czwartek, 10 października 2019

Od Crane'a „Życie kołem się toczy” cz. 7

Koniec listopada 2024
Po tym, jak Redian założył mi Naszyjnik Prawdy, nadszedł dosyć trudny moment w naszej relacji z Edel. Pierwsze dni mało rozmawialiśmy, niewiele robiliśmy wspólnie. Wiele czasu spędzałem poza zasięgiem wzroku E. Kiedy tylko wyczytywałem z jej zachowania, że znów pragnęła chwili samotności, posłusznie odchodziłem.
Powoli traciłem nadzieję, że słowa Lind się sprawdzą; że moja relacja z partnerką jeszcze ulegnie poprawie. Jednak wkrótce dostrzegłem pierwsze przesłanki, że ostatecznie tamta wadera miała rację. Pewnego wieczoru E ułożyła się do snu nieco bliżej mnie. Innego, pozwoliła mi obetrzeć jej pyszczek po wymiotowaniu krwią. Krok po kroku, zbliżaliśmy się znów do siebie. Z czasem, zaczynaliśmy ze sobą coraz dłużej rozmawiać. 
Uznawszy, że nadszedł na to czas, zdecydowałem powiedzieć Edel, jak wszystko wyglądało naprawdę w moim życiu; bez pominięcia żadnego detalu czy przeinaczenia jakichkolwiek informacji. Niegdyś zdobyłem jej zaufanie podstępem. Podawałem się za kogoś, kim nie jestem, więc tak naprawdę nie ja byłem z nią w związku. Powinno się to zmienić.
Na jednym z postojów; na osobności, opowiedziałem E o tym, jak moi rodzice mnie porzucili. Opowiedziałem o warunkach, w jakich dorastałem. Przyznałem się partnerce do popchnięcia kilku wilków w stronę toni Jeziora Zapomnienia. Zdjąłem przed nią nawet szalik, by pokazać skradziony Medalion Nieśmiertelności. Przywołałem wszystkie dostępne szczegóły z mojej przeszłości. Chociaż kiedyś byłoby to nie do pomyślenia, zdradziłem jej kompletną całość. Zasługiwała na to od samego początku.
Moja partnerka różnie reagowała na poszczególne informacje. Jedne budziły w niej współczucie, inne wzburzenie. Nie ukrywała przede mną żadnych emocji; nie szczędziła ani łez, ani agresywnych warknięć złości. Wiedziałem, że będzie trzeba się z tym liczyć.
Po całym wyznaniu, powróciła obawa, że Edel każde mi odejść; tym razem na zawsze. To jednak nie nastąpiło. E zamiast tego powiedziała, że mi wybacza. Widziałem, jak wiele wysiłku ją to kosztowało, ale zdecydowała, że właśnie te słowa mi powie. To była jej świadoma decyzja. Wtedy zacząłem płakać; nie wiem dlaczego. Po prostu to zrobiłem. Wadera objęła mnie i przytuliła tak mocno, jak tylko była w stanie.

Grudzień 2024
Po narodzeniu Morgana przez większość dni byłem spokojny o życie Edel. Śmierć nie dosięgnęła jej tamtego dnia, więc wadera musiała być wiele, wiele silniejsza, niż wszystkim się zdawało. Widać było, że jest nadal chora; widać było, że nadal cierpi. Jednak na jej pyszczku często widniał uśmiech. Kiedy patrzyła domagającego się zabawy Morgana, zdawało się zapominała o bólu. 
Wkrótce nasz maluch otworzył oczka. Od tamtej pory stał się jeszcze bardziej ruchliwy i ciekawski. Co więcej, nadal rósł jak szalony i wszystko wskazywało na to, że jest zdrowy. Byliśmy szczęśliwi. Szczęśliwi jako rodzina.
A potem nadszedł ten dzień. Od pierwszych oznak zrozumiałem, na co się zanosi. W mig pojąłem, że z Edel lada chwila uleci życie. Próbowała mówić, ale z jej gardła wyrywało się tylko skamlenie bólu. Przestraszony Morgan uciekł aż na drugi koniec prowizorycznego kojca z koca.
Nie wahałem się w tamtej chwili. Zdarłem z szyi szalik i schwyciłem Medalion Nieśmiertelności, by go też zdjąć. Jednak on, jakby usłuchał słów E sprzed kilku dni, nie ustąpił. Tak jak przewidziałem; wadera nigdy nie zgodziła się założyć tego wisiorka. Teraz jednak nie przejmowałem się jej słowami. Miałem szansę ją uratować i to zamierzałem zrobić. 
Złapałem Medalion Nieśmiertelności obiema łapami i pociągnąłem. Nadal nie chciał zejść z mojej głowy. Zaplątał się. Absolutnie nie chciałem odpuścić; dalej szarpałem, wyrywając sobie z szyi całe kępki futra i zdzierając skórę do krwi. Podduszałem samego siebie każdą kolejną próbą ściągnięcia naszyjnika. Mieliśmy coraz mniej czasu. I ja i Edel. Wszystkie łapy drżały mi z emocji. Tymczasem oczy wadery traciły blask. Jej powieki powoli zaczęły opadać, a oddech cichnąć.
Udało mi się zdjąć medalion. Prawie naderwałem sobie przez niego ucho. Kiedy magiczny przedmiot wisiał już w mojej łapie, sam się rozplątał. Nie zwlekałem nawet ułamka sekundy; zarzuciłem go mojej partnerce. Ona jednak... nie poruszyła się już. Całe jej ciało zastygło w bezruchu, a z nim klatka piersiowa. Głowa oparta o ziemię, łapy leżące bezwładnie. Tylko wiatr poruszał jej rzadkim futrem, wyrywając słabsze włosy.
A ja tam stałem. Na moment zastygłem, zupełnie jak ona. Tyle, że moje serce wciąż biło. Może lepiej by było, żeby w tym momencie przestało. Wtedy zniknąłby ból. Ból, który chwilę potem, wyrwał ze mnie donośny skowyt.
Edel odeszła. Edel odeszła.
Nie jestem pewien, co działo się potem. Pamiętam tylko urywki następnych wydarzeń; jakby to był tylko sen, który już miał być za chwilę zapomniany. Widziałem malutkiego Morgana. Przytulał się do sztywnego ciała wadery. Zdawało mi się, że jakiś czas później przyszli do nas inni członkowie watahy. Chyba ktoś pobiegł po medyka. Jakiś basior pytał mnie o coś. Ja jednak nie zrozumiałem nawet słowa. Jedna wadera z mojego stada nachyliła się, żeby zabrać Morgana od Edel. Wtedy coś sprawiło, że odgoniłem ją głośnym warknięciem. Tak mi się zdaje, że to zrobiłem. 

Uwagi: brak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz