uważała mnie za kogoś, kim nie byłem...
- Ale... Wyglądasz jak on!
Wtedy zaczęła płakać. Aż serce krajało mi się na ten widok. Westchnąłem ciężko, nie wiedząc co zrobić, aby nie niszczyć jej samopoczucia jeszcze bardziej.
- Wiesz... Kiedyś do watahy dołączyła taka maleńka waderka. Ktoś ją podrzucił na nasze tereny. Ledwo umiała chodzić - zacząłem ostrożnie - Niewiele rozumiała z tego, co się dzieje. Była jeszcze mniejsza niż ty. Później okazało się, że jednak nie byliśmy kompletnie losowym stadem, do którego ktoś postanowił ją podrzucić... To była moja wnuczka. Kiedyś odeszła ode mnie partnerka wraz z dziećmi, dlatego nawet nie wiedziałem o tym, że zostałem dziadkiem... Teraz ta wadera podrosła. Pewnie niebawem założy własną rodzinę. Może się nawet widziałyście... Ma na imię Aokigahara. Też nie za wysoka, ale śliczna.
- N-nie... Chyba nie widziałam - powiedziała, starając się przestać płakać. Zacząłem ją głaskać po grzbiecie.
- To nic. Pewnie prędzej czy później się spotkacie - dopowiedziałem cicho - Uważam, że nic nie dzieje się przypadkiem. Choć przez ciebie zacząłem mieć pewne obawy, że mam jakiegoś brata bliźniaka, o istnieniu którego nie wiem - Zaśmiałem się cicho - Mam nadzieję, że jednak nie jest aż tak podobny do mnie, jak opowiadasz. Wolałbym pozostać jedyny w swoim rodzaju... Choć w zasadzie nie znam swojego pochodzenia. Dobrze jest wiedzieć o swoich korzeniach. Zazdroszczę ci tego.
Wtedy znowu ją przyciągnąłem do siebie i przytuliłem.

<Luna?>

Wygrana: 11 jaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz